Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 541 do 550 (z 580)
  • Autor
    Wpisy
  • truskawek
    Uczestnik
      Liczba postów: 581
      w odpowiedzi na: Jak zacząć? #473990

      Często już wtedy zastanawiałam się jak to jest możliwe, żeby najprostszą sytuację, jedno odbierało pozytywnie, drugie negatywnie.

      To jedna z pierwszych rzeczy jakich się nauczyłem na terapii – że każdy ma własne uczucia i nawet najprostszą sytuację może widzieć zupełnie inaczej. Do dziś nie jest to coś, co naturalnie akceptuję, ale jednak akceptuję. Nie umiem znaleźć jakiegoś dobrego porównania jak to możliwe („bo każdy jest inny” nie brzmi jakoś szczególnie błyskotliwie… 🙂 ). Doskonale rozumiem jednak co z tego wynika.

      Na przykład komunikaty typu „ja”. Gdybyśmy czuli tak samo, nie byłoby potrzeby, żeby każdy mówił od siebie. Albo brak odpowiedzialności za cudze uczucia – skoro każdy ma swoje uczucia, to nie jesteśmy od siebie zależni i nie muszę pilnować, czy wszyscy są zadowoleni. A jeśli nie są zadowoleni, to jeszcze nie wiadomo czy z mojego powodu, czy z jakiegoś zupełnie innego. Dlatego też ważne jest pytanie. I tak dalej…

      Bardzo mnie cieszą, ale też wywołują zakłopotanie, Twoje pochwały. Nie do końca czuję, że na nie zasługuję, bo tak naprawdę, wiele z moich odczuć ?widzę? jak przez mgłę.

      To też a propos komunikatów typu „ja” – możesz sprawdzić, że nigdzie nie napisałem pochwały, tylko jak cię odbieram i jakimi uczuciami na to reaguję. 🙂 Rozumiem twoje zakłopotanie i czuję też, że ci miło – przyjemnie mi z tego powodu.

      I a propos tego, że każdy ma swoje uczucia: ja je po prostu przeżywam, nawet nie wyobrażam sobie, żeby tu było na co zasługiwać. W uczuciach nie widzę sprawiedliwości ani obiektywizmu, odbieram je jako samoistne i subiektywne. Gdy jednej koleżance powiedziałem, że jej współczuję, to ona się cała zjeżyła, choć wydawało mi się, że to przecież pozytywne – a dla niej nie było. Kiedy indziej z kolei koleżanka z grupy, z którą miałem konflikt i to tak tkwiło w zawieszeniu, zebrała się żeby wyrazić złość na mnie. Nie spodziewałem się tego, a na złość zwykle reaguję lękiem – ale nie tym razem. Byłem akurat tak przygnębiony, wyciszony i zajęty sobą, że nie byłem w stanie się tym nawet przejąć. Niewiele mnie ta jej złość w ogóle obchodziła wtedy.

      To tylko takie dwa przykłady, że nie o to chodzi co ktoś „mi robi”, bo moje uczucia są we mnie, a nie w czyimś postępowaniu. Do mnie przemawiają jeszcze takie rzeczy jak na przykład deszcz – niby wywołuje smutek i melancholię, ale przecież deszcz nie ma uczuć i nie robi mi na złość. A czasem sprawia mi przyjemność że pada. Te wszystkie uczucia rodzą się we mnie, a nie na zewnątrz.

      Próbowałam postawić się z drugiej strony. Wynik był różny, ale teraz wiedząc, poznając mechanizm działania dda, łatwiej mi zrozumieć, że niejednokrotnie, przeze mnie, również, druga osoba mogła czuć się niekomfortowo..

      Mogła się tak czuć, ale to jej uczucia i żeby nie wiem ile próbować się stawiać w cudzej skórze, ostatecznie może to odebrać zupełnie inaczej niż ty chciałaś. Wynik był różny moim zdaniem nie dlatego, że niedostatecznie opanowałaś sztukę dbania o kogoś i telepatii, tylko że druga osoba ma swoje własne żywe uczucia, myśli i decyzje. W relacji z kimś jestem odpowiedzialny za to co ja zrobię, ale nie za cudze działania, mam swoje uczucia, ale cudze są poza moim zasięgiem.

      Właśnie takiej rewolucyjnej zmiany w sposobie myślenia się uczyliśmy na wstępie. A potem sprawdzaliśmy miesiącami czy to faktycznie ma sens… Mnie się to sprawdza.

      Też masz blokady i choć wolałabym, żebyś nie miał takiego dylematu, może zabrzmi to egoistycznie, ale jestem spokojniejsza.

      Mnie to zabrzmiało jasno i zrozumiale. Nie mam przecież tych blokad z twojego powodu, w żaden sposób na to nie wpłynęłaś. Chciałem tylko ci o tym powiedzieć – właśnie dlatego, żebyś nie czuła się z tym samotna, ale mogłaś to odebrać różnie.

      Czuję trochę niepokoju, czy nie poszedłem za daleko w teorię, ale w tym momencie wydaje mi się to ważne i tak mi się akurat skojarzyło.

      Ciekawi mnie natomiast czemu tkwiłaś w tym związku, w którym nie mogliście się porozumieć? Jak to teraz widzisz?

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581
        w odpowiedzi na: Jak zacząć? #473984

        No tak, jak najbardziej czerpię z tej rozmowy! Przede wszystkim sprawia mi wielką przyjemność, że w ogóle sobie gadamy o czymś ciekawym i ważnym, czyli o przeżywaniu – to dla mnie namiętność sama w sobie. Poza tym pomaga mi to pewne rzeczy sobie ułożyć, krzepi mnie, że czuję zrozumienie, jest mi bezpiecznie że mówisz wprost, emocjonuję się twoimi odkryciami i ciekaw jestem w którą stronę będą szły twoje wybory. Serce mi też rośnie jak sama sobie wyłapujesz różne rzeczy i natychmiast je wykorzystujesz! Daje mi to satysfakcję, dumę, imponuje mi, zachwyca mnie i cieszy.

