Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Niska samoocena

Otagowane: 

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 94)
  • Autor
    Wpisy
  • kwiatowa
    Uczestnik
      Liczba postów: 38

      Witajcie.

      Jestem tu nowa. Właściwie sama nie wiem, po co przyszłam i czego chcę. Albo jednak wiem – chcę się wygadać, tylko totalnie nie wiem, od czego zacząć.

      Zapewne wszyscy się domyślacie, że jestem DDA (heh, to oczywiste). Mam 44 lata, męża, wychowaliśmy dwójkę dzieci jego siostry, od wieku nastoletniego. I chyba najbardziej do napisania tutaj skłonił mnie dołek po tym, jak dowiedziałam się, że siostrzenica będzie robić doktorat na drugim końcu świata. Wcześniej studiowała za granicą, ale nie TAK daleko. Źle mi z tym.

      Mam problemy ze sobą. Jakie? Chyba najłatwiej będzie to określić dwoma słowami – niska samoocena. Innych raczej nie miewam, oprócz tych wynikających z niskiej samooceny właśnie,  jest ich sporo.

      Z mojej niskiej samooceny wynika to, że:

      1. uważam, że absolutnie wszystko w życiu zawdzięczam mężowi, a nic sobie – wykształcenie, pracę, nawet zadbany wygląd. Wiem, że obiektywnie chyba byłam pracowita, ale tego totalnie nie czuję. Nie czuję, że coś zrobiłam dobrze, że ja coś osiągnęłam, czuję tylko dozgonną wdzięczność. Ciąży mi to czasem, jemu chyba też,
      2. opinia innych potrafi mnie wytrącić z równowagi,
      3. uważam się za głupszą, brzydszą, gorszą od innych,
      4. każdy mój defekt przekładam na całość; mam kompleks – nie znam historii zbyt dobrze, automatycznie uważam, że jestem skrajnie tępa i niewykształcona,
      5. nie tworzę związku partnerskiego. co prawda jestem mężatką prawie 22 lata i nie chcę teraz zmieniać swojego związku, bo chyba nawet ten niepartnerski układ spowodował, że jesteśmy szczęśliwi, ALE chciałabym móc czasem wesprzeć męża. A u nas wygląda to tak, że jak on miał operację serca (prawie umarł), to wszyscy zajmowali się mną, bo bali się, że coś sobie zrobię. Prawda jest taka, że gdyby umarł, to bym się zabiła. Co jest pewnym problemem (dla niego, nie dla mnie), bo jest 16 lat starszy. Ale ja tego do siebie nie dopuszczam.
      6. nie potrafię nawiązywać bliskich kontaktów międzyludzkich z nikim oprócz męża, siostrzenicy, siostrzeńca i kumpla męża (wspólnego przyjaciela). Problemy mam zwłaszcza w kontaktach z innymi kobietami. Dotyczy to kontaktów osobistych – z formalnymi, zawodowymi, nie mam żadnego problemu.
      7. Nie wiem, dlaczego, ale nie potrafię współczuć ludziom. Obcym, najbliższym potrafię. Ale nie wzrusza mnie ludzkie cierpienie. Przy czym nie jestem socjopatką, bo nie czerpię z tego satysfakcji, pomogłabym (ale nie ze współczucia, tylko z obawy przed wyrzutami sumienia), poza tym zwierzęce cierpienie rusza mnie bardzo.
      8. często miewam wyrzuty sumienia właśnie,
      9. każda porażka powoduje u mnie jakiś wielki dół. Taki, że potrafię się nawet nie myć. Z osoby, która kąpie się 2-3 razy dziennie i codziennie myje głowę, staję się leżącą w łóżku fleją. Na szczęście zawsze mąż mnie z tego wyciągał, po kilku dniach mijało. Tylko że to nie były jakieś ważne rzeczy.
      10. przez moją niską samoocenę potrafię ranić męża, za co nienawidzę potem samej siebie. Potrafię się zamknąć w sobie (bo np. stwierdzam, że mu się nie podobam) i oddalać. Albo powiedzieć: „powinieneś mieć lepszą żonę” (to ostatnie doprowadza go do szalu zmieszanego z rozpaczą. Zawsze wszyscy traktowali mnie, no… źle. W domu „rodzinnym”, w szkole, w pierwszej pracy (w niezbyt miłej knajpie). Mąż jako pierwszy zaczął mnie traktować bardzo dobrze. Poza tym widzę, że mnie traktuje lepiej niż inni mężowie swoje żony (np. on nie odbierze ode mnie telefonu ze słowami „czego”, co wczoraj słyszałam u znajomego). I chyba podświadomie czuję, że mi się to dobre traktowanie nie należy.
      11. Moi rodzice nie żyją i się z tego w duchu cieszę. I mam wyrzuty sumienia z powodu tej radości, ale nie potrafię czuć inaczej.

