Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD A co jeśli…

Przeglądasz 10 wpisów - od 31 do 40 (z 48)
  • Autor
    Wpisy
  • Alizee
    Uczestnik
      Liczba postów: 409

      U mnie jest podobnie ale wiesz czasami pewnie po prostu nie widzi sie tego czego sie nie chce widzieć.

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581

        some1: No tak, u nas też tak było, że sami szukaliśmy, bo nie chcieli nam mówić. 🙂 Nawet raz terapeuta powiedział, że jeśli bardzo chcesz to, on może taką listę rzeczy napisać, tylko to nic nie da, bo jak ją przeczytasz, to się tylko postukasz w głowę. I nadal pytali o uczucia, zachęcali, tłumaczyli wzorce, zostawiali nam przestrzeń do interakcji, a dawania rad bardzo unikali. Wtedy mnie to denerwowało, bo czułem się zagubiony, ale jestem zadowolony z efektu. Faktycznie nie potrzebowałem żeby mi ktoś znowu tłumaczył jaki mam być i co robić, tylko okazji żebym sam to sobie po trochu wypróbował.

        Zamiast niesienia doraźnej pomocy skupiam się raczej na tym, żeby kogoś wysłuchać, powiedzieć co z tego jest mi bliskie i mówić o swoich doświadczeniach. Staram się tylko nie zapominać żeby także mówić jak się czuję, żeby nie wpaść w rolę tego, co patrzy z góry, bo już wszystko wie. I to wystarcza – każdy weźmie z tego tyle, ile zechce i ile potrafi. Nie mam o to pretensji, bo nie daję już pomocy „na kredyt”, czyli kosztem swojego zniecierpliwienia, ukrytej złości itp. Kontroluję tylko jak tej pomocy chcę udzielać, a nie co ktoś z tym zrobi. Zdarzyło mi się kilka razy ostatnio, że ktoś dopiero po tygodniach, miesiącach i latach powiedział mi nagle, że rozumie o czym kiedyś mówiłem. To miłe i cieszę się, jeśli komuś pomaga, ale czuję, że to już nie moje.

        Alizee: To trudne pytanie, bo nie wiem co to dla ciebie znaczy naprawić?

        Odpowiedź na to pytanie traktuję jako część terapii, bo gdy miałem narzucone kierunki („dojrzej”, „zajmij się innymi”, „bądź lepszy” itp.) i przyjmowałem je jako swoje, to przecież nieważne jak długo bym szedł i tak nie dojdę tam gdzie chcę. Ani nie zapomniałem przeszłości, a nawet częściej sobie przypominam różne rzeczy, ani nie pozbyłem się żalu wobec rodziców, a jednak jest mi lżej. Nie pozbyłem się żadnych uczuć, ale zrobiłem sobie na nie miejsce i nie budzą już takiego niepokoju gdy się pojawiają. Łatwiej podejmuję próby i bardziej się skupiam na celu, a mniej na tym jak to o mnie może świadczyć jeśli się coś nie uda.

        Zaciekawiło mnie właściwie czemu nie byłaś na terapii?

        Alizee
        Uczestnik
          Liczba postów: 409

          Szczerze to pare razy zaczynałam terapie ale po 3-4 miesiącach na ogół po prostu przestawałam przychodzić nawet nic nie mówiłam terapeucie. Jestem beznadziejna i żałosna bo jak tylko robi się ciężej to odpuszczam. Tak samo ze wszystkim w życiu. Rzadko doprowadzam coś do końca. Poza tym jak przychodzi co do czego to nic nie mogę wyciągnąć z pamięci i to jest cholernie męczące i mam wrażenie ze terapeutę to musi strasznie wkurzać ze nie potrafie sobie przypomnieć żadnych szczegółów ani umiejscowić czegoś w czasie. Na ogół opowiadam o tym co usłyszałam od innych. A co do żalu i naprawiania to te osoby do których mam żal w zasadzie się trochę zmieniły to nie wiem czy mam prawo mieć do nich dalej żal i ich obwiniać.

          truskawek
          Uczestnik
            Liczba postów: 581

            A co się właściwie działo konkretnego, że przestawałaś?

