Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD smutek, melancholia – walczyć/zaakceptować?

Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 31)
  • Autor
    Wpisy
  • babsy
    Uczestnik
      Liczba postów: 155

      A ja po kolejnej koszmarnej nocy- budzeniu się co 1,5 h z bliżej nieokreślonym lękiem- zaczęłam się zastanawiać, dlaczego żyję. I doszłam do wniosku, że z przyzwyczajenia. Zycie jest obecnie dla mnie przykrym obowiązkiem- takim, jak mycie zębów dla dzieci. Trzeba to robić, ale żeby to sprawiało jakąś przyjemność, to raczej nie…
      Smutek jest moim najwierniejszym przyjacielem. Dziś są moje 25 urodziny, siedzę sama w domu, reszta dnia będzie wyglądała podobnie. Nie mam do kogo ust otworzyć, nie licząc rozmów telefonicznych. Odsunęłam się od przyjaciół, więc w sumie się nie dziwię, że oni też ze mną nie utrzymują jakichś bliższych kontaktów. Zresztą, na co komu taki smutas? Do wiecznego psucia humoru?
      Zadzwonił do mnie mój facet. A ja znowu mam wyrzuty sumienia, że zamiast mieć radosny głos, powiedzieć mu coś miłego, znowu rzężę do słuchawki, że źle się czuję, jestem zdołowana i nie chce mi się żyć. Zapętliłam się jakoś makabrycznie…

      babsy
      Uczestnik
        Liczba postów: 155

        A ja po kolejnej koszmarnej nocy- budzeniu się co 1,5 h z bliżej nieokreślonym lękiem- zaczęłam się zastanawiać, dlaczego żyję. I doszłam do wniosku, że z przyzwyczajenia. Zycie jest obecnie dla mnie przykrym obowiązkiem- takim, jak mycie zębów dla dzieci. Trzeba to robić, ale żeby to sprawiało jakąś przyjemność, to raczej nie…
        Smutek jest moim najwierniejszym przyjacielem. Dziś są moje 25 urodziny, siedzę sama w domu, reszta dnia będzie wyglądała podobnie. Nie mam do kogo ust otworzyć, nie licząc rozmów telefonicznych. Odsunęłam się od przyjaciół, więc w sumie się nie dziwię, że oni też ze mną nie utrzymują jakichś bliższych kontaktów. Zresztą, na co komu taki smutas? Do wiecznego psucia humoru?
        Zadzwonił do mnie mój facet. A ja znowu mam wyrzuty sumienia, że zamiast mieć radosny głos, powiedzieć mu coś miłego, znowu rzężę do słuchawki, że źle się czuję, jestem zdołowana i nie chce mi się żyć. Zapętliłam się jakoś makabrycznie…

        doris
        Uczestnik
          Liczba postów: 396

          Babsy, jesteś młoda a dla mnie dzisiaj młodość to radość, ponieważ dołka złapałam na punkcie wieku:ohmy:

          Każdy ma gorsze dni ale trzeba je jakoś przetrwać. Gorzej jak smutek jest wiernym towaryszem i nie chce nas na chwilę odstąpić.

          Co do samotności, tez tak mam. Czuję, że jest mi źle samej ale nie kwapię się, by wyjść do ludzi. Sama się od nich izoluję więc jest to niejako na własne życzenie. Mogę Ci tylko poradzić, żebyś spróbowała coś zmienić małymi kroczkami. Nie wiem – dobra ksiązka, spacer (słoneczko bardzo pomaga na nastrój), cokolwiek. A póxniej może będziesz gotowa na kolejny krok i tak dalej:)

          babsy
          Uczestnik
            Liczba postów: 155

            Też sądzę, że metoda małych kroków jest dla mnie wskazana. Niestety, nie jest dla mnie łatwa do wprowadzenia, gdyż mój sposób myślenia oparty jest na zasadzie "wszystko albo nic". Ale nie ma co się usprawiedliwiać, trzeba coś zrobić. Rzeczywiście pójdę na spacer, pogoda jest bardzo ładna. Dziękuję za słowa otuchy i pozdrawiam gorąco.

            Carola
            Uczestnik
              Liczba postów: 402

              babsy, WSZYSTKIEGO NAJLEPSIEJSZEGO !!!!

              ps i spokoj mi tu smarkule :laugh:

              Delfinek
              Uczestnik
                Liczba postów: 28

                Mam to samo.Choc pochodze ze zdrowej rodziny…Smutek to nieodlaczna czesc mojej natury.Sam nie potrafie sie odnalezc w zyciu.

