Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 551 do 560 (z 580)
  • Autor
    Wpisy
  • truskawek
    Uczestnik
      Liczba postów: 581
      w odpowiedzi na: Jak zacząć? #473815

      Jest mi bardzo bliskie co mówisz o trudności w wychwytywaniu swoich uczuć. Też nieraz mam wrażenie, że nic nie czuję, ale już wiem, że to tylko brak kontaktu z uczuciami, a nie faktyczny brak uczuć. Nieraz pojawia się wtedy wstyd, że przecież jestem już po terapii i powinienem mieć to już wyćwiczone. Ale wiem też, że to odruch z domu – jak coś mi nie idzie, to powinienem się wstydzić, bo coś jest ze mną nie tak… Złapanie tego wstydu to jednak też kontakt z uczuciami – takimi jakie są, a nie jakie bym wolał przeżywać.

      Ale nawet gdy czasem mam totalną blokadę, to nie zamierzam przestawać. Chcę ćwiczyć sprawdzanie na bieżąco co czuję do końca życia. Bo to jedyne co daje mi szansę na sensowne kierowanie sobą zamiast wykonywania dysfunkcyjnych wzorców.

      Pamiętasz artykuł o rolach dzieci w dysfunkcyjnej rodzinie? Tam jest też fragment, który w porażająco zwięzły sposób mówi o istocie DDD:

      Dziecko w rodzinie z problemem alkoholowym uczy się trzech rzeczy na ?nie?:
      ? nie ufać;
      ? nie mówić;
      ? nie odczuwać;

      Mogę się wściekać na rodziców, mogę płakać z żalu za utraconym dzieciństwem, i czasem to faktycznie robię, ale to jest związane z przeszłością, która się nie zmieni. Natomiast podważenie tych trzech okrutnych podstaw, które mi wpojono, otwiera na mnie samego i pozwala przekraczać barierę dzielącą mnie od innych ludzi.

      I wiesz, twoje odkrycie wydaje mi się wielkie i bardzo ważne. Cieszę się, że je napisałaś mimo wątpliwości ile jest warte. Dzielenie się swoimi odczuciami zawiera wszystkie te trzy rzeczy: odczuwanie, zaufanie i mówienie (uczucia da się okazywać bez słów, ale chodzi o to, że wreszcie wolno mi o nich mówić, a nie że zawsze muszę). Jestem pod dużym wrażeniem jak szybko po swojemu kojarzysz fakty i dochodzisz do wniosków, które są mi bliskie.

      Na grupie miałem okazję się przekonać, że jak ktoś się otwierał i okazywał emocje wprost, to bardziej mu ufałem, a jak coś kombinował albo uparcie milczał, to ufałem mniej, ale sam z kolei bałem się otwierać, żeby mnie ktoś źle nie ocenił. Tak silnie te domowe wzorce działają, że łatwiej było mi uwierzyć, że mnie akurat wszyscy odrzucą, niż w to, że jak tak próbuję się osłaniać, to pewnie też tracę cudze zaufanie…

      Nie było wcale tak, że jak się otworzyłem, to już wszystko szło po mojej myśli i że bałem się bez sensu. Czasem czułem się odrzucony i to rzeczywiście bolało bardziej niż gdybym nie mówił o swoich uczuciach wprost. Tylko że to ryzyko nie wydaje mi się teraz tak duże, jak sądziłem, więc i łatwiej mi się odważyć. Zauważyłem też, że kiedy druga osoba nie ukrywa swoich uczuć, to lepiej ją rozumiem i wówczas nawet przykra prawda nie wydaje mi się już okrutna i wymierzona przeciwko mnie, raczej tylko trochę smutna, ale w sumie do przyjęcia. No i gdybym nie mówił wprost co czuję, to nie nawiązałbym kilku bliskich relacji i pewnie nie poczułbym się bezpiecznie w tym gronie.

      Kiedy piszę, to nie jest dla mnie zbyt trudne, choć też budzi emocje. Najtrudniej jest kiedy mi na kimś bardzo zależy, gdy rozmawiam na żywo i kiedy na przykład chciałbym wyrazić złość.

