Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD samoterapia

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 11)
  • Autor
    Wpisy
  • Anonim
      Liczba postów: 20551

      Witam wszystkich! O tym ze jestem dda dowiedzialam sie rok temu.Slyszalam o tym terminie ale myslalam ze skoro moj ojciec alkoholik od 15 lat nie zyje to mnie to nie dotyczy.Mylilam sie bardzo,ale nie chce o tym pisac tylko o tym co osiagnelam sama pracujac nad soba.Okazalo sie bowiem ,ze mi nie jest potrzebna terapia! Pani psycholog powiedziala ze sama odwalilam kawal dobrej roboty,sama sobie pomoglam! Zaczelo sie od tego ,ze jakies 7 lat temu zaczelam pytac sama siebie "czemu jestem notorycznie smutna" nie laczylam tego absolutnie z dda bo nic o tym nie wiedzialam po prostu chcialam sie zmienic.Pierwsza ksiazka ktora przeczytalam o ktorej moge powiedziec ze zmienila moje zycie to byla" potega podswiadomosci" j.Merphy.Czytana w kolko ze 100 razy az uznalam wkoncu potege naszego umyslu,az stwierdzilam ze patrze optymistycznie na swiat!Trwalo to dlugo ale jestem po tej lekturze po prostu innym czlowiekiem.Potem bylo mnostwo ksiazek o pozytywnym mysleniu,artykuly o rozwoju duchowym zbierane na czarna godzine.A pzede wszystkim baczne przygladanie sie swoim uczuciom nazywanie ich, medytacja nad nimi.To bylo najbolesniejsze,nigdy nie wylalam tylu lez,ale wciaz nad tym siedzialam i przerabialam setki pytan i odpowiedzi.Szkoda ze nie wiedzialam wtedy o dda i terapi bo pewnie bylo by latwiej i szybciej a tak to …Polecam "medytacja teoria i praktyka" A Bednarz.Najciezsza ale i najlepsza terapia okazalo samo zycie,ciezkie chwile ktore mi tak daly do myslenia jak zadna ksiazka.Moje bolesne doswiadczenia z facetami.Zastanawianie sie czego ja wlasciwie chce??? Spisywalam to czego potrzebuje i czego to jest przyczyna i bylam w szoku!Bo odkrywalam ze to byly braki we mnnie samej!Ale juz wtedy wiedzialam ze musze sama sobie to dac,ze nikt inny nie zaspokoi moich potrzeb poki ja sama sobie ich nie zaspokoje.I znow analiza co to jest milosc co to jest bezpieczenstwo,znow przerabianie dziecinstwa,tworzenie nowych wzorcow.Trudne to wszystko bylo ..i jest bo ciagle cos nowego odkrywam.Nadal pracuje nad soba stosujac wizualizacje i afirmacje i ciagle przydazaja mi sie sytuacje ktore mimo ze bolesne to podnoszace mnie na wyzszy poziom rozumienia siebie i swiata.Najtrudniesze jest tworzenie prawidlowych wzorcow relacji .Jak powinien wygladac do0bry zwiazek,jak powinna sie zachowywac normalna matka,[bo jestem tez mama] co to znaczy normalna rodzina.Poznawanie swoich potrzeb,jaka jestem ,co lubie do czego daze,jakie sa mojke marzenia jak widze swoja przyszlosc.A przede wszystkim praca nad pewnoscia siebie,pokochanie siebie samodowartosciowanie.Oczywiscie,zdazaja sie chwile bezradnosci i zwatpienia ale dzis juz umiem sobie radzic z nimi.Nie chce sie juz smucic i dolowac chce sie bawic!Chce zyc pelnia zycia!Wiem ze jeszcze nie zakonczylam terapi ze ciagle odkrywm cos nowego,ciaglespotykam ludzi,sytuacje, ktore mi daja duzo do myslenia ktore przerabiam i analizuje.Traktuje to teraz jednak jak zabawe jak odkrywanie prawdy o sobie.Akceptuje juz to jaka jestem ,nawed te zle rzeczy ktore we mnie siedza. I kieruje sie w zyciu przede wszystkim jedna zasada" co dajesz wraca do ciebie" i staram sie tak zyc zeby wracalo do mnie tylko dobro,czego i wam zycze.
      Przepraszam ze taki to moje pisanie chaotyczne,za duzo sie wydazylo zeby to wszystko strescic.Chcialam Wam tylko pokazac ze mozna samemu sobie pomoc.
      Chetnie porozmawiam,wymienie doswiadczenia.
      Goraco pozdrawiam wszystkich forumowiczow.

