Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 561 do 570 (z 580)
  • Autor
    Wpisy
  • truskawek
    Uczestnik
      Liczba postów: 581

      Moje doświadczenie jest takie, że w wyniku terapii te uczucia się stopniowo nasilają. To był trudny moment, bo lepiej widziałem problemy i swoje emocje, a rozwiązania jeszcze nie. Na szczęście nie zniechęciłem się i wytrwałem do końca.

      Wściekłość, żal i chęć zemsty wracają mi do tej pory, wiele miesięcy po terapii, więc cię rozumiem. Tylko teraz jest ich mniej i nie są tak absorbujące. Przeżywam je, rozmawiam z bliskimi ludźmi, unikam osób, które te uczucia wywołują, a tylko nie wprowadzam w życie planów zemsty, bo uznałem, że to nie byłoby dla mnie bezpieczne i nie czuję przymusu ich realizacji. Nie wiem czy kiedyś mi te uczucia przejdą, ale to nie ma dużego znaczenia, bo je akceptuję w sobie – przychodzą, są, a potem odchodzą, ale są moje i mam do nich prawo.

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581
        w odpowiedzi na: A co jeśli… #473765

        Ja tak samo jak beatawolek01 trafiłem na terapię, gdzie nie było żadnych reguł zdrowienia (były tylko reguły grupy, ale to nie to samo). Cała praca polegała na stopniowym poznawaniu swoich problemów i uczuć, rozwiązania szukaliśmy i sprawdzaliśmy sobie sami. Terapeuci od początku wyraźnie mówili, że syndrom DDA to nie jest choroba i że jesteśmy normalni. Zastanawiałem się wobec tego dlaczego to się nazywa „terapia”, a nie np. „trening umiejętności społecznych” albo coś w tym rodzaju. Ale nazwa mi tak nie przeszkadzała. Ważne, że miałem wolność, czas, miejsce i akceptację żeby się zająć sobą, a nie kolejne regułki i szablony do spełnienia, żebym był „zdrowy” i „normalny”.

        Nie wierzę natomiast, że gdybym pochodził z rodziny funkcjonalnej to nic by mnie w życiu nie ruszało. Wcale nie mówili żeby być ponad wszystko, przeciwnie – żeby słuchać swoich uczuć, jakie by nie były trudne. Różnica jest tylko taka, że pewnie wiedziałbym bez myślenia co z tymi uczuciami robić bezpiecznie zamiast walić w siebie i łatwiej rozmawiałbym z ludźmi o problemach w relacji. Tylko tyle i aż tyle mi zabrakło, i tego się uczę teraz.

        truskawek
        Uczestnik
          Liczba postów: 581
          w odpowiedzi na: Grupa Dda Kraków #473734

          W bazie mitingów na tej stronie są dwa:

          truskawek
          Uczestnik
            Liczba postów: 581

            Hej,

            Nie wiem o takiej terapii, ale tu znajdziesz listę grup wsparcia:

            truskawek
            Uczestnik
              Liczba postów: 581
              w odpowiedzi na: prośba #473729

              Nie mogę powiedzieć, że nie miałem świadomości trzymania jakiejś maski, w sensie opanowywania uczuć. Bałem się tylko, że skoro nawet ta świadomość nic nie zmienia, to i terapia nie pomoże. Strach związany z otwieraniem przed innymi też miałem, ale największą trudność sprawiało mi jednak złapanie tego, że faktycznie coś czuję. Szalenie mnie frustrowało, że nie wiem jak poczuć co czuję i nikt mi nie wyjaśni procedury. Tylko raz dostałem radę – żeby „odciąć głowę”… Ale i tak kompletnie nie wiedziałem co to niby znaczy, co właściwie mam zrobić żeby ją „odciąć”?

              Miałem poczucie, że inni mieli pewnie gorzej, i rzeczywiście nie wydawało mi się to takie ważne co ja przeżywam. A czasem czułem, że to moje jest bardzo ważne, ale nie doczekałem się takiego odzewu, na jaki liczyłem i byłem tym zraniony i rozczarowany.

