Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Tak trudno mi nie wiedzieć…

Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 35)
  • Autor
    Wpisy
  • Bronislavus
    Uczestnik
      Liczba postów: 212

      Yucco,

      Tak zerknąłem na Twoje posty, dużo w nich o uczeniu się obslugi dziecka, wychowywaniu, pozwalaniu, niepozwalaniu, radzeniu sobie z nim… hmm… spróbuj poczuć co ono chce. Wiesz, nie chodzi o informacje, na podstawie ktorej dobierasz odpowiednie zachowanie w stosunku do dziecka. Wyobraz sobie, ze ono nie potrafi mowic, to malutki dzidzius, YUCCA TO DZIDZIUS, dopiero sie urodzil, co Ty chcesz z nim robic? Wychowywac? Spelniac jego zadania? On nic nie żąda, co możesz dla takiego bezbronnego maluszka zrobić? Przytul i bądź z nim, więcej mu nie trzeba 🙂 Mozesz do niego mowic, ale jak do nowo narodzonego dziecka, ono Cie nie rozumie, ono potrafi tylko CZUC. Poszukaj w sobie tego CZEGOS, co nie potrzebuje ustawiania, wychowywania, a straszliwie pragnie, aby z nim BYC, nic nie robic, tylko BYC. Z rozpietosci Twoich postow wnioskuje, ze rzeczywiscie jestes bardzo blisko, rozpaczliwie sie przed tym bronisz, ale co sie ma stac to sie stanie. Przyznam, ze z wielka ciekawoscia czekam na Twoje nastepne wypowiedzi 🙂

      yucca
      Uczestnik
        Liczba postów: 588

        Bronku, wiesz, Twoje słowa mnie troche zdenerwowały… Uważasz, ze wiesz lepiej? Tłumacze jak chłop krowie na rowie, że to nie jest żaden dzidziuś, tylko tak przerażona osobowość, która z powodu własnego przerażenia i ciągłej wiary w utopijne slogany wtykane mi przez matkę broni się i walczy o to by te slogany wypełniać. A przez to, ze nie jest już malutkim dzieckiem i dzięki wpływowi mojej matki, ma już na tyle siły i umiejętności że staje się zwyczajnie KATEM dla mnie.

        I co najwazniejsze , to nie jest żaden dzidzius! To najczęsciej prawie dorosła nastolatka, która chce władzy – tak, władzy, bo ją nauczono, że kto nie wygrywa to przegrywa i bardzo źle na tym wychodzi, więc próbuje mnie zdominowac, zdobyć sobie sługe by dalej tkwić w tym co w nią wcisnięto czyli dalej służyć krytycznej części. To co mogę dla tej czesci zrobić, to wytrzymywac i nie odrzucać, pokazać, że ze mną jest na tyle bezpiecznie, by porzucić obrony i iśc dalej, moze w kierunku otwartości.

        Mam świadomość tego, że gdzieś tam pod spodem siedzi bezbronne dzieciątko, nawet kiedyś je spotkałam, kilka miesięcy temu, ale Ono jest tak przerażone, że woli sięgac po sprawdzone obrony niż zaufać, pojawia się jako zlepek, dziecko z obronami krytyka, jako broń, jako sposób na zycie .

        Więc co ja mam niby zrobić, BYC, pchać się z miłością, beczeć po nocach, nadal dawać się ranić i słuchać osób które mówią, że dziecko jest bezbronne, a ja MUSZĘ je kochać i patrzeć jak na dzidziusia, choć czasem chciałoby mnie zetrzeć z powierzchni ziemi? Chyba ja najlepiej wiem jakie Ono jest, prawda? A moze jest inaczej niż u Ciebie? Terapeutka też na początku nie bardzo umiała się dostosować do tego co mówię, ale z czasem pojęła o co chodzi.Na razie dziecku daleko do bezbronności, otwartości, szczerości i jest przepełnione lękiem. A ja wybacz, nie jestem workiem treningowym więc nie mam zamiaru pozwalać na kolejne ataki, poniżania i projekcje. Ja tez nam swoją odporność i to na ten moment, moje zdrowie psychiczne i emocjonalne jest dla mnie o wiele ważniejsze niz fanaberie i obrony dziecka. Mi się nigdzie nie spieszy, a już na pewno nie na oddział zamknięty 🙁 Staram się jak mogę, tylko niestety moją rzeczywistość wyznacza stan realny a nie to jak być powinno, albo jak mają inni.
        Pozdrawiam

