Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Moje zdrowienie – czy ześwirowałem?
Otagowane: terapia kryzys związek
-
AutorWpisy
-
Wrzucę do tej dyskusji informację o ktòrej warto wiedzieć. Co więcej w jednym z artykułòw (nie pamiętam, ktòry numer) była opisana historia gdzie còrka w wyniku takiego podejścia i drogi terapii (zaimplantowała) oskarżyła swojego ojca o morderstwo (z tego co pamiętam) swojej koleżanki. Ojciec pierwotnie został skazany, ale na szczęście dla niego w sprawę zgłębiła się pani psycholog zajmująca się tematem od lat i udowodniła że był to zespòł fałszywych wspomnień.
Sama dysocjacja może mieć ròżne podłoze i wątpię aby tutaj na forum.ktoś znalazł przyczynę choć sam fakt rozmawiania może być przydatny, ale jak czytam o takim szukaniu na siłę trudnych przeżyć, ktòre rzekomo były, ale ich nie pamiętamy zaczynam czuć nieufność, bo chciałbym aby realizowało się to w odpowiednich warunkach
Cytat:
Chociaż „wyparcie” na dobre zagościło w psychologii, to badacze procesów psychicznych człowieka traktują je wciąż nieufnie. Według niektórych naukowców nie ma żadnych dowodów na istnienie tego mechanizmu. Zwracają oni uwagę na fakt, że dorośli zwykle pamiętają dramatyczne, ale łatwe do zweryfikowania wydarzenia, w których brali udział w dzieciństwie. Zastanawiają się, dlaczego wyparciu ulegają tylko wspomnienia o tych zdarzeniach, których prawdziwości nie sposób obiektywnie potwierdzić. Wątpliwość ta najczęściej pojawia się w dyskusjach toczących się wokół tzw. zespołu fałszywych wspomnień (false memory syndrom). Tym terminem określane są sytuacje, gdy dorosła osoba w wyniku psychoterapii lub hipnozy zaczyna wierzyć, że w dzieciństwie była molestowana seksualnie. Zwolennicy teorii wyparcia utrzymują, że psychoterapia może doprowadzić do odzyskania (czy uświadomienia sobie) wypartych wspomnień o traumatycznych zdarzeniach. Z kolei jej przeciwnicy uważają, że podczas psychoterapii albo hipnozy dochodzi raczej do „zaimplantowania” fałszywych wspomnień, a nie do odzyskania prawdziwych. Ten drugi pogląd zaczyna przeważać, co zresztą znajduje odzwierciedlenie w samej nazwie „zespół fałszywych wspomnień”.
https://charaktery.eu/artykul/wyparcie-bez-oparcia
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat temu przez
2wprzod1wtyl.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat temu przez
2wprzod1wtyl.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat temu przez
2wprzod1wtyl.
Problemy z perfekcjonizmem, pracoholizm, uzaleznienie swojej wartości od efektów, tłumiona złość objawiająca się poczuciem winy i nienawiści do siebie, brak wyrozumiałości, życzliwości, współczucia dla siebie….
Hej,
nie, nie ześwirowałeś. Twoja terapia wygląda wręcz modelowo. Też przechodziłem fazy „baju baju bez efektów”, by nagle usłyszeć od otoczenia, że „jest się niemożliwym do wytrzymania”, zauważyć, że jest się totalnie rozregulowanym emocjonalnie, a na końcu stwierdzić, że coś się jednak zmieniło. Bez realizacji planu, harmonogramu itp. Wyluzuj: to nie jest konieczne.
Istotne: proces praktycznego końca nie ma. Dla mnie pierwotnym problemem była samotność, więc z poznaniem obecnej żony terapię przerwałem. Błąd: jestem obecnie samotny w związku z osobą narcystyczną. Tak więc w praktyce nie ma sensu ani określać celu, ani horyzontu czasowego terapii. Jak dojdziesz do stanu OK, to i tak zwolnisz sam z siebie tempo, ale konsultacja co jakiś czas nie zaszkodzi.
Nie pamiętasz treści spotkań? Jezus Mario, człowieku, ale Ty masz nieźle nadrozwinięte poczucie kontroli. Na kilometr widać, że boisz się puścić (wiadomo dlaczego). No, ale musisz się puścić, bez tego nie pójdziesz do przodu. Tobie by się chyba przydał rozbrat z zegarkiem, kalendarzem i notatnikiem.