      Nie umiem nawet sobie wyobrazić czy wzruszenie jest pozytywne czy negatywne, w ogóle tego nie odczuwam w takich kategoriach. Odbieram tylko twój niepokój, czy nie sprawiłaś mi problemu. To upewnianie się wywołuje we mnie niepokój i irytację. Obawiam się o tym napisać i trochę się tego wstydzę. Ale wierzę, że ani ja nie jestem odpowiedzialny za twój niepokój, ani ty za mój, mamy je z naszych wewnętrznych powodów. Mam też już doświadczenia, że takie emocje nie przekreślają relacji. A ty jak się z tym masz?

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581
        w odpowiedzi na: A co jeśli… #473812

        some1: Chciałbym, żeby na tym forum wszyscy DDA/DDD czuli się mile widziani – przynajmniej tu. Oczywiście nie mogę tego sprawić, ale na tym mi zależy. W końcu to nie jest specjalistyczne forum o terapii, a w kwestii własnego życia jesteś z pewnością najbardziej kompetentny. 🙂

        Tak nawiązując do twojego wpisu otwierającego wątek – nie czuję się wyłącznie DDD i nie tylko dom mnie ukształtował. Ale owszem, można się uczepić takiej etykietki. Miałem raz spontaniczną pokusę, żeby na krytykę w pracy odpowiedzieć „bo ja jestem DDD!”, ale w porę się ugryzłem w język. To by było za duże otwieranie się, więc choćby dlatego nic nie powiedziałem, ale w mózg też się ugryzłem 🙂 , to znaczy zauważyłem, że co za różnica kim jestem i co przeżyłem, tutaj ważne jest tylko jak wykonuję swoją pracę. I że mam prawo popełniać błędy albo komuś może się coś nie podobać, ale jeśli zacznę z siebie zrzucać odpowiedzialność za to co robię, to zaneguję sens terapii i wpakuję się w rolę dziecka, którym trzeba kierować.

        Przyjęcie że jestem DDD pomogło mi zdjąć poczucie winy za to, jak dorastałem i zrozumieć jakie mechanizmy we mnie działają. A to mi ułatwiło poczucie kontroli nad swoim bieżącym życiem i kontakt z moimi bieżącymi uczuciami. Tożsamość DDD i bycie sobą dobrze mi się uzupełniają.

        truskawek
        Uczestnik
          Liczba postów: 581
          w odpowiedzi na: A co jeśli… #473806

          Jeśli chodzi o uczucia, to zdecydowanie najwięcej czuję żalu do obojga rodziców i rozczarowanie wobec ojca. Mam poczucie, że mógł coś zrobić wobec dyktatury matki, ale się wycofał i wygodnie rozsiadł na swojej krzywdzie. Mógł choćby tę swoją wrażliwość wykorzystać żeby więcej okazywać nam ciepła, bo to czasem robił zwłaszcza jak byliśmy mali, ale potem nie próbował za bardzo, jak coś mu nie podpasowało. Ojciec nie żyje od kilku lat i poczułem wtedy żal ale i ulgę, że nie muszę już się męczyć jego zbolałą miną i unikaniem życia. Natomiast mamy się nadal trochę boję i nie ufam jej za bardzo. Jestem na nią czasem wściekły. Mam jej też serdecznie dosyć, to znaczy czuję się strasznie zmęczony jej obecnością w moim życiu i jak się z nią długo nie kontaktuję, to czuję się swobodniej, bo wreszcie jest miejsce na mnie.

          truskawek
          Uczestnik
            Liczba postów: 581
            w odpowiedzi na: A co jeśli… #473805

            Tak, rozumiem jakie to skomplikowane. Całe życie uczyłaś się nie czuć i teraz próbujesz sobie na czucie pozwolić, ale jak się na tym skupiasz, to pierwsze co wyskakuje, i to zanim jeszcze zaczniesz coś mówić o sobie, to poczucie winy wobec rodziców, nienawiść do siebie i wściekłość. Nie dziwi mnie, że wolisz od tego uciec. I rozumiem, że odczuwasz rozpacz, że znów coś ci się nie udało i stąd tylko krok do dowalania sobie, że taka jesteś „popsuta”, więc chyba trzeba cię naprawić… Współczuję ci tego napięcia między dramatem jaki przeżywasz pod spodem a potrzebą wyrażenia go.

