Tato zaczął pić jak poszłam do komunii. Nie byłam chcianym dzieckiem, bo urodziłam się córką. Myślę, że do dziś czuję ten niedosyt ojcowskiej miłości,ale nauczyłam się z tym żyć. Byłam bohaterem rodzinnym. Potrafię sobie radzić we wszystkim, tłumaczyć sobie niepowodzenia na korzyść, złośliwości obracać w żart. Zaakceptowałam ludzi takimi, jakimi są. Nie chcę nikogo zmieniać. Za to zmieniłam siebie i swoje życie.
Tato pił kilkanaście lat, ubliżał, bił, niszczył rodzinę. Siedział w więzieniu za znęcanie nad rodziną. Było tego dużo, ale ja dziś pamiętam te dobre chwile. Te pochwały, których było mało, gesty miłości, które dla mnie mają znaczenie. Pielęgnuję je. Myślę, że dał z siebie to co potrafił. Nie miał dobrego wzoru do powielenia z domu rodzinnego. Nie potrafił się wyleczyć. Boję się go do dziś (choć nie żyje), paradoksalnie – mimo wszystko uważam, że był słaby, skoro pokonał go wróg „alkohol”.
Po drodze mojego życia Bóg mnie nie opuszczał. Miałam ciocię, która dbała o mój ubiór. Dziadków, którzy kochali mnie za to, że byłam. Dla Dziadka byłam ważna, pozwalał mi tańczyć na stole, zabierał w pole i mówił: „gdyby nie Edytka nie miałbym z kim siana zwieźć”. Wiem, że to uratowało mnie, bo wspominam ciepło tamten czas. Dostałam fundament, który określił rdzeń mojej osobowości, którego nie zniszczył potem alkohol w domu rodzinnym, mimo, iż trwał latami, a z Dziadkami mieszkałam do 5 roku życia. Potem się wyprowadziliśmy do pozornie lepszego świata, który okazał się gehenną.
Rodzinny dom latami mnie tłamsił, nieakceptowana przez ojca, który źle wyrażał się o kobietach, traciłam poczucie kobiecości, wpadłam w bulimię. Źle się czułam ze sobą. Sprawy sądowe, ojca więzienie spowodowały, że nie miałam wstępu do domu, bo też byłam temu winna według ojca. Siedziałam w weekendy w internacie, albo jeździłam do koleżanek do ich domów.
Poznałam alkoholika, w którym się zakochałam. Znajomy świat, w którym umiałam się odnaleźć. Bohater rodzinny, latami tresowany, który odszedł z domu, by znaleźć podobny dom i dalej się realizować. Porządni mężczyźni byli nie dla mnie, czułam się ich niegodna, nieswojo w ich otoczeniu, to nie mój świat. Mój ukochany przejął pałeczkę i dalej kontynuował ojca zachowania niszcząc moją godność i poczucie wartości. Ja na to pozwalałam. Myślałam, że to normalne.
Kiedy ujrzałam ciemność, osiągnęłam własne dno, z którego zapragnęłam się odbić. Tak jak pomagałam innym, tak teraz postanowiłam pomóc sobie. Moja praca trwała, z przerwami, 5 lat. Terapia DDa, współuzależnienie, praca nad złością, stresem, poczuciem wartości, mnóstwo spotkanych ludzi na mojej drodze. Wreszcie powrót do Boga, który stał się moim Ojcem i czuwa do dziś nade mną. Poznałam swoje wewnętrzne dziecko i zaopiekowałam się nim. Nie wszystko było stracone. To co dali mi Dziadkowie „odgrzebałam” i zaczęłam pielęgnować, zdążyłam wybaczyć ojcu przed śmiercią (co jest dla mnie bardzo ważne), modlę się o jego spokój, żeby tam miał lepiej, wtedy i moje serce jest spokojne.
Dbam o swój spokój wewnętrzny, odganiam lęki, pracuję nad tym, co dobre i otaczam się dobrymi ludźmi. Świadomie wybieram to co pozytywne. Zmieniam co mogę, godzę się z tym czego nie mogę zmieniać. Dda na zawsze nimi będą, to nasza tożsamość. Mamy tyle wartościowych cech, trzeba je tylko wynieść na światło dzienne.
Cudownie jest rano budzić się ze słowami: „już z samego rana modlę się do Pana, chcę być blisko Niego by się nie bać złego…”, a wieczorem dziękować za możliwość przeżycia kolejnego dnia.
„…Pan jest mi obrońcą, a nie będę się lękał. Cóż mi zrobi człowiek? „Bo Ty Panie każesz świecić mojej pochodni, rozświetlasz moje ciemności. To z Tobą zdobywałam wały, mur przeskakuję. Dzięki Mojemu Bogu!…”
Edyta, 40 lat