Nie bój się też zmiany terapeuty; co prawda będziesz musiał trochę poopowiadać o sobie od nowa, ale potem i tak będziesz dalej, niż zaczynałeś w chwili zero. Nie przypisuj też psychiatrom nie wiadomo jakich umiejętności, być może mówisz o sobie inaczej niż kiedyś. To też zmiana.
Narzucone sobie tempo robi wrażenie ucieczki od problemu. Tymczasem bez dnia nicnierobienia się nie da. Kiedyś trzeba pogadać ze sobą samym. Tym bardziej, że potrafi Ciebie „odciąć”. Czyli bolało za bardzo. I boli do dziś, tylko to zabetonowałeś. A te Twoje złości (rzecz najłatwiejsza do rozruchu, a u Ciebie i z tym był problem!) to właśnie próby wykipienia przez to, co zabetonowane. Co to jest, to już będziesz wiedział lepiej sam: lęk, opuszczenie, wstyd czy co tam przeżyłeś. Płacz Tobie wskaże, co to właściwie jest. I chyba sporo jego przed Tobą. Ale on Tobie pomoże, nie bój się. Nie rozpadniesz się od niego.
Fajnie jest, że nauczyłeś się prosić. To trudne, zwłaszcza dla faceta.
Ciekaw jestem, jak po latach oceni Waszą rozłąkę Twoja była dziewczyna. Mam wrażenie, że opuściłeś ją przedwcześnie, mimo, że była dla Ciebie wsparciem. Może ją jeszcze docenisz, ale to już będzie raczej musztarda po obiedzie.
Życzę powodzenia w pracy nad sobą. Doceń sam siebie, bo osiągnąłeś już bardzo dużo, choćby umiejętność mówienia o tym, co boli, czego się wstydzisz. To nie jest umiejętność, którą posiada przeciętny Polak:-)
Trzymaj się.
A jak chciałbyś się wygadać poza, też jestem do dyspozycji.
- jak długo trwała Twoja terapia?
Dwa lata.
- Tylko dlaczego to są tylko te negatywne emocje? Złość, lęk, smutek, wstyd.
A które uczucia ukrywałeś i dusiłeś, bo nie dostałeś na nie zgody? Różni ludzie mają różne rzeczy ocenzurowane – moja mama na przykład czułość, a ja – złość. To zależy od roli, jaką masz odgrywać.
- I nie sądziłem, że to się przełoży na całe moje życie – że nie będę w stanie pracować, że będę się bał z kimkolwiek pogadać, że ludzie coś do mnie mówią, a ja mam wrażenie że to leci obok.
Moja przyjaciółka mówiła, że w czasie terapii miała trudności z prowadzeniem samochodu, z tych wszystkich emocji było to chwilami niebezpieczne. Mnie to nie dziwi, przecież jesteś cały czas jednym człowiekiem, na terapii, w pracy, w domu, na wycieczce itp.
- Oferują mi wsparcie, a ja po chwili jakby o tym zapominam i znów wracam do pozycji lęku i tego że jestem sam – to jakby silniejsze ode mnie. Przeraża mnie to, że jakby wszedłem w terapię za głęboko? Że czuję, że już nie mogę tak dłużej funkcjonować jak wcześniej.
Gdyby bycie w roli ofiary nic nie dawało, to nikt by tego nie robił. To jest bezpieczne, bo znane, i w pewnym etapie mojego życia mnie naprawdę chroniło. Pozwoliło mi przetrwać i dorosnąć, doczekać czasów, aż mogę naprawdę o sobie decydować. Ale w dorosłym życiu to się dużo gorzej sprawdza, a nawet jak działa, to widzę dużo skutków ubocznych. Nauka ról w dzieciństwie to bardzo silne doświadczenie i pomyśl, przez ile lat to trwało – nie spodziewam się, że teraz w kilka miesięcy można to odkręcić albo tym bardziej unieważnić.
Z terapii wyniosłem przekonanie, że pierwsza myśl pewnie zawsze będzie taka jak nauczyłem się w domu rodzinnym i nie ma w tym nic dziwnego. Ważna jest jednak ta druga myśl, gdy zauważę co się ze mną dzieje. Mogę wtedy zrobić coś nowego, coś inaczej niż zwykle. I terapia pozwoliła mi poszerzyć ten czas na przyjrzenie się swoim emocjom – i to było chwilami naprawdę przerażające. Powoli się do tego przyzwyczaiłem i teraz więcej decyduję, a mniej jadę z automatu. Zaskoczyło mnie też coś, o czym nikt nie wspominał – że z czasem te nowe zachowania zaczynają mi się włączać też automatycznie, więc chwilami jest mi łatwiej nawet bez zatrzymywania. Nie polegam na tym, ale traktuję to jako miły bonus.