        Edytowany przez: yucca, w: 2008/05/11 16:28

        Carola
        Uczestnik
          Liczba postów: 402

          Nie moglam sie zebrac, ale ten post mnie natchnal apropo mojego wewnetrznego bolu i leku wyniesionego z dziecinstwa. Jak juz pare razy pisalam bylam bardzo spokojnym dzieckiem, niby bylam ale mnie nie bylo.. zylam w swoim swiecie, bo to dawalo mi obrone przed bolem, rozczarowaniem i ogromnym strachem jaki w sobie nosilam.
          Ten strach byl tak ogromny ze paralizowal moje zmysly i moja cala osobowosc, a ze jako dziecko nie moglam z tym nic zrobic wiec zastygalam w skorupie nieczucia emocjonalnego. I to jest wlasnie to co przeszkadza mi do tej pory a o co sie yucca pytalas tz w jaki sposob to moje dziecko miesza sie w moje dorosle zycie.
          Otorz moje dziecko od kiedy przekonalo sie ze ma jednak inne wyjscie niz bycie w srodku zdarzenia, bo co mialo kiedys zrobic, gdzie isc, gdzie sie schowac jak nie bylo takiej mozliwosci bo bylo dzieckiem a teraz taka mozliwosc jest bo jest "doroslym dzieckiem" i moze to zrobic… no to zaczelo uciekac. Uciekalo przed podniesionym glosem, przed hukiem spadajacych garnkow, przed bezwiednie trzasnietymi drzwiami, przed zapachem gazu a nawet przed lina na jachcie ktora ulozyla sie w tak dobrze mu znana forme.
          Przez dluzszy czas pozwalalam sobie na to, obserwowalam w jakich momentach to sie dzieje, tlumaczylam sobie i cwiczylam "pozytywne odbieranie" tych bodzcow ktore to powodowaly…. niestety to nic nie dawalo, bylo silniejsze od mysli, jak juz gdzies pisalam to byl odruch ktorego nie dalo sie opanowac a w ktorym potrafilam narazic sie na niebezpieczenstwo i w ktorym potrafilam zniszczyc wszystko co bylo dla mnie wazne.

          Dlatego kategorycznie nie godze sie na takie hocki-klocki ktore moj dzieciak wyprawia, nie pozwalam uciekac ani rozpierdzelac mojego zycia. Nie godze sie na to zeby to co bylo w dalszym ciagu pieprzylo mi zycie, niszczac przy okazji zycie i osobowosc moich bliskich ktorych bardzo kocham i po czesci za ktorych jestem odpowiedzialna….. i jak wzgledem dzieci nie mialam tego problemu, tak wzgledem partnera czy innych ludzi, a tez siebie bylo to bardzo ciezkie.
          I dlatego tez napisalam z ze zmuszam dziecko do obserwacji innych dzieci w relacjach z doroslymi, bo mialam juz dosyc.. ono musi wiedziec jakie sa zasady i do jakiego momentu moze mna kierowac, bo niestety ja nie wiem jak byc dzieckiem i nie moge dac wzoru, a ono musi sie tego nauczyc pomimo wszystko, bo mam swiadomosc ze moze zawalic mi wszystko co zbudowalam do tej pory.

          yucca
          Uczestnik
            Liczba postów: 588

            Carola, dzięki za wyjaśnienie. Chyba teraz rozumiem, i myślę, że mamy podobnie. Co z tego, że to dziecko się boi, jesli nie chce się zmienić? Tyle razy o tym była mowa na forum w sensie ludzi którzy skarża się na swój los a nie chcią zaryzykowac, spróbowac i iść na terapię. Ta moja cześć, dziecięca, a raczej nastoletnia, boi się, żali, złości, wścieka, rani, jeśli tylko dam jej możliwość, ale puki co nie zamierza porzucic nauk mojej matki i spróbowac zaufac. I co, mam się na to godzić dlatego, że Ono się boi? Ja się tez bałam idąc na terapię, moja terapeutka wiedząc o moim strachu robiła swoje i w końcu się "puściłam" powoli tego co stare, bezproduktywne, niekiedy okrutne, ale ZNANE. I stąd wiem, że ja też musze robić tak jak terapeutka, bo to działa, w odróżnieniu do pchania się z matczyną miłościa, która będzie tylko wykorzystana.