      komunikator tlen: nick lusilu ,wodzislaw sl

      agataD
      Uczestnik
        Liczba postów: 105

        Dla mnie idealne wyjscie, ale jak poradzic sobie z uzalaniem sie nad soba? nie wiem, czy mialas ten problem. Ja w najtrudniejszych momentach, przerazona wlasnym zachowaniem, wielokrotnie proboawalam uporzadkowac swoje uczucia . Bralam kartke papieru, pisalam (w punktach lub wierszami), co czuje, analizowalam swoje zachowanie i probaowalam zastanawiac sie jakie jest z tego wyscie- ale na probach sie konczylo, bo zwykle kiedy zaczynalam plakac, zgniatal kartke i ryczalam w poduszke, uzalajac sie nad soba przez kolejne miesiace.
        Czy tez mialas ten problem?
        pozdrawiam i zycze sily w dalszej pracy. i pozdrawiam dzieciaczka;-)

        Anonim
          Liczba postów: 20551

          Oczywiscie ze mialam ten problem calamy latami robilam z siebie ofiare!Myslalam ,ze im bede smutniejsza tym ludzie bardziej beda chcieli mnie pocieszyc.Bzdura! Ludzie uciekaja od takich osob.Zrozumialam ,ze sami wysylamy sygnal ludziom jak maja nas traktowac a pozniej sie dziwimy ze nie jesty tak jak chccemy.Ptalam sie przede wszystkim siebie dlaczego sie tak a nie inaczejczuje, co jest przyczyna? tak dlugo myslalam az dochodzilam do jednej ostatecznej przyczyny np brak milosci ,akceptacji ,dowartosciowania bezpieczenstwa.Pozniej kazda ta potrzebe analizowalam.pytalm a co to jest bezpieczenstwo,pewnosc siebie,milosc? co to znaczy kochac ?czy kocham kogos ?czy ktos mnie kocha? I stwarzalam na nowo np wzorzec milosci ,nie taki jak znalam z dziecinstwa.A potem to juz wyobrazalam sobie w myslach ta wartosc ,jak to jest ,jak sie czuje milosc i staralam sie poczuc to w sobie!Bardzo ,bardzo mi pomogla w tym ksiazka "potega wizualizacji" wiszniewskiego,tam sa konkretne cwiczenia.Przerabialam tak dlugo ta wizualizacje wspomagajac sie afirmacjami np "zasluguje na milosc",az w zyciu zewnetrznym pojawiali sie ludzie ktorzy zaspakajali mi ta potrzebe,tak poprostu,czulam sympatie ,zyczliwosc ,milosc od calkiem obcych ludzi.Poczatki oczywiscie sa bardzo trudne,setki razy rzucalam wszystko i ryczalam ze to nie dziala! Nie zniechecajcie sie poczatkowymi niepowodzeniami! To nie jest tak ze za pierwszym razem wszytko sie udajae i stajemy sie od razu inni,czasami trzeba sto razy powtorzyc jaka afirmacje przerobic negatywne odczucia,zeby zacdzialala.ALE WARTO! Skoro rodzice nie zaspokoili naszych podstawowych potrzeb musimy zrobic to sami! Powodzenia!

          Yeti
          Keymaster
            Liczba postów: 221

            Osobiście jestem sceptyczny wobec pojmowania człowieka na wzor pralki automatycznej: mam w głowie "zły program" – muszę wgrać sobie "dobry program". To trochę tak, jakbym zrozpaczonemu dziecku na siłę probował dorobić uśmiech (podczas gdy "ono" potrzebuje tylko uwagi i zrozumienia). Mnie bardziej pomaga stworzenie sytuacji, w ktorej mogę przeżyć to, co mnie boli i przyjrzeć się temu – wtedy nastroj poprawia się sam z siebie.

            Ale tak mam ja. Mowię tu tylko za siebie. Pewnie moja niechęć do NLP i wszystkich tego typu "sztuczek" bierze się stad, że przez wiele lat sam urzadzałem sobie takie terapie, wymyślajac co miesiac nowy sposob na odpędzenie probujacego dotrzeć do świadomości bolu. Ale jeśli komuś to pomaga, to bardzo fajnie. Mnie też pomagało – sęk w tym, że tylko na pewien określony czas… po ktorym wyparte uczucia powracały z ta sama siła.

