Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Moja historia w pigułce

Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 37)
  • Autor
    Wpisy
  • Czereśnia
    Uczestnik
      Liczba postów: 27

      Karolina87 cieszę się, że napisałaś. Czytając Twoją historię dokładnie widzę siebie. Mam 34 lata. Ja również całe dorosłe życie unikam „życia”. Pomimo dobrej sytuacji finansowej w dalszym ciągu mieszkam z rodzicami. Mój cały świat to praca i dom. Nie mam żadnych bliskich znajomych, przyjaciół, nie mówiąc o związku. W głowie na co dzień prowadzę ciągłą walkę, co powinnam zrobić, co ktoś powiedział, jak spojrzał, analizuję wszystko, boję się wszystkiego, a co jest najgorsze ciągle się uśmiecham, chociaż w środku czuję pustkę. Jakieś dwa lata temu uświadomiłam sobie, że jestem DDA. Przeczytałam mnóstwo książek, poradników. Próbowałam nawet rozmawiać o tym z siostrami, jednak one uważają, że wszystko jest ok i nie ma sensu wracać do przeszłości. A w ogóle to ja miałam najlepiej bo byłam najmłodsza. Dobrze wiem, że za 5 lat będę dokładnie w tym samym miejscu, o ile jeszcze będę. Jestem po pierwszym spotkaniu w ośrodku, jeszcze wizyta u psychiatry i terapię zaczynam od stycznia. Tak wizyta u lekarza rodzinnego i prośba o skierowanie do poradni terapii uzależnień i współuzależnień to był pierwszy bardzo trudny krok, ale wierz mi moja lekarka była bardziej zakłopotana niż ja. A jaka dumna szłam do domu z tym kawałkiem papieru.  Myślę, że nikt do końca nie wie na co go stać dopóki nie spróbuje. Tak jestem przerażona myślą, że mam usiąść i opowiadać zupełnie obcej osobie o swoich najgorszych doświadczeniach i lękach. Następnie spotykać się w grupie. Przecież jestem poważną Panią : ) Jednak zawsze sobie powtarzam, że mimo wszystko jestem człowiekiem i zasługuję na szczęśliwe życie. Pomyśl o tym.

      szorstkiczopek
      Uczestnik
        Liczba postów: 58

        Karolina
        Wiesz, jak zorientowałem się, dotarło do mnie jak bardzo jestem uszkodzony przez rodzinę – nie mam skrupułów.
        Szczególnie że kiedy na terapii zorientowałem się w paru mechanizmach za których pomocą rodzina mnie tłamsi – przy każdej rozmowie czy kontakcie te mechanizmy dokładnie widzę, prowadzę rozmowę której mam dokładny skrypt, wiem co powiedzą i jak się zachowają.
        Więc teraz nie mam żadnych problemów, stwierdziłem że to ich problem jeśli to jest niekomfortowe.

        To że nie chcesz matki zostawić samej wynika właśnie z toksyczności tej relacji – popatrz, z jednej strony piszesz o sobie  „jestem taka dorosła wstyd że sobie nie radzę” a z drugiej – nie zostawisz matki bo się czujesz odpowiedzialna że „zostanie sama”.

        Wiesz, ojca widuję raz na kilka miesięcy bo stwierdziłem że on wie gdzie mieszkam, ma mój numer i może zadzwonić i przyjechać, usiąść na kawie.
        I przez to okazuje się właśnie – że on nie ma takiej potrzeby.
        Brata nie widziałem przez 1.5 roku. Tak samo – zrobiłem eksperyment (bo zorientowałem się ze 90% kontaktów zawsze inicjowałem ja).
        Jak go w końcu odwiedziłem nawet ze mną nie usiadł nie pogadał. Po półtora roku niewidzenia.

        Zabolało mnie to trochę – ale to nie ja jestem odpowiedzialny za te relacje – oni też mogą zadzwonić i przyjechać!

        Twoja matka też będzie mogła – jak tego nie zrobi – cóż, najwyraźniej nie ma potrzeby.
        Masz swoje życie, to rodzice są starsi i trzeba im zostawić odpowiedzialność.

         

        A brak uczuć u mnie to rezultat wielu związków z toksycznymi kobietami – i z ostatnią która była destylatem mojej matki i ojca – ich najgorszych cech.
        Po tych związkach „wyłączyły” mi się pewne rzeczy w głowie. Głównie te związane z płcią przeciwną.
        Przestałem czuć cokolwiek patrząc na kobiety.

        Ale w związkach (oprócz wczesnej młodości kiedy człowiek się zakochuje na zabój) zawsze byłem zdystansowany.

