Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Tak trudno mi nie wiedzieć…

Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 35)
  • Autor
    Wpisy
  • yucca
    Uczestnik
      Liczba postów: 588

      Bronku, w tym co piszesz jest bardzo dużo hmm… nazwę to zachwytem, charyzmą, zauroczeniem Twoim dzieckiem, rolą rodzica, myślę, że bardzo duzo czerpiesz z tego stanu siły i radości. Niestety we mnie tego nie ma, choć nawet nie wiem czy niestety. We mnie jest racjonalna rzeczywistość i nic więcej. Myślę, ze to też ma swoje powody w przeszłości, bo zdaje mi się że ta racjonalność, myślenie w stylu – skoro coś jest to trzeba to zaakceptować a jak czegoś nie ma bądź jest niewykonalne to trzeba się z tym pogodzić albo starać sie zmienic ten stan, też jest przykrywką, takim przeskakiwaniem etapu czucia. Trzeba się pogodzić… brakuje reakcji emocjonalnej, nie ma radości czy smutku czy niechęci, jest tylko jakiś taki przymus.. nie wiem czy to rozumiesz, w sumie tak sobie piszę, trochę po to by poukładać myśli.

      Co do dziecka i momentu "spotkania" to ja juz niejednokrotnie spotykałam się z nim, kiedyś nawet w takiej "formie" bardzo emocjonalnej, radosnej. Może to opowiem i zobrazje mój strach. Jakis czas temu dziecko bardzo się na mnie otworzyło, czułam, że się ze mną zlało, ale po kilka dniach (chyba 2) po prostu się obraziło, odeszło, nie chciało nawiązywać zadnego kontaktu, były tylko pretensje że coś zrobiłąm nie tak – nie tak się odezwałam, nie takie słowa użyłam, byłam zbyt "kochająca" i czuła, za śmieszna. To brzmiało jak wściekły krytyk, jak moja wściekła matka – oskarżenia tak naprawdę o nic. I tak myślę, ze to spowodowało moje wycofanie się. Wtedy bardzo to mnie zraniło, czułam się potwornie, jak w dzieciństwie, gdzy matka wyskakiwała na mnie z krzykiem o byle pierdołe i jak to dziecko (nagle podmienione) obrażała się na długo , dopuki jej nie przeprosiłam.

      ja nie przeprosiłam dziecka, nie miałam za co i zresztą obiecałam sobie, ze nigdy już nei przeprosze nikogo za to, że ma focha, tak jak notorycznie przepraszałam matke, ze strachu. I teraz to ja nie chce kontaktu, nie ufam tej czesci, nie chce ciągle przeżywac w kółko tego samego. Czasem zdaje mi się że dziecko i krytyk to jedno i to samo.

      Bronku, podziwoam Twoją otwartość, w pewien sposób jest ona dla mnie pociagajaca, ale w mojej prywatnej wewnetrznej rzeczywistości chyba nie ma szansy zaistnieć, bo gdy tylko zacznę cieszyć się z obecności dziecka lub mieć jakiekolwiek inne przyjemności/ korzyści, np dobre samopoczucie, to dziecko zrobi wszystko by mi to zabrać. Smutne to, ale odkrywcze. Myślę, ze jeszcze sporo czasu upłynie zanim do takiego głębszego i na dłużej spotkania dojdzie. nie chce dopuścić do siebie tak blisko czesci która potrafi z premedytacją mnie krzywdzić. Nie umiem byc otwarta na taką część.
      Mam nadzieję, ze nie przynudzam opisując rózne wątki i myśli. Moje wewnętrzne ja jest bardzo pokiereszowane i podzielone. I nie wiem co dalej, ile jeszcze mam dawac się krzywdzić… a to dziecku a to krytykowi.

      Carola
      Uczestnik
        Liczba postów: 402

        Kiedys napisalam, to juz troche czasu temu bylo..

        „My potrzebujemy to dziecko w sobie, bo to dziecko nie jest tylko strachliwe, przerazone, rozdarte na czesci, zbolale i stlamszone… to dziecko jest przede wszystkim wrazliwe, to dziecko pozwala nam miec marzenie, pozwala nam odbierac cieplo do poznej starosci, pozwala nam cieszyc sie z zabawy, pozwala nam uronic lezke czytajac staroswiecki romans.
        Wiem z doswiadczenia ze ten hodowlany Dorosly, bedzie staral sie ta wrazliwosc uciszyc, bo wlasnie ta wrazliwosc powiazana jest tez z odczuwaniem strachu, bolu i tych wszystkich minusowych odczuc ktore w nas siedza.”

