Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD prośba

Przeglądasz 5 wpisów - od 21 do 25 (z 25)
  • Autor
    Wpisy
  • Alizee
    Uczestnik
      Liczba postów: 409

      A i niestety nie wiem jak Ci pomóc z tym forum bo u mnie wszystko działa prawidłowo.

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581

        Mnie się też czasem forum nie odświeża, ale tylko na komórce, na laptopie jest OK.

        Jeśli chodzi o krzywdzenie dzieci, świadome czy nie, to nie wiem tak do końca. Ja się nad tym zastanawiałem, podobnie jak nad tym, czy mnie kochali i krzywdzili, czy nie kochali mnie w ogóle. Nic wiążącego nie wymyśliłem w końcu, ale zrozumiałem dwie bardzo ważne rzeczy: że tu nie chodzi ani o myślenie, ani o rodziców – i to mi dało siłę.

        To będzie trochę długie, ale postaram się to dokładnie wyjaśnić, o ile to możliwe na swoim własnym przykładzie, ale widzę to jako mechanizmy DDD, a nie tylko moje prywatne odkrycie.

        Nie chodzi o myślenie, bo w domu nie zostałem upośledzony umysłowo, tylko skrzywdzony emocjonalnie. To znaczy moje uczucia nie są jakieś dziwne czy odmienne niż u innych ludzi, tylko nauczyłem się nimi manipulować, zakłamywać je, naginać, zastępować i robić wiele różnych rzeczy, żeby tylko nie wyrazić ich wprost, bo wtedy byłem odrzucany.

        To jest tak silna „lekcja”, że nie tylko robię to odruchowo, ale w dodatku cała para w mózgu idzie na to, żebym tego kombinowania nie zauważył, bo to byłoby zbyt bolesne i przerażające. Kiedy to czasem wychodziło na wierzch podczas terapii, to czułem się jak na koszmarnym egzaminie – paraliż i poczucie pustki w głowie. Nagle „nie wiedziałem” co mi jest. „Nie umiałem” nawet nazwać, że to było przerażenie, chociaż teraz to widzę jasno. A to wszystko tak gwałtownie się działo gdy znienacka pytali mnie po prostu jak się czuję. Czasem terapeuci pytali mnie jak myślę, w sensie co mi się kojarzy, ale to nie było nigdy takie straszne, choć też bywało trudne i męczące.

        Chcę przez to powiedzieć, że moje myślenie jest zakładnikiem emocji. Jeśli jest wystarczająco niejasna sytuacja, to zaczynam gorączkowo myśleć co powiedzieć i co zrobić. I zrobię wszystko, włącznie z przyznaniem, że „jestem głupi” i że „nie wiem” najprostszych rzeczy, byle tylko nie dać się zaskoczyć z uczuciami na wierzchu. Ale tak naprawdę to nie jest nic tajemniczego – ja się wtedy po prostu bronię, bo tysiące razy gdy byłem otwarty jako dziecko, to się źle kończyło i teraz jest to jest już potężny odruch.

        Dlatego teraz celowo nie skupiam się na myśleniu. Większość mojej pracy na terapii i po niej polega na tym, żebym złapał kontakt ze swoimi uczuciami, a nie wymyślał. Gdy zaczynam w trudnej emocjonalnie sytuacji myśleć, to wymyślę wszystko, byle tylko uniknąć odsłonięcia się i podważenia moich mechanizmów obronnych. Jeśli mi na kimś zależy i coś w tej relacji mi przeszkadza, to zamiast się otworzyć i zaryzykować wyrażenie tego, często włożę całą zręczność w to, żeby tę osobę usprawiedliwić. Albo dla odmiany zrzucić na nią winę za moje zachowanie. W każdym razie wymyślę coś mniej lub bardziej sprytnego zamiast sprawdzić jak się czuję. I to mi w niczym nie pomoże. Po raz kolejny coś mi się wymknie mimo myślenia.

        W zastanawianiu się nad tym, dlaczego rodzice mnie skrzywdzili, widzę takie niebezpieczeństwo, że znajdę sobie jakąś wygodną teorię, którą zagłuszę krzywdę. Czyli będzie tak, jak zawsze: odetnę się od swoich uczuć i zagadam to sobie za pomocą sprawnego, bo wyćwiczonego latami, ale zakłamanego myślenia.

