Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Ból w terapii

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 21)
  • Autor
    Wpisy
  • yucca
    Uczestnik
      Liczba postów: 588

      Biedronka w jednym poście napisała o bólu i w sumie mnie natchnęła do napisania tego wątku.

      Tyle się mówi o cierpieniu w terapii, o trudach, dołach. Interesuje mnie czy ktos też tak ma, że to nie ból przeraża, tylko fakt, że przy okazji wszystko się rozpieprza?Ja tak mam, ból bólem, strach strachem, do przyjemności to nie należy, ale najgorsze jest poczucie że ataki krytyka, bólu, całkiem mnie odrealniają. Moje plany upadają, nic nie jestem w stanie zrobić, nic się nie klei, chyba przeraża mnie raczej rozpad i brak "brzytwy" której się można złapać, niż sam ból.

      Próbuję trzymać się życia, realiów, żyć mimo wszystko, ale ciężko mi to idzie w chwilach dużych trudności, a nie chcę już żyć bez umiejętności doprowadzania spraw do końca i spełniania własnych, postawionych sobie założeń – wcale nie takich wygórowanych przecież. Chce móc na sobie polegać, a w takich dołach to nawet umycie naczyń jest ponad moje siły. Trudno tak żyć. Tęsknię za spójnością, za płynnością zdarzeń i mam dość tego, że ataki krytycznej części wytrącają mnie z równowagi, zabierając mi zapał, siłe i chyba po trochu mnie samą.

      Edytowany przez: yucca, w: 2008/06/25 21:06

      doris
      Uczestnik
        Liczba postów: 396

        Yucca, być może wiem o czym piszesz a moze nie:) Nie chodzę na terapię ale pracuję sama nad sobą. Był taki moment, kiedy grzebiąc się w swoich uczuciach, zobaczyłam światelko w tunelu. Byłam w chaosie i przyznałam sama przed sobą, że muszę coś zrobić. Grzebanie było bolesne ale strach przed nową drogą jeszcze większy.

        Rozpieprzyłam to co było – to, co dawało mi złudne poczucie szczęścia, to, co mnie relaksowało, to co bylo moją ucieczką od rzeczywistości i jednocześnie źrodłem udręki, niepokoju, smutku. Taka mieszanka, która mnie uzależnila:) I ja to ot tak rozwalilam nie mając pomysłu na to co ma być dalej. Wyszlam na prostą drogę, na której było tylko moje dziecko, mąż, praca i na razie tylko tyle. Dużo wolnej przestrzeni, dużo spokoju i mogłam się rozejrzeć.

        Mialam swoją brzytwę, to fakt, ale Ty pewnie też masz jakiś punkt zaczepienia, coś czego nie rozwalasz, coś, co jest dobre, więc nie niszczysz tego razem z wszystkim, coś, co daje siłę by wstać i pozmywać te gary:) /a czasem można sobie to odpuścic i nic się nie stanie/

        Ja sobie często porównuję swoją sytuację do sytuacji alkoholika. Jako DD mam swoje schizy, swoje drobne uzaleznienia, coś co ma być lekiem na bolesną rzeczywistosć. I ten strach, o którym piszesz , to jest strach przed tym jak będzie po odstawieniu.

        Aktualnie jestem w momencie, kiedy calkiem zniszczyłam swój wizerunek jaki wykreowałam na potrzeby innych (wyluzowanej, zadowolonej, imprezowej laski, lekko do życia podchodzacej, mimo posiadania rodziny) i nie mam jeszcze chyba nowego. Coś tam zaczęlam budować. Poszłam na kurs, za chwilę następny. Odnowiłam kontakty z koleżankami …..

        Mój wewnętrzny krytyk dyszy mi często za uszami;) Ostatnia sytuacja: na kursie wykladowca stanał za mną podczas , gdy próbowalam rozwiązać jakiś problem. i patrzył mi w monitor. Oczywiście panika z mojej strony, spięcie. Na szczęście trwało chwilę.