        „Moj dorosly tez nie byl przygotowany do bycia doroslym, tez popelnial bledy, tez sie gdzies gubil .. ale skad mial sie nauczyc bycia doroslym. Dlatego tak czesto powtarzam, nie przechodzcie przez zycie zamknieci w sobie, obserwujcie, czytajcie, analizujcie, wlasnie po to zeby dorosly mial argumenty w reku jak byc dobrym doroslym.”

        yucca, u mnie podstawa bylo powiazanie tego do kupy ale wiem ze na to trzeba czasu, duzo, duzo czasu bo sama swiadomosc tz uzmyslowienie sobie ze tak jest jeszcze niczego nie zalatwila… tak ze daj sobie czas, czas ktory potrzeba na wprowadzenie malymi kroczkami tego w zycie.

        yucca
        Uczestnik
          Liczba postów: 588

          O Carola!, miło, ze jesteś 🙂

          ” yucca, u mnie podstawa bylo powiazanie tego do kupy ale wiem ze na to trzeba czasu, duzo, duzo czasu bo sama swiadomosc tz uzmyslowienie sobie ze tak jest jeszcze niczego nie zalatwila… tak ze daj sobie czas, czas ktory potrzeba na wprowadzenie malymi kroczkami tego w zycie.”

          Daję sobie czas, choć to nie jest aż takie łatwe, czasem nie mam cierpliwości, bo jeszcze tyle chciałabym w zyciu zrobić, nie mam już 18 lat, choć tez nie przesadzajmy w drugą stronę ;). Czasem nic się nie dzieje całymi dniami, jakby dziecka nie było, wtedy nie ma mowy o rozwoju, bo Ono jest nieobecne, niezainteresowane i nie jestem w stanie zachęcić go, namówić, bo nie ma w Nim chęci kontaktu. Czytając wypowiedzi Bronka myślę sobie, że moje dziecko jest po prostu dziwaczne (pomijam fakt, że to dziecko to przeciez ja sprzed iluś tam lat) aczkolwiek z drugiej strony nawet specjalnie mu się nie dziwię, choć sporo wciąż nie rozumiem, tak jakby Ono broniło mi dostępu do moich wspomnień. Czuję jakby wszystko we mnie było podzielone na pól , nawet wspomnienia. Gdy dziecko się przede mną broni, to jakby zabiera mi wspomnienia o tym jak to ze mną było, i niestety przez to nie potrafię go zrozumieć i mu pomóc, mogę tylko czekać aż samo zechce.

          Wiele osób pisze o konieczności zbliżenia się do dziecka, o tym,że to pomaga, że dziecko na to czeka, a ja niestety muszę troszkę ten mit zaburzyć. To jak wyglądają moje stosunki z wew. dzieckiem przypomina mi nieco problemy mojej kolezanki z byłym facetem – ogólnie rzecz biorąc czuję się jakbym miala do czynienia z bardzo poranionym, ale juz dość usamodzielnionym dzieckiem, które jest uparte i potrafi się nie odzywac, nie odczuwac samotności, mówić, ze nikogo nie potrzebuje. Trochę jakbym miała do czynienia po prostu z dysfunkcyjnym człowiekiem. Dziecko potrafi być bardzo czułe, kochające, ale nie wiadomo skąd potrafi bez powodu bardzo ranić.
          jest to silne dziecko które dodatkowo chce na takie wyglądać. Ja wiem, ze gdzieś w środku jest ta wrażliwość, ale bardzo jeszcze ukryta.

          Panuje przekonanie, ze to dziecko w nas, czeka na nasz kontakt, czeka na miłość, ale w moim przypadku jest troche inaczej, choc to też mozna uznac czekaniem na miłość, ale nie taką potocznie znaną miłość, ale na miłość silną, czasem twardą, czasem trudną. Ja musze mieć dystans, nie mogę być za blisko, bo będę raniona, bo dziecko msci się na mnie za moją matkę. Trzymam się na pewnej odległości, nie za blisko i nie za daleko, tak jakbym miała do czynienia z miłym aczkolwiek dzikim zwierzeciem, któremu nie wiadomo co za moment odbije i nie można przesadzać z bliskością, bo to, że merda ogonem, łasi się i skacze z radości NIC nie znaczy.