              Ten mój poprzedni wpis właściwie nie jest z terapii, tylko jak to rozumiem teraz sam. Choć oczywiście bazuje na przeżyciach z terapii.

              Nie wszystko zrozumiałem z twojego wpisu, ale jest dla mnie jasne, że teraz szukasz odpowiedzi i wsparcia, próbujesz się jakoś oswoić z trudnym i nowym dla ciebie tematem. Dla mnie uznanie, że jestem DDD, było dziwne. Nigdy wcześniej tak o sobie nie myślałem, choć pamiętałem krzywdy z dzieciństwa. Raczej stawałem w roli bohatera, który pomoże innym, bo już coś sam sobie poukładał. Ale miałem czas, żeby spokojnie to sobie sprawdzić, nikt mi nie kazał brać tego na wiarę. Teraz umiem się skupić sam na sobie o wiele bardziej i mam też czas na ludzi, ale nie porównuję się. Swoje uczucia przeżywam we własnym duchu, a nie „mniej” czy „bardziej” od innych.

              Czuję duże wahanie, czy proces terapii można nazwać pracą nad sobą. Z jednej strony tak, bo to kwestia wysiłku, czasu, skupienia, nauki, ćwiczenia, ryzykowania. Ale też często terapeuci mówili nie o nabywaniu czegoś nowego, tylko zdejmowaniu z siebie – odbarczaniu się z poczucia winy i wstydu, puszczaniu emocji takimi jakie one już są, a nie jakie zdaje mi się że „powinny” być. Nie miałem ich „poprawiać”. W tym sensie to nie praca, tylko raczej zrzucanie z siebie balastu i starych przyzwyczajeń. To w zasadzie zupełne przeciwieństwo dyscypliny, która mnie się kojarzy z pracą. Może bardziej słuchanie siebie i sprawdzanie co u mnie działa – tak, to o wiele lepiej oddaje to, co robiłem na terapii.

              Twoje pytania nie robią mi krzywdy. Poruszenie emocji przestało mnie tak niepokoić, bo wypróbowałem, że teraz już nie grożą mi takie straszne konsekwencje jak w domu, że nie muszę być nieporuszony, konsekwentny i stabilny. Uczucia przychodzą i odchodzą bardziej gładko. Nie tylko te miłe, ale nawet lęk czy złość traktuję bardziej naturalnie. Kiedy daję sobie miejsce na ich przeżywanie, to przestają być takie znów niepożądane. Bardziej myślę jak zmienić sytuację niż jak się pozbyć tych uczuć.

               

              Rozumiem, że łatwiej znosić świadomość, ze ktoś krzywdzi nieświadomie. Ale jeśli czujesz się krzywdzona świadomie, to może być łatwiej jakoś zareagować zamiast to znosić. Ostatecznie ważna jesteś ty i jak się z tym czujesz. Jeśli cię coś boli, to boli. Jeśli czujesz, że ktoś bliski robi to nieświadomie, to nie musi się kończyć na znoszeniu, możesz uświadomić, że cię boli i potrzebujesz czegoś innego. Ale jeśli masz poczucie, że wali w ciebie świadomie, to też nie trzeba znosić, można się przeciwstawić albo odciąć na przykład. Tak czy owak – nie trzeba znosić. To mi się wydaje słowo-klucz.

               

              Znam różne sposoby ułatwiania i upiększania sobie życia (jakoś ta „praca nad sobą” mi tu nie pasuje). Mnie zadziałała terapia, ale są też mitingi DDA i program 12 kroków, a znam też dwie osoby, którym nie wiem co właściwie pomogło. Jedna sporo się chyba nauczyła od swojego partnera, też DDA, z którym bardzo dużo ze sobą rozmawiali. Druga nie umiała mi nawet powiedzieć skąd jej się zmieniło.