        O tym mówieniu od siebie – na terapii poznałem to jako „komunikaty typu >>ja<<„. Trudno mi było zacząć, bo odruchowo mówiłem o innych. Inna trudność była taka, że czasem brakowało mi słów jak nazwać te uczucia. „Czuję się z tym dobrze” to chyba nie jest nazwa uczucia, a w każdym razie brzmiało mi to zdawkowo. Ale „czuję się z tym bezpiecznie”, „przekonuje mnie to”, „poczułem ulgę” już mi jakoś lepiej brzmią. Niektóre przejąłem przez powtarzanie, choć nie oswoiłem się z nimi do końca i chyba używam tylko w kontaktach z ludźmi z grupy (na przykład „czuję troskę” albo „jestem z tobą/przy tym”). Jak już zacząłem i solidnie poćwiczyłem, to idzie mi dość łatwo i wyczuwam fałsze – na przykład „czuję że mnie oszukujesz” mi zgrzyta, bo formalnie niby wszystko jest w porządku, ale mnie to brzmi po prostu jak „kłamiesz” (w zamian może raczej bym powiedział „nie wierzę w to” albo „nie ufam ci”). Trudne jest teraz głównie to, że niektóre uczucia się bardzo często powtarzają i wstydzę się, że jestem przez to nudny i nieatrakcyjny.

        Poczułem niepokój jak napisałaś co jest normalne. Znów usłyszałem w tym wstyd i przyganę samej sobie, że taka nie jesteś (czyli po prostu że jesteś „nienormalna”) i zabolało mnie to. Nie jestem jednak pewien, czy rzeczywiście miałaś takie poczucie?

        Jestem za to pod wrażeniem jak szybko i na własną rękę znalazłaś pod nieśmiałością czy altruizmem lęk przed odrzuceniem. Nie mogę wyjść ze zdziwienia, bo mnie to mówili od razu, a i tak długo nie czułem się przekonany. Ajra, jak ty to robisz, kurczę?!…

        Badając siebie, poczułam ostatnio, że równie trudne, jak wyrażanie uczuć jest też pytanie o nie.. Nawet, tutaj anonimowo, pisząc z Tobą, czuje się zblokowana i czasem przerasta mnie poruszenie jakiegoś tematu. Może następnym razem, jak pojawi się taki temat, spróbuje, na przekór go wywołać.

        Tak, też mam problem z pytaniem, ale nie widzę jaki dokładnie. Na pewno wstyd że czegoś nie wiem, ale najbardziej chyba przyzwyczajenie, żeby polegać na sobie. Tak mi się teraz zdaje, ale jeszcze nie wiem do końca.

        Ciekaw jestem twoich pytań i czuję się z tym zupełnie spokojnie.

        Ja mam dwa tematy, które napawają mnie takim wstydem, że nawet pytaniem boję się zdradzić co jest dla mnie potwornie trudne. Potrafię się nad nimi spokojnie zastanawiać, ale moja głowa to jedyna bezpieczna przestrzeń jaką dla nich znam. Absurd polega na tym, że różne osoby o tych rzeczach wiedzą i to faktycznie dla mnie problem, ale prawdziwy lęk nie jest o to, tylko żeby nikt nie zauważył jak koszmarnie się wstydzę… Zaskoczyło mnie, że nawet seks nie jest dla mnie takim tematem, żebym się bał choćby cokolwiek zasugerować. A nawet jak z kimś rozmawiałem, to mam nadzieję, że ta rozmowa zapomni się albo unieważni. A najlepiej w ogóle samo się rozwiąże. Po prostu czuję dziecięce przerażenie na tym tle. Rany, jak ja rozumiem twoją blokadę…

        truskawek
        Uczestnik
          Liczba postów: 581
          w odpowiedzi na: Dzień Matki #473983

          Cześć,

          Mogę tylko powiedzieć, że mnie teraz, ileś miesięcy po terapii, jest lepiej. Mam nadzieję, że tobie także będzie. W trakcie terapii było mi ciężko, a czasem nudno, beznadziejnie albo przerażająco. Świadomość moich problemów nie zanikła, ale łatwiej mi się skupić na ich rozwiązywaniu albo akceptacji że są.

          Ciekaw jestem co masz na myśli mówiąc o poprawnych stosunkach? W ogóle nie umiem odpowiedzieć w tych kategoriach i nie dbam o poprawność. Zależy mi tylko, żeby te stosunki nie były raniące dla mnie. Mam wrażenie, że właśnie tak je teraz układam, ale jestem świeżo po poważnej rozmowie i efekty jeszcze nie wiem jakie będą. Dla mnie to oznacza chyba duży dystans i nie czuję chęci żebyśmy się spotykali inaczej niż przy okazji. W każdym razie życzeń ani prezentów nie chcę składać na żadne święta i czuję się z tym bezpiecznie.

          truskawek
          Uczestnik
            Liczba postów: 581
            w odpowiedzi na: Jak zacząć? #473974

            Dzięki za ten uśmiech. 🙂 Poważnych spraw dotykamy, ale przeżywanie uczuć to dla mnie także zadowolenie, bliskość, zaufanie i ciepło, a nie tylko ból, strach i wstyd. Totalna powaga jest mi zresztą zupełnie obca, lubię żartować i się bawić.

            Spotkałem się gdzieś z tekstem psychologicznym, który kolekcjonowanie krzywd nazywał „zbieraniem znaczków”. To mi się wydawało trafne, ale wymyślone właśnie „zbieranie materiału dowodowego” lepiej oddaje oskarżycielski charakter tego, co robiłem. Brr…

            To, że skracam czas między uczuciem a wyrażeniem go jest wynikiem tego samego lęku, o którym piszesz. Terapeuci mówili o wyrażania uczuć od razu, ale poczułem, że to jest dla mnie zbyt przerażające, więc nie próbuję natychmiastowości, żeby sobie nie fundować takich momentów przerażenia. Nie chcę poprawiać życia za pomocą tortur, nawet jeśli otwarcie się może dać mi duże profity… Kierunek mi się podoba, ale nie jestem gotowy na taki skok, więc robię to w swoim tempie.

