Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Pożegnanie matki

Przeglądasz 5 wpisów - od 21 do 25 (z 25)
  • Autor
    Wpisy
  • Carola
    Uczestnik
      Liczba postów: 402

      „Chyba nie do końca wcześniej zrozumiałam Twój post.”

      uhu fakt 🙂

      ale to co napisalas wczesniej jest bardzo wazne i tak sie zastanawiam nad tym co napisalas tz apropo wizji Twojej mam wzgledem Ciebie, jaka powinnas byc itp to jednak wydaje mi sie ze taka wizja nie istniala. Gdy rodzic ma jakas wizje wzgledem dziecka to probuje ulepic to dziecko tak aby mu to pasowalo, wklada w to sile i prace… i jest to obojetnie czy ksztaltuje dzieciaka na "dobrego" czlowieka czy na "potwora".
      Twoja mam nie byla "mama" w czystym slowa tego znaczeniu. Sa rodzice ktorzy nie maja uczuc rodzicielskich, dzieci sa dla nich tylko dziecmi a nie "ich dziecmi", Oni sa niedojrzali zeby te uczucia w sobie wykrzesac. Takie dziecko traktowane jest jako dziecko, partner, konkurent, kumpel, przeszkadzac, zabieracz czasu, skrzynka na brudy, spowiednik, worek treningowy w wyrzucaniu frustracji i rozne takie w zaleznosci od postawy rodzica a nawet od jego nastroju… Ale nie ma to nic wspolnego z relacjami rodzic-dziecko. Oni poprostu nie znaja takich relacji a co wiecej, sa tak zajeci soba i przetwarzaniem swojego zycia ze w ich "swiecie" nie ma miejsca na dzieci i takie relacje.
      A dzieci sa bo sa, bo tak wypada, bo sie przytrafilo, bo wszyscy juz maja i tych "bo" jest bardzo duzo. i tak na koncu okazuje sie ze to te dzieci sa bardziej dorosle od swoich rodzicow…. wlasnie tez przez to o czym wspominala Doris – brak wiezi.

      Anonim
        Liczba postów: 20551

        Carola zapisz:

        Takie dziecko traktowane jest jako dziecko, partner, konkurent, kumpel, przeszkadzac, zabieracz czasu, skrzynka na brudy, spowiednik, worek treningowy w wyrzucaniu frustracji i rozne takie w zaleznosci od postawy rodzica a nawet od jego nastroju…

        Fakt, moja matka widziała mnie w bardzo wielu rolach, zalezało to od tego co potrzebowała w danym momencie. Z ważniejszych sprątaczka, śmietnik, czasem pocieszyciel, a najcześciej w ogóle zapominałą o moim istnieniu, jakbym znikała z jej głowy, myśli, świadomości. Ona nigdy nie była opiekuńcza matką, najcześciej była szefową i to szefową w stanie "klimakterium" 😛 – nie obrażajac kobiet w tym stanie – zwyczajnie nie wiedziala czego chce ale chciała to na pewno. I to Ona decydowała kiedy ja miałam się znaleźć w określonej roli – co jednak ostatecznie wyglądało tak, że złościła się, ze nie weszłam w rolę w jakiej mnie w danym momencie widziała. Wiec faktycznie nie było w tym, jakiejś jednej wizji, bo ich więcej, coś raz było koniecznie niezbędne i wskazane innym razem zabronione, wiec nie ma co mówić o jakimś jednym kierunku czy wizji.