          Po kilku dniach od założenia tego wątku czuję raczej potrzebę trzymania się na dystans od dziecka, niż zbliżania się do niego. Fakt, chwile dużej bliskosci były fantastyczne, brakuje mi tego, bo wtedy czułam się całością. Ale jest jak jest, widocznie istnieje jeszcze wiele spraw do przerobienia. Z drugiej strony, co może wydac się dziwne – ja nigdy tego dziecka nie chciałam, zreszta żadnego dziecka i moje "pchanie się" z miłością żadnej stronie nie służy. Wiem, że postępuję dobrze, czuję to, moje dziecko się mnei nei boi, tak jak ja bałam się matki – nie boi się a wiec rani, złości się, wścieka, po prostu się nie kontroluje, tak jak ja sie musiałam kontrolować. Myślę, że jak się wreszcie wywścieka, zobaczy, że cokolwiek robi to ja nie odrzucam, ale cierpliwie czekam aż się to całe przedstawienie skończy – jakby to był pokaz siły i ostrzezenie w stylu "nie jestem bezbronne więc uważaj i sobie nie pozwalaj" to wreszcie będziemy mogli cokolwiek RAZEM zdziałać. W sumie już coś zdziałaliśmy na pobocznych płaszczyznach. Ale chciałam to podkreslić – NIE ZAWSZE JEST TAK, ZE DZIECKO USILNIE CZEKA NA JAKAś CIEPłą OTWARTA MIłOść.. czasem jest tak, że najpierw trzeba sporo znieść, wytrzymać, nauczyć się od tego dziecka, które nic nie tłumaczy, nie objasnia tylko szaleje. Przy dziecku nauczyłam się złościc i nie czuć się winna jednocześnie nie odrzucając ale mówiąc coś w stylu – jestem zła, potrzebuję być sama – to działa, złość po kilku godzinach mija i znów jestem otwarta na nowe rzeczy, nie kumuluję złości a więc i nie stwarzam blokady między mna i dzieckiem. Nauczyłam się mówić prawde sama sobie, ze nie chciałam tego dziecka (myślę, że tu się dodatkowo przejawia to, ze moja matka mnie nie chciała ale nie umiała się do tego przynać nawet przed sobą), ale skoro jest, to coś postanowie zrobić dla NAS, byle nie na siłe a przez to porzuciłam taki mit, że MUSZĘ być dobrą "mamą". Nic nie musze, nie byłam nią przez lata, nie była nią moja matka, więc widać że to wcale nie żaden przymus. To jest kurna dopiero nauka zycia B)

          Tak podsumowując czuje, że to dziecko poszerza swoje pole działania, sprawdza ile mogę znieść, ile jestem w stanie mu dać i czy przy mnie można się czuć bezpiecznie i liczyć na to że będą wyznaczone silne granice których będzie mogło się trzymać. Ale co się dziwić, w końcu przecież tego mi w dzieciństwie najbardziej brakowało…
          Nie ma tu mowy o czułości, ciepełku, jest konkretna robota do zrobienia i myślę, że z tego moze się zrodzić pełna szacunku i dojrzałości partnerska więź. Choć czasem mam ochotę tego dzieciaka przełożyć przez kolano i ehh… 😛 Ale hmm, ja je chyba coraz bardziej lubię, charakterne stworzenie 😀

          Carola zapisz:
          ” Dlatego tak czesto powtarzam, nie przechodzcie przez zycie zamknieci w sobie, obserwujcie, czytajcie, analizujcie, wlasnie po to zeby dorosly mial argumenty w reku jak byc dobrym doroslym.”

          Pamiętam Carola, czesto to czytałam w Twoich postach i wyobraź sobie, ze to siewe mnie gdzieś zakodowało i pewnego dnia obserwując jakąś wyluzowaną kobietkę w sklepie, której wysypały się pieniadze i nic sobie z tego nie zrobiła przypomnialam sobie te słowa. I chyba one na dłużej zagościły w mojej świadomosci, bo czesto gdy jestem wśród ludzi przypomina mi się to przesłanie – OBSERWUJ
          Pozdrawiam