            Jedną z pierwszych rzeczy, jakie nam wyraźnie powiedzieli na terapii, było to, że jesteśmy normalni. Twoje zachowanie przypomina mi wszystkich DDD i wydaje mi się zupełnie zrozumiałe. Etykietki i epitety typu „anormalne” niczego mi nie wyjaśniają, słyszę w tym tylko twój wstyd, że nie jesteś taka jak być „powinnaś”. No, ale właściwie niby jaka? I kto o tym decyduje?

            truskawek
            Uczestnik
              Liczba postów: 581
              w odpowiedzi na: Odpowiedzialność #473966

              Nie mam żadnego problemu z tym, co piszesz od siebie – to jest mój wewnętrzny problem z rolą „bohatera” nie wywołany niczyją reakcją, tylko chyba nowym miejscem, gdzie nie jesteśmy wszyscy z takim samym doświadczeniem. To pewnie kolejny objaw mojego problemu z autorytetami. Jest mi miło jeśli ktoś mnie pochwali, boję się jeśli ktoś coś skrytykuje, ale krytyka nie blokuje mnie, tylko się przyglądam co mogę zrobić i czy rzeczywiście chcę. Sam wiem ile sobie przerobiłem, więc mi przyjemnie że to widzisz, ale mam się spokojnie, bo swoją ocenę tego już mam. Natomiast to, na co zwróciłem dużą uwagę, to jest to, co sama uznałaś za najważniejsze – że mówię o swoich przeżyciach. Nadal boję się, że będę od tego uciekał i potwierdzenie, że ktoś to rzeczywiście tak odbiera, bardzo mnie wzmacnia. Dziękuję, ta informacja zwrotna jest dla mnie cenna.

              To też trochę odpowiedź na pytanie jak mi się udaje unikać filozofowania. 🙂 To dla mnie ogromny problem, nawet dostałem w którymś momencie informację zwrotną, że kilka osób w grupie mnie nie rozumie i bardzo to przeżyłem, bo starałem się mówić jasno – a tu chyba chodziło o to, że może i jasno mówiłem, ale nie o tym jak się czuję. Cały czas się tego boję, więc bardzo uważam i nad tym pracuję. Jeśli czuję jakiś niepokój pisząc, to sprawdzam czy zdanie zawiera „ja”, potem patrzę czy jest w tym zdaniu jakieś uczucie (zamiast „ja uważam…”), czy nie ma tam jakiegoś narzucania etykietek („ty jesteś…”), a jeśli są etykietki (wszystko jedno „głupia” czy „wspaniała”), to jak to wyrazić w formie „ja czuję”. A czasem po prostu wykreślam takie zdanie. Na żywo podobnie, ale to się dzieje szybciej, więc więcej sypię anegdotek, opowieści i zasłyszanych mądrości, za to lepiej widzę czy rozmówca za mną trafia, czy się czuje skołowany. A czemu pytasz o tę pokusę, czy też tak masz?

              Bardzo mnie przekonują te przyczyny okazywania sobie i innym surowości. Ja miałem jedną rzecz inaczej, to znaczy moja mama próbowała wszystko skontrolować i narzucić, więc ja akurat mam gotowy wzór apodyktycznego kierowania. Ale jak już posprzątała, nakarmiła, ubrała (i stłumiła wszelkie objawy niezadowolenia albo innego zdania…), to dalej robiła to co twoja – puszczała samopas. Reguł też w zasadzie nie było – jedyną ważną regułą był humor mamy, musiałem na niego uważać i się dopasować. Zamiast „idź spać” (jak to napisałaś to się przestraszyłem jakby to był horror…) było „idźcie się bawić”, czego ja nie umiałem, bo byłem pełen lęków i wyobrażeń, a inne dzieci były szybkie i czasem agresywne, zwłaszcza chłopcy. Ale zasadniczo czułem, że samym swoim istnieniem przeszkadzam rodzicom i powinienem się usunąć i chyba po prostu zniknąć.

              To co piszesz o ojcu też jest mi bliskie. Mój nie pił (jestem DDD, u mnie nie było żadnego problemu z alkoholem), ale też się wycofał. Przed dziećmi, ale też przed żoną i w ogóle przed życiem. Stąd mam też równie wyraźny wzór reagowania depresją, zwłaszcza na agresję – topnieje moja obawa, że to naprawdę choroba, tylko właśnie wyuczona bezradność i uciekanie w rolę smutnego i bezradnego, bo wtedy inni się zainteresują i próbują podtrzymywać. Piszę o tym dlatego, że tak pobieżnie wspomniałaś o tacie. Tymczasem doświadczenie braku, milczenia, smutku, jest dla mnie nie mniej dojmujące niż doświadczenie strachu przed przemocą. Na przemoc mogę reagować buntem i złością, wszystko jedno jawną czy tylko ukrytą, ale na nieobecność reaguję poczuciem samotności, lękiem i bezradnością. „Ale przecież on nic nie zrobił”. Aż chciałbym krzyknąć – no właśnie! Gdyby tylko matka się rzucała, a on mnie chronił, wyjaśniał, pokazywał jak się można przeciwstawiać, czy w ogóle przebywał ze mną (bo w ogóle potrafił być ciepły i zabawny), to byłoby pół problemu, a może nawet wystarczyłoby mi to żeby nie wpaść w schematy DDD.

              Ale nie darmo mówi się o rodzinie dysfunkcyjnej, a nie tylko o rodzicu dysfunkcyjnym. Oni oboje taki układ stworzyli. Moja mama – choć może nie opowiada tymi słowami – czuła się bezradna wobec tego, że ojciec się odsunął. Nagle poczuła na sobie odpowiedzialność za cały dom i próbowała to udźwignąć, tak na siłę. Częściowo jej się to udało (od strony fizycznej), częściowo nie (od strony emocjonalnej), ale doceniam to, że próbowała. W niczym to nie zmniejsza mojego bólu, to są dwie osobne rzeczy: jedna, że próbowała coś robić, druga, że kiepsko wyszło i to ja zapłaciłem za jej spokój. Gdyby ojciec się nie odsunął, to może nawet nie miałaby powodu, żeby tak się spinać, bo miałaby partnera, a nie jeszcze jedno dziecko do opieki… On ponosi odpowiedzialność za moje dzieciństwo dokładnie w tym samym stopniu, co ona. Dlatego zwróciłem uwagę na to, jak mało napisałaś o tacie i jak niewiele od niego oczekujesz. Mama zrobiła co zrobiła i może nie całkiem wyglądało to na przemoc, ale dla mnie to jest jasne. Ale on walił przemocą ukrytą, swoim własnym przykładem nauczył mnie autoagresji (podobnej do tego co ty mówisz od mamy!), a i tak wyszedł na biedaka, który sobie nie poradził i mama nie zdołała mu pomóc… Nie wiem jak jest u ciebie, ale czuję wielką złość, że jak ojciec się odsunął, to w zasadzie nie ma się co go czepiać. Wykpił się bezradnością i wszyscy nad nim boleją (nad mamą nie), a szkód narobił mi tyle samo, tylko po cichu!