        A co do tego że kobiety mają łatwiej  – no cóż, chodzi o to że więcej facetów się interesuje smutną dziewczyną niż kobiet smutnym facetem.
        A jakich partnerów sobie wybiera smutny ktoś – to inna sprawa.
        Chodzi o ilość możliwości.

        Karolina87
        Uczestnik
          Liczba postów: 18

          Ananake – to ja cieszę się, że Ty zareagowałaś na mój wpis. Mogę podpisać się pod prawię wszystkim o czym napisałaś i kolejny raz mam tak, że czuję się jakbym przeglądała się w lustrze. Doskonale Cię rozumiem. Mój świat teraz to też tylko i wyłącznie praca i dom. Mi nawet zakupy nie sprawiają przyjemności, tak jak pisałam, nie wyjeżdżam nigdzie bo gdzieś z tyłu głowy powtarzam sobie ciągle, że to bez sensu, że to że kupie sobie coś ładnego albo wyjadę gdzieś nie zmieni tego jak czuję się sama ze sobą i nikt ani nic nie zmieni rzeczywistości w jakiej żyję, tego że nie mam swojej rodziny, że nie czuję się kochana. Przecież z każdych zakupów czy wakacji kiedyś się wraca… Ja też od zawsze miałam problem ze sprawianiem sobie przyjemności. Teraz nawet jeśli sobie coś kupie od czasu do czasu to czuję wyrzuty sumienia. Wiem jak to jest czuć pustkę o której piszesz i jednocześnie uśmiechać się na zawołanie. Nie wiem jak Ty ale ja mam tak, że idąc do pracy czuję się przygaszona, przybita a gdy tylko przekroczę próg banku staje się „innym” człowiekiem, niestety tylko na zewnątrz… Robię bardzo dużo żeby nikt nie wiedział jak czuję się naprawdę. Uśmiecham się podobnie jak Ty choć moje wnętrze najchętniej zamiast się uśmiechać wykrzyczałoby cały ten smutek, pustkę i żal. Po wyjściu z pracy wraca to przygnębienie i poczucie bezsensu… i tak dzień w dzień. Widzisz ja miałam tak, że mimo tego lęku szukałam relacji. Gdzieś tam w środku marzyłam o rodzinie. I znalazłam faceta, który zostawił mnie po 7 latach. Nie potrafię się z tym pogodzić. Nie szukam już nikogo. I podobnie jak Ty ! czuję, że za 5 czy 10 lat będę dokładnie w tym samym miejscu, w którym jestem teraz. Nie ma we mnie nawet odrobiny nadziei. Męczę się strasznie z życiem i sama ze sobą i to jest okropne uczucie. Nie szukam znajomych przyjaciół bo nie chce tym nikogo obarczać. Ludzie mają swoje życie i problemy. Ale będę mocno trzymać za Ciebie kciuki !:) i będę czekałam na jakieś wpisy dotyczące Twojej terapii 🙂

          Karolina87
          Uczestnik
            Liczba postów: 18

            Szorstkiczopek – a nie obwiniasz się za to, że to Ty inicjowałeś 90% kontaktów? tzn. nie dopatrujesz się winy w sobie? powodów dla których ktoś nie szuka z Tobą kontakt? Pytam o to bo ja właśnie tak mam. I nie mam tutaj na myśli rodziny tylko tak ogólnie. Ja w życiu miałam jedną przyjaciółkę, przynajmniej tak mi się wydawało ale za każdym razem w naszej już prawie 10 letniej znajomości było tak, że jak dochodziło do jakiegoś nieporozumienia i kontakt się urywał to zawsze JA po kilku miesiącach milczenia wyciągałam rękę, zabiegałam jako pierwsza, nigdy ona. A kiedy już się odezwałam to było tak jakby nic się nie wydarzyło. I też nigdy nie potrafiłam pojąć i nadal nie rozumiem dlaczego tak to wygląda, chodzę analizuje i co najważniejsze doszukuję się winy w sobie.  W mojej głowie wnioski są oczywiste – skoro każda ważna dla mnie osoba finalnie mnie zostawia bez podania konkretnych powodów, nie zabiega o kontakt ze mną to coś musi być nie tak ze mną a nie z nimi. Zastanawiam się co jest ze mną nie tak, że osoby które pozornie są najważniejsze w moim życiu, z którymi łączy mnie długoletnia relacja, potrafią z niego zniknąć z dnia na dzień i co ważniejsze potrafią z dnia na dzień wykreślić mnie ze swojego życia. Zawsze obwiniam o to siebie i pewnie, właśnie przez te „znikające z mojego życia osoby”, które były mi najbliższe postanowiłam nie wchodzić w kolejne relacje, dla własnego bezpieczeństwa, żeby nie przeżywać tych samym rozczarowań. Wolę brak uczuć, podobnie ja Ty.