            Ja nie mam zamiaru ciągle obrywać. lub pozwalać by obrywali inny w imię tego, że dziecko jest bezbronne, albo sie boi, albo nie umie inaczej więc MA PRAWO robić co mu się żywnie podoba. Robię swoje mimo wszystko, czasem faktycznie też na siłę, bo w zaden inny sposób nie da się pokojowo nakłonić dziecka do zaufania, że coś jest bezpieczne, albo do zaryzykowania, że ja to nie moja matka i nie zostawię go "na lodzie". Robię wiele rzeczy nowych, po raz pierwszy, czując przeogromny strach dziecka i wręcz takie upieranie się, bym tego nie robiła, ale robię, mimo wszystko, znosze to i jest lepiej. Może to wszystko co się dzieje, to etap w którym dziecko musi się umęczyć i wybrac, czy dalej woli zyć w myśl pojęcia świata wpojonego mu przez moja matkę, czy wybierze spróbowanie czegoś nowego. Jedno jest pewnie, ja w ten stary sposób żyć nie będę.

            Bronislavus
            Uczestnik
              Liczba postów: 212

              Yucco,

              Nie mialem na celu zdenerwowania Ciebie (bo po co?), wiec nie czuje sie temu winny, natomiast ewidentnie to, co napisalem poruszylo cos w Tobie. Czy wiem lepiej… hmm… nie uzurpuje sobie prawa do nieomylnosci, bo po co mialbym cokolwiek wiedziec lepiej? Jaka korzysc mialbym z tego? Yucco, zebysmy sie dobrze rozumieli: ja nie mowie, ze WIEM, ja to CZUJE i pisze Ci to, jak CZUJE. A schodzac na ziemie: zastanow sie prosze czy nie mnozysz bytow, zalozmy teoretycznie, ze sa tylko i wylacznie: DZIECKO (male i bezbronne, schowane gdzies gleboko), KRYTYK i OPIEKUNCZY RODZIC. Sprobuj rozmiescic na tej trojcy nastolatki, pieciolatki, dwudziestolatki…. te wszystkie Yucci, ktore wymieniasz. Popakuj je do odpowiednich zbiorow. A co do dziecka: nie mieszaj go do brutalnych atakow i chamstwa krytyka, nie ma z tym nic wspolnego, ono jest ostatnia osoba, ktora by Ci chciala zrobic krzywde, ono kocha Cie do szalenstwa. To krytyk Cie atakuje, oczywiscie w dobrej wierze, bo zalezy mu na tym aby dziecko siedzialo gdzies zamkniete w ciemnej komorce i nie bylo narazone na jakiekolwiek zagrozenia.Tyle tylko, ze to w tym bezbronnym dziecku jest energia, to ono pozwala ustawic krytyka na odpowiednim miejscu. No i dlatego krytyk tak zaciekle walczy, bo wie, ze jesli nawiazesz staly kontakt z DZIECKIEM (z tym ktore spotkalas pare miesiecy temu), to juz nigdy pozycja krytyka nie bedzie taka jak teraz.

              Odnosnie koncowki Twego posta: kazdy ma swoj czas i swoje tempo i dokladnie tak jak piszesz ja rowniez uwazam, ze nie chodzi o to, zeby sie dopasowac do jakiejs wizji. czy do tego jak maja inni.

              No dobrze, juz nie marudze i nie denerwuje 🙂

              Pozdrawiam
              Bronek

              P.S.
              Jesli urazilem poprzednim i tym postem Twoje wewnetrzne dziecko, przepraszam. Jesli urazilem krytyka – pozdrawiam go z usmiechem i zycze mu, zeby troszke wyluzowal.

