Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Rozpadam się…

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 15)
  • Autor
    Wpisy
  • czasem
    Uczestnik
      Liczba postów: 182

      Chyba jestem w toksycznym związku…
      Nie wiem w sumie…
      Non stop kłótnie. Raz ja wywołam, raz on (ddd).
      Ale jak on wywoła, to duma i nerw blokują mu wszystko…
      Krzyk (którego nienawidzę), obwinianie mnie (jakbym miała mało poczucia winy), olewka (strącenie w najgorszą czeluść samotności…). 🙁
      Kocham tak cholernie mocno, nie wiem czy umiem odejść…
      Nie odejdę- będę się rozpadać;
      Odejdę- się rozpiję….
      Do domu rodziców nie mam po co wracać- tam mnie dawno skreślono.
      Jestem na ziemi niczyjej, dotarło do mnie, że nie mam prawa głosu ani do normalnego życia… a przede wszystkim do nadziei…
      Czemu to tak kurewsko boli?….:sick:
      "miłość to nie pluszowy miś…."
      Jak ktoś kto mówi, że kocha i się troszczy, ma w dupie, gdy po komendzie "wyjdź" wychodzę na Warszawę w nocy a on olewka?…:blink: 🙁
      Jakby mi kurwa było mało……………….:pinch:

      Pozdr

      jAś
      Uczestnik
        Liczba postów: 5

        A powiedziałaś mu, że zastanawiasz sie nad rozstaniem, że jako najbliższa Ci osoba tak mocno rani, że sie rozpadasz…?

        jAś
        Uczestnik
          Liczba postów: 5

          A powiedziałaś mu, że zastanawiasz sie nad rozstaniem, że jako najbliższa Ci osoba tak mocno rani, że sie rozpadasz…?

          Katarzynka21
          Uczestnik
            Liczba postów: 808

            Czasem,wg. mnie jestes w toksycznym zwiazku. Co nie znaczy oczywiscie, ze tego sie nie da naprawic, ale z pewnoscia jest to bardzo trudne. Swiadcza o tym nie tylko klotnie, ale przede wszytkim Twoje podejscie. Piszesz, ze nie potrafilabys odejsc, co dla mnie jest swiadectwem bardziej uzaleznienia od zwiazku niz milosci. A zwiazek toksyczny miedzy innymi charakteryzuje sie tym, ze osoby manipuluja emocjami drugie osoby, maja nie do seplnienia oczekiwania, maja nieprawidlowe granice, albo sa calkiem nieprzepuszczalne, albo nie ma ich w ogole, ewentualnie sa dziurawe czyli nasze granice nie pozwalaja na stworzenie zdrowej bliskosci, ktora szanuje autonomie drugiej osoby, szanuje ta osobe, szanuje jej uczucia, akceptuje, darzy czulosci itd, itd. Ostre klotnie sa lamaniem granic. A Twoje wyjscia w nocy zakrawaja mi na pewnego typu manipulacje. Chcialabys, zeby druga osoba o Ciebie zadbala i sie zatroszczyla-wydaje Ci sie ze mozesz to osiagnac prowokujac sytuacje niebezpieczne,a le musisz miec tez swiadomosc, ze po ostrej sprzeczce, agresji ktora sie wytworzyla, nie ma miejsca na czulosc i troske o druga osobe. Jak to mawiala moja babcia "w zlosci nie ma milosci". Jest to oczekiwanie dziecka, ktore wie ze nawet popelniajas strasza gafe nalezy mu sie poczucie bezpieczenstwa od jego rodzicow. A Twoj chlopak nie jest Twoim rodzicem i nie ma szans, zeby dbal o Ciebie i sie troszczyl jak jest na Ciebie calkiem zly, a nawet wsciekly.