              Trzymam kciuki za twoje wtorkowe spotkanie. Bardzo dramatycznie to zabrzmiało, że nie wiesz czy jest dla ciebie szansa. Ja zupełnie zwyczajnie wierzę, że szansa jest – przede wszystkim dlatego, że szukasz i próbujesz. Daj znać co z tego spotkania wyniknie.

              truskawek
              Uczestnik
                Liczba postów: 581
                w odpowiedzi na: prośba #473724

                Mnie się też czasem forum nie odświeża, ale tylko na komórce, na laptopie jest OK.

                Jeśli chodzi o krzywdzenie dzieci, świadome czy nie, to nie wiem tak do końca. Ja się nad tym zastanawiałem, podobnie jak nad tym, czy mnie kochali i krzywdzili, czy nie kochali mnie w ogóle. Nic wiążącego nie wymyśliłem w końcu, ale zrozumiałem dwie bardzo ważne rzeczy: że tu nie chodzi ani o myślenie, ani o rodziców – i to mi dało siłę.

                To będzie trochę długie, ale postaram się to dokładnie wyjaśnić, o ile to możliwe na swoim własnym przykładzie, ale widzę to jako mechanizmy DDD, a nie tylko moje prywatne odkrycie.

                Nie chodzi o myślenie, bo w domu nie zostałem upośledzony umysłowo, tylko skrzywdzony emocjonalnie. To znaczy moje uczucia nie są jakieś dziwne czy odmienne niż u innych ludzi, tylko nauczyłem się nimi manipulować, zakłamywać je, naginać, zastępować i robić wiele różnych rzeczy, żeby tylko nie wyrazić ich wprost, bo wtedy byłem odrzucany.

                To jest tak silna „lekcja”, że nie tylko robię to odruchowo, ale w dodatku cała para w mózgu idzie na to, żebym tego kombinowania nie zauważył, bo to byłoby zbyt bolesne i przerażające. Kiedy to czasem wychodziło na wierzch podczas terapii, to czułem się jak na koszmarnym egzaminie – paraliż i poczucie pustki w głowie. Nagle „nie wiedziałem” co mi jest. „Nie umiałem” nawet nazwać, że to było przerażenie, chociaż teraz to widzę jasno. A to wszystko tak gwałtownie się działo gdy znienacka pytali mnie po prostu jak się czuję. Czasem terapeuci pytali mnie jak myślę, w sensie co mi się kojarzy, ale to nie było nigdy takie straszne, choć też bywało trudne i męczące.

                Chcę przez to powiedzieć, że moje myślenie jest zakładnikiem emocji. Jeśli jest wystarczająco niejasna sytuacja, to zaczynam gorączkowo myśleć co powiedzieć i co zrobić. I zrobię wszystko, włącznie z przyznaniem, że „jestem głupi” i że „nie wiem” najprostszych rzeczy, byle tylko nie dać się zaskoczyć z uczuciami na wierzchu. Ale tak naprawdę to nie jest nic tajemniczego – ja się wtedy po prostu bronię, bo tysiące razy gdy byłem otwarty jako dziecko, to się źle kończyło i teraz jest to jest już potężny odruch.

                Dlatego teraz celowo nie skupiam się na myśleniu. Większość mojej pracy na terapii i po niej polega na tym, żebym złapał kontakt ze swoimi uczuciami, a nie wymyślał. Gdy zaczynam w trudnej emocjonalnie sytuacji myśleć, to wymyślę wszystko, byle tylko uniknąć odsłonięcia się i podważenia moich mechanizmów obronnych. Jeśli mi na kimś zależy i coś w tej relacji mi przeszkadza, to zamiast się otworzyć i zaryzykować wyrażenie tego, często włożę całą zręczność w to, żeby tę osobę usprawiedliwić. Albo dla odmiany zrzucić na nią winę za moje zachowanie. W każdym razie wymyślę coś mniej lub bardziej sprytnego zamiast sprawdzić jak się czuję. I to mi w niczym nie pomoże. Po raz kolejny coś mi się wymknie mimo myślenia.