        Yucca, masz kogoś, kto pomagałby Ci iść dalej, nie słuchać krytyka, kto czasem dałby przyslowiowego kopa, kto pociągnąłby, gdybyś traciła siłę? To chyba wazne, mieć taką osobę. Niekoniecznie mam na mysli faceta, może być też przyjaciółka.

        doris
        Uczestnik
          Liczba postów: 396

          dubel.

          Edytowany przez: doris, w: 2008/06/26 08:58

          yucca
          Uczestnik
            Liczba postów: 588

            Wiesz, mi takie pisanie o bólu, trudach, strachu i że już nie mam siły się "włacza" blisko dostrzeżenia czegoś, przełamania jakiejś kolejnej obrony, iluzji, zburzenia muru, by zobaczyć więcej, głebiej. Wtedy wszystko we mnie jest bardzo napiete, jak gumka tuż przed zerwaniem.
            Wczoraj długo o tym wszystkim myślałam i dorylam sie do dziecka ktore z uporem maniaka dąży do tego by matka je pokochała. Pomijam fakt, że byłam w tym miejscu już kilka razy, bez większego rezultatu. Teraz jest jakby jaśniej, więcej widać, więcej rozumiem i znalazlam rozwiazanie tego dlaczego ból jest mniej przerażający niż poczucie zburzenia wszystkiego, takiego rozpieprzenie, nie umiem tego nazwać.

            To rozpieprzenie, wyrwanie z rak wszystkich atutów, poczucie ze się nie mozna niczego chwycić, nic zbudować to wynik działania mojej matki (obecnie krytyka). To wygląda tak jakby dziecko starłało sie zbudować domek z piasku, wierzac ze jak go zbuduje to matka go pokocha, a ta matka co chwile celowo lub nie burzy mu ten domek, jednocześnie mówiąc dziecku, że jak go nie zbuduje to nie zasłuży na jej miłość, zainteresowanie, pomoc, aprobatę. Tak to tylko, obrazowo umiem wyjasnić.

            To rozpieprzenie, to kolejne zburzenie domku, ból jest mniej istotny, nauczyłam się jak mieścić w sobie uczucia nie do pomieszczenia, nie zwracać na nie uwagi. Gorszy jest fakt, że znów trzeba zacząć od nowa budować. A co najciekawsze, to wszystko jest iluzja!!! Z ktorej nie wiem jak wybrnąc, bo dziecko jest potwornie zdeterminowane. Buduje te domki jeden za drugim, wciąż od nowa, na zasadzie Syzyfa. Nie dociera do niego choćby to, że moja matka nie żyje, albo to, że nie mozna być na tyle do niczego, by ciagle coś robić nie tak, o fakcie, że na miłosc nie mozna zasłużyć lub nie nie wspomne. Dziecko wierzy, że bez matczynej miłości i akcpetacji nie zacznie żyć, dlatego nie dostrzega ze to wszystko jest iluzja, gra, coś nieprawdziwego.

            Słyszałam na terapii, że trzeba przyjąć to jak jest i przezyć zalobe, że sie juz nigdy nie dostanie tej miłosci, tylko szkopół w tym, że ja jestem za dzwiękoszczelną ścianą i nie mam jak tej czesci powiedzieć że to nie ma sensu. ja to wiem, ale ta odgrodzona częśc nie i wiedziec nie chce. Ja (dorosła , rozumowa część) jestem obca, jestem kimś nieważnym. Dziecko się odgrodziło i zamknęło razem z krytykiem oddzielając sie od reszty świata i ciagle buduje te domki, ktore ciagle nie są zbyt dobre, ale nie widzi i nie dopuszcza innego wyjścia, wierzy, że jesli nie zasłuży na miłość matki, to nie zacznie zyć a pogodzenie sie z tym jak jest spowoduje, że przestanie istnieć.

