Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Trudno mi ruszyć z miejsca

Przeglądasz 4 wpisy - od 11 do 14 (z 14)
  • Autor
    Wpisy
  • Mary Yellan
    Uczestnik
      Liczba postów: 63

      Witaj Cabotine. Czytając twój post wydaje mi się jakbym czytała o sobie 🙂 z resztą jak już nie pierwszy tutaj post jakiejś osoby. Jeśli mogę coś doradzić (choć pewnie rady kogoś kto sam ma problem są niewiele warte) to spróbuj pójść na terpię prywatnie. Choćby na jedną wizytę i zobaczysz czy to w ogóle dla Ciebie. Ja póki co chodzę na mityngi, a terapię chciałam zacząć na żywo a nie on line, jestem więc dopiero na początku drogi. Idę prywatnie. Odkładam inne pilne wydatki by wreszcie coś ze sobą zrobić, a przynajmniej przekonać się czy coś to da. Dość czasu straciłam. I Tobie radzę to samo. Zrób coś dla siebie, skoro czujesz się źle w sytuacji w jakie jesteś.

       

      Usagi witaj w klubie. Szukaj na pewno w końcu znajdziesz. 🙂 Polecam obranie na początek jakiegoś jednego celu. U mnie było to pragnienie wyprowadzki z domu rodzinnego, co wtedy wydawało mi się górą nie do zdobycia. Albo powrót do zapomnianej pasji z dawnych lat, na którą do tej pory nie było czasu, pieniędzy, albo po prostu rodzina skutecznie odciągała i zniechęcała do zajmowania się nią.

      Tak jak napisał dda93 – zakasać rękawy i iść do przodu.  🙂 Wiem, że to niełatwe tak nagle ruszyć z kopyta, ale znajdź jakiś cel, jeden konkretny. np własne mieszkanie? Z tego co piszesz o małej miejscowości wywnioskowałam, że mieszkasz z rodzicami? Jeśli się mylę to przepraszam. A jeśli jest tak jak myślę to niech ten cel „zmusi” Cię do poszukania stałej pracy. Co do mobbingu to byłam kiedyś w podobnej sytuacji, ale zamiast trzasnąć drzwiami (choć pokusa była silna tym bardziej że pracowałam wtedy tylko  na zastępstwo) i uciec zagryzłam zęby, przeczekałam i trochę dopomógł mi los, a właściwie pokorny cichy, charakter i brak asertywności, że mnie zatrzymano w tej pracy – ktoś akurat odchodził i był wakat, a ja byłam już sprawdzona 🙂 czyli czasem te cechy się jednak przydają. Zatem zaczepiłam się na dłużej w firmie, w której obecnie pracuję i dzięki temu mogłam ruszyć z kopyta i urządzić się we własnym mieszkaniu. Później oczywiście też bywały dni gdy miałam ochotę walnąć wypowiedzeniem na biurko, ale strach przed powrotem do domu rodzinnego (no bo gdzie póki co bym miała wrócić?) trzyma mnie w szachu. Może nie bałabym się tak rzucić wszystkiego gdybym była z kimś, ale póki co mogę liczyć tylko na siebie.

      Co do strachu przed zmianami to myślę, że jest tak jak pisał Jakubek. Wpływa na to wiele czynników, cech osobowości itp. Ja np z osoby kurczowo trzymającej się jednego miejsca teraz najchętniej wyniosłabym się na drugi koniec Polski bo tutaj osiągnęłam to co kiedyś było dla mnie trudne do zdobycia. A nie trzyma mnie tu nic. Rodzina? Ta najbliższa jest toksyczna, a ta dalsza ma swoje problemy i życie, więc na sporadyczne odwiedziny może wpadać gdziekolwiek będę mieszkać. Paradoksalnie najsilniejsza czuję się wtedy gdy jestem z daleka od mojej rodziny. Więc może stąd ta chęć zmiany miejsca.

      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        Po czterech latach jestem jakby lata świetlne od tamtej siebie. Jestem spokojna, pogodzona z tym co było i wreszcie czuję się dobrze we własnej skórze. Moje życie nie jest idealne ale jest mi dobrze.”