      Pewnie znalazłoby się dużo więcej, ale nie ma sensu wymieniać. Mam jeszcze problemy (?) w sferze seksualnej, wynikające z tego, że nie potrafię być partnerką (potrafię tylko „być niżej”), ale nie ma sensu chyba o nich tutaj pisać.

      Nie chcę iść na terapię. Kiedyś byłam – nie potrafię się otworzyć przed osobą obcą. Mnie samej płacą za słuchanie o cudzych problemach (tylko że prawnych), wiem co roi się w głowie osoby słuchającej, wiem, jak to jest, jak ma się dosyć kolejnego klienta, wiem, że robi się to tylko dlatego, że wykonuje się taki a nie inny zawód (nawet jeśli lubi się swoją pracę). Odpada – nie otworzę się.

      Chciałabym chyba się anonimowo wygadać. Porozmawiać z kimś, kto ma podobne problemy. Kto na co dzień też jest profesjonalną panią w czarnej sukience i na obcasach, która się uśmiecha kiedy trzeba i wygląda na bardzo pewną siebie, a tak naprawdę jest bardzo niepewna siebie.

      Dziękuję Wam za przeczytanie, ewentualne odpowiedzi – poświęcenie czasu. Nie musicie tego robić i uznaję to za gest bezinteresownej życzliwości 🙂

       

      • Ten temat został zmodyfikowany , temu przez kwiatowa.
      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        Ciekawy post. Od „drugiej” strony. Sam ostatnio oglądam się za dziewczynami młodszymi o klikanaście nawet lat. Zastanawiam się jakby to było stworzyć taki związek. Kim byłbym w oczach takiej młodej kobiety: kochankiem, przyjacielem, mentora, ojcem (kilkunastoletnia różnica już umożliwia taki układ)? Popróbowałbym jakiejś terapii, bo chyba sama tego nie rozbierzesz na czynniki pierwsze.

        kwiatowa
        Uczestnik
          Liczba postów: 38

          Nie byłbyś ojcem, przynajmniej moim zdaniem, sama nigdy tak męża nie traktowałam,

          Kochankiem, przyjacielem i mentorem zapewne tak. Takim trochę opiekunem. I kimś kto jest silniejszy (i nie chodzi o siłę fizyczną), ale nigdy nie skrzywdzi.

          Zależy też, jak traktowałbyś taką dziewczynę. Z doświadczenia (patrząc wstecz, jednak się trochę zmieniłam  i wbrew pozorom jestem znacznie silniejsza niż 24 lata temu) wiem, że taką dziewczynę łatwo 'ustawić” i jeszcze łatwiej skrzywdzić. Gdyby mój mąż chciał, to pewnie wtedy uzyskałby bezwolną pomoc domową i seksualną, ale nie chciał, bo jest dobrym człowiekiem.

          Rozbieranie na czynniki pierwsze tylko mnie rozwala. Rozmyślanie mnie rozwala. Nie mogę tego robić, a ostatnio zrobiłam. Najlepiej się czuję (psychicznie), kiedy mam masę roboty albo innych zajęć. Czas zajęty totalnie. Inaczej nie jest dobrze. Dlatego jak tu kiedyś się „pożalę”, że padam, bo pracowałam 12 godzin, biegałam z psem i zrobiłam trening, to znaczy, że jest dobrze 😀

          truskawek
          Uczestnik
            Liczba postów: 581

            Cóż, nie noszę sukienek 😉 i nie mam pojęcia, czy wyglądam na pewnego siebie czy nie, ale niektóre twoje problemy są mi bliskie, a część znam u innych DDA/DDD. W tym to, o czym napisałaś na końcu – ciągłe szukanie jakiegoś zajęcia. Nie napisałaś, że to jest dla ciebie problem, tylko jakieś rozwiązanie. Dla mnie samego to jest problem (to znaczy sam sobie znajduję jakieś zajęcia i to tak, żeby nie mieć wolnego czasu, a niekoniecznie żeby mieć satysfakcję czy jakiś konkretny efekt z tego), ale rozstałem się z dziewczyną w dużej części właśnie dlatego, że w to ucieka. Z domu rodzinnego też to świetnie znam. Czy to daje ci tylko ulgę?