              A ze w miedzyczasie napisalas drugiego posta:

              zastanowilo mnie w nim jedno zdanie: "musi się umęczyć i wybrac, czy dalej woli zyć w myśl pojęcia świata wpojonego mu przez moja matkę, czy wybierze spróbowanie czegoś nowego", Ty naprawde uwazasz, ze dziecko "musi sie umeczyc i wybrac?" z naciskiem, ze "musi sie umeczyc"… Juz raz bylo zlamane, umeczone… Pojawilo sie swiatelko w tunelu, pojawila sie nowa mama, ktorej na nim zalezy, ktora sie nim interesuje, rozmysla jak mu pomoc, po raz pierwszy ktos traktuje je z szacunkiem, w dziecku rozbudzily sie nadzieje, cieszy sie…. I nagle slyszy, ze znow ma byc umeczone, musi wybrac, bo jesli nie wybierze, to co sie stanie? Czy nowa mama je zostawi, porzuci?

              yucca
              Uczestnik
                Liczba postów: 588

                Tak, naprawdę uważam, że musi się umęczyć na tyle by wybrać, czy woli nową mamę, która będzie kochać ale będzie miała coś do powiedzenie i nie bedzie się dawac prowadzić za nos, postawi funkcjonalne granice i nie będzie go napychać nic nie wartą papką, czy woli być przy starej i użalać się, jaka to ona okrutna, ale nie porzuci jej. Tak jak nie można mieć ciastka i zjeść ciastka, nie mozna służyc dwóm bogom, tak samo nie można mieć w zyciu dwóch dróg i przeskakiwać z jednej na drugą, w zalezności od tego co wygodniejsze. I kochać kogoś jak daje a kopać gdy nie daje tego co się chce.

                Ja na prawdę rozumiem, że to dziecko jest bardzo zranione ale nie będę sie bała ran i strachu, może się tego zawsze puścić i spróbować byc ze mną, ale musi tego chcieć, a na razie nie umie wybrać i ja go nie zmuszę, daję czas i czekam cierpliwie. Puki co próby kontaktu nie ma, dziecko próbuje rządzić mną i powodowac że wszystko bedzie po jego myśli, a jak nie to w ryj…

                Miłość moim zdaniem to nie tylko tkliwość i żarliwośc uczuć, miłość to też siła i konsekwencja. Nie ranię dziecka, nie wściekam się na nie, jestem na swoim miejscu, ciągle na tym samym, nie uciekam, nie lgnę, jesli dziecko zechce to wie gdzie mnie szukać. Ale mówię jeszcze raz – nie zamierzam w imię ślepej miłosci pozwalać na wszystko, bo dziecko się boi, jest poranbione. Ja to wszystko wiem, jest mi przykro, ale to nie jest argument ku temu by tkwić w miejscu.

                A co we mnie dotknęly twoje słowa… spowodowaly że krytyk poczuł się silniejszy, bo tak jak i Ty ciągle mi wpaja, że dziecko trzeba kochać i wszystko dla niego robić, nieważne czy to jest mądre, głupie, bezpieczne czy niebezpieczne, ważne że dziecko chce.Dziwne, bo twórca krytyka, czyli moja matka wcale tak nie postępowała, choć pewnie czułą że powinna. Ja nie zamierzam wracać z deszczu pod rynnę. Nie zamierzam w imię miłości czy tego, że żal mi dziecka żyć według dawnych zasad. Jeśli i to Ciebie nie przekonuje , to trudno. Nie wiem co jeszcze mama powiedziec by to wyjaśnić, a przekonywac Ciebie nie zamierzam, bo i po co? Ale dzięki tej rozmowie i temu, że zostałam zachęcona do przewertowania tematu w swojej głowie, jestem jeszcze bardziej pewna, że DOBRZE robię.

                I nie mnoże bytów, dziecko w zaleznosci od okoliczności i poruszanych problemów potrafi się objawiać w różnym wieku – i to cięgle jest to samo JEDNO dziecko.

                P.s. A jeśli ktoś kogo kochasz mówi Ci, że musisz żyć według jego zasad, a jak nie, to znaczy, że go ranisz, jesteś złym człowiekiem, to co robisz?

                I jeszcze drugie P.s. "Juz raz bylo zlamane, umeczone… Pojawilo sie swiatelko w tunelu, pojawila sie nowa mama, ktorej na nim zalezy, ktora sie nim interesuje, rozmysla jak mu pomoc, po raz pierwszy ktos traktuje je z szacunkiem, w dziecku rozbudzily sie nadzieje, cieszy sie…. I nagle slyszy, ze znow ma byc umeczone, musi wybrac, bo jesli nie wybierze, to co sie stanie? Czy nowa mama je zostawi, porzuci?"