                W zastanawianiu się nad tym, dlaczego rodzice mnie skrzywdzili, widzę takie niebezpieczeństwo, że znajdę sobie jakąś wygodną teorię, którą zagłuszę krzywdę. Czyli będzie tak, jak zawsze: odetnę się od swoich uczuć i zagadam to sobie za pomocą sprawnego, bo wyćwiczonego latami, ale zakłamanego myślenia.

                Uff, mam nadzieję, że teraz widać czemu tak się obawiam tłumaczenia dlaczego ci rodzice robili tak czy owak?

                Ale to jeszcze nie wszystko, w takim pytaniu obawiam się jeszcze jednej dużej pułapki. Niezależnie od tego co wymyślę i na ile trafnie uda mi się naprawdę zrozumieć rodziców, to znowu poświęcam czas i uwagę im, a nie sobie. Na własne życzenie spycham się na drugi plan, choć niby to są moje sprawy. To są faktycznie moje wspomnienia, ale tak naprawdę to jest znowu zajmowanie się innymi ludźmi, bo nie pozwalam sobie na zajmowanie się mną samym. To jest powtórzenie tego, co robiłem od zawsze, czyli od wczesnego dzieciństwa.

                Poza tym z jednej strony ogromny żal i zlosc, z drugiej, może jakaś nadzieja i wyrozumialosc, że przecież nikt świadomie nie krzywdziłby swojego dziecka.

                Ja w tym słyszę wyraźnie twój żal i złość, a jednocześnie nadzieję, że jakoś się to da usprawiedliwić, zbagatelizować, pomniejszyć, zagadać… Da się, i to na wiele sposobów. Nawet teraz przychodzi mi do głowy kilka takich „dobrych” wyjaśnień. I wierzę, że ty je też doskonale znasz, bo jeśli jesteś DDD, to żonglujesz nimi tak jak ja przez całe życie. Możemy je sobie tu nawzajem napisać.

                Tylko że nie wierzę, że to w czymkolwiek pomoże – poza chwilowym uspokojeniem, że mam kontrolę nad swoją przeszłością i nad rodzicami, bo wszystko wreszcie rozumiem. Jeszcze nawet mogę im wybaczyć (to jest ta wyrozumiałość, o jakiej mówisz). I niby wszystko jest dobrze, tylko nagle zdaję sobie sprawę, że znalazłem się w roli „bohatera”… Czyli tyle myślenia i w ogóle nigdzie się nie ruszyłem – siedzę po uszy w krzywdzącym mnie schemacie wyniesionym z domu!

                Ja to tylko tak szkicuję, żeby było wyraźnie jakie to błędne koło, a nie żeby cię straszyć, że nic się nie da z tym zrobić. Ten mechanizm nieraz mi się włącza w ogóle wobec bliskich osób, nie uniknąłem też wielokrotnego wałkowania tych pytań o rodziców w czasie terapii. I w ogóle często wpadam w myślenie i gadanie, i nie jest mi łatwo zajmować się swoimi uczuciami. Ale właśnie silnie przeżywam to, że udało mi się z tego zaklętego kręgu wyjść. Czuję ogromną ulgę, niedowierzanie, fascynację, wyczerpanie, szok, lęk, siłę, nadzieję… Wiele emocji. Najważniejsze, że to już naprawdę czuję, a nie przemyślam. I dopiero to mi naprawdę pomaga.

                 

                Przeciagam temat, który już, pewnie dawno macie za sobą, ale zwyczajnie próbuje zrozumieć.

                Jak widzisz, ajra, wcale nie dawno, tylko także teraz, na bieżąco. To długi proces, a twoje pytanie poruszyło we mnie coś ważnego.

                Nie wierzę, że próbujesz „zwyczajnie zrozumieć” – to znaczy wierzę że chcesz zrozumieć, ale nie w to, że to jest właściwy cel. To nie jest błahe pytanie, a każda odpowiedź ma ogromne znaczenie, bo dotyczy twojego głębokiego cierpienia, poczucia wartości, tożsamości, długiej części twojego życia, a także tego, jak obecnie reagujesz na trudne sytuacje z bliskimi ludźmi.