            To wszystko działa na zasadzie jaka rządzi domem alkoholika i jego współuzaleznionej żony, czy tyrana w ogóle. Dziecko jest jak ta żona, która wypłakuje sie w mankiet przyjaciółce a potem wraca do domu, by dawać sie nadal być, obrazac, obarczać za wszystko winą, odpowiedzialnością. Nie wierzy, że mąż jej nie kocha, nie wierzy, że bez niego sobie poradzi i ciągle walczy by wreszcie byc dośc dobra na to by ją pokochać. Pozwoli zrobić z soba wszystko w poczuciu winy i bycia nie dość dobrą na miłość, wciaż nie dość dobrą, ale nie posłucha przyjaciółki ktora mówi odejdź, pomogę Ci, ale nie jestem w stanie spowodowac, ze mąż Cię pokocha albo nie będzie Cię prześladować. I żona zostaje przy mężu.

            Gdybym ja, dorosła cześć stanęla do otwartej walki z krytykiem od dziecko, jak z alkoholikiem o żone, to dziecko mnie porzuci, schowa sie przedemną, powie krytykowi, że mnie nie zna, że ja coś wymyślam, że ono nie chce nigdzie iść, nie chce go zdradzić, nawet samo siebie za to ukarze . Predzej mnie porzuci niż ze mną pójdzie. Tak że sobie oglądam wewnetrzne przedstawienie, mam związane ręce, nic nie moge zrobić i mam tego wszystkiego po dziurki w nosie.

            Pytasz, czy mam kogoś kto mi może pomóc iść dalej, mam, ale problem w tym, że nie potrafię z tego skorzystać, znaczy ja potrafię ale to niczego nie zmienia. Czuję że próbując wyciągnąć sie z tego wszystkiego z pomoca czy bez, nie jestem dopuszczana do sedna. To wszystko jest tak, jakby probować wyciągnąć kogoś ze studni za jeden włos. Wiadomo, gdzie sie rozedrze… a ja nie wiem jak i czy w ogole to możliwe, by "złapać porządniej" Doświadczam tylko echa całej sprawy, tego rozpieprzenia po kolejnym zburzeniu domku, jestem przyjaciółką której sie mozna wypłakac w mankiet. I to wszystko, władza jest gdzieindziej, a moje zbyt gwałtowne zabiegi moga jedynie spowodować zerwanie włosa…

            Takie troszke magiczne to moje pisanie, ale widzę to obrazami które trudno mi przełozyć na rzeczywistość dorosłego człowieka, jak często zresztą.

            doris
            Uczestnik
              Liczba postów: 396

              Piszesz bardzo dojrzale, masz odpowiednią wiedzę i pozwalasz, żeby ktoś inny niż dorosła, mądra Yucca Tobą kierował.

              Szczerze mówiąc sądziłam, że to "rozpieprzenie" to efekt przemyślanego działania tej Twojej zdrowej, mocnej, dorosłej Ciebie, jaka przebija z Twoich postów na forum. Dlaczego dziecko ucieka od Ciebie? No wiem, dziecko jest jak ta uzależniona żona (opisalaś to bardzo obrazowo i chyba zrozumiałam w czym rzecz). Jak dotrzeć w takie sytuacji do dziecka? Analogicznie jak dociera się do żony? Moze trzeba czasu, moze osiągnięcia dna …. To wszystko jest takie pogmatwane …. Kiedyś czułam się tak jakbym nie była w swoim ciele a stała obok. Widziałam, że mam męża i dziecko, że chyba mnie kochają a ja nie czuję nic. Brnęłam w to co mnie niszczylo, mimo iz moja rozumowa część kazała mi to zmienić. I w koncu posłuchalam, zrozumiałam. Nie wiem dlaczego akurat wtedy, może potrzeba wielu prob, wielu zburzeń domkow i Twoje dziecko zrozumie, że nie tędy droga ….

