Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Punkt przegięcia osiągnięty

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 11)
  • Autor
    Wpisy
  • babsy
    Uczestnik
      Liczba postów: 155

      Wczoraj osiągnęłam masę krytyczną w obciążaniu swojego faceta własnymi problemami. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nastąpi i w końcu nastąpił. On ma po prostu dość. Dość mojego wiecznego smutku, narzekania, obaw, wyolbrzymiania wszystkiego, płaczu, śmiertelnej powagi, nieustannego obciążania go pewnego rodzaju odpowiedzialnością za moje samopoczucie. Nie mam do niego żalu, przecież nikt zdrowy nie jest w stanie znosić takiego obciążenia. No i teraz piłka jest po mojej stronie- czy uda mi się odpuścić, przystopować, pomyśleć bardziej o jego samopoczuciu niż o własnym? Czy uda mi się choć trochę zapanować nad sobą i wziąć się w garść? Wziąć odpowiedzialność za swoje życie? Powinnam iść na terapię, na którą teraz nie mam ni cholery czasu, ale bez terapii pewnie mi się nie uda… Póki co obiecałam sobie, że się zamknę i przestanę wylewać na zewnątrz wszystko, co mi chodzi po głowie. A problemy huczą mi w mózgu non stop.
      Prawdę mówiąc, to jestem zmęczona sama sobą. Nie do wiary, że jeden człowiek może mieć tyle problemów do zmartwień i non stop niski nastrój. Mam nadzieję, że uda nam się zawrócić z tej równi pochyłej, że uda mi się zawalczyć o ten związek. To chyba jedyna pozytywna rzecz w moim życiu i nie powinnam tak łatwo z niej rezygnować…

      _teresa_
      Uczestnik
        Liczba postów: 264

        powodzenia słoneczko ale czeka cie naprawde trudna batalia.

        aapaa
        Uczestnik
          Liczba postów: 11

          Hej Babsy
          Pisze na tym forum po raz pierwszy, przepraszam z gory, jesli przekrocze jakies niepisane granice. Dlugo zbieralam sie , zeby sie tutaj pojawic jakos czynnie a nie tylko bierne, ale nie o tym teraz mowa.

          Rozumiem az za dobrze z czym sie borykasz. Nie jestem w zwiazku, ale trudno mi zniesc sama siebie, taka wlasnie wiecznie wpadajaca z jednej skrajnosci w druga albo jak ostatnio -ciagle smutna i bez energii. Bo wszystko jest nie tak, a wszedzie czaja sie wspomnienia i obawy.
          Zauwazylam , ze czesto obwiniam moich przyjaciol, kiedy czuje, ze nie maja ochoty wysluchiwac mnie. Zdaje sobie sprawe, ze u mnie to ciagle ta sama spiewka, ale przeciez potrzebuje sie wygadac, prawdziwi przyjaciele powinni tam byc dla mnie, prawda?
          Az kiedys uswiadomilam sobie , ze to nie takie latwe i chyba niekoniecznie definiujace przyjazn/milosc. Od pewnych problemow sa specjalisci i nie mozna wymagac od zwyklych ludzi cierpliwosci i umiejetnosci kogos kto byl w tym celu przeszkolny. Oni nie bede wiedziec jakich slow potrzebujemy, a jakie doprowadzaja nas do szalu. I nie sa od tego, zeby niesc nasze zycie za nas, to zbyt duzy ciezar, maja przeciez swoje wlasne rozterki i dylematy.
          To co czuje, w taki wyolbrzymiony sposob niszczy mnie. Staram sie pisac, odreagowywac, wiem juz jednak, ze nie wolno mi zwalac tego na bliskich mi ludzi nieograniczenie, jakby mieli obowiazek zyc za mnie. Mysle, ze nasi bliscy chca dzielic nasze zycie, ale kiedy wpisuja sie na smutki, chca tez radosci i naszej sily dla nich, musi byc w tym jakas rownowaga. Wiec czasami dusze sie sama lub szukam jakiegos sposobu a z moimi najblizszymi staram sie zbierac takze te piekne budujace chwile, jakby nie istaniala przesztosc ani przyszlosc, tylko chwila..
          Wierze,ze dasz rade. Wierze, ze wrazliwosc to dar a nie kara, trzeba tylko nauczyc sie leczyc dobrem i radoscia i miloscia. Im wiecej takich chwil, tym szybciej beda goic sie smutki .. Czytalam gdzies ze dobra milosc leczy..
          Trzymam goraco kciuki. Ja rowniez jestem zmeczona sama soba nieustannie, przedziwnie pomaga mi swiadomosc, ze nie ja jedna 😉
          pozdrawiam