              Problem sięga jeszcze dalej – mogę sobie gdybać co by było, gdyby ojciec stanął na wysokości zadania bycia rodzicem, ale prawda jest taka, że oni oboje sobie takiego partnera wybrali! To nie było tak, że mama przypadkiem znalazła takiego biernego męża – takiego potrzebowała. Ojciec też znalazł sobie kogoś, komu mógł się z cichą satysfakcją opierać, żeby to ona się o niego starała, a oficjalnie mógł grać biednego misia, któremu jest źle. Nie zrobili tego pewnie złośliwie i bardzo prawdopodobne, że nawet nie mieli świadomości, ale tak właśnie zrobili.

              A po co tak daleko sięgam? Nie żeby ich usprawiedliwiać albo oskarżyć, tylko zobaczyłem jak od kulis działał ten cały teatrzyk, w którym mnie wyznaczono rolę bezwolnej kukiełki. A jak to zobaczyłem, to zrozumiałem też moje problemy w związku. Mogłem narzekać na swoją dziewczynę jaka to ona nie jest, ale umykał mi jeden „drobiazg” – dlaczego wobec tego przez kilka lat z nią jestem? Jasne, mogłem nawet trafić przypadkiem, ale skoro jest mi tak źle, to dlaczego tego nie skończę? Mam już odpowiedź: bo oboje odtwarzaliśmy te role, których nie lubiliśmy, ale znaliśmy i dlatego były w jakimś sensie bezpieczne. Dotarło do mnie wtedy, że ja też wybieram taką partnerkę, bo mam takie nieświadome potrzeby, a nie wbrew logice. To mi pozwoliło skończyć ten związek i do dziś nie żałuję tej decyzji. I nie czepiam się byłej dziewczyny – jak chcę to z nią gadam, jak coś budzi moją nieufność albo złość, to się cofam albo wkurzam, ale nadal ważne jest czego ja chcę i co ja czuję, a nie jaka ona jest. To jej życie, nie moje, więc zostawiam to jej, teraz zajmuję się swoim i tymi, z którymi jest mi blisko.

              Tak mniej więcej – na pojedynczym przykładzie – działała u mnie terapia i to właśnie mi dawała. Rzeczy bieżące były dziwne i wręcz absurdalne (tak jak to napisałaś: „Nie wiem czemu zapędzam się w kozi róg, w którym za cel jest nakrzyczenie na siebie, że nic w życiu nie uda mi się zmienić.”), ale jak spojrzałem wstecz odpowiednio długo i dokładnie, to nagle stawało się to jasne i zrozumiałe, choć czasem bardzo bolesne i straszne. Straszne było to, że widziałem w końcu wszystkie swoje problemy jak na dłoni, tylko nie wiedziałem co z nimi zrobić! Ale z czasem strach ustępował. Wstyd przestawał działać, bo rozumiałem, że to nie ja jestem winny tym wzorcom i nie jestem gorszy od innych DDA/DDD, że wszyscy mamy podobnie. To, że teraz co kilka zdań piszę że się o coś boję, wcale nie znaczy że boję się bardziej niż kiedyś – boję się mniej, tylko łatwiej mi o tym mówić wprost, bo zobaczyłem źródła tego strachu i to, jak wstyd został instrumentalnie użyty przez moich rodziców, żebym przypadkiem nie wyszedł z tego układu rodzinnego, naruszając jego zawiłe i kruche podstawy (pamiętam, jak mnie nieraz zawstydzali za coś, co dziś uznaję za dobre, zdrowe i zupełnie nieszkodliwe). Na terapii dostałem wsparcie od innych, podobnych do mnie, więc nie czułem się z tym samotny. Dotykałem takich wstydliwych i strasznych rzeczy, że pod spodem nie ma już nic gorszego – więc mniej się teraz obawiam, bo nawet jeśli będzie mi źle, to przynajmniej nic mnie już nie zaskakuje. Miałem czas się temu przyjrzeć, więc z grubsza wymyśliłem co z tym mogę zrobić, co z kolei zmniejsza poczucie bezradności, bo sobie po kolei sprawdzam co u mnie zadziała. Z czasem zacząłem tez zauważać, że nie tylko dzieciństwo wyjaśnia mi obecne problemy, ale też że nieraz na stare problemy nawet mam już narzędzia, tylko trzeba było skojarzyć, że jest jakiś problem czekający na zajęcie się nim. Po to zaglądałem w przeszłość.

              Doskonale rozumiem, że emocje kojarzą ci się z histerią i słabością, mam tak samo. To ja mam być ten zawsze opanowany, do niekontrolowanych wybuchów emocji ma prawo tylko mama, a ja mam za zadanie ją uspokoić i nie obciążać swoimi emocjami, bo je odrzuci (a ojciec wyszydzi niby żartem)… Przekonuje mnie też to, co mówisz, że krzyk jest u ciebie akceptowany, ale wstyd jest za inne emocje. O ile mamy podobny ogólny zestaw cech jako DDD, to każdy miał trochę inną rodzinę i nieco inny zestaw „zakazanych” i „dozwolonych” uczuć, bo także nieco inną rolę w tej rodzinie odgrywał, zwłaszcza jeśli miał rodzeństwo – wiek i płeć też mają wpływ. Bohater nie ma prawa płakać, maskotka nie może przestać być miła, niewidzialne dziecko nie ma prawa być stanowcze, a kozioł ofiarny musi prowokować (bo co zrobić z napięciami w rodzinie jeśli nie będzie można na niego zwalić?)…