        „Oni poprostu nie znaja takich relacji a co wiecej, sa tak zajeci soba i przetwarzaniem swojego zycia ze w ich "swiecie" nie ma miejsca na dzieci i takie relacje.”
        No właśnie ile w tym prawdy… brak miejsca na mnie, na moje rzeczy, sprawy, interesowała sie mną tylko gdy miala z tego jakieś korzyści, a i wtedy to zainteresowanie było powierzchowne, tak na odpier… by znów miec święty spokój i czas dla siebie, na zajmowanie się rodzicami, psiapsółami, na zapominanie o bożym świecie i bardzo czesto na zabawę, choc najczęściej bez alkoholu, przy kawie.I ta zabawa miał do siebie to, że ja nie mogłam w niej uczestniczyć, że zabawa z matką nie istniała, ani z matką ani obok matki. Jak Ona się bawiłą to ja miałam zniknąć, nie przeszkadzać i dbać o to by nikt nie przeszkadzał – to mi przypomina zachowanie dziecka, ktore się najlepiej bawi wtedy gdy nikt mu nei przeszkadza ale mama musi być w pobliżu.
        Pod koniec jej życia to ja już całkiem zdurniałam kto jest kim, kto ma jaką rolę i w ogóle gdzie tu są jakiekolwiek zasady i granice. One się zmieniały jak w kalejdoskopie.

        „A dzieci sa bo sa, bo tak wypada, bo sie przytrafilo, bo wszyscy juz maja i tych "bo" jest bardzo duzo. i tak na koncu okazuje sie ze to te dzieci sa bardziej dorosle od swoich rodzicow…. wlasnie tez przez to o czym wspominala Doris – brak wiezi.”
        Ja byłam bo się zdarzyłam, choc moja matka zawsze mówiła , że chciała mieć dziecko, pytanie tylko do czego? Bo można chciec mieć dziecko bo się czuje wewnętrzne powołanie do bycia matką, a można je mieć po to by nie być samemu i mieć kogoś kto będzie sienami zajmował. Moja matka chicła mnie mieć z tego drugiego powodu. Oczywiście sa jeszcze inne, ale ja wiem, że byłam po to by Ona sama nie była. Nie wiem która z nas była bardziej dorosła, my byłyśmy zupełnie inne. Jak teraz patrzę w swój wewnętrzny świat, na dziecko, krytyka (choć fakt faktem czasem głupieje nawet tu kto jest kto) to widze dwie istosty z któych każda przegina w inną stronę. Musze to jakoś spiąć i stworzyc pośrednią wartość.
        Pozdrawiam

        Carola
        Uczestnik
          Liczba postów: 402

          „Musze to jakoś spiąć i stworzyc pośrednią wartość.”

          Nie… Ty nie musisz tworzyc posredniej wartosci, Ty jestes yucca (uwaga bede slodzic) z bardzo wartosciowa osobowoscia czlowiecza. To yucca ma wyznaczyc dziecku i krytykowi miejsce, granice ktorych nie moga przekaczac, czas dzialania i czas spokoju.
          Nasze dziecko i nasz krytyk bedzie z nami zawsze, ale to tez jest nam potrzebne.. dziecko zeby odczuwac radosc, a krytyk zeby nie wdepnac w bloto 😉 A yucca bedzie miala za zadanie – koordynowac to cale wewnetrzne "zamieszanie" ktore z czasem zacznie sie docierac i bedzie dzialac jak stary dobry zegarek szwajcarski. Teraz tylko musisz naoliwic, od czasu do czasu przywalic mloteczkiem i bedzie wszystko chodzilo jak ta-lala.

          yucca
          Uczestnik
            Liczba postów: 588

            Właśnie cos takiego mialam na myśli.
            Przykład: jeśli mój wewnętrzny krytyk wszystkich nienawidzi i wszystkim chce dowalić, a wewnętrzne dziecko wszystkich naiwnie kocha, to ja jako dorosły biorę z tego średnią i wiem, ze są ludzie których można kochać i lubić, acz nie naiwnie i są tacy od których trzeba się trzymać z daleka, choć moze wcale nie nienawidzić. To jest takie wypośrodkowywanie. Bez względu na to czy to jest dziecko czy krytyk.
            Przy takim postępowaniu żadna z częsci nie jest może szczęśliwa, ale ja jestem szczęśliwsza niż kiedyś. A raczej inaczej – dziecko jest szczęśliwe, Ono cieszy siebo dostaje więcej niż kiedykolwiek, ale krytyk oczywiście jest zły, ale zly jak dzieciak…
            Najgorszy problem jest z rzeczami z którymi żadna z części sobie nie radzi…