                babsy
                Uczestnik
                  Liczba postów: 155

                  Przeżyłam wczoraj dość dziwną przygodę. Zaoszczędzę drastycznych szczegółów i postaram się streszczać. Dostałam bardzo silnej reakcji alergicznej po zjedzeniu krewetek. Poszłam na siłownię i po 10 minutach wylądowałam w toalecie w takim stanie, że myślałam, że umrę. Paliła mnie skóra na całym ciele, miałam opuchniętą twarz, lał się ze mnie zimny pot (strumieniami), wymioty, biegunka. Byłam zupełnie sama, nie licząc sedesu, bolał mnie brzuch i myślałam sobie, że chyba umrę. I wtedy przypomniały mi się moje myśli samobójcze i chęć śmierci. I wiecie co, wtedy w tym kiblu wcale nie chciałam umierać. Wręcz przeciwnie. Nie myślałam: jak fajnie, wreszcie koniec; tylko: błagam, tylko nie tu, jeszcze nie teraz. Jeszcze chcę zobaczyć faceta, koty, rodziców.
                  Ciekawe, jak to czlowiekowi się zmienia w podbramkowej sytuacji. A na "sucho" przecież tyle razy mówiłam i czułam, że chcę umrzeć, że gorzej być nie może, że lepsza śmierć, niż takie życie.
                  Komentarz do historii pozostawiam Wam.

                  Anonim
                    Liczba postów: 218

                    babsy, współczuję samopoczucia po krewetkach, mam nadzieję, że juz wszystko ok 🙂

                    Ja nigdy nie myślałam o śmierci, o odebraniu sobie życia. Chociaż ani nie było, ani nie jest kolorowe. Bałabym się. Bałabym się, że zostawię mamę, która mnie potrzebuje, bałabym się Boga.

                    A co do smutku to też jest mi bardzo bliski. Odkąd pamiętam pytano mnie dlaczego jesteś smutna albo taka poważna, zamyślona? Czasami dziwiły mnie te pytania bo zdarzały się nawet bez przyczyny. Potem obmyślałam w domu plan"’jak wyglądac normalnie" 😉 Staram się pracowac nad tym ale wciąż przytrafia mi się to dziwne dla innych "zamyślenie".
                    A może to kwestia charakteru człowieka po prostu 🙂

                    babsy
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 155

                      Z tymi krewetkami to zabawna sprawa, bo jadłam je już co najmniej 10 razy, a tu za 11 taki zonk :huh: . Ale nieważne. Wczoraj byłam na pierwszym spotkaniu terapeutycznym w poradni leczenia uzależnień na ul. Czumy 1 w Warszawie. Cóż, w sumie śmiech na sali… Wizytę miałam na 9.15- biorąc pod uwagę, że biorę proszki nasenne,a spać chodzę po północy, z rańca jestem naprawdę nieprzytomna i w ogóle nie do użytku. Ale nic to. Przez pół godziny gadałam dosyć chaotycznie o moim pokręconym i nieszczęśliwym życiu, trochę dzieciństwa, trochę relacji z rodzicami, trochę współczesności, picie ojca, w sumie groch z kapustą. Po 30 minutach kobieta stwierdziła, że terapia będzie trwała co najmniej 2 lata, a wizyty MOZE uda się ustalić na "co dwa tygodnie". Następną mam 4 lutego, potem 18. Tak się zastanawiam, co to w ogóle ma mi dać? 30minutowe pogaduszki, cofanie się do przeszłości, tylko po to, żebym po zamknięciu ust usłyszała, że "mam prawo czuć się z tym źle, a nasz czas dziś już minął"? To jakaś paranoja, a nie terapia. Zresztą, co 2 tygodnie? Ja tu umieram dzień w dzień, myśli samobójcze- a jakże- wracają, a ja mam terapię o kant d… potłuc.
                      Tak na marginesie: wczoraj wieczorem miałam również iść na mityng DDA u siebie, na Zoliborzu. Wzięłam sobie ostatnio ulotkę na ten temat z lokalnego ZUSu. Sprawdziłam jeszcze ich stronę internetową, czy spotkania na pewno aktualne. Na szczęście coś mnie tknęło, żeby jeszcze zadzwonić przed wyjściem. I co się okazało? Tak, tak, macie rację: oczywiście mityngi to sprawa od dawna nieaktualna, wieki temu zrezygnowali z tej formy pomocy ludziom.
                      Mam jeden komentarz do tego wszystkiego: jeśli nie dam rady wysupłać tych 100 zł za spotkanie z prywatnym psychoterapeutą, to państwowo będę się "leczyć" z DDA jeszcze- lekko licząc- z 10 lat.:blink:

                      skandal
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 139

                        Babsy – Ja mam spotkania co 3 tyg prawie:) Czasem chciałbym codziennie i żeby efekty były od razu widoczne…ale wiem że i tak zmiany przychodzą powoli. Na codzień czytam troche i staram się wprowadzac pewne zmiany w życiu bo tego nikt za mnie nie zrobi nawet jak mu zapłace 100zł.
                        Pozatym służba zdrowia tak u nas działa od dawna więc nie ma co sie dziwić.
                        Mój ojciec cierpi na depresje i ostatnio coś wspominał, że w prywatnych ośrodkach zdrowia sa dostepne jakieś "formy pomocy" typu "wczasy" gdzie leczy sie depresje itp. i państwo to refunduje więc mozna poszukać czegos takiego?

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 31)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.