            szorstkiczopek
            Uczestnik
              Liczba postów: 58

              Wiesz co, obwiniałem się kiedyś, dopatrywałem się w sobie wad które odsuwają ode mnie rodzinę czy znajomych.
              Ale teraz to się skończyło – widze te mechanizmy rodzinne i umiem na nie reagować.
              Dwa że jak sobie poprzypominałem dzieciństwo – nie sądzę żebym kiedykolwiek miał prawdziwą rodzinę, więc nie ciągnie mnie do „odbudowywania” więzów których nigdy nie było.
              Wiesz, zrozumiałem też że te wszystkie rzeczy które dostawały dzieci z innych rodzin (nie chodzi mi tylko o materialne rzeczy, ale też zainteresowanie i miłość) – moi rodzice mieli OBOWIĄZEK mi dać, nie muszę im niczego wynagradzać – czy to tolerowania mnie w domu, dawania mi odrobiny pieniędzy na przeżycie i szkołę czy karmienia mnie tak że miałem ogromną niedowagę…

              Pomogło podglądanie relacji w takiej znajomej rodzinie z dzieciakami – jak normalni rodzice zachowują się przy dzieciach i porównanie tego do mojego dzieciństwa.

              Jest też to że teraz widze do jakich ludzi mnie ciągnęło, i jakich przyciągałem, dobierałem sobie znajomych.
              Czy w jaki sposób „ustawiałem” znajomości – tak że to ja byłem petentem żebrzącym o uwagę, zupełnie jak w rodzinie.

              Więc w pewnym momencie – wycofałem się z tego i popatrzyłem kto zauważy że mnie nie ma.
              Oczywiście niewielu zauważyło.
              Więc stopniowo znajomi poodchodzili, zerwały się kontakty, ale uważam że ponieważ dda mają te mechanizmy które „ustawiają” ich w relacjach w roli petenta, osoby która za dużo daje (w mojej psychoterapii dużo było mowy o „równowadze” w dawaniu i braniu) –
              – to chyba fakt że znajomi się wykruszają robiąc miejsce na nowe znajomości oparte o zdrowsze zasady – jest dobre.

              Po prostu – jeśli sobie dobierasz znajome które wiedzą że nie muszą ci nic dawać, i tak przyjdziesz – to ich zachowanie jest do przewidzenia.
              Więc to nie jest tak że z tobą czy z nimi jest coś nie tak – po prostu musisz się nauczyć jak wyglądają zdrowe relacje i tyle.
              I nie przejmowac się ludźmi którym pasują relacje w których nic nie muszą dawać.

              Fakt że jestem teraz sam jak palec, ale zwyczajnie nie pozwalam się traktować ludziom: daj, pomóż – mimo że nie mają zamiaru się odwdzięczać czymkolwiek i  znikają jak dostaną czego chcą.

              KiiiXa
              Uczestnik
                Liczba postów: 25

                Witaj pogmatwana. Pierwsze co powinnaś zrobić to spotkać się z psychologiem i powiedzieć mu całkowitą prawdę. Pokonać wstyd porozmawiać, wyrzucić z siebie wszystko. Co do faceta, kochasz go ? Jeśli tak to zapewne też mu ufasz. Wstyd to kiepskie uczucie fakt, ale pomyśl sobie, że nie mówienie mu prawdy prędzej czy później da swoje efekty. Zresztą po co trzymać to w sobie, tłumić wstyd, który przez tyle lat miałaś w sobie ? Daj temu upust bo kiedyś po prostu wybuchniesz.

                 

                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  do Karolina: przywołałaś moje wstydliwe wspomnienia o tym, jak okłamywałem dziewczynę, z którą byłem na studiach na temat mojej rodziny. Mieszkaliśmy razem w mieście, a ja wymyślałem niestworzone historie, tłumacząc dlaczego to niby nie możemy odwiedzać mojego domu rodzinnego (choć mogliśmy tam dotrzeć w ciągu pół godziny). Tworzyłem piętrowe kłamstwa, sam się w nich czasem gubiłem. Jej (normalną) rodzinę odwiedzaliśmy bez problemów. Dopiero później uświadomiłem sobie, jak wieloznacznie mogła to odbierać i jak dziwne było to, że ze mną wytrzymała przez prawie 4 lata. Nigdy nie poznała nikogo z członków mojej rodziny.