            Zaciekawiło mnie co cię odrzuciło od terapii. Moje doświadczenie jest inne – było dosłownie kilka momentów w czasie mojej długiej terapii, kiedy terapeuta był znudzony albo zirytowany jakimś moim zachowaniem, ale jasno to powiedział i nie musiałem zgadywać, więc było to oczywiście nieprzyjemne, ale krótkie i niegroźne dla mnie, natomiast przez całą resztę czasu miałem poczucie, że ktoś mnie słucha i jest autentycznie ciekawy. Odbierałem to zarówno emocjami, jak i przez pytania i uwagi, które nawiązywały do tego co powiedziałem, więc miałem poczucie, że dostałem prawdziwą uwagę, której potrzebowałem.

            Co więcej – nie mam takiego typu zajęcia, ale lubię słuchać ludzi (ciebie też, dzięki że się odezwałaś!) i faktycznie czasem, tak raz na ruski rok, czuję się przytłoczony i nie umiem tego jasno wyrazić. Ale absolutna większość moich problemów podczas słuchania polega na tym, że ktoś „ściemnia”, to znaczy udaje że jest dobrze, kiedy słyszę że nie jest, albo zagaduje jakimś zupełnie innym tematem. Kiedy mówi o swoich prawdziwych uczuciach (także o radościach, nie tylko kłopotach), to mogę słuchać i gadać długo. To dla mnie przynajmniej dwa mocne doświadczenia zupełnie przeciwne niż to, co napisałaś. Chciałem zapytać skąd właściwie wiesz co się dzieje w czyjejś głowie (poza tym, że znasz coś takiego u siebie) i czy coś takiego faktycznie odczułaś gdy poszłaś na terapię?

            Zainteresowało mnie też bardzo to, że nie potrafisz się otworzyć przed osobą obcą. A czy w ogóle masz z kim porozmawiać o tych problemach, ale nie z obcym, tylko z kimś bliskim, znajomym?

            A w ogóle to ładny bukiecik i ksywka. 🙂

            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 931

              Pozwolę sobie na bardzo uproszczoną ocenę, bo wydajesz się być konkretną babką.

              Wg mnie wynika z tego, że najlepiej się czujesz, kiedy NIE MYŚLISZ. Okoliczności myślą wtedy za Ciebie: załatwiasz sprawy „wołające” o załatwienie, biegniesz za psem – bo jak tu nie biec, ćwiczysz, bo wszyscy ćwiczą i dbają o siebie (latka lecą, a wyglądać trzeba). Podsumowując, gonisz za mnóstwem rzeczy, byle tylko nie spotkać się… z sobą.</p>

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana , temu przez Jakubek.
              kwiatowa
              Uczestnik
                Liczba postów: 38

                Ja się zachowuję całkiem normalnie. Nie mam innych problemów oprócz tego opisanego, więc sądzę, że nie irytowałabym tego terapeuty 😀 Generalnie jestem wyćwiczona, żeby zachowywać się zupełnie normalnie 😉

                Problem jest jeden – ja się nie otwieram przed ludźmi, z którymi rozmawiam. Ja jestem wręcz nauczona niepokazywania emocji, z uwagi na zawód, jaki wykonuję. Nauczyłam się tego już na studiach, z okazji egzaminów. W domu płacz i leżenie na kafelkach (bo mi słabo było z nerwów), na uczelni uśmiech.

                Nic nie odczułam. Skąd wiem – bo słucham swoich klientów. Kiedy ktoś się boi wyniku postępowania, to ja jedynie okazuję zainteresowanie. Interesuję się sprawą, nie jego odczuciami. Siedząc w pracy z klientem, mam różne myśli w głowie, kiedy schodzi na tematy, które jego bolą a nic do sprawy nie wnoszą (bo nikogo nie interesują uczucia strony). Np. planuję dzień. Albo myślę, że mnie buty uwierają. Wykonuję swoje obowiązki zgodnie ze swoją wiedzą i umiejętnościami, ale nie interesuje mnie osoba i jej życie. Ale ja jestem zadaniowcem. Skupiam się na zadaniu, które mam wykonać, na efekcie, na skutku, nie na emocjach. Tak też robię w pracy.