Właśnie tak odczuwam automatyzmy jak mówisz – że są silniejsze ode mnie. Dlatego ta chwila świadomości i ćwiczenie innych zachowań oddaje mi siłę, bo wtedy już nie jest wszystko automatycznie. Ale ten moment, kiedy się zatrzymuję, zwłaszcza z początku bywał bardzo trudny.
Terapia nie jest niczym magicznym i nie ma przymusu robienia wszystkiego inaczej. To ty decydujesz kiedy chcesz wejść głębiej, a kiedy wolisz trochę odetchnąć. Jak terapia trwa długo, to jest więcej miejsca na takie etapy.
Terapia nie zmieniła mnie w kogoś innego i nie usunęła moich doświadczeń ani zachowań z domu. Cały czas to mam, tylko częściej dbam o siebie, tak na co dzień, nawet bez żadnej wyraźnej przyczyny (a nie dopiero jak doszedłem do ściany albo coś złego się dzieje), i mam więcej sprawczości, czyli łatwiej mi wybierać niż kiedyś, bo więcej uwagi poświęcam swoim bieżącym emocjom. Nie zawsze wybieram nowe zachowania, czasem się na przykład wycofuję jak dawniej, tylko rzadziej dzieje się to poza moją świadomością – częściej uznaję, że po prostu obawiam się zaryzykować, i mniej potem sobie dowalam za takie decyzje.
W czasie terapii to wszystko się dopiero odkrywa i to jest wyczerpujące emocjonalnie. Ale to nie są jakieś nowe rzeczy, tylko raczej te zagrzebane, które i tak w sobie nosiłem, a tylko nie miałem do nich dostępu. Lęk był i o to, co mam teraz zrobić, ale i o to, że nic się nie zmieni i już na zawsze będę nieszczęśliwy. Więc starałem się coś zmieniać, ale czasem odpocząć, i dziś tego lęku mam o wiele mniej.
@byly optymista
A, znalazłem w wątku https://www.dda.pl/forum/temat/mama-alkoholiczka/#post-481623 Twoje słowa ”Nie raz [mama] gadała, że chce się zabić, a ja później się bałem.”
I Ty się dziwisz, że Ciebie odcina?
Raczej by się trzeba było dziwić, gdyby po takiej sytuacji Ciebie nie odcinało, bo byłbyś gdzieś koło psychopatii.
Teraz lepiej można Ciebie zrozumieć. I napiszę tak: będzie dobrze. Uwierz.
Cześć.
Wracam po prawie 2 latach z aktualizacją obecnego stanu. Przeczytałem sobie wątek od początku i szczerze mówiąc, sam teraz widzę postęp jaki zrobiłem od tamtego czasu. W zasadzie nie mam już takich odcięć, bardzo ograniczyłem pornografię, częściej proszę o pomoc i rozmowę, jestem dużo bardziej świadomy niż kiedyś. Chciałbym natomiast wspomnieć o problemach z którymi borykam się obecnie, Wasze komentarze dodały mi dużo otuchy, a mam teraz trudniejszy czas i potrzebuję się wygadać.
Jaki był dalszy bieg historii? Im bliżej było końca terapii (październik-grudzien 2022) tym było mi trudniej się z tym pogodzić, że zostanie ona przerwana. Skończyło się tym, że miałem poważny epizod depresyjny w styczniu. Nie mogłem sobie poradzić z codziennością, problem ze wstaniem z łóżka, bardzo duży lęk o wszystko i takie samonakrecające się myśli. Trafiłem do psychiatry – 3 tygodnie zwolnienia i leki. Było mi wtedy bardzo trudno i na ten czas przeprowadziłem się do mojej siostry, samotność była okropnie odczuwalna. W tym samym czasie byłem na konsultacjach u znajomej mojej terapeutki, ale nie podpasowala mi i finalnie trafiłem do terapeuty mężczyzny z polecenia lekarza psychiatry. Ta terapia trwa od lutego 2023 do dzisiaj (nurt psychodynamiczny). Obecnie kończy się 3 tygodniowa przerwa na urlop i od przyszłego tygodnia wznawiamy spotkania – chodzę 2 razy w tygodniu. Po pół roku zszedłem z leków i sytuacja się ustabilizowała, obecnie jestem w kontakcie z psychiatrą co kilka miesięcy w celu oceny stanu i postępów leczenia (podobnie jak z poprzednią