              Jest mi bliskie twoje przeżywanie różnych rzeczy. W sobotę byłem na koncercie i się wzruszyłem do łez kilkukrotnie – na szczęście są takie miejsca, gdzie mogę swobodnie przeżywać, ale na co dzień też próbuję okazywać emocje. Po trochu, żeby nie przeszarżować, ale jednak. Dziś się pokłóciłem z koleżanką w pracy i trochę lęk się pojawił, ale wiem, że nic złego się nie stanie, bo to nie była kłótnia o nic wielkiego, sama często się złości, ale (w odróżnieniu od mojej mamy) nie strzela potem focha. Potraktowałem to trochę jak ćwiczenie. 🙂

              Szczególnie bliskie jest mi to o poczuciu bezpieczeństwa. Po terapii mi ono wzrasta. Nie jakoś magicznie, tylko dlatego, że zwracam uwagę na swoje uczucia i dbam o to „dziecko” we mnie, cierpliwie wysłuchuję i pytam czego potrzebuje. Te emocje mówią mi dokąd chcę iść a od czego odejść, a ja jako dorosły mówię co jest możliwe i staram się nie oszukiwać, właśnie żeby dziecko czuło się bezpiecznie i akceptowało różne wybory, nawet trudne i bolesne, a nie sabotowało, bo nie umie inaczej wyrazić poczucia zaniedbania. Jak ja-dorosły nie wymyślam mu celów na siłę, a ja-dziecko nie muszę wymyślać jak rozwiązywać problemy, to całkiem fajnie współdziałamy… 🙂

              truskawek
              Uczestnik
                Liczba postów: 581
                w odpowiedzi na: Odpowiedzialność #473964

                Jestem ci bardzo wdzięczny za to, że mówisz jak odbierasz moje pisanie. Mam potrzebę dzielenia się i pomagania innym, ale boję się żeby nie wpaść w rolę „bohatera”. Tak na głowę to już rozumiem, że problem jest dopiero wtedy, kiedy pomijam swoje uczucia i zaczynam zajmować się kimś kiedy wolałbym robić co innego, albo wręcz żeby to ktoś zajął się mną. Mam przekonanie (najwyraźniej wyniesione z domu), że jeśli ja tak będę robił, to ktoś odpłaci tym samym, ale nie zawsze tak się dzieje, a wręcz bardzo rzadko. Szukam jeszcze sposobu, żeby czuć się bezpiecznie dzieląc się i na razie ćwiczę żeby jak najwięcej mówić o swoich uczuciach, a unikać dawania rad i filozofowania. To mi się już udaje na tyle, że chyba to zostawię jakie jest, nawet jeśli to nie zawsze mi wychodzi w pełni – ja się czuję już zadowolony. Kolejną rzeczą, jaką chciałbym wypróbować, jest pytanie kogoś co ma na myśli, czego potrzebuje itp., bo chyba nadal czuję, że „powinienem” wszystko wiedzieć, i dużo zgaduję albo omijam, byle się nie wydało, że nie wiem i nie rozumiem. Ale na dziś nie jestem jeszcze gotowy żeby się tym bardziej zająć.

                W sumie podoba mi się dzielenie siłą, nadzieją i doświadczeniem. Jednak ostatnio dodaję do tego też dzielenie się słabością, bo to przychodzi mi z większym trudem, a jest mi równie potrzebne. I pewnie dlatego nadal boję się swoich prób pomagania.

                I tak jak ty boję się słowa „odpowiedzialność”, choć to przerabiałem na terapii. To jest tak silne skojarzenie z domowym reżimem, że choć rozumiem co to może znaczyć, to i tak budzi we mnie lęk. Natomiast słowo „dorosłość” jakoś sobie już oswoiłem i nawet czasem miło mi, że jestem dorosły. Udało mi się to pojęcie napełnić już własnym rozumieniem. Łatwo jednak wyczuwam kiedy ktoś używa je w roli rózgi do dyscyplinowania i wtedy odczuwam tak samo lęk – chyba już nie przed słowem, ale przed bezwzględnością i agresją, która za nim stoi. Kiedy napisałaś, że jesteś dorosłą kobietą i masz sobie radzić, to wyczułem agresję wobec samej siebie i poczułem lęk i rozpacz, choć nie było to skierowane do mnie.

                Tym bardziej, że wymieniłaś kolejne słowa, na które jestem wyczulony – „radzenie sobie”. Dużo nad nim myślałem i niedawno wymyśliłem w końcu. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś radził sobie z czymś dobrym, za każdym razem natomiast dotyczyło to jakiegoś problemu. Zwykle to był dialog w rodzaju: „jak się czujesz? – nieźle, jakoś sobie radzę”. Teraz już wiem, że to znaczy raczej: „czuję się źle, mam jakiś problem, ale nie umiem przyznać się do tych uczuć i za wszelką cenę próbuję je kontrolować”. Bo ile bym się nie dopytywał, to nie usłyszałem nic o uczuciach, choć na tym mi zależało. Przyszło mi do głowy zadanie najprostszego pytania – „rozumiem, że sobie radzisz, ale właściwie z czym?” i może następnym razem je zadam. Nie obiecuję sobie po tym zbyt wiele, bo tak czy inaczej wyczuwam lęk przed mówieniem wprost o swoich uczuciach i nie mam na to wpływu co bym nie zrobił. Ja nie chcę już więcej sobie z czymś radzić, tylko żyć. Boję się zwłaszcza, kiedy ktoś mówi, że „radzi sobie z dzieckiem”, bo dla mnie to oznacza, że to dziecko jest dla niego przede wszystkim kłopotem, balastem, a nie człowiekiem, z którym ma się bliską relację!

                Bałem się trochę pisząc te wszystkie pytania o twoje oczekiwania od rodziców. Część wziąłem od siebie, część od innych ludzi, niektóre sobie tylko wyobraziłem. Wcale nie jestem pewien, czy forum jest dobrym miejscem, żeby takie trudne rzeczy omawiać. Nie jestem terapeutą i zdecydowanie wykracza to poza mówienie o mnie i moich uczuciach. Chyba nie umiem wziąć za to odpowiedzialności tak do końca, ale mam nadzieję, że sama wiesz co z tym chcesz zrobić.