        Uff, mam nadzieję, że teraz widać czemu tak się obawiam tłumaczenia dlaczego ci rodzice robili tak czy owak?

        Ale to jeszcze nie wszystko, w takim pytaniu obawiam się jeszcze jednej dużej pułapki. Niezależnie od tego co wymyślę i na ile trafnie uda mi się naprawdę zrozumieć rodziców, to znowu poświęcam czas i uwagę im, a nie sobie. Na własne życzenie spycham się na drugi plan, choć niby to są moje sprawy. To są faktycznie moje wspomnienia, ale tak naprawdę to jest znowu zajmowanie się innymi ludźmi, bo nie pozwalam sobie na zajmowanie się mną samym. To jest powtórzenie tego, co robiłem od zawsze, czyli od wczesnego dzieciństwa.

        Poza tym z jednej strony ogromny żal i zlosc, z drugiej, może jakaś nadzieja i wyrozumialosc, że przecież nikt świadomie nie krzywdziłby swojego dziecka.

        Ja w tym słyszę wyraźnie twój żal i złość, a jednocześnie nadzieję, że jakoś się to da usprawiedliwić, zbagatelizować, pomniejszyć, zagadać… Da się, i to na wiele sposobów. Nawet teraz przychodzi mi do głowy kilka takich „dobrych” wyjaśnień. I wierzę, że ty je też doskonale znasz, bo jeśli jesteś DDD, to żonglujesz nimi tak jak ja przez całe życie. Możemy je sobie tu nawzajem napisać.

        Tylko że nie wierzę, że to w czymkolwiek pomoże – poza chwilowym uspokojeniem, że mam kontrolę nad swoją przeszłością i nad rodzicami, bo wszystko wreszcie rozumiem. Jeszcze nawet mogę im wybaczyć (to jest ta wyrozumiałość, o jakiej mówisz). I niby wszystko jest dobrze, tylko nagle zdaję sobie sprawę, że znalazłem się w roli „bohatera”… Czyli tyle myślenia i w ogóle nigdzie się nie ruszyłem – siedzę po uszy w krzywdzącym mnie schemacie wyniesionym z domu!

        Ja to tylko tak szkicuję, żeby było wyraźnie jakie to błędne koło, a nie żeby cię straszyć, że nic się nie da z tym zrobić. Ten mechanizm nieraz mi się włącza w ogóle wobec bliskich osób, nie uniknąłem też wielokrotnego wałkowania tych pytań o rodziców w czasie terapii. I w ogóle często wpadam w myślenie i gadanie, i nie jest mi łatwo zajmować się swoimi uczuciami. Ale właśnie silnie przeżywam to, że udało mi się z tego zaklętego kręgu wyjść. Czuję ogromną ulgę, niedowierzanie, fascynację, wyczerpanie, szok, lęk, siłę, nadzieję… Wiele emocji. Najważniejsze, że to już naprawdę czuję, a nie przemyślam. I dopiero to mi naprawdę pomaga.

         

        Przeciagam temat, który już, pewnie dawno macie za sobą, ale zwyczajnie próbuje zrozumieć.

        Jak widzisz, ajra, wcale nie dawno, tylko także teraz, na bieżąco. To długi proces, a twoje pytanie poruszyło we mnie coś ważnego.

        Nie wierzę, że próbujesz „zwyczajnie zrozumieć” – to znaczy wierzę że chcesz zrozumieć, ale nie w to, że to jest właściwy cel. To nie jest błahe pytanie, a każda odpowiedź ma ogromne znaczenie, bo dotyczy twojego głębokiego cierpienia, poczucia wartości, tożsamości, długiej części twojego życia, a także tego, jak obecnie reagujesz na trudne sytuacje z bliskimi ludźmi.

        Trudno jasno odpowiedzieć pod taką presją, nawet jeśli taka odpowiedź faktycznie istnieje. Ja jednak proponuję ci zadanie sobie (samej albo w ramach terapii) kilku innych pytań. Dlaczego w ogóle próbujesz zrozumieć motywy postępowania twoich rodziców? Co by ci właściwie dało takie zrozumienie? Jakie uczucia ci przy tym szukaniu towarzyszą? I czego potrzebujesz?