                Zdecydowanie mylisz pojęcia i nakręcasz atmosferę emocjonalności! Nie jestem jakimś potworem, który nęka i męczy, ale siebie nękać i męczyć nie pozwolę To, że nie chce robić wszystkiego tak jak chce dziecko, nie znaczy, że je porzucę, pozbawię nadziei, złamię ponownie. W relacji istnieje coś pomiędzy tylko braniem i tylko dawaniem. Tam pomiędzy jest "RAZEM", coś co dwie osoby (osobowości) robią wspólnie, dla dobra obu a na pewno bez pomojania jednej ze stron, czyli coś czego ani ja w dzieciństwie, ani zdaje się Ty nigdy nie poznaliśmy.
                Gdy dziecko nie wybierze to NIC się nie stanie i chyba o to właśnie chodzi.,w tym cały ból, NIC SIĘ NIE STANIE I NIC SIĘ NIE ZMIENI!

                Edytowany przez: yucca, w: 2008/05/11 18:31

                Edytowany przez: yucca, w: 2008/05/11 19:03

                Edytowany przez: yucca, w: 2008/05/11 19:45

                biedronka
                Uczestnik
                  Liczba postów: 127

                  Yucca, myślę, że Cię rozumiem B)
                  I w ogóle dzięki z ten topik. Jeden z nielicznych tu na forum, gdzie ktoś pisze o problemach z wewnętrznych dzieckiem innych niż "nie umiem go przytulić".
                  Ja po latach bycia "człowiekiem z żelaza" dałam się zawładnąć dzieckiem, teraz jestem człowiekiem z żelaznymi zachciankami i gumową silną wolą 🙁
                  No może już nie tak bardzo w tej chwili, ale wiem, jak trudno jest żyć, gdy się jest rządzonym przez dziecko i niewiele z tym można zrobić, bo – albo daję się rządzić albo dzieciak czuje się odrzucony. Bo stawianie granic to za trudne jeszcze dla mnie.
                  Mam nadzieję, że to tylko etap taki, i że w końcu dorosnę.
                  I to ja rządzić będę.
                  A swoją drogą takie odrzucane przez lata wewnętrzne dziecko, jak mu się wreszcie daje zaistnieć, bywa też czasem potworem :sick:
                  To taka próba sił może? Syndrom dwulatka? Bo to chyba już 2 lata terapii za mną.
                  Oby! :S

                  Carola
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 402

                    A ja napisze cos jeszcze apropo naszego wewnetrznego dziecka i mojego doroslego … ja nie jestem matka mojego dziecka. Dziecko i dorosly sa rownoprawnymi partnerami w mojej osobowosci i kazde z nich ma swoje prawa ale takze swoje obowiazki. Nie zrzucam calej odpowiedzialnosci i pracy na doroslego, dziecko musi sie tez nauczyc odpowiedzialnosci (tak jak kazde dziecko na etapie swojego wieku i rozwoju) i musi pracowac tez nad soba…. oczywiscie przy pomocy doroslego i z jego aprobata ale nie zgadzam sie na glaskanie po glowce jezeli nie ma powodu do glaskania.

                    Dlaczego tak pisze, bo wydaje mi sie ze wszystko ma swoj czas.. tak dziecinstwo jak i wiek dorosly. Czas mojego dzinstwa juz minal i niestety czy stety moje dziecko musi sie z tym pogodzic i przyjac to do wiadomosci. Nie bede na sile wyciagac go z mojej podswiadomosci tylko dlatego ze jest dzieckiem ktore musze pokochac, ja go wyciagam zeby zrozumiec przeszlosc, zeby pogodzic sie z niektorymi faktami i przypieczetowac to pieczecia spokoju na zakonczenie. Jezeli dojde do tego, to moje dziecko bedzie przeszlosica, przeszloscia ktora kazdy czlowiek potrzebuje… smak poziomek u babci, miekkosc futra psa sasiada, zapach slonego morza i wiele wieie innych wspomniej z dziecinstwa… a ja bede dorosla.

                    yucca
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 588

                      Bronislavus zapisz:
                      ” ono kocha Cie do szalenstwa.”