                Poczułem jednak, że coś ci to dało. Ogromną radość sprawiło mi to, że poniosły cię emocje! Ja się z tym czuję absolutnie bezpiecznie i czuję dumę, że sobie na nie pozwoliłaś, a już zwłaszcza wbrew temu, co zamierzałaś z początku. Czuję bliskość gdy odbieram cudze emocje, to dla mnie jest żywy kontakt właśnie i tego potrzebuję. Podoba mi się to, co piszesz o odcedzaniu gęstego i jest mi to bliskie – uczucia to dla mnie podstawa relacji, ale tylko podstawa. Jak już się je jasno zobaczy, to dopiero można coś sensownego wybierać, zastanawiać się co jest w ogóle realne, co jest dla mnie bezpieczne, na co chcę przeznaczać czas i uwagę, a co bym niby chciał ale tylko gdybym to dostał bez żadnego wysiłku.

                W tym co napisałaś widzę ocean osobistych spraw… Nie będę się do nich teraz odnosił, bo czuję, że przynajmniej na ten moment to jest coś dla ciebie samej do przeżycia i poukładania sobie, a nie do rozmowy. Jeśli będziesz jednak chciała o czymś z tego porozmawiać, to po prostu napisz.

                Chcę ci za to odpowiedzieć na to pytanie:

                Co mi da, gdy przypomnę sobie o przeszłości i pozwolę na złość?

                Mogę odpowiedzieć krótko i przewrotnie – „a co ci daje gdy próbujesz zapominać o przeszłości i nie pozwalasz sobie na złość?”. I nawet widzę, że to miałoby sens, tylko na razie mam dość zadawania zagadek do rozwiązania i mogę też bardziej wprost. Nie wiem, co tobie to da, usłyszałem jednak, że właśnie sobie przypomniałaś i pozwoliłaś także na złość. Poczułem, że mam do czynienia z kimś dojrzałym, bogatym wewnętrznie, człowiekiem z krwi i kości, a nie z małą dziewczynką, która się zagubiła i trzeba się nią zająć, i dla mnie to jest wystarczający powód.

                Wiem też, co mnie dało wejrzenie w dzieciństwo – zacząłem lepiej rozumieć jak buduję relacje z ludźmi i czego naprawdę potrzebuję. Zobaczyłem które moje reakcje są odruchowe i nie mają już nic wspólnego z rzeczywistością, tylko stanowią echo dawnych wydarzeń. Zobaczyłem czego oczekuję od innych dorosłych ludzi, czego oni nie chcą lub nie mogą mi dać, a czego oczekiwałem od rodziców. W ogółach to brzmi krótko, ale w detalach jest tego tyle, że starczyło mi na wiele miesięcy i jeszcze trwa.

                A co mi daje pozwolenie sobie na złość, gdy mi się to akurat udaje? Przede wszystkim wolność. Mam w sobie różne emocje i na niektóre mam akceptację, a na niektóre mam cenzurę, w tym zwłaszcza na złość. Chcę być akceptowany w całości, a nie tylko gdy jestem miły. Schodzi mi paraliżujący strach co się stanie jak się zezłoszczę, bo skutki widzę od razu i wyobraźnia nie ma miejsca do rozwinięcia tego strachu. Daje mi to też szansę, żeby coś naprawiać w relacjach, bo druga osoba odbiera to i wie, że w ogóle jest problem. Pozwala mi to też się obronić, nawet jeśli druga osoba wcale nie ma zamiaru czegoś naprawiać. Daje mi też poczucie siły – jak czasem huknę, to ją po prostu lepiej czuję. Daje mi też poczucie, że nie jestem taki doskonały i wyrozumiały jak sobie próbuję to wmawiać, a to mnie trochę zawstydza, ale i uspokaja, że nie muszę być doskonały.

                truskawek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 581
                  w odpowiedzi na: Jak zacząć? #473963

                  Uff – dziękuję, że odpisałaś mi na moje pytanie wprost, to mnie trochę uspokoiło. Zrobiło na mnie duże wrażenie, że piszesz wprost o tym, że nie wiedziałaś jak zareagować – od tego zrobiło mi się do ciebie bliżej i bardziej ci ufam.

                  Ciągle się uczę i ryzykuję, a przede wszystkim przeżywam różne uczucia, i nie mam wpływu co akurat się pojawi i kiedy. Lęk przed okazywaniem złości jest we mnie bardzo silny, jak widać (i nawet teraz go jeszcze przeżywam), ale szukam sposobu co z nim robić. Przed terapią próbowałem złość rozpaczliwie ukryć i albo udawać, że wszystko akceptuję, bo tak mnie nauczyli w domu, albo (to już mój pomysł jak wybrnąć ze schematu) wyrażać złość dopiero zebrawszy jakiś solidny „materiał dowodowy”, a nie od razu. Teraz próbuję skrócić czas między uczuciem a wyrażeniem go. Im dłużej czekam, tym bardziej sam się męczę, druga osoba może nie wiedzieć nawet że jest jakiś problem albo zauważyć jakiś rozdźwięk, fałsz w moim zachowaniu i się oddalić, a gdy zrzucam takie zebrane pretensje, to może się poczuć oszukana że coś ukrywałem i postawiona w sytuacji, kiedy się musi tłumaczyć z czegoś, czego może nawet nie pamiętać. Sam nie chciałbym być tak traktowany i to jest chyba to, co piszesz o niezgodności słów z uczuciami…

                  Widzę jednak też, że nie zawsze złość to jest tylko złość. Widzę, że pod spodem bywa lęk i u mnie często ten lęk budzi się gdy odbieram cudzy lęk, zwłaszcza taki nie wyrażony wprost. Umiem to mniej więcej skojarzyć z relacjami w domu. Więc poza skróceniem czasu między przeżyciem a wyrażeniem złości, mogę powiedzieć czego się przestraszyłem – i właśnie to zrobiłem, chyba pierwszy raz, bo do tej pory nie dotarłem jeszcze tak daleko. Ale to dla mnie brzmi sensownie i bezpiecznie, więc następnym razem jak się zezłoszczę, to chcę sprawdzić czy pod tą złością nie kryje się jeszcze coś – i powiedzieć o tym drugiej osobie, tak jak napisałem tobie. To jest mój pomysł na kolejną próbę. Może uda mi się zrobić kolejny krok w oswajaniu tej złości w zgodzie ze sobą i nie raniąc innych…

                  Jest mi bliskie to, że łatwiej jest pisać niż mówić. Tym bardziej jednak widzę jakie to są potężne wzorce – nawet jeśli tylko piszemy sobie anonimowo, a nie znamy się osobiście od lat, budzą się różne emocje. W terapii przyglądaliśmy się takim pojedynczym bieżącym problemom, nieraz drobnostkom, ale dochodziliśmy do wzorców które za nimi stoją, i wtedy dopiero było widać dlaczego warto się zastanawiać nad domem rodzinnym. Wiele rzeczy stawało się wówczas jasne.