        Zgadzam się z tobą, że istnieją tematy trudniejsze niż związki, i podejrzewam, że to właśnie te, ale nie znam wzoru co dla kogo jest trudne, a co nie. Zdarzyło mi się mówić bez lęku o intymnych sprawach przed grupą ludzi, są też z kolei takie drobiazgi, o których nie wspomniałem nikomu, bo dla mnie akurat mają specjalne znaczenie.

        No, to koniec pisaniny na dziś, strasznie się rozgadałem! Teraz ciekaw jestem co ty napiszesz…

        ajra
        Uczestnik
          Liczba postów: 24

          Mam wrażenie, jakbyś w wielu kwestiach zajrzał w głąb mnie i przelał to na elektroniczny papier. ?Maska?, którą tak często zakładam, a do tej pory nie byłam jej świadoma.. Nie podoba mi się.. w rezultacie, cechy, które myślałam, że mam.. może były przykrywką, bo to trochę tak jakbym sama zakłamywała nimi rzeczywistość.. w dodatku z jednej strony cieszę się, że mogę o tym wszystkim popisać, z drugiej strony to otwieranie się, również cały czas, sprawia dziwne poczucie, że chyba wyolbrzymiam coś, co nie ma, aż takiego znaczenia.. Nie wiem czy miałeś podobnie, otwierając się przed innymi?

          Rzeczywiście przerażająco brzmi to co piszesz o terapii. I masz rację, zastanawianie się i szukanie przyczyny zachowania rodziców w dzieciństwie, to raczej moja próba ucieczki od tego co jest naprawdę istotne, (i znów) zakłamania rzeczywistości.

          Tak teraz rozumiem i przepraszam. Sama niejednokrotnie miałam wrażenie, że jak za dużo myślę i analizuję daną sprawę, problem czy relację, wszystko zaczyna się sypać.. być może powodem jest właśnie pominięcie swoich uczuć.. ale na ten czas, raczej błądzę, jak coś wiem na pewno.  Po tym co napisałeś, jednak, mogę stwierdzić, że chyba jest to możliwe. Czytając Twój wpis, przypomniały mi się niejednokrotne sytuacje, kiedy w kłopotliwej sprawie, na siebie brałam winę i podobnie, mogłabym, siebie różnymi epitetami obrzucić. Wielokrotnie  rozmawiając z kumpelą o podobnych sytuacjach, widząc w nich, to nasze złe, zbyt wrażliwe, obwiniające siebie podejście, postanawiałyśmy, pracę nad sobą i poprawę w tej kwestii. Kiedyś myślałam, że mamy podobne charaktery. Teraz widzę, że w moim przypadku może być to symptom czegoś innego, jak tylko podobieństwa charakterów.

          Nie straszysz. Tzn., brzmi przerażająco, ale skoro jest nadzieja na, jak to napisałeś ?wyjście z zaklętego kręgu? to zamierzam się tej nadziei trzymać, bo nieumiejętność zbudowania normalnej ?relacji?, a teraz jeszcze świadomość, że w wielu sytuacjach, mając inną wiedzę, postąpiłoby się zupełnie inaczej, jest okropne. Cieszę się, że Tobie się udało.

          Mam nadzieję, że moje pytanie nie poruszyło  nic niepożądanego..

          O ile na dwa pierwsze z Twoich pytań, potrafię jakoś odpowiedzieć, o tyle dwa ostatnie są trudniejsze.. zrozumieć motywy postępowania rodziców? Chyba najbardziej chodzi mi o te względy, o których już wspomniałeś. Łatwiej mieć świadomość, że ktoś Cię krzywdzi nieświadomie, niż kiedy robi to z premedytacją. Takie postępowanie można jakoś wyjaśnić, poszukać wyjścia dla zmiany sytuacji. Tylko.., nie wiem czy szukanie wyjścia dla zmiany, poprawy sytuacji, (tu bardziej  związek mam na myśli, z rodzicami nie próbowałam nigdy niczego zmieniać), nie powoduje znowu  tłumaczenia kogoś i usprawiedliwiania..