          Carola
          Uczestnik
            Liczba postów: 402

            Wiesz ja tez nie chcialam mojego dziecka, bo to wlasnie ono odczuwalo bol i rozpacz. Bardzo wczesnie stworzylam sobie mojego doroslego, ktory byl silny, niezlomny i ktoremu nie mozna bylo zrobic nic zlego, tylko ten moj dorosly byl w tej swojej doroslosci ulomny. On nie rosl z wiekiem i doswiadczeniami, on nie mial przeszlosci na ktorej moglby sie oprzec czy wyciagnac wnioski.
            To tak jakby dorosly czlowiek obudzil sie z komy i uczyl sie zyc ale tylko tego co powinien umiec dorosly, czyli jezdzic samochodem nie wiedzac jaka frajde daje jazda na rowerze. Wydaje mi sie ze moim bledem bylo obserwowanie doroslych jako dziecko, a nie rowiesnikow, ale po pierwsze ja nie chcialam byc dzieckiem, a po drugie nie wiedzialam ze dzieci ktore dorastaja "normalnie" moga byc tak samo mocne, miec takie same przywileje, czy byc stawiane na tej samej pozycji w rodzinie co kazdy dorosly, bo wydawalo mi sie ze kazde dziecko – obojetnie jak cholubione przez rodzca jest znade na jego laske czy nielaske…. a ja juz nie chcialam tego doswiadczac.

            Ale z czasem moj dorosly byl na tyle sprawny ze bardzo dobrze radzil sobie w zyciu, choc nadal byl ulomny uczuciowo i to wlasnie uwazam za wielka strate. To jest tak jakby czlowiek byl pozbawiony jakiejs glebi, czegos co jest cholernie wazne bo sa to korzenie osobowosci.
            Nie wiem czy wiesz o co mi chodzi, bo to nie jest namacalne… to jest jak przesiedleniec ktory nie zna swojej ojczyzny, ktory nie zna wzruszenia czy ciepla na mysl o niej. Tylko ze u mnie powoli i bardzo podstepnie zaczela sie budzic jakas tesknota za tymi uczuciami… wydaje mi sie ze doroslam do tego zeby poszukac ta glebie. Nie bylo to latwe ale jestem na tyle silna zeby duzo zniesc tlumaczac sobie ze to bylo, ze minelo, a moja chec doswiadczenia tych uczuc jest wieksza niz moj lek przed bolem. Tylko ze mojemu dziecku zostaly postawione granice, moje dziecko nie moze mieszac sie w moje dorosle sprawy, nie moze swoimi wyskokami zaklocac mi spokoju, bo to jest tylko dziecko i ma swoje przywileje ale tez swoje obowiazki.

            Czasem mi sie nie udaje, czasem dziecko bierze gore… ale tym juz sie nie za bardzo przejmuje, bo wiem ze ono tez potrzebuje czasu zeby znalezdz swoje miejsce i je zaakceptowac. Ja teraz wlasnie to dziecko zmuszam do obserwacji dzieci w relacji z doroslymi, a nie doroslych w relacjach z dziecmi.

            ps mialam za… w pracy i ogolnie, tak ze nie wiedzialam czy mam glowe na karku jeszcze hihi

            Edytowany przez: Carola, w: 2008/05/09 12:33

            Anonim
              Liczba postów: 20551

              Carola zapisz:
              ” Wydaje mi sie ze moim bledem bylo obserwowanie doroslych jako dziecko, a nie rowiesnikow, ale po pierwsze ja nie chcialam byc dzieckiem, a po drugie nie wiedzialam ze dzieci ktore dorastaja "normalnie" moga byc tak samo mocne, miec takie same przywileje, czy byc stawiane na tej samej pozycji w rodzinie co kazdy dorosly, bo wydawalo mi sie ze kazde dziecko – obojetnie jak cholubione przez rodzca jest znade na jego laske czy nielaske…. a ja juz nie chcialam tego doswiadczac.

              Hmm, ja też wychowałam się wśród ludzi dorosłych, ale niestety tylko z nazwy. Napatrzyłam się na dorosłe dzieci, a teraz mam potrzebę obserwowania dorosłych DOROSLYCH, dorosłe mamy które umieją spokojnie rozwiązywać problemy z dziećmi,a nie się na nie wściekać i szarpać, dorosłe osoby które umieją zareagować na różne sytuacje z którymi ja bym miała problem i wychodzą z tego obronną ręką – obserwuję i widze że można, że jest inaczej niż jest we mnie zakodowane i juz teraz, co kiedyś było niemożliwe, umiem zamienić większość bzdur na coś konstruktywnego i przydatnego. Powiedziałabym, że w wielu dziedzinach mogę już się uczyć, co kiedyś było niemożliwe, bo miałam słuchać krytyka i już, bo ja to ja a inni ludzie to inni ludzie…