            Ja też mam trudności z kończeniem różnych rzeczy. Rozumiem, że było coś trudnego dla ciebie, domyślam się że jakieś uczucia wychodziły? Ale nie mam wrażenia, że kiedy jest mi trudno, to jestem beznadziejny, tylko po prostu że jest mi trudno. O tobie też tak nie myślę. Słyszę żal, że ci się nie udało tego dokończyć i współczuję ci. Ja się cieszę, że wreszcie nie muszę siebie określać jaki jestem – tylko co czuję i co chcę albo czego nie chcę zrobić. Bez etykietek jest mi lżej, nawet jeśli problemy mam takie same.

            Świetnie rozumiem twój problem z pamięcią – sam to mam i na terapii czułem, że nic z tego przypominania nie będzie. Ale przekonałem się, że nie muszą to być jakieś bogate wspomnienia, wystarczyła mi dosłownie garść. I tak pamiętam jacy byli moi rodzice i jak ja reagowałem z grubsza.

            Moim zdaniem masz prawo czuć to co czujesz, niezależnie od powodów zewnętrznych. To brzmi jak paradoks, ale wierzę, że masz prawo czuć żal. Nie wierzę za to że jeśli sobie go odmówisz, to on zniknie – raczej się zakamufluje. Może potem „bez powodu” boleć głowa, można się wściec na swoje dziecko o jakiś drobiazg, można mieć poczucie nierealności świata dokoła i wiele innych.

            Alizee
            Uczestnik
              Liczba postów: 409

              Truskawek wiem, że pewnie to głupie ale pierwszy kryzys w czasie terapii pojawia się u mnie zazwyczaj gdy  słyszę od terapeuty, że miałam prawo cierpieć i że na pewno było mi ciężko kiedy tylko zacznę o czymś trudniejszym gadać. Zazwyczaj wtedy kończę z tym i więcej nie wracam. Nienawidzę też tego wywlekania wszystkiego bo to czasem wydaje się takie odległe i mało realne jakbym opowiadała o kimś innym. A jak już to powiem to zawsze mam wrażenie, że jakoś źle to ujęłam bo brzmi to jakoś gorzej niż same obrazy w mojej pamięci. I potem mam straszne wyrzuty sumienia, że tak to wszystko ujęłam. Że przecież inni na pewno mieli gorzej a ja za bardzo się nad sobą rozczulam.

              Tak mam wielki żal i jestem wręcz wściekła na siebie, że nie potrafię tego przejść, że brak mi ambicji. Bo przecież inni jakoś dają radę tylko nie ja. To wszystko oczywiści odbija się nam mnie i najbliższych. Jestem takim toksycznym, uzależnionym partnerem dla mojego faceta, który jest dda. Z przyjaciół zostali tylko ci co nie wnikają za bardzo dlaczego reszta już chyba dawno się poddała.

              W zasadzie chyba całe życie skupiam się na ty, żeby nie czuć i ciężko mi się przestawić.

              Za to pocieszyłeś mnie z tą pamięcią, że Ty też tak masz, że to nie jest nic nienormalnego.

              truskawek
              Uczestnik
                Liczba postów: 581

                Hm, w ogóle nie czuję żeby tu chodziło o jakiekolwiek ambicje. Nie miałem żadnej ambicji żeby skończyć terapię, jak jakiś kurs z dyplomem czy medal za pierwsze miejsce w leczeniu. Chodziło mi jedynie o pomoc co mam robić w związku, który się sypał. Ale bliska mi jest w tym co piszesz frustracja, że nie mam ambicji tak w ogóle, a może powinienem jakieś mieć.