            Wyniosłem z terapii przekonanie, że uczucia tkwią we mnie i napływają same, a ode mnie zależy tylko co z nimi zrobię. Ja nie miałem problemu z mówieniem źle o rodzicach, ale na szczęście uniknąłem takiej pułapki żeby się skupiać na nich. I to wszystko jedno czy oskarżać czy usprawiedliwiać, chociaż wiem, że też mieli trudne dzieciństwo. Najważniejsze, że skupiłem się na swoich uczuciach. Zastanawiam się co jest potrzebne tobie, żebyś mogła poczuć się wystarczająco bezpiecznie i przejść przez ten najtrudniejszy moment, i być może właśnie to – nie mówienie za bardzo o nich (ani dobrze ani źle), tylko jak ty się czułaś w domu. Pal diabli przyczyny na początek, nieważne ile pamiętasz z tego co się działo – ważne, że tam byłaś i wiesz jak ci z tym było!

            Bo ostatecznie o ciebie chodzi w terapii, a nie o sądzenie rodziców. Ja czuję żal do rodziców, czasami bardzo wielki, ale nie chcę ich oceniać i wcale nie muszę tego robić żeby mi się lepiej żyło. Zajmuję się teraz głównie tymi uczuciami i sobą, a nie oskarżaniem. Dobrze było mi zrozumieć jak dorastanie w dysfunkcyjnym domu wpłynęło na te uczucia i że to rodzice byli odpowiedzialni za tę dysfunkcję a nie ja. To był ważny etap, ale jak już poznałem źródła moich odruchów, to dom rodzinny mogę zostawić w spokoju – chyba że akurat czuję taką potrzebę.

            truskawek
            Uczestnik
              Liczba postów: 581
              w odpowiedzi na: A co jeśli… #473802

              Też znam z domu taki dwubiegunowy układ, tylko u mnie były odwrotnie rozłożone role rodziców. Właściwie słowo „męczące” dobrze oddaje jak się czułem w domu. Ale to nie była sprawka mamy, choć jej wkładu najłatwiej się przyczepić, bo jej to się po prostu bałem nieraz, tylko tego cichego i wrażliwego ojca. On się zachowywał jakby nie miał na nic wpływu, ale to była bierna agresja i to mi też robiło krzywdę, tylko inaczej. Nauczyłem się od niego kładzenia uszu po sobie wobec czynnej przemocy i użalania się nad sobą, byle tylko uniknąć jakiejkolwiek zmiany. Oczywiście nie mówił mi tego, oficjalnie gadał jakieś frazesy czasem, ale taką miał postawę i uczyłem się przez obserwację. Może „wyuczona depresja” to dziwnie brzmi, ale jak się temu przyglądam, to właśnie coś takiego się ze mną stało dzięki niemu.

              A jak się czujesz w stosunku do mamy? Tak jak ja słyszę twoje emocje z tego co piszesz, to jest ci do niej bliżej niż do ojca i martwisz się o nią, czy tak?

              Ciężko mi uwierzyć, że nie było jak i kiedy rozmawiać o uczuciach – w każdym razie tak dosłownie biorąc to sformułowanie. U mnie problem był w tym, że nie ufałem rodzicom, bo się wiele razy sparzyłem, a nie że potrzeba było na to czasu albo specjalnej okazji. Tak ten dom urządzili oboje, że sam nie chciałem z nimi rozmawiać, i dziś myślę, że tak było im po prostu wygodniej, bo woleli się odciąć od uczuć, swoich, a jeszcze bardziej od moich.

              A wracając do twoich wizyt u terapeuty, bo to mnie nadal interesuje i zastanawia: rozumiem, że mieliśmy trochę podobny układ w domu, który długo odczuwałem jako męczący ale znośny, napisałaś tu o nim jakoś z grubsza i też nie mam wrażenia, że działo się coś takiego widowiskowego. Nie mam wrażenia, że to jakoś źle ujęłaś ani że tym rodzicom coś wmawiasz. No to co właściwie wywołało w tobie tak duże wyrzuty sumienia, że wolałaś nie wracać na terapię?

              truskawek
              Uczestnik
                Liczba postów: 581
                w odpowiedzi na: A co jeśli… #473800

                Hm, w ogóle nie czuję żeby tu chodziło o jakiekolwiek ambicje. Nie miałem żadnej ambicji żeby skończyć terapię, jak jakiś kurs z dyplomem czy medal za pierwsze miejsce w leczeniu. Chodziło mi jedynie o pomoc co mam robić w związku, który się sypał. Ale bliska mi jest w tym co piszesz frustracja, że nie mam ambicji tak w ogóle, a może powinienem jakieś mieć.