              „Ale z czasem moj dorosly byl na tyle sprawny ze bardzo dobrze radzil sobie w zyciu, choc nadal byl ulomny uczuciowo i to wlasnie uwazam za wielka strate. To jest tak jakby czlowiek byl pozbawiony jakiejs glebi, czegos co jest cholernie wazne bo sa to korzenie osobowosci.
              Nie wiem czy wiesz o co mi chodzi, bo to nie jest namacalne… ”
              Myślę Carola że wiem o czym mówisz. To taki stan jakbyś miała dom a mieszkała na strychu, albo nawet na dachu, bo dostępu do TWOJEGO domu zaciekle broni krytyk który zdaje się prędzej Cię zabije niż wpuścić do środka. Ja musiałam wywalczyć z krytykiem mój dostęp do dziecka.

              Inaczej można to wyjaśnić jako stan w którym dorosły budowany jest na zewnętrznych zasadach, normach, przymusach, a nie jest tworem wyrosłym na podwalinach dziecka – nie może czerpać z uczuć dziecka, z jego potrzeb i darów, ma być wciśnięty w jakieś ramy i ani o centymetr w żadną stronę nie wychodzący z nich i jeszcze ma się uśmiechac i dziękować za to że go tak urządzono, bo pewnie sam nie dałby sobie rady…

              „Tylko ze mojemu dziecku zostaly postawione granice, moje dziecko nie moze mieszac sie w moje dorosle sprawy, nie moze swoimi wyskokami zaklocac mi spokoju, bo to jest tylko dziecko i ma swoje przywileje ale tez swoje obowiazki.”
              Wiesz zaciekawił mnie ten fragment Twojej wypowiedzi. Ja mam takie zachowania dziecka, że ono pcha się do brania na siebie odpowiedzialności za czyny dorosłych. Dodatkowo w sytuacjach trudnych też wychodzi na przód i wtedy mi przeszkadza. Postaraj się Carola dojść do tego skąd to zaintereswoanie sprawami dorosłych pochodzi, czym są te wyskoki, czym są spowodowane – to jest bardzo trudne NIE ZABRANIAC a obserwować takie momenty. Też o tym mówiłam pisząc, że moja dziecko szaleje, ale ja mu nei zabraniam, bo czesto nie wiem skąd to szaleństwo ale jestem przekonana, że przykrywa jakiś strach lub traumę. Chyba w samym zainteresowaniu nie ma niczego złego, a nawet jeśli tak jak mi i Tobie dziecko przeszkadza , to na bank z czegoś to wynika i to chyba bardziej miejsce na przeracowanie niż na postawienie granicy, przynajmniej na razie.

              „Ja teraz wlasnie to dziecko zmuszam do obserwacji dzieci w relacji z doroslymi, a nie doroslych w relacjach z dziecmi.” Zmuszam… nienawidze tego słowa… Może daj mu wolną ręke, żeby obserwowało to co go ciekawi…

              I jeszcze coś, na poczatku napisałas, ze nei chciałaś swojego dziecka bo niosło w sobie ból i rozpacz.U mnie to był potworny strach tak na poczatek innych uczuć było mniej, zobaczymy, może inne uczucia jak ból i żal i rozpacz przyjdą jeszcze z większym nasileniem później. Dla mnie teraz najtrudniejsze jest właśnie to, co jest tematem tego wątku czyli brak wiedzy, doświadczenia, zrozumienia dlaczego dziecko postepuje tak a nie inaczej, jak mu pomóc, jak się zachowac w danym momencie przy jednoczesnym niezabranianiu takich zachowań. Uczę się i nie jestem juz taka skrajnie zielona, ale wiem, że przy nowym zagadnieniu znów wszystko wróci.

              Myślę sobie, że to moje dziecko na coś mnie przygotowuje, wypróbowuje mnie, ile jestem w stanie udźwignąć, czy jestem w stanie przyjąć je takie jakie jest i kiedyś przyjąć jego ból…

              yucca
              Uczestnik
                Liczba postów: 588

                Ale nakisiłam 😛

                Carola
                Uczestnik
                  Liczba postów: 402

                  Faktycznie hihi ale jakos rozbierzemy to namieszanie 🙂

                  Nie chciala bym Ci zamocno namieszac, bo niby nasze problemy sa podobne to jednak nie mozna uogolniac bo podklad zyciowy i doswiadczenia mamy inne, ale postaram napisac tylko o sobie i z mojego punktu siedzenia.