                      No właśnie, to zdanie wydało mi się dziwne od pocztku, bo nie potrafiłam zrozumieć jak poranione i przerażone dzieko może kochać do szleństwa kogoś kogo dopiero co poznaje, czyli mnie.

                      Jest srodek nocy i nie mogę spec, bo zrozumiałam, ze moje dziecko kocha do szaleństwa, ale krytyka…
                      I tu jest pies pogrzebany…
                      Szczerze mówiąc to nie wiem co z sobą zrobić, jestem po prostu oszołomiona. To jest przyczyna wszystkich trudności moich w terapii, całego oporu dziecka wzgledem mnie. To dlatego pomimo wszystkich moich tlumaczeń dziecko mnie rani, nie chce zaakceptować, odrzuca, bo ma tylko jednego Boga- krytyka, nieważne jak bardzo ten go rani, jaki jest okrutny! Ale… to wszystko razem budzi we mnie na ten moment jakieś potworne obrzydzenie – chyba na tyle na razie starcza mojej wytrzymałości , nie mieści mi się to w głowie, jak można kochać kata i pomimo innej możliwości nie chcieć od niego odejść??? Jeśli to nie syndrom sztokcholmski, to ja nie wiem już o co chodzi…
                      Pozdrawiam

                      Bronislavus
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 212

                        Yucco,

                        Mialem juz nie pisac, zeby nie macic, ale po Twoim ostatnim poscie jednak jeszcze kilka slow:

                        Najpierw to:

                        "że dziecko trzeba kochać i wszystko dla niego robić, nieważne czy to jest mądre, głupie, bezpieczne czy niebezpieczne, ważne że dziecko chce.Dziwne, bo twórca krytyka, czyli moja matka wcale tak nie postępowała" – jestes pewna, ze to krytyk? A cos takiego jak instynkt macierzynski… Instynkt, to instynkt, wymyka sie probom uchwycenia intelektulanego… A wiec moze jednak to nie krytyk zaprogramowany przez mame, ale cos innego Ci tak mowi, radzi…

                        No i drugie:

                        Odnosnie dziecka i kogo ono kocha do szalenstwa… To bezbronna istota, ktora nie mowi, ona tylko jest i z nia mozna tylko byc. To jak malutkie, dopiero co narodzone dziecko, kruche i wrazliwe, calkowicie zalezna od mamy i bezgranicznie jej ufajace. Przypuszczam, ze to DZIECKO spotkalas kilka miesiacy temu. I o szukanie tego dziecka mi chodzi. Ono nie ma wspomnien, nie ma pamieci, jest puste, nowo narodzone i czeka na Ciebie. Czeka na mame, ktora bedzie je chronila jak najdrozszy skarb…

                        Ono nie kocha krytyka, krytyk je gdzies zamknal i robi wszystko, abys do niego nie dotarla, straszy Cie, tworzy iluzje, probuje Cie przepedzic, zniechecic. A czym blizej jestes, tym mocniej atakuje.

                        Moje dziecko bylo zamkniete w czarnym pokoju bez okien, w kompletnych ciemnosciach bawilo sie samochodzikiem. Bylo mu juz obojetne czy ktos po nie przyjdzie czy nie, w tym wiezieniu czulo sie normalnie, nic innego nie znalo. Udalo mi sie do niego dojsc, a potem z przerazeniem stwierdzilem, ze nie wiem co robic, samo podpowiedzialo, ze nic nie musze robic…. mam z nim tylko byc w tym czarnym pokoju, byc z nim, zeby sie nie balo, nawet nie przytulac, na poczatek tylko z nim byc, bo nigdy nikt z nim tak naprawde nie byl, od urodzenia bylo zamkniete w czarnym pokoju, czasem dostawalo zabawke na oslode samotnosci, albo moze na odpieprz sie…

                        Yucco, mam cicha nadzieje, ze ten post w zaden sposob Cie nie urazil. Pisze to, bo ja to moje dziecko zabralem z czarnego pokoju i zrobie wszystko co w mojej mocy, aby juz nigdy tam nie trafilo. No i z tego mojego dziecka wyniknelo jeszcze jedno – wyczuwam inne dzieci i stąd te kilka postów…

                        Pozdrowienia 🙂

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 35)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.