                  I też doskonale rozumiem co piszesz o tym, że nie lubisz się otwierać, ale jakoś cię to pociąga i jest nowe – choć ja akurat bardzo lubię się otwierać, tylko się tego nieraz boję. Cieszę się, że nawet w tak krótkim czasie i przy bardzo ograniczonej komunikacji widzisz co to może dać. Podzielam też twoje zaskoczenie, jak bardzo niewiele w sumie potrzeba, żeby budować bliskość nie krzywdząc siebie przy okazji.

                  Bardzo dobrze też znam to, że mało kto z bliskich mówił o swoich uczuciach. Brakowało mi nieraz tego. Na dziś mam pomysł, że to ja mogę zacząć – jeśli ktoś się na to zamknie, to trudno, ale nie muszę czekać. Tu na forum także. Nie mam żadnej gwarancji, że jak się otworzę, to ktoś to przyjmie i też się otworzy. Ale mogę szukać ludzi, którzy to przyjmą i unikać tych, którzy stawiają blokady, próbują wykorzystać moją otwartość albo w ogóle nie rozumieją o co mi chodzi.

                  To bywa bardzo bolesne, bo czasem to jest ktoś, z kim się znam długo, przeżyliśmy wiele dobrego, i nagle widzę, że przestajemy się rozumieć. Mogę próbować coś z tym zrobić, jednak wiem już, że w którymś momencie wolę puścić, żeby się nie wkręcać w relację, w której nie będę szczęśliwy. Staram się patrzeć uważnie na swoje uczucia także dlatego, żeby nie spisać na straty relacji, która tylko przechodzi kryzys i da się ją oczyścić albo nawet odnowić. Jednak świadomość, że jestem samodzielny i jedyna osoba z którą jestem związany na całe życie, to ja sam, że jestem dorosły i inni ludzie, nawet bliscy, nie mają nade mną władzy (takiej emocjonalnej) dopóki sam im jej nie oddam, pomaga mi przynajmniej wyjść z roli ofiary i rozmawiać z pozycji partnera. To jest dla mnie wystarczająco dużo, żebym sobie budował lepsze życie.

                  truskawek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 581
                    w odpowiedzi na: Odpowiedzialność #473958

                    Nie mam chęci stawiania cię do pionu i szczerze mówiąc to przeraża mnie taki cel. Nikomu tego nie życzę i sam źle się czuję w towarzystwie ludzi, którzy próbują się „wreszcie wziąć w garść”. Współczuję ci tego napięcia i mam ochotę podzielić się swoim doświadczeniem. Mnie jest lepiej od tego, że próbuję się sobą zająć, zadbać i zaopiekować zamiast znowu dyktować sobie listę wymagań jaki powinienem być. Tak już robiłem i nawet jak mi coś wychodziło, to czułem się podle. Nie rozumiałem dlaczego tak się dzieje i przerażało mnie to – skoro cokolwiek bym nie zrobił, to nie czuję zadowolenia, odpoczynku i poczucia spełnienia, to albo ja jestem totalnie zepsuty, albo w ogóle świat jest chaosem!… Nie wiem co gorsze, więc się miotałem między tymi dwoma pozbawionymi nadziei i litości wyjaśnieniami.

                    Teraz rozumiem, że w ten sposób dosłownie kontynuowałem wzorce z domu: nie zwracać uwagi na to, jak się czuję i postawić jakiś cel do osiągnięcia. Tylko zamiast „być grzecznym” to „być dorosłym i odpowiedzialnym”… Brr – zimno mi się robi na samą myśl! To niby zmiana celu, ale jak sobie przypominam dzieciństwo, to właśnie oczekiwali ode mnie bycia dorosłym za nich. A tak właściwie to bycia idealnie dopasowanym do ich bieżących potrzeb.

                    Teraz wiem, że dorosłość wcale taka sztywna i straszna nie musi być, że nie muszę się dopasowywać do kogoś (bo jako dorosły mogę podejmować decyzje samodzielnie), a to była tylko wersja dorosłości wpojona mi przez rodziców. Dziś mi się ona wcale nie podoba i próbuję realizować własną wizję, w której jest miejsce na słuchanie siebie i swoich potrzeb, na dziecięcą radość i smutek, a odpowiedzialność oznacza także wolność. Owszem, jestem odpowiedzialny za swoje porażki, ale też za swoje sukcesy – o tej części się milczało w moim domu, pewnie dlatego, że mógłbym uwierzyć w siebie i się wyrwać spod kontroli.

                    Cóż, też bym chciała od czasu do czas MÓC poczuć się ofiarą mojego domu, niestety nikt mi na to nie pozwala.

                    Doskonale rozumiem zarówno ciebie jak i rodziców.

                    Skoro im ten układ pasuje, bo taki wytworzyli i działał pewnie całe życie, to po co mieliby go teraz zmieniać, w imię czego? Żeby mama się poczuła sprawcą przemocy, a nie ofiarą okoliczności? Żeby tata poczuł bezradność wobec alkoholu i leków, i poczuł się winny że się tobą nie zaopiekował? Co by się musiało stać, żeby w ogóle byli gotowi się z taką prawdą zmierzyć i porzucić swoje role? Czy wierzysz, że takie coś istnieje – a jeśli tak, to czy masz ochotę na to czekać – a jeśli tak, to jak długo?