                 

                No, akurat nie wszyscy ćwiczą (w moim otoczeniu większość nie ćwiczy) 😉 Lubię dbać o siebie, nawet bardzo. Poza tym nie ukrywajmy, to podnosi samoocenę. A mnie odstresowuje.

                Rozmawiam z mężem. On wszystko wie. I od razu widzi, jak jest coś nie tak.\

                Jestem konkretna. Między innymi chyba dlatego źle dogaduję się z kobietami. No i dziećmi (nasze „dzieci” mieliśmy od wieku nastoletniego. I nie uznaję poświęcania czasu pierdołom. Często nie rozumiem też „niemocy”. Czasem też kiedy mam dużo spraw na głowie (zdarza się, taka praca), to irytują mnie ludzie marnujący czas, mimo że to mnie nijak nie dotyczy, ale irytację czuję.

                Czy nie myślę – myślę, ale o innych sprawach 😉

                A kwiaty układam hobbystycznie 😀 Aczkolwiek te nie są ułożone 😀

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana , temu przez kwiatowa.
                kwiatowa
                Uczestnik
                  Liczba postów: 38

                  A, kolejny problem – jestem mocno rozemocjonowana wewnętrznie (na zewnątrz opanowana). Z błahego powodu, czasem absurdalnego. Emocje przeżywam silnie, na szczęście szybko się uspokajam. Ale to wykańcza.

                  kwiatowa
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 38

                    A, kolejny problem – jestem mocno rozemocjonowana wewnętrznie (na zewnątrz opanowana). Z błahego powodu, czasem absurdalnego. Emocje przeżywam silnie, na szczęście szybko się uspokajam. Ale to wykańcza.

                    Jakubek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 931

                      <p style=”text-align: left;”>Wyćwiczona do normalności??? Przeczytaj to własne zdanie ponownie! Tak na marginesie niejedna studentka zdaje przez płacz właśnie. Zupełne odcinanie się od emocji klienta to chyba niewskazane nawet w Twoim zawodzie – bo wtedy chyba tak naprawdę go nie słuchasz. Walczysz wtedy o „swoją” wizję wygranej, a nie jego. Widać, że boisz się emocji. Swoich, cudzych, dorosłych, dziecięcych… Wypierasz. Odpychasz. Racjonalizujesz. Bliskie mi to. Jedynie pozwoliłem sobie jakiś czas temu na przyjęcie związanego z tym bólu. Nawet nie tyle miałem odwagę go przyjąć, co życie samo ze mnie ten ból wywlekło. Tyle lat.. Nie ma na co czekać. Bierz się za siebie.</p>
                      Wkurza mnie takie wypieranie problemu, bo sam kupę lat i szans życiowych przez to straciłem

                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana , temu przez Jakubek.
                      kwiatowa
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 38

                        Do nieokazywania swoich osobistych emocji osobom, których te emocje nie interesują. Mam przed organem procesowym okazywać zdenerwowanie, zmęczenie, stres? Byłabym żałosna.

                        Nie na tym wydziale. Nikt nie zda przez płacz. Tak było, jest, podejrzewam, że będzie. Na jednym egzaminie jakoś 2 lata temu (teraz tam uczę) zemdlała studentka. Egzamin trwał nadal, pogotowie przyjechało, zabrało. Ponownie zdało 10%. Życie 😉 Ja akurat nie narzekam, bo nie miałam problemów z nauką. I nie uznaję mazania się na zaliczeniach. To niesprawiedliwe dla tych, którzy umieją coś więcej niż płacz i robienie maślanych oczu. I już nie chodzi o emocje – nie lubię słodkich idiotek, są żałosne.

                        Dlaczego w moim zawodzie miałoby być niewskazane odcinanie się od emocji klienta? Moi klienci są specyficzną grupą i oczekują zwykle jednego. Nie prowadzę np. spraw rodzinnych albo spraw cywilnych poszkodowanych osób. Mój mąż też odcina się od emocji, a pochodzi z całkiem normalnej rodziny. Akurat swoich zachowań w pracy nie zamierzam zmieniać 😉

                        Nie boję się emocji dzieci (np. siostrzenicy i siostrzeńca się nie bałam). Dorosłych – też nie. Męża  na przykład. Po prostu cała reszta mnie mało interesuje. Swoich – okazuję je przed mężem, choć nie zawsze. Co do dzieci – drażni mnie ich zachowanie, ale nie mnie tylko – ono często drażni nawet rodziców, w odniesieniu do nie swoich dzieci.

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana , temu przez kwiatowa.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 94)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.