          Nalia
          Uczestnik
            Liczba postów: 32

            Ja miałam podobnie wczoraj, babsy. Jeszcze nie osoagnął tej granicy moj chłopak, ale powiedział mi kilka mocnych slow…rozpłakalam sie znow przy nim z powodu awantury z rodzicami, poza tym znow nie bylo po mojej mysli, wiec sie rozbeczalam…a on powiedział ze nie chce byc moja niańka, czasami sie tak on czuje, strasznie glupio mi sie zrobilo…ja wierze ze do tej granicy nie dojdzie, poniewaz teraz wyjezdzamy razem na 2 miesiace z dala od mojego domu, od moich problemow…moze w koncu uda mi sie zobaczyc jak jest normalnie,,jak to jest sie budzic i miec ta swiadomosc ze dzis nie bedzie awantury, ze nie bedzie mojej mamy pijanej, ja juz nie pamietam tego 🙁 tak bardzo tego chce wyjazdu…wprawdzie jest on już jutro,ale to dla mnie wieczność.

            Wiesz zastanawiam sie nad tym dlaczego tak to jest ze przelewamy problemy na innych, ze ma to taki duzy wplyw na nas…On mi powiedzal ze dobrze ze tak jest, przynajmniej poznajemy sie i nabieramy razem jakiegos doswiadczenia…pocieszajace, ale wydaje mi sie ze od momentu kiedy mu o tym powiedzilam, teraz to wykorzystuje, ze wie i moge sobie na wiecej pozwolic…ale to jest bledne koło…ciekawe jak to inni maja, a tak na prawde jak to powinno być…nie wiem, mogę tylko zgadywać i to jest w kurzajce…

            babsy
            Uczestnik
              Liczba postów: 155

              Wiecie, tak sobie myślałam kiedyś, że gdybym chociaż była jakimś wielkim artystą, na przykład Rembrandtem czy innym Proustem, gdyby mój geniusz "tłumaczył" i "usprawiedliwiał" (wynagradzał?) te moje "jazdy", to byłoby łatwiej. Bo zawsze można powiedzieć, że coś za coś, albo że genialny umysł ma swoje odpały. Niestety, na geniuszu mi nie zbywa, żadnego wybitnego dzieła nie popełniłam i wygląda na to, że jestem po prostu "zwykłym" skrzywionym człowiekiem, których pewnie miliony po świecie chodzi.
              Moje nieustanne gadanie o problemach to tak naprawdę wołanie o pomoc. Bo ja sobie sama ze sobą nie radzę, to liczę na to, że ktoś mi pomoże. A facet jest przecież najbliższą osobą (przyjaciele już dawno się zmyli). Jak się poznawaliśmy, to ja miałam skrajność w drugą stronę: nic mu nie mówić, bo i tak nie zrozumie, a z resztą po co. Później, gdy jasne stało się, że to coś poważnego, zaczęłam w nim upatrywać "tego wybranego", który powinien poznać wszystkie moje problemy do spodu. No i on najpierw dzielnie wszystko wziął na klatę. Ale teraz okazuje się, że ja nie znam umiaru.
              Nie wiem, czy to "tylko" DDA, czy coś jeszcze (sławne ADHD, anoreksja, depresji ciąg dalszy). W każdym razie problemów u mnie co niemiara, o czym sami dobrze wiecie. Tydzień temu znowu poprztykałam się z matką, na razie się do niej nie odzywam, bo ona po prostu nic nie rozumie i nie da się z nią rozmawiać. Z drugiej strony wszystkim dobrze znane wyrzuty sumienia (jestem złą córką) zżerają mnie żywcem. Miewam napady wewnętrznej paniki, które sprawiają, iż czuję się tak zaszczuta, że mam ochotę uciec do jakiejś mysiej dziury. Mam momenty totalnego czarnowidztwa, w którym widzę bankructwo, procesy sądowe o niezapłacone rachunki i utratę mieszkania (oraz resztek godności). Miewam momenty tak wielkiej nienawiści do samej siebie, że mam ochotę po prostu wyjść z siebie i pójść gdzieś jak najdalej od własnego ciała.
              Sorry za ten patos. W sumie to dość żałosne. Zadzwonię dziś do terapeutki i umówię się na spotkanie. Szkoda tylko, że ona również nie jest w stanie zmienić niczego w krótkim czasie. W każdym razie postanowiłam odpuścić swojemu facetowi i- krótko mówiąc- zamknąć twarz. Zaczynam się bowiem obawiać, że w byciu ze mną nie ma NIC przyjemnego, NIC co przynosiłoby radość, zadowolenie, satysfakcję, chęć życia. Przeciwnie, mam wrażenie, że stopniowo ZABIJAM W NIM jego własną radość i optymizm. Morduję człowieka normalnie, chociaż wiem, ze to JEGO POSTAWA jest lepsza niż moja. Nie chcę go okaleczyć, ale przeraża mnie AUTOMATYZM moich działań. Bardzo trudno mi wyjść poza wyuczone schematy, które wdrukowała mi w świadomość moja dysfunkcyjna rodzinka. Czy te schematy można pokonać?