panią psychiatrą, tu też cenie sobie bardzo te rozmowy – poza lekami, jest duża zachęta do terapii i doceniam takie spojrzenie z lotu ptaka na moje życie). W tym czasie wróciliśmy do siebie z moją partnerką z którą się rozstaliśmy – zaczęliśmy od spotykania się, później pomieszkiwania, a obecnie od lutego mieszkamy już razem. Obiecaliśmy sobie że tym razem będzie inaczej, będziemy że sobą rozmawiać o problemach, oboje jesteśmy w terapii (ona skończyła wczoraj 1.5 roczny proces). Wziąłem też kredyt na wspólne mieszkanie które będziemy odbierać na początku przyszłego roku. Pojawiają się między nami rozmowy o kolejnych krokach jak zaręczyny, wspólne zwierzątko, dzieci czy ślub. I w tym miejscu pojawiają mi się wątpliwości czy tak naprawdę jestem na to gotowy. Ostatnie tygodnie mam trudne, a brak terapii to potęguje. Parę dni temu wrócił do mnie temat stylów przywiązania o którym już kiedyś czytałem. Robiliśmy testy z partnerką (2 czy 3 razy) i wyszło nam, że ona jest lękowy/bezpieczny, ja natomiast mam unikowo-lękowy. I ostatni czas między nami książkowo w niektórych sytuacjach przypomina opisy zachowań pary z takimi stylami. Czuję, że potrzebuję więcej przestrzeni, że bliskości jest za dużo, że czuje się zalewany miłością z jej strony. I niestety mam duży problem żeby to komunikować – pomimo 1.5 roku terapii wciąż trudno mi postawić granicę, zastanowić się co ja czuję w tej sytuacji, pojść za sobą, wyrazić złość. Niestety często idę za tym co partnerka i kończy się to moją frustracją i skumulowane emocje wychodzą bokiem. Próbujemy o tym rozmawiać, ale z uwagi na jej lękową naturę i reagowanie płaczem mnie ciężko przychodzi mówienie o swoich nieprzyjemnych odczuciach. I niestety w ostatnich tygodniach zauważyłem sporo objawów tego unikowego stylu: boję się zrobić tego kroku z oświadczynami, wkurza mnie jej obecność w mieszkaniu po dłuższym czasie (oboje pracujemy zdalnie z domu), skupiam się na jej wadach, a nie zaletach, czuje się lepiej gdy jej nie ma w domu – typowe objawy tego unikowego… Nie rozumiem skąd to nasilenie i czuję się bezradny, bo z 1 strony czytam opis stylu i bardzo dużo rzeczy pasuje, ale z 2 umniejszam swoim odczuciom i temu co myślę i gubię się gdzie leży prawda. Zdaje sobie sprawę, że jesteśmy już ze sobą łącznie tyle czasu (3 lata + 4 lata + 1.5 roku) + jesteśmy w takim wieku (oboje 28 lat) że to jest czas na takie decyzję i tym bardziej te dylematy mnie martwią. Zauważam też, że to co się teraz dzieje to jest trochę powtórka historii – rozstawaliśmy się już 2 razy po dłuższym byciu ze sobą z mojej inicjatywy. Teraz znów związek już przeszedł w fazę stabilizacji, pojawiają się tematy o deklaracji i wspólnym budowaniu przyszłości i mam myśli ucieczkowe – że może z inną byłoby mi lepiej (miała by swoje pasje to nie potrzebowała by tyle kontaktu ze mną), mogła by być atrakcyjniejsza (myślę, że zawsze się taka znajdzie) czy przy innej czułbym się pewniej. Dzisiaj byłem u psychiatry na konsultacjach bo jednak ta przerwa w terapii mocno mi pogorszyła stan i rozmawialiśmy o obecnej sytuacji: w skrócie dostałem radę, aby przemyśleć temat zaręczyn (to jest ważne dla partnerki – wiek, koleżanki są zaręczone/biorą śluby itp) oraz przemyśleć kwestię adopcji jakiegoś psa – to pozwoli mi zobaczyć jak się zachowujemy w sytuacji gdy ktoś słabszy od nas zależy, są obowiązki, odpowiedzialność – taki sprawdzian przed dziećmi.
Jak ktoś ma ochotę się odnieść to będę wdzięczny. Pozdrawiam Was.
Cześć, ja mam ochotę się odnieść.