            PS. Może do lektur podanych powyżej warto dorzucić tę ksiażeczkę: [url]http://www.gwp.pl/product/304.html[/url]

            Edytowany przez: yeti, w: 20.08.2005 14:58

            Anonim
              Liczba postów: 20551

              Yeti! Podpowiedz jak "stwarzasz sytuacje w ktorej mozesz przezyc to co cie boli" cZy stwarzasz je na jawie?

              mala
              Uczestnik
                Liczba postów: 254

                już po raz kolejny spotykam sie z tweirdzeniem, ze "Potęga podświadomości" zmieniła czyjeś życie…o co w tym chodzi?
                czytałam ta ksiażkę i nie odkryłam w niej niczego nowego…jednocześnie mam wrażenie, ze ksiazka ta jest tylko sztucznie kreowana na pracę naukowa…

                nie musiałam czytać ksiazki,z eby wiedzieć, że ludzie pozytywnie nastawieni do świata i do siebie maja łatwiej, tzn. wierza w sukces swoj, potrafia pokonywać przeszkody i sa wytrwalsi w dazeniu do celu…łatwiej tez cieszyć im się z tego co ich spotyka, ale nie sadze, zeby samo postanowienie "od dziś jestem szczęsliwy" spowodowało, że będę szczęsliwa…nie jestem maszyna…

                p.s.: co do reszty…uważam, że praca samodzielna nad soba jesli możliwa wtedy gdy mamy do siebie zaufanie, do swoich ocen i decyzji i gdy wiemy co jest normalne, jak byc powinno…dlatego nigdy bym sie tego nie podjęła sama ze soba…

                Yeti
                Keymaster
                  Liczba postów: 221

                  lu75 napisał:
                  „Yeti! Podpowiedz jak "stwarzasz sytuacje w ktorej mozesz przezyc to co cie boli" cZy stwarzasz je na jawie?”

                  o ile mi wiadomo to na jawie:)

                  to jest tak, że u mnie pewne uczucia jak babelki probuja wydostać się na powierzchnię i właściwie jedyna rzecz, jaka potrzebuję zrobić, to nie przeszkadzać. Niestety uciekać przed nimi nauczyłem się tak dobrze, że aby się do nich teraz dostać porzebuję terapii i dużo pracy. Wielu z nich nie byłem w ogole świadom, więc pojawiły się somatyzacje – tak jakby ciało chciało zrobić taki supełek każacy mimo wszystko o tych wypartych uczuciach pamiętać:) – czyli u mnie absurdalnie duże napięcie w konkretnych mięśniach, ucisk na klatkę piersiowa uniemożliwiajacy normalne oddychanie, problemy z jedzeniem itp. itd. Nie wiem jak u innych ludzi, ale moje doświadczenie mowi mi, że przed moimi uczuciami nie da się uciec, ponieważ ciagle od nowa będa się domagały przeżycia. A efekty ich wypierania bywaja bardzo nieciekawe. Po prostu się to nie opłaca. Dlatego (chociaż dla mnie to nadal trudne) wolę uczyć się nawiazywania lepszego kontaktu z nimi zamiast przykrywać je kolorowym pudełkiem z napisem "jest cudownie". Staram sie więc szukać do uczuć dojścia na terapii, samemu oraz rozgladam się też zaufana osoba poza terapia, z ktora mogłbym sobie to i owo przepracować.

                  Uczucia tera¼niejsze nie sa takie straszne, gorsze jest to, co często kryje się pod spodem, czyli jakieś moje strachy z odległych czasow… rzeczy, ktorych nie dałem rady przeżyć kiedyś, bo były zbyt trudne… i tak sobie zostały… a ponieważ sa, to nadal bola, mimo że ich nie pamiętam i często nie rozumiem. Tylko to że ich nie pamiętam i nie rozumiem nie sprawia, że staja się mniej intensywne – jest nawet na odwrot.

                  I wiecie co, ja wcale nie potępiam "użalania się" nad soba.