              esmeralda
              Uczestnik
                Liczba postów: 150

                Wczoraj w nocy nie moglam spac. Lezalam w lozku, a lzy same splywaly mi po twarzy. Jestem z moim facetem od prawie 10 lat. Od kiedy pamietam testowalam jego cierpliwosc i wytrzymalosc na moje "jazdy". Moj facet na poczatku byl chodzaca, encyklopedyczna ciepliwoscia, nie denerwowalo go nic i byl w stanie zniesc niejedno. Wybaczal mi moje napady zlego humoru i polaczone z tym ataki na siebie. Gdzies tam mialam zakodowane w swoim mozgu, ze "on sie jeszcze przekona, jaka jestem, jeszcze mu minie ta milosc, jeszcze uda mi sie go wyprowadzic z rownowagi".
                No i dokonalam swego dziela. Dzis moj facet jest innym czlowiekiem: nauczyl sie wsciekac, dogadywac mi, nie mowi mi juz, ze mnie kocha i w ogole jakos tak mnie "zlewa".

                Dzizes, jakie to wszystko porabane. Nie umiem juz zapanowac nad ta sytuacja. Czy kiedykolwiek umialam? To jakis koszmar, ktory powoli staje sie rzeczywistoscia.

                curious
                Uczestnik
                  Liczba postów: 81

                  Kurde bardzo smutne to co piszecie!Tak naprawde to mysle że wasi faceci znosza to wszystko bo was Kochają!A w końcu na tym to polega aby być ze soba na dobre i złe!Czasem takiego faceta trzeba pogłaskać i przekonać go że jesteście wdzieczne że jest, że to znosi, że go kochacie!Wtedy będzi mu o wiele łatwiej znosic to wszystko!Bedzie trwał i rozumiał!Ja ze swojej strony wolałnym wiedziec co siedzi w mojej kochanej partnerce niz by miała cierpieć w samotności a ja myśłałbym że wszystko jest ok!Mówcie swoim partnerom co was boli!Powiem WAM jeszcze cos moja 8 letnia partnerka też mi sie tak wywlekała, wiedziałem o wszystkim, w końcu stwierdziła ze mnię zamęcza i grała przede mną bardzo szczęśliwą i zadowoloną!Wiecie co sie stało?Nie zauważyłem nawet kiedy!!Poszła i wskoczyła pod pociąg!Oszukała mnie, w koncu znałem ją 8 lat, wiedziałem ze jeśli bedzie coś nie tak z moim malęństwem to przyjdzie i powie!A tu prosze!!Nie oszukujcie swoich partnerów że nie macie problemów błagam was!!