                  Dla mnie to też był wielki koszt emocjonalny. Właściwie moje zachowanie (strach przed wyjawieniem „prawdy”) graniczyło z jakąś paranoją czy obłędem, na samą myśl wpadałem w panikę, później zresztą trudno mi było wycofać się z tych „historii”. Potem, kiedy już przebolałem rozstanie, postanowiłem nigdy ponownie nie wikłać się w tak rozbudowaną spiralę kłamstw. Opowiadałem o sobie oszczędnie, selekcjonowałem informacje, ale też nie tworzyłem pięknej nieskazitelnej wersji rodziny i siebie. Nadal rzadko i niechętnie zapraszałem dziewczyny do domu rodzinnego, ale już nie wykluczałem tego. Najbardziej wkurzało mnie, kiedy po takiej wizycie słyszałem, że ten dom jest całkiem przyjemny, rodzice są w porządku, a ojciec nawet budzi sympatię. A ja wiedziałem, że został jedynie odegrany teatrzyk pod tytułem: „Jakubek dzisiaj odwiedzi nas z dziewczyną”.

                   

                   

                   

                   

                   

                  ewela6453
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 9

                    Witam wszystkich , kiedyś już tu pisałam .
                    Zacznijmy od tego że jestem DDA .
                    Moi rodzice alkoholicy jak pili tak piją i chyba do śmierci nie skończą ?

                    Mam 23 lata , jestem w wieloletnim związku , mój narzeczony pochodzi z w miarę normalnej rodziny , jegop ojciec emerytowany strażak jest od prawie 26 lat na emeryturze i od czasu do czasu lubi sobie przysłowiowo walnąć piwko albo pięć na dzień 😀
                    Matka natomiast jest cholernie wpatrzona w starszego synka i jego żonkę i wnuka nie bardzo zwracając uwagę że jak ma się dwoje dzieci to należy je traktować po równo ..

                    Moi rodzice i jego rodzice nigdy się nie widzieli i szczerze mówiąc nie zbyt to sobie wyobrażam ?
                    Dalsza rodzina to szanowane towarzystwo , siostry cioteczne studenki i reszta wyżej głowy nosi niż powinnna .
                    Każde święta u nich to dla mnie katorga , te dziwne spojrzenia , napięta atmosfera , sztuczna do granic możliwości i w tym wszystkim jestem ja , ta najgorsza z okropnego domu alkoholików która nigdy nie miała prawdziwych rodzinnych świąt ani urodzin zero atmosfery rodzinnej czy głupiej czekolady pod choinką , o urodzinach nie wspominając , bo tak jak żyje ani razu nie otrzymałam szczerych życzeń czy prezentu od swoich pseudo rodziców .
                    No więc jesteśmy już prawie 7 lat i zaczynamy myśleć o kupnie mieszkania , ( pracuję jako opiekunka osób starszych i wiąże się to z moimi częstymi wyjazdami za granice ) planujemy przyszłość razem , jakiś ślub tylko coraz bardziej dręczy mnie myśl jak miało by to wszystko wyglądać , jego brat miał ślub na kredyt i żonę z brzuchem ale w moim przypadku rodzice alkoholicy , obrażona siostra w Angli trzy ciotki i babcia z dziadkiem , jego rodzina ( ukraińcy ) to jakieś minimum 30 osób nie licząc dzieci . Potem by gadali przez następne kilka lat jaką to ona ma rodzine itd . Sama nie wiem Wiadomo chciałabym iść do ołtarza w białej sukni ( nie ja jedna o tym marzę ) i mieć wesele z prawdziwego zdarzenia ale czy jest właściwie sens ? Jeśli ktoś z obecnych na forum miał podobna sytuację proszę aby sie podzielił doświadczeniem ..

                    Karolina87
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 18

                      Szorstkiczopek – w moim słowniku nie ma czegoś takiego jak „granice”, przynajmniej jeżeli chodzi o to jak traktuję samą siebie w relacjach międzyludzkich. Dowody na to można by mnożyć, aktualnym na tą chwilę jest moje podejście do pracy – jestem jedyną osobą wśród osób ze mną pracujących, która wykona każde powierzone jej zadanie – szef szybko zauważył, że jestem skrupulatna, zadaniowa, że można na mnie polegać ale też niestety szybko zaczął to wykorzystywać powierzając mi rzeczy, które nie należą do zakresu moich obowiązków; krok po kroku zostałam wmanewrowana w szereg rzeczy, które powinny wykonywać inne osoby, a w uzasadnieniu usłyszałam od szefa, że robi to po to żeby odciążyć Pana XY który na marginesie nie jest zbyt zapracowanym człowiekiem i widzę to nie tylko ja. Nie potrafię odmówić (NIGDY szczególnie szefowi) i efekt jest taki, że jest to kolejna praca w mojej krótkiej karierze zawodowej, w której zaczynam się powoli mocno frustrować, za mocno. Analogiczna sytuacja miała miejsce w mojej poprzedniej pracy, z której zrezygnowałam właśnie dlatego, że nie mogłam już znieść tej narastającej we mnie frustracji….