            Ale masz pełną rację Carola, to sie musi podocierać, poznać nowe "rządy".
            Kiedys sie z Bronkiem spięłam o dziecko… nie wiem czy pamietasz.
            Po prostu u mnie nie jest taka pojędyńcza sprawa z dzieckiem i krytykiem. To dwoje dzieci,tyle że odmiennych i gdy słysze jedno musze wiedzieć,pamiętać że jest też drugie. Wtedy sie sprawa jako tako daje poukłądać. Wew. dziecko samo sienie odezwie, nie powie – halo, ja też tu jestem i mam swoje zdanie, ja musze o nim pamietać. Podczas gdy krytyk klepie czy trzeba czy nie trzeba, czy ma coś do powiedzienia czy tylko ma fanaberie, żeby sobie posprawdzać, czy pozwolę sobą rządzić. To zadzwiajace, że wcześniej do tego nie doszlam.

            Moja matka dążyła do tego, by dla mnie istniala tylko Ona, bym nie istniala sama dla siebie, ale odkąd wiem, że oprócz krytyka jest jeszcze cos innego i wiem jak dać dziecku prawo glosu, jak sptrawic, by nie zajmowało siętylko siedzeniem w szafie, to krytyk ma wybity argumen z ręki, że jest tylko On i nie mam innego wyjścia tylko z nim być, od niego jestem zalezna. Uspokoiło się i to dość mocno.

            Edytowany przez: yucca, w: 2008/05/18 10:03

            yucca
            Uczestnik
              Liczba postów: 588

              Coś jeszcze napiszę, dwie rzeczy.

              Tak mi się zdaje, że człowiek nie opłakuje osób które go nie kochały, nie chodzi tylko o to, czy samemu się kochało. Ale dziecko opłakuje matkę która coś mu dała, która go kochała, a taką która ciągle odpychala chce się po prostu zapomnieć i pójść dalej… Tylko wtedy gdy tak mało się dostalo, tak mało się rozumie i wie, nie wiadomo już co gorsze, głupia matka czy cala reszta świata… Bo to tak jakby wypuścić małe dziecko w świat i kazać mu radzic sobie samemu. Albo zostanie wieczną ofiarą, albo katem.

              I jeszcze jedno . Rodzice zapominają, że mają dzieci, dzieci zapominają, że maja rodziców, i jeszcze pół biedy, gdy choc wiedzą, że maja siebie samych…My za często, wielu z nas, zapomina, że ma siebie Zapomina albo nigdy się nie dowiedziała…Ja sie nie dowiedzialam, mi nie było wolno być z sobą samą, rozwijać siebie, gdy tylko zaczynałam, to matka się wpieprzała. Nawet gdy bylam sama w domu, tak często musialam tyle zrobić, myślałam o niej, bałam się jej, czekałam na nią. To Ona bylą pępkiem mojego wszechświata. I później wyszlo jak wyszło, że własne wew. dziecko mylę z krytykiem. I tylko zastanawia mnie to, że ja przecież nigdy taka nie byłam. Gd nie ma mojego dziecka to jakby przestawało istnieć. Tego chyba zaczynam się oduczac, po prostu je wołam. To zabiedzone dzieciątko, które nie odzywa się niepytane, a nawet pytane boi się mówić szczerze. Cieszy sie, że jestem, ale boi się, że jest też krytyk. Cieszy sie, że dostaje cokolwiek a ja bardzo je kocham. I wszystko by było dobrze, gdyby nie krytyk – rozwrzeszczany, nadęty bachor który uważa, że mu sie wszystko należy, że ja żyję po to by jemu bylo wygodnie. Chciałabym by go nie było, ale skoro jest i nie można sie go pozbyć (co zrobiłabym z nieukrywaną przyjemnością), to go wychowam, ale raczej nigdy nie pokocham…

              Edytowany przez: yucca, w: 2008/05/18 10:43

            Przeglądasz 5 wpisów - od 21 do 25 (z 25)
            • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.