                  myszkowoz
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 147

                    I tu sie wyjatkowo nie moge zgodzic z curiousem.
                    To co wy wyprawiacie, to jest to samo co moj eks ze mna wyprawial, i niestety znowu mu na to pozwolilam. Sprowadzacie swoich partnerow do granic wytrzymalosci, rozpaczy i szacunku dla samych siebie i dla was. Jaka rada? Jedyna jaka znam to terapia, tylko kurw… strasznie dluga ona i do tego czasu zajedziecie swoich partnerow, tak jak moj mnie zajechal. Bardzo go kocham, i bylam w stanie dla niego gory przenosic, ale milosc ma tez swoje granice…. Uwazajcie abyscie wy ich nie przekroczylly, bo potem gorzko bedziecie tego zalowaly… gdy przekonacie tego partnera, ze on was juz nie kocha. ze go to wszystko za wiele kosztuje. i nie warto. za wiele daje a za malo otrzymuje.

                    curious
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 81

                      W pewnej kwesti masz racje cerebri!Lecz kto nadaje granice miłości?Skąd ludzie mają wiedzieć gdzie kończy sie miłość?Podeszliśmy w tej kwesti raczej bardzo osobiście i na własnych przykładach więc jak widzisz opini na ten temat może być multum!Masz racje że jęsli udowadnia sie partnerowi że już nie kocha i wpiera mu się to to w końcu bańka pęknie!Bo ile mozna dawac bez wzajemności?Ale czy ukrywanie przed partnerem, który ma byc z nami na całe życie, swoich problemów, żalów, kłopotów i udawanie ze jest ok – jest zdrowe dla związku?Nie wolno popadać w skrajności!Zresztą każdy do tych spraw podchodzi indywidualnie!

                      babsy
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 155

                        Curious, to, co piszesz, to bardzo piękne, ale- moim zdaniem- naiwne. Tylko w piosenkach "miłość ci wszystko wybaczy", miłość zniesie wszystko, i tak dalej. Niestety, człowiek jest tylko człowiekiem i w pewnym momencie nawet miłość nie powstrzyma go przed pragnieniem spokoju. I nie ma co się oszukiwać, że "miłość wszystko wytrzyma, bo miłość nie zna granic". Moim zdaniem pod presją życia z DDA miłość po prostu może zniknąć. Albo zejść na dalszy plan i partner, mimo że kocha, zapragnie w końcu odejść, dla własnego spokoju. Jestem sobie to w stanie wyobrazić, bo ja też najchętniej sama od siebie bym odeszła, gdybym mogła. Niestety, muszę się ze sobą męczyć, co na dłuższą metę jest nie do wytrzymania.
                        Na razie pracuję nad sobą ile wlezie własnymi siłami. Za wszelką cenę gryzę się w język, kiedy czuję, że za chwilę powiem coś, co wywoła awanturę. Staram się A. nie zadręczać swoim smutkiem, co jest trudne, bo ja ZAWSZE jestem smutna i ZAWSZE znajdę coś, czym mogłabym się zamartwiać długo i namiętnie. Ostatnio dodatkowo wyprowadza mnie z równowagi matka. Ja pierdzielę, ależ ja mam im za złe, że jestem tym, kim jestem! To poczucie krzywdy mnie zżera i nie mogę nic na to poradzić. Ale wracając do tematu- trzeba szanować partnera i jego potrzeby. Ja wiem, że będąc DDA można popaść w roszczeniową postawę i stwierdzić, że "to ja mam większy problem, więc to mnie powinno się poświęcać więcej czasu". Niestety, trzeba jednak czasem odpuścić i skupić się na tej drugiej stronie, choćby jej problemy wydawaly się śmieszne i błahe (mi się tak niemal nieustannie wydaje- ja to jestem pokrzywdzona, inni mają sielankę). Wiem, że A. jest najlepszą "rzeczą", która przydarzyła mi się w życiu i sądzę, że gdyby odszedł, to nie walczyłabym o jeszcze jakąś kolejną miłość. PO prostu spisałabym się w 100% na straty.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 11)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.