                Dzięki że powiedziałaś jak to jest z tym zaczynaniem terapii u ciebie. Trochę to zaspokoiło moją ciekawość, ale pojawiły się nowe pytania. Przede wszystkim nie zrozumiałem o co chodzi z samym momentem kryzysu: ty mówisz o czymś cięższym, terapeuta mówi że miałaś prawo cierpieć – i co się wtedy z tobą dzieje takiego, że nie chcesz dalej? Czy chodzi o to, co napisałaś dalej, że próbujesz nie czuć, a jak on daje ci takie przyzwolenie, to te uczucia wyłażą na wierzch i budzą twój lęk, czy może o coś zupełnie innego? Uczę się pytać zamiast udawać, że wszystko rozumiem…

                Odebrałem za to wyraźnie ogromne poczucie winy za to co mówisz o przeszłości, aż mnie przygniotło. Jest mi bliskie poczucie, że inni mieli gorzej i że przyszedłem tylko coś tam poprawić, ale właściwie nie mam twardych dowodów, czemu było mi źle w domu. Nie było problemu z alkoholem, mało było przemocy fizycznej, tylko takie ogólne poczucie braku nadziei i chęci. Dopiero w trakcie terapii usłyszałem o przemocy w białych rękawiczkach i dowiedziałem się co tak naprawdę wyrządza krzywdę w dysfunkcyjnym domu – brak rozmowy o ważnych rzeczach, chowanie uczuć pod dywan, pozostawianie dziecka samemu sobie na pastwę wyobraźni co takiego zrobiło, brak jasnych zasad, skupianie się na potrzebach rodziców, mówienie czego innego niż to widać itd., a nie samo picie, bicie czy inne takie bardzo konkretne nieszczęścia.

                Ja akurat nie miałem żadnych wątpliwości, że było mi źle w dzieciństwie, ale dla mnie to była bariera, że nie było nic takiego wyraźnie okropnego, czego bym nie musiał tłumaczyć, bo samo by było widać. I stąd poczucie, że może ta moja krzywda nie była taka wielka. A u ciebie jak to było? Zrozumiałem, że odwrotnie –  że jak zaczynasz mówić, to aż trudno ci uwierzyć, jakie to było okropne?

                Alizee
                Uczestnik
                  Liczba postów: 409

                  Wiesz Truskawek nie sądzę, żeby moje dzieciństwo było jakieś okropne może raczej męczące. Wszystko co piszesz o dysfunkcyjnym domu było też u mnie. Moi rodzice nigdy nie wzięli rozwodu chociaż większość czasu żyli osobno. Więc nie było rozmów o ważnych rzeczach, nie mówiło się o uczuciach, bo nie było jak i kiedy. Byli strasznie różni. Ojciec furiat co to rządził wszystkim i wszystkimi. Stosował przemoc psychiczną i czasem przemoc fizyczną ale tylko w stosunku do mnie. Ale dzięki temu , że rzadko bywał  w domu to myślę, że zostało mi dużo zaoszczędzone. No a matka cóż chyba bardzo wrażliwa i nie umiejąca się mu sprzeciwić. Sama cierpi na depresję, nerwicę więc zawsze miałam poczucie, że już nie mogę dokładać jej więcej. Miała ciężkie dzieciństwo, mój ojciec też się potem mocno przyczynił do tego , że jak byłam nastolatką to zaczęła mocno podupadać na zdrowiu. Czasem tylko mi opowiada jakie to robił jej awantury, jak potrafił poniżać przy innych ale ja tego nie pamiętam. Czasem mówi, że nie wyobraża sobie życia bez niego a czasem, że wolała by w ogóle nie mieć rodziny i żyć sobie samej. Co do alkoholu to na pewno kiedyś tam mógł stanowić problem bo pamiętam te wszystkie imprezy, pijanego ojca. Ale chyba nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. Nigdy też nie czułam czegoś takiego jak wstyd za niego jak był pijany. Myślę, że jako dziecko mało mnie obchodziło to, że potrafił pić z kolegą a ja bawiłam się na środku ulicy, albo jak w czasie imprezy wsiadał za kółko, żeby jechać po kolejną flaszkę. Ten jego specyficzny stosunek do alkoholu miał też i dobre strony przynajmniej nigdy nie robił mi wyrzutów jak przychodziłam pijana do domu.