                Trudno jasno odpowiedzieć pod taką presją, nawet jeśli taka odpowiedź faktycznie istnieje. Ja jednak proponuję ci zadanie sobie (samej albo w ramach terapii) kilku innych pytań. Dlaczego w ogóle próbujesz zrozumieć motywy postępowania twoich rodziców? Co by ci właściwie dało takie zrozumienie? Jakie uczucia ci przy tym szukaniu towarzyszą? I czego potrzebujesz?

                Zgadzam się z tobą, że istnieją tematy trudniejsze niż związki, i podejrzewam, że to właśnie te, ale nie znam wzoru co dla kogo jest trudne, a co nie. Zdarzyło mi się mówić bez lęku o intymnych sprawach przed grupą ludzi, są też z kolei takie drobiazgi, o których nie wspomniałem nikomu, bo dla mnie akurat mają specjalne znaczenie.

                No, to koniec pisaniny na dziś, strasznie się rozgadałem! Teraz ciekaw jestem co ty napiszesz…

                truskawek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 581
                  w odpowiedzi na: prośba #473708

                  Świadomość, że wzorce mam kiepskie, to miałem od dawna, tylko przed terapią brakowało mi pozytywnych, więc szukałem trochę na oślep. I tak nie jest łatwo się przestawiać, ale teraz przynajmniej wiem na jakie tory, zamiast uciekać „żeby nie było tak jak w domu”, bo to może przynieść jeszcze gorsze skutki. Błędy popełnia każdy i nikt nie ma nieskończonej siły, więc teraz tak pochopnie nie oceniam ludzi którzy wychowują dzieci.

                  Nadal niepokoi mnie napad złości, ale wiem już, że samo okazywanie złości nie jest problemem dopóki jest wprost, rodzic nie zrzuca winy na dziecko i nie wycofuje swojej miłości. Ja się tego nie nauczyłem, dla mnie złość nadal budzi lęk przed odrzuceniem, ale staram się wyrażać ją wprost, bo chyba najgorsze jest udawanie że nic się nie stało i zostawienie dziecka samego z tym przeżyciem, bez wyjaśnienia i uspokojenia.

                  truskawek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 581
                    w odpowiedzi na: prośba #473706

                    Nie mam dzieci, ale wierzę, że to możliwe. Znam DDD, którzy wychowują dzieci i u jednych to mi się potwierdza, a u innych się niepokoję. Miewam też wątpliwości w obie strony, ale to trudno ocenić nie będąc w środku, to są tylko moje wrażenia.

                    Natomiast wiem, że wzorców można się nauczyć i właśnie po to była mi terapia. To nie jest wiedza tajemna ani ograniczona do jakiegoś wieku. W funkcjonalnej rodzinie nauczyłbym się tego w dzieciństwie i teraz byłoby mi pewnie łatwiej o siebie dbać, ale dopóki jestem w stanie zaryzykować nowe sposoby postępowania i ćwiczyć je w codziennym życiu, to nic straconego. A czy to wystarczy żebym mógł wychować dziecko w funkcjonalny sposób, to nie będę wiedział jeżeli nie spróbuję. W dodatku póki nie jestem w konkretnym związku, to pytanie jest mi obce.

                    U mnie teraz różne rzeczy wskakują na swoje miejsce, ale nie wierzę, że w końcu wszystkie się poukładają, ale nie muszę być idealny. Łatwiej mi teraz to zaakceptować i nieraz nawet poprawiać błędy.

                    Porozmawiałem z żyjącym rodzicem, i to niedawno, więc dopiero się przyglądam co to właściwie dało. Terapeuci nie zachęcali do tego, ale miałem bardzo wyraźną potrzebę i poczułem się do tego gotowy. Poza tym bardziej bałem się milczenia, niż tego, że powiem. Właśnie odchorowuję te lęki i całe to przeżycie, więc nie chcę nic więcej o tym mówić w tej chwili. Wiem natomiast, że różnie to bywa i nie ma uniwersalnego wyjścia. Znajomi po terapii i bez terapii czasem próbowali rozmawiać i się odbijali od ściany, a potem zerwali kontakt, inni chyba usprawiedliwiają rodziców, więc nawet do tego nie podchodzą, kto inny jest zadowolony ze zmiany w stosunkach nawet bez takiej zasadniczej rozmowy.