                  Pamiętam, jakie piorunujace wrażenie zrobił na mnie razu pewnego jeden terapeuta. Można mieć rożne zastrzeżenia do chłopa, ale jedna rzecz udała mu się fantastycznie. A mianowicie człek dość długo probował "dostać się" do mnie na rozmaite sposoby, ale nic się nie udawało. Siedziałem sobie jak drewniany pinokio i powtarzałem systematycznie, że co prawda dzieja się ze mna dziwne rzeczy, ale w dziecinstwie nie było mi aż tak ¼le i kompletnie nie rozumiem, skad się to bierze. Cokolwiek biedak robił, ja znowu recytowałem swoje – a z tego co mowiłem wynikało w skrocie to: nie należy mi się wspołczucie i nie mam prawa domagać się wsparcia, zrozumienia, uwagi. – bo "za mało cierpię", "za mało się poświęcam", "za mało pracuję", "innym było gorzej" tudzież inne madrości. Terapeuta nie był jednak gamoniem i nie dał się nabrać na moje opowieści, ale spokojnie dawał do zrozumienia, że wie swoje, że mi wspołczuje, bo jego zdaniem wcale mi dobrze nie było. Coś mu nawet nagadałem, bo mnie poniosło. Ale w ktorymś momencie coś we mnie pękło. I było to jedno z najważniejszych doświadczen podczas mojej terapii. Zaczałem płakać w sposob, ktory mnie samego zaszokował. Nie wiedziałem, co się ze mna dzieje, trzasłem się i zanosiłem od płaczu jak… kilkuletnie dziecko. Ostatni raz tak płakałem chyba właśnie w wieku przedszkolnym.
                  Przy matce nie miałem szans na takie doświadczenie, ponieważ niestety nigdy nie brała na poważnie moich uczuć, często żartowała sobie z nich i przekonywała, że nie mam do nich prawa, że jestem za mały itp. Dlatego musiałem sobie z tym przeżywaniem "troszkę" poczekać, a uczucia zamroziły się.
                  Pamiętam moja bezsilność – bo w żaden sposob nie byłem w stanie udowodnić jej, że naprawdę jest mi ¼le (nie rozumiałem, dlaczego tak wiele kosztowało ja okazanie wspołczucia… choćby i przesadzonego). W koncu brakło mi pomysłow i dałem za wygrana. Ale moje ciało, jak to bywa, za wygrana nie dało i produkowało regularnie rozmaite choroby – dopiero w ten sposob udało mi się uzyskiwać trochę wspołczucia i uwagi mojej matki, ktore niestety mijały, gdy tylko wracałem do zdrowia. No, i wtedy na terapii pierwszy raz doświadczyłem tego, że ktoś może mi wspołczuć.
                  Moje obsesyjne zabieganie o wspołczucie było na pewno spowodowane tym, że w głębi duszy uważałem, że nie mam do niego prawa…

                  …a teraz lecę, bo mi zamkna sklep:)
                  Pozdrawiam Was!

                  Edytowany przez: yeti, w: 20.08.2005 18:45

                  Anonim
                    Liczba postów: 20551

                    Zgadzam się, że najlepsza terapia (wstrzasowa) jest życie.
                    Mnie zycie przećwiczyło, nie¼le dostałam po dupie (i to wcale nie od mojego ojca alkoholika) , że nie miałam nawet czasu pamiętać, że jestem DDA 😉
                    Jeśli chodzi o ksiażki, za najbardziej sensowne i praktyczne uznaję wiedzę dotyczaca asertywności. Poza tym przydaje się ogolna wiedza humanistyczna, ale czy koniecznie wiedza psychologiczna, o tym nie jestem już przekonana.

                    R.

                    agataD
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 105

                      z tego co mowiłem wynikało w skrocie to: nie należy mi się wspołczucie i nie mam prawa domagać się wsparcia, zrozumienia, uwagi. – bo "za mało cierpię", "za mało się poświęcam", "za mało pracuję", "innym było gorzej" tudzież inne madrości.
                      Moje obsesyjne zabieganie o wspołczucie było na pewno spowodowane tym, że w głębi duszy uważałem, że nie mam do niego prawa…

                      To niesamowite jakwiele dda maja ze soba wspolnego…tylko jeszcze nie wiem, czy mnie to podtrzymuje na duchu, czy wrecz przeciwnie…

                      czara
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 90

                        Lu75 – gratuluję Ci z całego serca i cieszę się, że Ci się udało. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Trzeba być niezwykle silna osoba, żeby w pełni pomoc samej sobie. Moja mama pochodzi z dysfunkcyjnej rodziny, gdy w wieku 20 lat okazało się, że ma nerwicę serca, nie zaproponowano jej żadnej terapii, po prostu leczono ja relanium. Moja mama leczyła więc się sama, rownież przerobiła "potęgę podświadomości", nauczyła się optymistycznego myślenia, zaczęła stosować samokontrolę umysłu metoda Silvy. I powiem Wam – odmieniła swoje życie, jest dzisiaj madra i silna kobieta, bardzo odporna na stresy, ma świetna pracę, niezły dochod, jest przy tym naprawdę dobrym człowiekiem. W międzyczasie nie udał się jej żaden zwiazek z mężczyzna, efektem jej małżenstwa z alkoholikiem jest wspołuzależnienie, w ktorym tkwi do dzisiaj i dwojka dzieci DDA. Ktore na szczęście nie chca i nie musza "radzić sobie samemu"… Czego i Wam wszystkim życzę.
                        Pozdrawiam serdecznie 🙂

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 11)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.