                  truskawek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 581

                    Też znam z domu taki dwubiegunowy układ, tylko u mnie były odwrotnie rozłożone role rodziców. Właściwie słowo „męczące” dobrze oddaje jak się czułem w domu. Ale to nie była sprawka mamy, choć jej wkładu najłatwiej się przyczepić, bo jej to się po prostu bałem nieraz, tylko tego cichego i wrażliwego ojca. On się zachowywał jakby nie miał na nic wpływu, ale to była bierna agresja i to mi też robiło krzywdę, tylko inaczej. Nauczyłem się od niego kładzenia uszu po sobie wobec czynnej przemocy i użalania się nad sobą, byle tylko uniknąć jakiejkolwiek zmiany. Oczywiście nie mówił mi tego, oficjalnie gadał jakieś frazesy czasem, ale taką miał postawę i uczyłem się przez obserwację. Może „wyuczona depresja” to dziwnie brzmi, ale jak się temu przyglądam, to właśnie coś takiego się ze mną stało dzięki niemu.

                    A jak się czujesz w stosunku do mamy? Tak jak ja słyszę twoje emocje z tego co piszesz, to jest ci do niej bliżej niż do ojca i martwisz się o nią, czy tak?

                    Ciężko mi uwierzyć, że nie było jak i kiedy rozmawiać o uczuciach – w każdym razie tak dosłownie biorąc to sformułowanie. U mnie problem był w tym, że nie ufałem rodzicom, bo się wiele razy sparzyłem, a nie że potrzeba było na to czasu albo specjalnej okazji. Tak ten dom urządzili oboje, że sam nie chciałem z nimi rozmawiać, i dziś myślę, że tak było im po prostu wygodniej, bo woleli się odciąć od uczuć, swoich, a jeszcze bardziej od moich.

                    A wracając do twoich wizyt u terapeuty, bo to mnie nadal interesuje i zastanawia: rozumiem, że mieliśmy trochę podobny układ w domu, który długo odczuwałem jako męczący ale znośny, napisałaś tu o nim jakoś z grubsza i też nie mam wrażenia, że działo się coś takiego widowiskowego. Nie mam wrażenia, że to jakoś źle ujęłaś ani że tym rodzicom coś wmawiasz. No to co właściwie wywołało w tobie tak duże wyrzuty sumienia, że wolałaś nie wracać na terapię?

                    Alizee
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 409

                      I odpowiedz na drugie z Twoich pytań bo musiałam się nad nim dłużej zastanowić. Czyli trochę na temat moich kryzysów w terapii. Zazwyczaj to nawet nie dochodziliśmy do żadnych uczuć bo na samo stwierdzenie, że miało prawo mi być ciężko, miałam prawo czuć to czy tamto czy żebym sama opisała jak się wtedy czułam wpadam w furię i już nie mam ochoty tego kontynuować. Czy próbuję nie czuć? Raczej wydaje mi się, że właśnie próbuję coś poczuć. Że gdzieś tam jako mała dziewczynka tak długo i skutecznie uczyłam się nic nie czuć, nic nie pokazywać po sobie, że jest mi źle i nie dobrze, że teraz nie mogę sobie przypomnieć jak jest inaczej. Nie potrafię wrócić do tej swobody i spontaniczności. Dlatego chyba wciąż co jakiś czas jak coś mi się wali w życiu próbuje wrócić na terapię ale kończy się to tak sama. I jak dorzucić do tego jeszcze to straszne poczucie winy i nienawiść do siebie jak mówię źle o swojej rodzinie, najbliższych którzy mnie zranili no i o sobie bo sama wiele złego w życiu zrobiłam to już w ogóle robi się z tego mieszanka wybuchowa.

                      Alizee
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 409

                        Z matką teraz jako dorosła mam raczej bardzo  toksyczne relacje co wyszło na ostatniej terapii. Szantaż emocjonalny i agresja są na porządku dziennym. Tak zdecydowanie jest mi bliższa mimo, że na nią też nieraz jestem wściekła. A Ty jakie masz teraz relacje ze swoimi rodzicami?

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 31 do 40 (z 48)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.