                    Mam tylko poczucie, że i to tak nie jest najważniejsze jak się poukłada z rodzicami, tylko właśnie dbanie o siebie i ćwiczenie nowych wzorców zachowania. Jestem dorosły i już od dawna nie rodzice mają nade mną władzę, tylko ja sam. Tego się trzymam.

                    truskawek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 581
                      w odpowiedzi na: prośba #473699

                      Cześć, Magda! 🙂

                      Ciekawi mnie jak leczysz tę depresję – farmakologicznie czy psychoterapią? I co ci najbardziej pomaga w godzeniu się ze sobą, to znaczy jakie myśli, działania, odkrycia najwięcej ci zmieniły?

                      truskawek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 581
                        w odpowiedzi na: prośba #473696

                        Dokładnie to samo myślę o tej kontroli – czasem bardzo pomaga, ale w życiu prywatnym strasznie przeszkadza, i w ogóle wyczerpuje mnie psychicznie i fizycznie. Chciałbym kontrolować nie tylko sprawy (co czasem daje świetne efekty, jeśli mi na czymś naprawdę zależy), ale też innych ludzi i to chyba mnie od nich oddala.

                        Nie zawsze to jest takie oczywiste, bo przejawia się na przykład w chęci pomocy, ale nauczyłem się to dostrzegać w różnych sytuacjach. Teraz także – mam odruch, żeby się kimś zaopiekować i pomóc, stąd to moje pisanie do ciebie. Wiem już jednak, że to nie chodzi o to, żeby teraz przestać, bo taką potrzebę naprawdę mam, i może to naprawdę dać coś fajnego. Ważne tylko żebym sprawdzał czy ta potrzeba nie zaczyna mnie więzić, czy zamiast się dzielić nie wczułem się przypadkiem w rolę „ratownika”. A jeśli tak, to nie koniec świata ani powód do wstydu, że znów wpadłem w to samo – gdy to zauważam, to już nieźle, bo mogę zdecydować, żeby na przykład poszukać trochę dystansu albo się dowartościować w inny sposób.

                        Mnie dużo dało jak przeczytałem o rolach w dysfunkcyjnej rodzinie, to mi pomogło zobaczyć potrzebę kontroli w różnych zachowaniach swoich i cudzych, choć na pozór nie mają nic wspólnego ze sobą. Nagle stało się dla mnie jasne, że nie każde pomocne dziecko to szczęście i duma, i nie każdy uroczy dzieciak i dusza towarzystwa naprawdę chce być taki fajny. Ale najważniejsze było jak przeczytałem jakie faktyczne korzyści to przynosi, no bo niby po co dziecko przyjmuje rolę buntownika, skoro zbiera za to cięgi? A jednak… Jest o nich w tym artykule na przykład:

                        Ciekaw jestem w których rolach ty się znajdujesz? Bo ja po trosze we wszystkich, chociaż z przewagą ratownika i niewidzialnego dziecka.

                        W związkach zdecydowanie widzę wzorzec z domu. I to się objawia już na etapie szukania sobie partnerki, a nawet towarzystwa, i pewnie nawet w ogóle myślenia o kobietach. Mając już wiedzę z terapii zauważyłem na przykład, że koleżanka która wydaje mi się śliczna, pogodna, otwarta i zrównoważona, w ogóle mnie nie pociąga. Nawet żeby sobie z nią pogadać ot tak, dla przyjemności, chociaż nie jest nudna. I tu w ogóle nie chodzi o nią, tylko nagle zobaczyłem co ja noszę w głowie: jest dla mnie za spokojna! Do tej pory mnie zadziwia jak bardzo to jest wyraźne, jak głęboko te wzorce tkwią. I łatwo mi potem uwierzyć, że jakimś cudem trafiam na trudne osoby, skoro inne odsiewam już na etapie zainteresowania…