                  pkt 1 – u mnie obiektem obserwacji byla moja mama, mialam to szczescie ze Ona byla osoba ktora pomimo DDA byla normalnie nastawiona do zycia. I to byly poczatki, na tej podstawie moglam obserwowac innych doroslych, bo umialam juz wybrac ktory "jest dobry a ktory zly" tz ktory nadaje sie jako punkt obserwacyjny a ktory nie.
                  Z czasem przyszlo porownywanie, co mialo w konsekwencji, odrzucanie niektorych zachowan, zastepowanie innymi itd i doszlo do tego ze nawet z mojej mamy potrafilam wylowic Jej "niepozadane zachowania", ktore przyjmowalam jako nieszkodliwo-ludzkie ale ktorych nie pozwalalam stosowac na sobie…. oczywiscie juz w pozniejszym zyciu.
                  Ale przez ta nauke i rozbieranie postepowania ludzkiego na czynniki pierwsze, nie mialam nigdy klopotow z dogadaniem sie z moja cora i przekazaniem Jej zasad ktore chcialam zeby byly przestrzegane.
                  Swiadomie napisalam zasady a nie granice, bo wprowadzilam nowa forme wychowawcza hihi zawsze pamietalam jak okreslano granice, ale bylo to robione jak przyszedl na to czas i czlowiek stal taki zaskoczony ta niespodzianka. Dlatego ja duzo wczesniej w czasie naszych "gadanek", ot tak mimo woli zagajalam na jakis temat i mowilam jak to widze i dlaczego.. tak ze pozniej jak juz przyszla na to pora to stawianie granicy nie bylo potrzebne. Zasada utrwalala sie naturalnie jakby istnienie jej ustalono wieki temu.
                  Moje mialam szczescie ze takie niekonfliktowe dziecko mi sie urodzilo, ale jedno wiem z dzieckiem trzeba gadac, gadac, gadac… tak jak teraz Bronek gada ze swoim wewnetrznym B)

                  Tylko jak pisalam poprzednio, moim bledem bylo koncentrowanie sie na tych doroslych w czasach kiedy porownuje sie z rowiesnikami, bo niby wiedzialam jak byc doroslym ale nie wiedzialam jak byc dzieckiem tz nie wiedzialam na czym polega szczesliwe dziecinstwo. Duzo pozniej nauczylas sie tego troche od wlasnych dzieci, wlasnie przez obserwacje… ale to bylo juz po ptakach, bo nie przynioslo mi to zadnej korzysci ktora potrzebowalam psychicznie w tamtym czasie a nie pozniej.

                  cdn – reszte napisze pozniej bo mi ciagle ktos tylek zawraca i nie moge mysli zebrac

                  Edytowany przez: Carola, w: 2008/05/09 21:15

                  Carola
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 402

                    yucca, cierpliwosci B) ale jest weekend i ciagle ktos sie po chalupie kreci, to na spacer chce, to zjesc, to napic, to …. i czlowiek spokojnie nie moze sie skoncentrowac :laugh:

                    Anonim
                      Liczba postów: 20551

                      jesteś już na końcu drogi :). bronek ładnie opisał "jak to się robi",.ja bym tylko dodał, trzeba poczuć gdzie to siedzi, "dotknąć". już to miałaś w momencie połączenia świadomości, że mama krzyczała w momentach kiedy potrzebowałaś pomocy. to jest ten wzór a nie żaden krytyk. tak funkcjonuje ten mechanizm, człowiek nie może działać wbrew tym wzorom. tłumacz "swojemu dziecku" te uswiadomione fakty z dzieciństwa, że są nieprawidłowym wzorem. po pewnym czasie samo wejdzie, bo nikt nie chce żyć w błędzie. wogóle to przyjdź na czat, ponieważ nie umiem i nie lubie pisać do kartki.

                      yucca
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 588

                        No wzór i krytyk to jedno i to samo, przynajmniej dla mnie.Krytyk to zapis tych wzorów i "nauk" matki. Co do chatu, to nie dziś, może innym razem.

                        Carola, spoko, nie jestem jakoś koszmarnie potrzebująca :D, zresztą jestem chora i leże w łóżku :angry: , na chwile przypełzłam coś naskrobać. I tak nie mam głowy do rozmyślań, więc spaceruj sobie bez poczucia winy 👿
                        Pozdrawiam

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 35)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.