        To bardzo pocieszające, że czasem wystarczą tylko 4 lata. To niedługi okres w porównaniu do całego życia. Coś jak jeden etap edukacji:)

        Fenix
        Uczestnik
          Liczba postów: 2551

          Jeden rok na każdą dekadę życia 😉

          A takim domknięcie miało miejsce kilka dni temu. Cztery lata temu zakończył się mój długoletni związek i zaczęła praca nad sobą. I prawie równo cztery lata później dosłownie zamknęłam drzwi za wychodzącym z mojego domu byłym partnerem. Dziwne uczucie. Poczułam się wtedy zupełnie wolna i tak jak bym zupełnie zamknęła drzwi do przeszłości.

          Teraz jest czas na zasłużony odpoczynek. Napracowałam się 😉

          PS.

          Dzisiaj przypada Święto Przesilenie Letniego – Litha. Święto światła i miłości. Ja dzisiaj palę świeczki i świętuję miłość własną🙂

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Fenix.
          dda93
          Uczestnik
            Liczba postów: 630

            Jakubek napisał:

            Z jednej strony zawsze bałem się niespodziewanych zmian, nowych sytuacji i generalnie nie przeszkadzało mi, kiedy życie płynęło bez fajerwerków i „mało się działo”. Jak już coś zdobyłem, to trwałem przy tym uparcie. Czy to w związku, czy w pracy zawodowej. Do czasu jednak.

            Bo z drugiej strony zawsze odstręczała mnie wizja życiowej stabilizacji. Sytuacji, w której mogłem przypuszczać, że tak już będzie zawsze. Z czasem rodziło się we mnie poczucie, że siedzę w głębokiej studni, której ściany zaciskają się wokół. Czułem, że się duszę. Musiałem się stamtąd wydostać. I wtedy porzucałem pracę (najdłuższy staż, to ok. 6 lat) lub opuszczałem kobietę (najdłuższy związek podobnie).

            Jakubku, dość często mamy drobne różnice w poglądach, ale tym razem miałem wrażenie jakbyś napisał o mnie 🙂 Coś w tym jest – z jednej strony potrzeba stabilizacji, z drugiej za dużo stabilizacji to stagnacja, i też niedobrze.

            Też mam tendencję do trwania czasem przy pracy, która mnie źle traktuje, albo osobie, która mnie nie szanuje. Po prostu wychodzę z założenia, że wszystko, co choć trochę dobre, w życiu trafia się rzadko. Satysfakcjonująca, a zarazem dobrze płatna praca – to rzadkość. Dobra, niezbyt brzydka i niezbyt zaburzona kobieta – to rzadkość. Bliskość w związku – to rzadkość. Seks – choć wszyscy twierdzą, że dostępny tak łatwo jak nigdy dotąd – to rzadkość.

            Wszytko wszystkim się należy. Wszyscy to mają. Tylko ja nie. Dziwne, nieprawdaż? 🙂

            Co do życiowej stabilizacji, wiele lat temu kończył się jeden z moich najdłuższych związków. Pod koniec czułem się w nim już trochę jak żywcem zakopany w grobie. Mój bliski kolega skomentował to tak: „Bo Ty, … [tu moje imię], umiesz się doskonale przystosowywać do trudnych sytuacji i potrzeb innych ludzi. Do czasu, aż zorientujesz się, że brniesz po kolana w smole.”

            Może coś w tym jest? Może dostosowując się na przykład do religijnych, seksualnych i mentalnych dziwactw większości swoich partnerek gubiłem po drodze gdzieś siebie? Może żyłem za bardzo cudzą wizją życia, pozwalając, żeby moje dążenia i potrzeby (niczym w rodzinnym domu – bo mamusia tak kazała) zostawały na szarym końcu?

            Z tego wyciągnąłem póki co dwa wnioski. Po pierwsze: nie mogę pozwolić, by mojego syna wychowywała tylko matka (nieleczona DDA), bo to – jak dowodzi mój przykład – gotowy grunt na posypane kontakty damsko-męskie w przyszłości. Po drugie: szukając mojego miejsca na ziemi, muszę uwzględniać takie, gdzie będą przeszkody do pokonania, kryzysy i terminy, bo bez tego funkcjonować nie umiem 🙂 Dlatego na przykład część osób z AA i DDA znajduje w sobie żyłkę terapeuty – bo gdy uciekli już ze swojego piekła, chcieliby stawiać czoła czyjemuś…

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez dda93.
          Przeglądasz 4 wpisy - od 11 do 14 (z 14)
          • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.