                        Dokładnie tak widzę działanie moich związków jak mówisz. Musi być dreszczyk emocji – muszę się starać, a ona się opiera/zamyka, ale mogą być też kłótnie ze wzajemnym przerzucaniem winy i inne rzeczy. Słyszałem kiedyś, że ne uzależnia obecność czegoś, tylko brak. Tak to czuję – jak się dzieją takie rozdźwięki to jestem nieszczęśliwy, ale wtedy też zaczyna mi strasznie na kimś zależeć. Raz ją tłumaczę, kiedy indziej czuję się zraniony, i tak w kółko, w myśl zasady „jest ryzyko, jest zabawa!”… Do tej pory trudno mi uwierzyć, że mnie do tego ciągnie, ale jak popatrzę na swoje życie, to z faktami nie chcę już dyskutować. Wolę na przyszłość mieć jasność i wierzę, że to dla mnie najlepsze lekarstwo i obrona: nie zakłamywać rzeczywistości, oddzielać to co jest od tego co bym chciał.

                        Trudno mi w tym momencie powiedzieć co terapia mi w tym akurat pomogła. Wydaje mi się, że ten związek bym zakończył i tak. Ale nie wiedziałem co zrobić poza prostą alternatywą być czy nie być, jak postępować w związku, a teraz mam już pojęcie, jeśli dojdzie do nowego związku. Choć gdy tak się zastanawiam, to już teraz to działa, bo mniej zastanawiam się jak znaleźć nowy związek, a bardziej skupiam się na tym co mam sam z siebie i do czego nie potrzebuję innych ludzi. I tak jak z postawą ratownika – nie zabraniam sobie tęsknot, miłości itp., i jak się pojawiają to są i tyle, tylko po trochu zmieniam proporcje. Nie obawiam się samego związku, tylko żebym go budował na sobie, a nie na moich oczekiwaniach wobec partnerki. A to się zaczyna już dziś, a nawet wcześniej (od domu rodzinnego począwszy), a nie dopiero jak związek się pojawi.

                        Dziękuję, że pytasz czy to nie są zbyt osobiste rzeczy. Piszę tyle, ile chcę i na ile czuję się z tym bezpiecznie. Ale tu mi się kojarzy coś innego – jest mi miło, że zwracasz uwagę na mnie i moje emocje. I takie dbanie o drugą osobę może, ale wcale nie musi się skończyć boleśnie. Nawet wydaje mi się, że po terapii łatwiej mi zadbać o czyjeś potrzeby, bo więcej pytam, a mniej próbuję robić coś na ślepo. Twoje pytanie przypomniało mi, żebym tak pytał częściej.

                        Ciekaw jestem czy masz taką obawę, że terapia cię zmieni w kogoś innego? Ja miałem, pewnie nawet dużo, i dlatego się w końcu przestraszyłem, że mogę się łatwo prześliznąć. Ale ostatecznie poczułem, że zmiana nie jest możliwa jeśli sam jej nie zechcę, a nawet gdy już chcę, to wymaga wysiłku i czasu. Mówię o tym dlatego, że przekonałem się, że jeśli ktoś uważa na cudze uczucia, to po terapii raczej nie przestanie. Podobnie jeśli jest szybki, uparty, cichy, towarzyski, pedantyczny, rozrzutny, zabawny itp. Jeszcze bardziej się tego obawiałem w przypadku mojej przyjaciółki, którą bardzo lubię za to, że jest ciepła i kontaktowa. Bałem się, że przez swoją terapię to straci. Ale nic podobnego się nie stało. Jest mi z nią równie przyjemnie jak kiedyś, nadal jest uważna i kontaktowa, tylko więcej się cieszy i mniej ma w sobie niepewności.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 561 do 570 (z 580)