          Co właściwie dałoby mi zrozumienie rodziców? Szczerze pisząc, niewiele. Nie zmienię tą wiedzą, ani przeszłości, ani nie wpłynie ona na moją zmianę w relacjach z innymi osobami. Ostatecznie chyba, nie jest mi ona taka niezbędna, a na pewno, nic wielkiego nie wniesie.

          Dwa kolejne pytania muszę jeszcze przemyśleć i na spokojnie się do nich ustosunkować. Na razie mam obawy, że odpowiedzi mogłyby być znów, w jakiś sposób naciągane..

          A poza terapią? Są jakieś metody ćwiczenia odpowiednich wzorców i ogólnie pracy nad sobą?

          Ja na wtorek jestem umówiona z Panią u której byłam pierwszy raz. Dopiero wówczas, może, dowiem się coś na temat terapii.. i czy w ogóle jest dla mnie jakaś szansa.

          Forum, rzeczywiście na kompie, prędzej się aktualizuje:)

          truskawek
          Uczestnik
            Liczba postów: 581

            Nie mogę powiedzieć, że nie miałem świadomości trzymania jakiejś maski, w sensie opanowywania uczuć. Bałem się tylko, że skoro nawet ta świadomość nic nie zmienia, to i terapia nie pomoże. Strach związany z otwieraniem przed innymi też miałem, ale największą trudność sprawiało mi jednak złapanie tego, że faktycznie coś czuję. Szalenie mnie frustrowało, że nie wiem jak poczuć co czuję i nikt mi nie wyjaśni procedury. Tylko raz dostałem radę – żeby „odciąć głowę”… Ale i tak kompletnie nie wiedziałem co to niby znaczy, co właściwie mam zrobić żeby ją „odciąć”?

            Miałem poczucie, że inni mieli pewnie gorzej, i rzeczywiście nie wydawało mi się to takie ważne co ja przeżywam. A czasem czułem, że to moje jest bardzo ważne, ale nie doczekałem się takiego odzewu, na jaki liczyłem i byłem tym zraniony i rozczarowany.

            Ten mój poprzedni wpis właściwie nie jest z terapii, tylko jak to rozumiem teraz sam. Choć oczywiście bazuje na przeżyciach z terapii.

            Nie wszystko zrozumiałem z twojego wpisu, ale jest dla mnie jasne, że teraz szukasz odpowiedzi i wsparcia, próbujesz się jakoś oswoić z trudnym i nowym dla ciebie tematem. Dla mnie uznanie, że jestem DDD, było dziwne. Nigdy wcześniej tak o sobie nie myślałem, choć pamiętałem krzywdy z dzieciństwa. Raczej stawałem w roli bohatera, który pomoże innym, bo już coś sam sobie poukładał. Ale miałem czas, żeby spokojnie to sobie sprawdzić, nikt mi nie kazał brać tego na wiarę. Teraz umiem się skupić sam na sobie o wiele bardziej i mam też czas na ludzi, ale nie porównuję się. Swoje uczucia przeżywam we własnym duchu, a nie „mniej” czy „bardziej” od innych.

            Czuję duże wahanie, czy proces terapii można nazwać pracą nad sobą. Z jednej strony tak, bo to kwestia wysiłku, czasu, skupienia, nauki, ćwiczenia, ryzykowania. Ale też często terapeuci mówili nie o nabywaniu czegoś nowego, tylko zdejmowaniu z siebie – odbarczaniu się z poczucia winy i wstydu, puszczaniu emocji takimi jakie one już są, a nie jakie zdaje mi się że „powinny” być. Nie miałem ich „poprawiać”. W tym sensie to nie praca, tylko raczej zrzucanie z siebie balastu i starych przyzwyczajeń. To w zasadzie zupełne przeciwieństwo dyscypliny, która mnie się kojarzy z pracą. Może bardziej słuchanie siebie i sprawdzanie co u mnie działa – tak, to o wiele lepiej oddaje to, co robiłem na terapii.