              Tej matczynej miłości jaką powinnaś dostać w dziecinstwie nie dostaniesz z kiku powodow. Twoja mama nie żyje, to po pierwsze. A po drugie, według mnie, nie da się odkręcić tego, co się stało. Dziecko nie dostało miłosci, wystarczającej akceptacji, uwagi, zrozumienia czy czego tam jeszcze w PRZESZLOSCI. Dziecko kiedyś tam zostało oszukane, zdradzone, nie przytulone. I tego nic nie zmieni. Moja mama żyje, nie pije od kilku miesięcy, stara się być babcią. I ja jej pozwalam być dobrą babcią, To może jeszcze zrobić. Ale czasu nie cofniemy i ja się do niej nie przytulę z miłoscią i ufnością, nie będę przyjaciółką, nie będę troskliwą corką. Czy szczera rozmowa miałaby sens? W moim odczuciu nie, ponieważ ona ma swoją zapewne wersję, w którą może nawet wierzy, ja – swój ból, swoją samotność z dzieciństwa, swój żal. I ja się mogę pogłaskać po główce, wypłakać przed samą sobą i może na tym polega żałoba. Nie wiem.

              Mimo iż tej miłości nie dostaniesz, jest jeszcze taka miłość, którą mam nadzieję, że zaznasz – miłość wypływająca z macierzynstwa. Nie namawiam nikogo do dziecka, ale ….hmmm napiszę o sobie: moje wlasne dziecko rekompensuje mi brak prawidlowych relacji matka-dziecko. To prawda, że ja jako rodzic jestem bardziej stroną dającą ale czuję, że sama dostaję wiele: miłość, zaufanie, wiarę we mnie, akceptację, dużo czułości. I może dlatego nie tęsknię za tym czego nie dostałam aż tak bardzo?

              myszkowoz
              Uczestnik
                Liczba postów: 147

                Doris, kazdy tak chwali Yucce za jej wypowiedzi. Analizownie. A mi sie juz dawno rzucilo w oczy, ze Ty piszesz z jakims takim spokojem, akceptacja tego wszystkiego. Podoba mi sie to 🙂 (To tak, zeby ktos inny tez zostal pochwalony)

                doris
                Uczestnik
                  Liczba postów: 396

                  Cerebri dziękuję za miłe słowa:)

                  To prawda, że jestem spokojna, wyciszona. Był czas, że dązyłam do chaosu, potrzebna mi byla adrenalinka, niepewność, nawet awanturki;)

                  Mam szczęśliwy, normalny dom, swój własny i mocne postanowienie, by nie babrać się w g. …. A relacje w domu moich rodziców są chore, chore są ich relacje z babcią. Ja sie z tego wymimksowałam, to już nie "moje małpy, nie mój cyrk". Będę sie powtarzac, ale własne dziecko jest dla mnie najlepszą terapią, odblokowało uśpione poklady miłości (tej niezaspokojonej w dziecinstwie). Pozwala mi przeżyć raz jeszcze dziecinstwo, na którego kształt mam wreszcie wpływ. Nie mogę zmienić tego co było, ale mam wpływ na tu i teraz.

                  yucca
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 588

                    doris zapisz:
                    „Piszesz bardzo dojrzale, masz odpowiednią wiedzę i pozwalasz, żeby ktoś inny niż dorosła, mądra Yucca Tobą kierował.

                    Szczerze mówiąc sądziłam, że to "rozpieprzenie" to efekt przemyślanego działania tej Twojej zdrowej, mocnej, dorosłej Ciebie, jaka przebija z Twoich postów na forum. ”

                    Nie wiem doris co miałaś na myśli, ale czuję w tych zdaniach pewien zarzut. Tak jakby ta dorosla i mądra yucca nie mogla zrobić takiejś głupoty jak pozwalanie sobą rzadzic, jakby ta dorosła i mądra yucca nie miała prawa czegoś nie rozumieć.