            Poza tym wydaje mi sie,z e duzo chaosu, duzo przykrych uczuc, jakiejs walki w tym wszytkim. A zwiazek nietoksyczny nie walczy tylko dochodzi do porozumien, choc oczywiscie spiecia to integralna czesc zwaizku, ale mozna je zalagadzac lub rozwiazywac w dojrzaly sposob.

            czasem
            Uczestnik
              Liczba postów: 182

              Jasiu, powiedziałam…
              Jednak w złości- olał. Dotarło dzisiaj, po mojej nocce przespanej w kuchni na podłodze, bo drzwi zamknął… Dotarło, jak napisał mi list a propo mojego odejścia, że rozumie, bo skopał. I dostał odpowiedź, że chcę odejść i tego nie kryję przed nim.
              Kasiu- wiem o czym piszesz- my walczymy…
              Powiem Ci, że on wie co robi, ale nie umie nic z tym zrobić… nie rozumiem.
              Nauczyłam się zaciskać zęby… Opadną emocje, wtedy rozmawiam, a tak ogarniam się i przemyślam… Nie krzyczę ze startu… nie za to, że to ja skopałam…
              No tutaj, sam przyznał- on nawalił i to po raz kolejny…
              Będziemy naprawiać, ale ile razy jeszcze?…
              Nie mam siły. Tak jest od początku, a ja muszę odpocząć…
              Ale sprawa jasna- kolejna akcja i odchodzę. Bez słowa. Myślę, że stać mnie na to… Trzymajcie kciuki (o ile taka sytuacja będzie- ale złapałam dystans- bardzo możliwe, że będzie…).
              A wychodzę, bo nie potrafię wytrzymać w jednym pomieszczeniu przepełnionym agresją z tą osobą…
              Muszę wyjść, ochłonąć… Robiłam to wcześniej i mi to nie przeszkadza. Ale on twierdzi, że jemu tak- boi się o mnie. Boi się i wyłącza telefon i mówi "wyjdź, nie chcę z tobą gadać!!"?..
              Zeby się opanować, MUSZĘ wyjść. Po prostu muszę… Zwłaszcza że to jest na jego życzenie…

              Edytowany przez: czasem, w: 2007/11/08 10:50

              Edytowany przez: czasem, w: 2007/11/08 10:50

              Edytowany przez: czasem, w: 2007/11/08 10:51

              Katarzynka21
              Uczestnik
                Liczba postów: 808

                Czasem, wg mnie zycie nie polega na ciaglej walce. Zycie zasluguje na szacunek, Twoj i partnera. Zycie razem jest PIEKNE! Codzienne troski, milosc, czasem zlosci po ktorych przychodzi mile pojednanie. Ale wszytko musi byc w granicach normy. Przekroczenie granic ciezko naprawic potem. I zdaza sie tak, ze tzreba odejsc, zeby moc zyc szczesliwie…

                jAś
                Uczestnik
                  Liczba postów: 5

                  Do pewnego czasu umiałam tylko demonizować problemy: zamiast je rozwiązywać tu i teraz szukałam podobnych sytuacji z przeszłości i planowałam co zrobię, gdy podobny problem pojawi sie jeszcze raz- wiele razy myślałam żeby odejść (po każdej większej kłótni)- dusiłam to w sobie i to mnie zżerało od środka.
                  Ostatnio uświadomiłam sobie, ze gdy ja byłam na zakręcie ( a życie ze mną wtedy pod jednym dachem bywało koszmarem) i gdy to mnie wymknęło sie życie spod kontroli, mój mężczyzna nie demonizował, po prostu był, rozmawiał, dawał miłość, starał sie o to bym miała nadzieję, bym czuła, że nie jestem sama z moja beznadzieją, choć sam bardzo to przeżywał- może tez myślał o odejściu…?, ale dzięki jego stanowczemu spokojowi udało nam sie wyjśc z mojej choroby.
                  Od jakiegoś czasu,gdy sie kłócimy staram się nie tylko o to by postawić na swoim, ale także zastanawiam sie nad przyczyną kłótni i staram sie nie demonizować (trudne!), tylko stanowczo i bez histerii mówić czego oczekuję i jakie jego zachowania mnie ranią- bo może nie wie?- jest przecież inną osobą i co innego może ranić jego, a co innego mnie. Staram sie też słuchać, w kłótni to jest [size=5]cholernie trudne[/size]… i wcale nie mówię, że to jest proste i wcale nie mówię, ze mi wychodzi, ale czuje, że to jedyna droga do zrozumienia…………….