                    I czego tak właściwie od nich oczekujesz, ale tak emocjonalnie, jak zamkniesz oczy i to sobie wyobrazisz, a nie co uważasz za rozsądne i osiągalne – to znaczy co by ci przyniosło ulgę i spokój ducha? Przeprosiny? Zwrócenie utraconego czasu? Mówienie że cię kochają? Przytulanie? Zrobienie im fizycznej krzywdy? Założenie im niebieskiej karty? Wyjazd z daleka od nich i odwiedziny tylko na święta? Ucięcie wszelkich kontaktów? Kupno mieszkania albo samochodu w ramach zadośćuczynienia? Żeby mówili prawdę zamiast milczenia, oszukiwania albo zmiany tematu? Żeby pytali jak się czujesz i nie postępowali wbrew temu, bo oni „lepiej wiedzą” czego potrzebujesz? Zgoda na twojego partnera/brak partnera albo akceptację braku dzieci (czy to z własnej decyzji, czy z innych powodów, na przykład bezpłodności)? Może samo uznanie, że było ci źle w domu? Oczyszczająca kłótnia, żebyś mogła wszystko wywrzeszczeć i wypłakać? Cicha, intymna rozmowa, żeby było ci bezpiecznie? A może jeszcze co innego, co mi nie przychodzi do głowy akurat?

                    Ja wierzę, że jest szansa sobie ułożyć relacje z rodzicami, ale dopiero gdy sam sobie dam prawo opłakiwania swojej krzywdy i nie będę jej kwestionował, w szczególności pod naporem argumentów typu „dorosłemu nie wypada, a zresztą to już przeszłość i co ci da takie rozgrzebywanie ran”. Ważne było dla mnie uświadomienie sobie czego ja osobiście od rodziców potrzebuję i zdecydowanie jak mogę i chcę to zrealizować (w rzeczywistości lub tylko symbolicznie). Jakie są moje warunki tej relacji i gdzie są moje granice – ale też na czym mi nie zależy, żeby nie tracić na to czasu i nie budować sztucznych barier. Dopiero wtedy mogłem sobie poukładać, bo to już nie z pozycji ofiary, która prosi o zgodę na czucie się ofiarą, tylko dorosłego, który sam wie co czuje (choćby to był żal i poczucie krzywdy) i decyduje co z tymi uczuciami zrobić.

                    Rodzice dadzą ci co sami chcą i potrafią – nie wierzę, że możesz na nich cokolwiek wymóc ani dostać coś, czego nie umieją zrobić. A to już od ciebie zależy co z tym zrobisz, w zależności od tego, czy spełnia to twoje potrzeby i co jesteś skłonna zaakceptować, a czego nie. Nie wierzę w żadne uniwersalne rozwiązanie, a tylko w takie, gdzie dorosłe dziecko zwraca uwagę na własne potrzeby i próbuje je realizować na swoją miarę.

                    Dużo z tego rozumiałem już przed terapią, ale nie miałem wsparcia z zewnątrz i nowych wzorców, do których mógłbym się odnosić. Bez wsparcia było mi trudno wytrwać przy sobie, więc choć wiedziałem swoje, to i tak dryfowałem w kierunku naginania się do innych, natomiast bez nowych wzorów i przećwiczenia ich nie wiedziałem co robić zamiast tego. Dla innych ludzi takim wsparciem bywa program 12 kroków, partner, przyjaciele… Ja liczyłem na partnerkę, ale okazało się, że ona sama jest dla mnie dodatkowym problemem, a nie wsparciem, natomiast znam i takie pary, gdzie to się udaje. Cieszę się, że poszedłem po wsparcie i trafiłem akurat na terapię, która faktycznie pomogła mi się nauczyć jak mogę się zająć sobą.

                    truskawek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 581
                      w odpowiedzi na: Odpowiedzialność #473954

                      Mnie pomogła w tym terapia. Uważam tak samo jak ty, że te problemy wyniosłem z domu i mam o to żal do rodziców, chociaż wiem, że oni też jechali swoimi wzorcami. To się nie zmieniło, a nawet dokładniej sobie uświadomiłem te mechanizmy i bardziej sobie pozwoliłem ten żal przeżywać. Tylko na bieżąco staram się zająć sobą, a nie nimi, i ten żal przeżywać kiedy akurat przychodzi, ale go nie przytrzymywać kiedy sam by już odpływał, żeby się nim nie tłumaczyć. Lepiej mi się z tym żyje i w ten sposób rozumiem przepracowanie tego problemu przeze mnie.

                      Skoro rozumiesz problem, ale nie jest ci lżej, to wydaje mi się, że to nie jest kwestia rozumienia, tylko emocji. Terapia dała mi bezpieczne miejsce do przeżywania tych emocji, odsłaniania się i wypróbowania nowych sposobów zachowania. Terapeuci nie radzili nam iść z tym wszystkim do rodziców, żeby nie wpaść w te same pułapki co zwykle – jeśli idę wściekły i pełen żalu, ale oczekuję, że rodzice się zmienią i coś mi wreszcie dadzą lepszego, czyli z pozycji zależności dziecka, to oddaję im władzę nad sobą, a oni najpewniej to znów wykorzystają. Wydaje mi się ważne, że mogłem ćwiczyć kontakt ze swoimi uczuciami oraz układanie relacji z ludźmi w bezpiecznych warunkach, ale praktycznie, a nie w swojej głowie i bez wsparcia.

                      truskawek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 581
                        w odpowiedzi na: Jak zacząć? #473860

                        Nie znam innych terapii, ale moja była długa i wielostronna. Było w niej miejsce i na interakcje w grupie, i na trochę teorii, i na nasze bieżące przeżycia, i na przypominanie sobie rzeczy z dzieciństwa, i na wyrzucanie z siebie tych zaległych emocji.

                        Gdyby ktoś powiedział, że podobny efekt osiągnę bez dłubania w dzieciństwie, to bardzo chętnie bym go nie przerabiał. Ale nikt nic takiego nie obiecywał i też mnie przekonało to, co mówisz, że jak się nie sięgnie do źródła, to objawy będą się jedynie zmieniać. Więc wszedłem w to mimo całej niechęci do wracania do przeszłości.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 541 do 550 (z 580)