                    Jestem taka sama jak Wy wszyscy i chciałabym być tak wlaśnie traktowana. Komplementy są fajne, ale źle pachną, bo nagle, jak się człowiekowi noga powinie, nie wie co robić, to słyszy coś podobnego. W stylu, ty, taka dojrzała i pozwalasz sobią rzadzić, sadziłam, że to czy tamto. Nie doris, nie jestem supermenem!
                    Tylko nie wiem czy ktokolwiek zauważył, że to nie ja sama siebie chwale i nie ja sama sobie dodaje oklaski. Tej dojrzałej i mądrej yucce też wolno czegoś nie wiedzieć, nie rozumieć, nie ogarniać! Ja sobie to prawo daję tylko szkoda, że nie wszyscy mi je dają. Nie jestem terapeutką i nie mam nic wspólnego z tym zawodem, sama jestem na terapii która w moim przypadku jest bardzo trudna.Czy czasem nie stałam sie tu jakimś "bohaterem rodzinnym"?
                    Próbuje pomóc jeśli mogę, ale prosze by z powodu tego ze cos rozumiem, nie odbierano mi prawa do tego by czasem być słabszą, głupsza, mniej zorientowaną. Nie jestem tu tylko po to by dawać!!! Czasem potrzebuję powiedzieć NIE RADZE SOBIE.

                    Edytowany przez: yucca, w: 2008/06/26 23:20

                    Anonim
                      Liczba postów: 20551

                      Yucca, wyluzuj. Wprawdzie ja malo ogolnie rozumiem z tego co wy obie tutaj piszecie, ale nie czuje aby ktokolwiek mial do ciebie jakies zarzuty. Moze to jedynie ty sobie nie pozwalasz na slabosc? Choc jeszcze raz podkreslam, malo zrouzmialam z tego wszystkiego. I o tym cchialabym napisac. Ze Yucca, ty strasznie wszystko analizujesz, tak strasznie rozumowo do wszystkiego podchodzisz. Wszelkie uczucia jakie sie w tobie pojawiaja musisz od razu zrozumiec, przeanalizowac i madrze do nich podejsc. A malo jest po prostu o uczuciach, o tym ze czujesz sie fatalnie, bo twoje mechanizmy obronne jakie wyrobilas przez cale zycie, z powodu terapii zostaja zniszczone. I stoisz taka bezbronna, nie masz pomyslu jeszcze jak sie inaczej chronic, niz do tej pory to robilas, i ze sie boisz. (tak ja to zrozumialam co chcialas powiedziec przez to wszystko). No coz, ja mam problem z tym dzieckiem. Widze ze to jakis element terapii dda, ktorego ja nie rozumiem.
                      A tak wogole, to mam ochote jeszcze jedna uwage powiedziec. Jakis czas temu spytalam sie mojej psycho o typy rodzin i jakie najlepsze. I odpowiedziala. Ze uwaza sie ze sa 2 typy rodzin. Jedna to ta malo wiazaca, do ktorej zalicza sie rodzina alkoholowa. Czyli chodzi o to, ze dziecko tak naprawde moze robic co chce, rodzice nie zwracaja wiekszej uwagi na to. Choc moze musze przynosic swietne oceny z eszkoly itp. ale ogolnie dzieci sie nie licza. Liczy sie tylko alkohol… i on jest glowna osobowoscia w rodzinie. I ta drugi typ rodziny, to ten bardzo wiazacy. To typ z ktorej ja pochodze. Ze rodzice cala swoja uwage poswiecaja dziecku. Ze dziecko musi spelniac ich oczekiwania, oni wszystko kontroluja, dziecko o wszystko musi sie pytac, o zgode, nie moze dokonywac wlasnych wyborow. Musza zostac zaakceptowane przez rodzine. I tak sie zaczelam zastanawiac, czy ty yucca moze jednak nie pochodzisz z tego drugiego typu rodziny? Czy nie probujesz na sile znalezc mechanizmow dzialajacych w rodzinie alkoholowej, ktorych tak naprawde u ciebie nie ma? Z tego co wnioskuje, to u ciebie nie bylo alkoholu… wiem ze dda to nie tylko alkohol tylko jeszcze to ddd… ale tak zaczelam sie zastanawiac. I cos czuje ze za to mi sie oberwie. Ale zaznaczam, zeby nie bylo nieporozumien. Nie mowie tego wszystkiego ze zlosliwoscia, tylko zaczelam sie zastanawiac… Choc tak naprawde malo wiem, i moge sie bardzo grubo mylic…

                      myszkowoz
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 147

                        choc moze w twojej rodzinie role alkoholu pelnila choroba… ah… chyba sie za bardzo rozpedzilam

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 21)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.