Oczywisty błąd, że mieszkasz z dziewczyną przed ślubem, bo sprzyja to cudzołożeniu. A z drugiej strony obecny zlewaczały system i zepsucie dziewczyn powoduje, że statystycznie lepiej nie brać ślubu, bo za duże ryzyko zepsucia sobie życia. A z tego co piszesz o dziewczynie, wydaje się niezrównoważona.Jeżeli argumentem za przystąpieniem do Sakramentu Małżeństwa ma być to, że koleżanki są zaręczone/biorą ślub, to już w ogóle na starcie porażka i świadczy o niedojrzałości.
Sakrament Małżeństwa jest po to by godziwie/ w porządku miłości płodzić i rodzić, i wychowywać, i w miłości rodzinnej wspierać by dostąpić zbawienia/życia wiecznego.
Cześć, bylyoptymista,
Fajne jest to, że sięgasz po refleksję, oglądasz się za siebie i widzisz, jak wiele się zmieniło. 28 lat to jeszcze nie wiek emerytalny (choć wielu ludziom w tym wieku może tak się wydawać ;))
Jesteś w trakcie długotrwałego leczenia, więc nie wiem, czy jest to dobry moment na budowanie rodziny. Niepokojące jest to, że chcesz cokolwiek robić dlatego, że tak trzeba, że narzeczona tego chce, bo wszystkie koleżanki tak mają, bo mama, tata, babcia, ksiądz itp. Takie decyzje wbrew samemu sobie potrafią się potem mocno mścić – nie tylko na Tobie, ale na wszystkich dookoła. Najgorsze jest, gdy potem z tego biorą się rozbite rodziny i rozdarte na pół lub „niewidoczne” dzieci.
Trochę niepokojące wydaje mi się to, że z partnerką tak się na zmianę rozstajecie i schodzicie. Albo więc sytuacja z czasem się ustabilizuje, albo… może jednak nie jesteście dla siebie?
Wasze różnice w stylach przywiązania tworzą mieszankę wybuchową – bo Twoja partnerka się dusi bez Ciebie, a Ty dusisz się przy niej. Podziwiam, że tak długo ze sobą wytrzymujecie.
Praca zdalna we dwoje to faktycznie jeden z najtrudniejszych testów. Zwykle ludzie nie widzą się aż tyle godzin dziennie. To, że ktoś cały czas jest i może się pojawiać znudzenie jest rutyną każdego związku. Gdy motylki opadną, co pozostanie wtedy – czy jest przyjaźń, współpraca, sympatia – to jest myślę ważne.
Żeby Twoja partnerka miała jakieś pasje i nie była ciągle „uwieszona” na Tobie? Słuszne. Tylko w praktyce nie takie łatwe. Bo z jej punktu widzenia to jest „być albo nie być” – jak może myśleć o hobby, skoro to, czy jesteście razem jest dla niej kwestią przetrwania? To mogłaby być praca dla Was obojga: Dla niej – żeby dać Ci czasem trochę więcej oddechu i zobaczyć, że do niej za każdym razem wrócisz. Dla Ciebie – w jaki sposób ona mogłaby się poczuć przy Tobie bezpieczniej. Takie spotkanie w pół drogi.
Być może macierzyństwo sprawiłoby, że Twoja partnerka mniej skupiałaby się na Waszej relacji. Ale jeśli się coś nie uda? Dziecko to nie zabawka. Jeśli się jednak znowu rozstaniecie, chcecie, żeby wyrosło na DDD?
Delikatnie mówiąc nieeleganckie są Twoje rozważania o tym, jak by tu partnerkę zastąpić kimś atrakcyjniejszym (na Boga, chcesz się związać na resztę życia z kobietą, i ona nie jest dla Ciebie wystarczająco atrakcyjna?!). I że „przy innej może czułbyś się pewniej”? NIE. Być może na chwilę, ale nie na długo. Wiesz dlaczego? Dlatego, że źródłem Twojej pewności siebie możesz być tylko Ty – nie pieniądze, złoty zegarek czy inna osoba. Owszem, bycie w fajnym związku podnosi poczucie własnej wartości, ale nie uczyni pustego naczynia pełnym…
Co do pornografii… Piszesz, że bardzo ograniczyłeś. Czy rozmawiałeś o tych kwestiach może z terapeutą? Owszem, może być ona ujściem (ale też bardzo niebezpiecznym wyzwalaczem!) dla osób żyjących samotnie lub w nieudanych związkach. Ale w zdrowej, udanej relacji kobiety i mężczyzny… Mnie osobiście jakoś tak nie pasuje.
Jeśli miałbym się odnieść, to moim zdaniem może warto „dać czas czasowi”? Bo działając pod presją i pochopnie można tylko łatwo pomnożyć nieszczęście.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat temu przez
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.