                  jAś
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 5

                    Do pewnego czasu umiałam tylko demonizować problemy: zamiast je rozwiązywać tu i teraz szukałam podobnych sytuacji z przeszłości i planowałam co zrobię, gdy podobny problem pojawi sie jeszcze raz- wiele razy myślałam żeby odejść (po każdej większej kłótni)- dusiłam to w sobie i to mnie zżerało od środka.
                    Ostatnio uświadomiłam sobie, ze gdy ja byłam na zakręcie ( a życie ze mną wtedy pod jednym dachem bywało koszmarem) i gdy to mnie wymknęło sie życie spod kontroli, mój mężczyzna nie demonizował, po prostu był, rozmawiał, dawał miłość, starał sie o to bym miała nadzieję, bym czuła, że nie jestem sama z moja beznadzieją, choć sam bardzo to przeżywał- może tez myślał o odejściu…?, ale dzięki jego stanowczemu spokojowi udało nam sie wyjśc z mojej choroby.
                    Od jakiegoś czasu,gdy sie kłócimy staram się nie tylko o to by postawić na swoim, ale także zastanawiam sie nad przyczyną kłótni i staram sie nie demonizować (trudne!), tylko stanowczo i bez histerii mówić czego oczekuję i jakie jego zachowania mnie ranią- bo może nie wie?- jest przecież inną osobą i co innego może ranić jego, a co innego mnie. Staram sie też słuchać, w kłótni to jest [size=5]cholernie trudne[/size]… i wcale nie mówię, że to jest proste i wcale nie mówię, ze mi wychodzi, ale czuje, że to jedyna droga do zrozumienia…………….

                    jAś
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 5

                      Do pewnego czasu umiałam tylko demonizować problemy: zamiast je rozwiązywać tu i teraz szukałam podobnych sytuacji z przeszłości i planowałam co zrobię, gdy podobny problem pojawi sie jeszcze raz- wiele razy myślałam żeby odejść (po każdej większej kłótni)- dusiłam to w sobie i to mnie zżerało od środka.
                      Ostatnio uświadomiłam sobie, ze gdy ja byłam na zakręcie ( a życie ze mną wtedy pod jednym dachem bywało koszmarem) i gdy to mnie wymknęło sie życie spod kontroli, mój mężczyzna nie demonizował, po prostu był, rozmawiał, dawał miłość, starał sie o to bym miała nadzieję, bym czuła, że nie jestem sama z moja beznadzieją, choć sam bardzo to przeżywał- może tez myślał o odejściu…?, ale dzięki jego stanowczemu spokojowi udało nam sie wyjśc z mojej choroby.
                      Od jakiegoś czasu,gdy sie kłócimy staram się nie tylko o to by postawić na swoim, ale także zastanawiam sie nad przyczyną kłótni i staram sie nie demonizować (trudne!), tylko stanowczo i bez histerii mówić czego oczekuję i jakie jego zachowania mnie ranią- bo może nie wie?- jest przecież inną osobą i co innego może ranić jego, a co innego mnie. Staram sie też słuchać, w kłótni to jest [size=5]cholernie trudne[/size]… i wcale nie mówię, że to jest proste i wcale nie mówię, ze mi wychodzi, ale czuje, że to jedyna droga do zrozumienia…………….

                      Katarzynka21
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 808

                        A mi sie zdaje, ze w klotni nie da sie sluchac. To jest taki stan, ktory juz jest za daleko od porozumienia. Mowic i sluchac mozna przed klotnia, gdy konflikt sie zaczyna rozkrecac i w pore sie go uspokoi, albo odczekac az opadna emocje, dac sobie czas na uspokojenie i rozmawiac i sluchac dopiero wtedy. Ja jakos niegdy chyba nie spotkalam sie z sytuacja, zeby ktos klocac sie sluchal jednoczesnie. Wydaje mi sie, ze to sie wyklucza. Klotnia wg mnie to forsowanie swoich tresci, narzucanie swoich interpretacji, swojego pogladu na dana rzecz, to wyrzucanie brudow, wyrzucanie smutku, frustracji i cierpien, swojej zlosci czy agresji. Tutaj nie ma pola do sluchania, ani do komunikowania swoich potrzeb i oczekiwan. Do tego trzeba spokoju.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 15)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.