                      Moja Pani Psycholog powiedziała mi kiedyś, że mam w sobie dużo empatii i dla mnie odruch udzielenia komuś pomocy kiedy o nią prosi jest czymś naturalnym i oczywistym ale czy to na pewno chodzi tylko o empatię? Rozmowy z ludźmi, którzy są „wyżej”, z przełożonym, zawsze mnie paraliżowały, nie potrafię w takiej rozmowie odmówić, przyjmuję wszystko jak leci, wszystkie obowiązki co mnie powoli i skutecznie zniechęca do pracy. O tym żeby zawalczyć o swoje nie ma mowy. Szef potrafi zadzwonić do mnie w niedzielę po 22.00 albo przed 7.00 kiedy pracę zaczynam o 9.00 i ja oczywiście odbiorę choć moi koledzy z pracy już dawno zakomunikowali mu, że weekend to dni wolne od pracy i nie życzą sobie takich telefonów. Ja odbieram bo boję się reakcji tego że jak tego nie zrobię to wezwie mnie na „dywanik” a w takiej konfrontacji czuję się jak małe dziecko podczas gdy reszta wpuszcza takie gadki jednym uchem a drugim wypuszcza czyli ma do tego zdrowy dystans.

                      Napisałeś wcześniej, że syndrom DDA to choroba z określonym programem leczenia, a nie jakieś egzotyczne paskudztwo i że to Cię pociesza. Szczerze tak myślisz? Bo ja mam poczucie piętna i tego, że moje życie już zawsze będzie wyglądało jak szarpanina z własnymi emocjami. Chodziłam do psychologa, poznałam lepiej siebie, swoje ograniczenia i staram sobie sama różne rzeczy tłumaczyć, dużo czytam artykułów i książek tematycznych i dlaczego nadal czuję się tak samo jak kilka lat temu? Z tego naprawdę można „wyjść”? Znasz takie przypadki?

                       

                      Karolina87
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 18

                        Jakubek – historia którą przytoczyłam miała miejsce jakieś 8-9 lat temu. Teraz mam 30 lat i potrafię, nie powiem że każdemu, powiedzieć bez stresu, że mój ojciec jest alkoholikiem a matka jest po 2 rozwodach. Kiedyś chyba strasznie się tego wstydziłam i uważałam, że jeżeli powiem komuś coś takiego, zwłaszcza komuś na kim mi zależy, to zacznę być przez to źle oceniania. Uważałam, że jest to w jakimś sensie miarą mojej wartości – to kim jest mój ojciec itd. I że po takim uzewnętrznieniu się zostanę z marszu przekreślona. Z resztą teraz jak wracam myślami do tej sytuacji to przypomina mi się, że chyba nawet powiedziałam coś takiego mojej „przyjaciółce”, tzn że okłamywałam ją bo byłam przekonana że jak powiem jej prawdę to się ode mnie odwróci, że nie będzie mnie chciała znać, a bardzo się tego bałam, nie chciałam jej stracić bo w tamtym momencie była to chyba jedyna bliska mi osoba. Na zewnątrz pielęgnowałam kłamstwa a w środku dusiłam się myśląc o tym, że kłamię, oszukuje ale wtedy nie umiałam inaczej. Strach przed stratą był chyba silniejszy. Teraz jak o tym myślę to wiem, że musiałam wtedy strasznie siebie nie szanować, nie lubić, nie doceniać. I to był jeden z pierwszych sygnałów który uświadomił mi że chyba coś jest ze mną nie tak… Wtedy właśnie trafiłam do mojej Pani Psycholog, która tak naprawdę uświadomiła mi w czym i z czym żyję.

                        Mój świat był hermetycznie zamknięty, wykreowany poniekąd przez mocno nadopiekuńczą matkę, która chciała za wszelką cenę żyć moim życiem. A ja żyłam w tej „błogiej” niewiedzy a o tym jak bardzo jestem „połamana” emocjonalnie dowiedziałam się na terapii. Moje problemy ze sobą zaczęły się mnożyć a może raczej ujawniać w momencie kiedy zaczęłam zapraszać do swojego zamkniętego życia LUDZI… dopóki byłam sama było „OK”

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 37)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.