Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Sens życia…

Przeglądasz 4 wpisy - od 11 do 14 (z 14)
  • Autor
    Wpisy
  • serena66
    Uczestnik
      Liczba postów: 240

      asia2940 – Mam 25 lat. Niestety mieszkam z rodzicami.

      dorotaa77
      Uczestnik
        Liczba postów: 171

        Ja też szukam nowej pracy. Niejednokrotnie moja kandydatura była przez rekruterów odrzucana, jednak ja nie podchodzę do tego tak osobiście. Odrzucenie nie wpływa na moje poczucie wartości. Skłamałabym, gdybym powiedziała że odrzucenie mojej kandydatury nie wiąże się z przykrymi odczuciami. Owszem, są to uczucia: porażki, rozczarowania, niezadowolenia… takie przykre;( Zawsze po tym jak pójdę na spotkanie w sprawie pracy, to niezależnie od wyniku, staram się sobie zrobić jakąś przyjemność, żeby się wynagrodzić za to że poszłam.:)

        Czasem już na spotkaniu mam tak, że 'wyczuwam’ przyszłego pracodawcę po sposobie rekrutacji i nawet czuję ulgę, że moja kandydatura została odrzucona. Czasem to ja rezygnuję… Już na wstępie można 'wyłowić’ pewne sygnały m.in. jak pracodawca będzie traktował swoich pracowników. Nie bez powodu też ludzie zamieszczają opinie o pracodawcach i czasem są one prawdziwe. To nie zawsze jest tak, że ktoś chce zrobić na złość, czasem ludzie są szczerzy i piszą prawdę, bo chcę zwyczajnie ostrzec.

        Odnoszę wrażenie, że polski rynek pracy jest rynkiem zamkniętym, mało elastycznym, problemowym dla pracownika a nie dla pracodawcy. Jak ci się nie podoba, to szukaj pracy gdzie indziej… A jak nie umiesz się dostosować, to zakładaj własną działalność, tylko że nie każdy ma na to ochotę czy finanse… Ale o sprawach finansowych to lepiej nawet nie mówić, bo od razu zarzut, że tylko kasa się dla ciebie liczy, że to nie jest ważne itp. itd.

        serena66
        Uczestnik
          Liczba postów: 240

          Ja też mam coś takiego, że jak idę na jakąś rozmowę to czuję jaka tu jest atmosfera. Jak byłam na rozmowie o staż w Zusie to z początku jak nie nastawiałam się na staż to byłam bliska jego dostania. Tylko babka nie była co do mnie pewna. Ja zestresowana byłam jak mnie spytała czy bym dała sobie radę. A, że nie wiedziałam, że staż nie rozpoczyna się od razu jak jest w ofercie (sądziłam że jak w ofercie jest data rozpoczęcia 12.08 to od razu jest rozpoczęcie) to palnęłam że rozważam inne oferty (miałam 12.08 rozmowę o pracę i CV wysyłałam), oraz że nie wiem czy bym dała sobie radę. Zawsze co byłam na rozmowach o staż to mnie odrzucali to sądziłam, że tak samo będzie. Co może mówić osoba, która wszystkiego o rynku pracy uczy się sama. Rodzice, brat mają prace po znajomości. Ja muszę sobie radzić sama i wszystko sama załatwić. A łatwo mnie zagiąć na pytaniach czy sama sądzę, że dam radę (nigdy nie pracowałam, bo moja mama mi zabraniała i dla niej ważniejsze były studia i bym się obroniła, a nie moje doświadczenie zawodowe).

          Nie wiem czy w ogóle chcę wchodzić w staże. Od czasu jak byłam wyzywana od tępaków na praktykach i wyzyskiwana to mam uraz do praktyk i staży.  Boje się staży bo nie wiem czy czegoś się rzeczywiście nauczę, a jedyne doświadczenia jakie mam z praktyk to kupowanie pierdół pracownikom, sprzątanie. I to że pracownicy nie tłumaczą jak co zrobić i wrzucają na głęboką wodę.

          Jedynie wyniosłam co do staży doświadczenie że nie są one od razu. Jest tydzień jakby przerwy i dopiero rozpoczęcie.

          hjkl
          Uczestnik
            Liczba postów: 7

            Wracając do tematu – bardzo trafny cytat Vonneguta, w sumie to nie musiałabym nic dodawać, ALE czytam już niejeden temat dotyczący odczuwania sensu, cieszenia się z sukcesów itp. Osobiście, nie mam problemu z osiąganiem zamierzonych zadań, nie rezygnuję jeśli czegoś nie skończę. Ciężej jest mi je wymyślić. Obecnie i chyba wcześniej też, najgorszym koszmarem w moim życiu jest umniejszanie swoim „dokonaniom”. Wstawanie o świcie, przebywanie w ciężkich warunkach, matury, uniwersytety, srety bzdety, włączenie wielu obowiązków, pokonywanie trudnych rozmów, doświadczenie na karku jak u starego człowieka. I co? Potrafię to wypisać, słyszę o wielu ludzi, że nie byliby gotowi tego śmego, że nie daliby rady, wiem, że w jakimś stopniu jestem brzydko mówiąc „podziwiana” za moje „osiągnięcia”, ALE ja tego nie czuję, nigdy nie czułam. Nie mam też nieskończonego pragnienia bycia lepszym, osiągania czegoś , czy pokonywania słabości – raczej do wszystkiego się zmuszam. Najgorsze jest to, że opowiadając o czymś co robię/przeżyłam (zdarza się do rzadko, nie lubię mówić o sobie) ZAWSZE dodaje  „ale to nic …, inni mają trudniej, każdy tak może…”. Można mówić o skromności, ale jednak chciałabym nie mieć całego kalendarza, żółtych karteczek i wszystkich możliwych marginesów, gdzie wypisuję co jeszcze chcę zrobić (oczywiście nigdy nie patrzę, że nie starczy doby…). Chodzi o głupoty (nawet sprzątanie posprzątanego), ale zawsze muszę mieć zajęcie. Przykład: nie pracując podczas studiów dziennych czułam żal do siebie, wyrzuty sumienia … Nie miałam czasu na prace. Z drugiej strony mam leniwe, śpiące doły, ciężko wstać z łóżka. Codziennie też poranki są trudne, budzę się ze świadomością wyrzutów sumienia, braku dzieciństwa i wszystkie wspomnienia lecą urywkowo jak kadry filmu, nie mogę się podnieść. Wstaję, ale jest ciężko. Umiem wszystko racjonalnie wyjaśnić, ale to nie pomaga oszukać uczuć i mózgu.
            Dziękuję, jeśli ktoś z Was przeczyta ten post. Jak sobie radzicie z docenianiem siebie i nieumniejszaniem swoim dokonaniom? Dobrze byłoby wyjąć mózg i porządnie go wyczyścić.

          Przeglądasz 4 wpisy - od 11 do 14 (z 14)
          • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.