            Twoje pytania nie robią mi krzywdy. Poruszenie emocji przestało mnie tak niepokoić, bo wypróbowałem, że teraz już nie grożą mi takie straszne konsekwencje jak w domu, że nie muszę być nieporuszony, konsekwentny i stabilny. Uczucia przychodzą i odchodzą bardziej gładko. Nie tylko te miłe, ale nawet lęk czy złość traktuję bardziej naturalnie. Kiedy daję sobie miejsce na ich przeżywanie, to przestają być takie znów niepożądane. Bardziej myślę jak zmienić sytuację niż jak się pozbyć tych uczuć.

             

            Rozumiem, że łatwiej znosić świadomość, ze ktoś krzywdzi nieświadomie. Ale jeśli czujesz się krzywdzona świadomie, to może być łatwiej jakoś zareagować zamiast to znosić. Ostatecznie ważna jesteś ty i jak się z tym czujesz. Jeśli cię coś boli, to boli. Jeśli czujesz, że ktoś bliski robi to nieświadomie, to nie musi się kończyć na znoszeniu, możesz uświadomić, że cię boli i potrzebujesz czegoś innego. Ale jeśli masz poczucie, że wali w ciebie świadomie, to też nie trzeba znosić, można się przeciwstawić albo odciąć na przykład. Tak czy owak – nie trzeba znosić. To mi się wydaje słowo-klucz.

             

            Znam różne sposoby ułatwiania i upiększania sobie życia (jakoś ta „praca nad sobą” mi tu nie pasuje). Mnie zadziałała terapia, ale są też mitingi DDA i program 12 kroków, a znam też dwie osoby, którym nie wiem co właściwie pomogło. Jedna sporo się chyba nauczyła od swojego partnera, też DDA, z którym bardzo dużo ze sobą rozmawiali. Druga nie umiała mi nawet powiedzieć skąd jej się zmieniło.

            Trzymam kciuki za twoje wtorkowe spotkanie. Bardzo dramatycznie to zabrzmiało, że nie wiesz czy jest dla ciebie szansa. Ja zupełnie zwyczajnie wierzę, że szansa jest – przede wszystkim dlatego, że szukasz i próbujesz. Daj znać co z tego spotkania wyniknie.

            ajra
            Uczestnik
              Liczba postów: 24

              Dziękuję. Absolutnie nie chciałam, żeby tak drastycznie zabrzmiało. Oczywiście napiszę co ze spotkaniem wtorkowym.

              Tak, nasza wymiana spostrzeżeń, na pewno mi pomaga, (mogę trochę odskoczyć od meritum), więc jest pewnego rodzaju wsparciem. Z drugiej strony, role dziecka w rodzinie, które mi przedstawiłeś i to koło, które tak łatwo zatoczyć, wzbudziły we mnie niepewność, jak cienka jest granica do wejścia znów w ten krąg. Nie chodzi w końcu o to, żebym ściągała kogoś w dół swoimi rozmyśleniami. Wierzę, więc na słowo, że krzywdy swoimi pytaniami nie robię. Nikomu więcej nie mówiłam o ddd, bo i też nie ma czym się chwalić. Wiadomość o tym, uderzyła mnie jak młotem, bo tak jak wspominałam, gdzieś tam na początku naszej pisaniny, nigdy, nie szukałabym źródła swoich problemów w przeszłości. Poszłam w prawdzie do psychoterapeutki, z zapytaniem, że może to we mnie tkwi problem.. Ale w mojej przeszłości..?

              Teraz, odkąd wiem o ddd, próbuje obserwować świat dookoła i swoje zachowanie i w wielu sytuacjach, zastanawiam się jak postąpiłabym gdybym była ponadto.. Taka umiejętność odcięcia głowy, przydałaby mi się więc:)

              Nie wszystko zrozumiałeś, być może dlatego, że sama wielokrotnie miałam dylemat jak coś nazwać. A im bardziej zaczynam się nad tym zastanawiać, tym jakby mniej wiem. Być może to ta różnica, pomiędzy tym co myślę, co czuje, a co powinnam myśleć i czuć. Sama już nie wiem. W każdym razie mógł, bełkot powstać..

              Nie trzeba znosić.. Postaram się zapamiętać:)

            Przeglądasz 5 wpisów - od 21 do 25 (z 25)
            • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.