                Dzięki że powiedziałaś jak to jest z tym zaczynaniem terapii u ciebie. Trochę to zaspokoiło moją ciekawość, ale pojawiły się nowe pytania. Przede wszystkim nie zrozumiałem o co chodzi z samym momentem kryzysu: ty mówisz o czymś cięższym, terapeuta mówi że miałaś prawo cierpieć – i co się wtedy z tobą dzieje takiego, że nie chcesz dalej? Czy chodzi o to, co napisałaś dalej, że próbujesz nie czuć, a jak on daje ci takie przyzwolenie, to te uczucia wyłażą na wierzch i budzą twój lęk, czy może o coś zupełnie innego? Uczę się pytać zamiast udawać, że wszystko rozumiem…

                Odebrałem za to wyraźnie ogromne poczucie winy za to co mówisz o przeszłości, aż mnie przygniotło. Jest mi bliskie poczucie, że inni mieli gorzej i że przyszedłem tylko coś tam poprawić, ale właściwie nie mam twardych dowodów, czemu było mi źle w domu. Nie było problemu z alkoholem, mało było przemocy fizycznej, tylko takie ogólne poczucie braku nadziei i chęci. Dopiero w trakcie terapii usłyszałem o przemocy w białych rękawiczkach i dowiedziałem się co tak naprawdę wyrządza krzywdę w dysfunkcyjnym domu – brak rozmowy o ważnych rzeczach, chowanie uczuć pod dywan, pozostawianie dziecka samemu sobie na pastwę wyobraźni co takiego zrobiło, brak jasnych zasad, skupianie się na potrzebach rodziców, mówienie czego innego niż to widać itd., a nie samo picie, bicie czy inne takie bardzo konkretne nieszczęścia.

                Ja akurat nie miałem żadnych wątpliwości, że było mi źle w dzieciństwie, ale dla mnie to była bariera, że nie było nic takiego wyraźnie okropnego, czego bym nie musiał tłumaczyć, bo samo by było widać. I stąd poczucie, że może ta moja krzywda nie była taka wielka. A u ciebie jak to było? Zrozumiałem, że odwrotnie –  że jak zaczynasz mówić, to aż trudno ci uwierzyć, jakie to było okropne?

                truskawek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 581
                  w odpowiedzi na: Jak zacząć? #473799

                  Moja terapia polegała na spotkaniach co tydzień i w pierwszym roku można było dołączyć w dowolnym momencie. Nie mam pojęcia jak wyglądają inne terapie ani oczywiście ta konkretna – pozostaje rzeczywiście spytać. Ale ponieważ jako DDD mam tendencję do zgadywania, nawet samo zapytanie się wydaje mi się ważnym doświadczeniem do obserwacji, bynajmniej nie jakąś drobnostką techniczną. Twoje podejrzenie dlaczego nie zapytałaś terapeutki wpisuje się w ten wzorzec i wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby była w tym rzeczywiście jakaś obawa.

                  Co do teraźniejszości – terapia nie polegała na tym, że sobie w kółko opowiadaliśmy co było w dzieciństwie. Mało z niego pamiętam i nie wystarczyłoby pewnie na zbyt długo. To, co mi przeszkadza w życiu, to nie przeszłość sama w sobie. Jakkolwiek byłaby dla mnie okropna, to już dawno po niej, ale trwają jej realne skutki w moim obecnym życiu, czyli wzorce zachowań, które wyniosłem z domu rodzinnego i stosuję w życiu. Więc to się w końcu mocno łączy jak było kiedyś i jak jest teraz, ale dopiero po jakimś czasie wygrzebywania z pamięci, obserwacji bieżących, słuchania innych ludzi i poznawania mechanizmów typowych dla DDD. To jest proces wielotorowy – takie puzzle mniej więcej. 🙂

                  Wspomniałem o innych ludziach, bo od początku usłyszałem, że w przypadku DDD najlepsze efekty daje terapia grupowa uzupełniana indywidualną. Długo trzymałem się tylko grupowej ze względów finansowych, ale kiedy poczułem, że zrobiło mi się naprawdę ciężko i już nie wyrabiam, to skorzystałem także z okazyjnego indywidualnego wsparcia. To mi faktycznie pozwoliło przejść przez ten kryzys. Cieszę się, że o siebie zadbałem w ten sposób, ale najwięcej wyniosłem jednak z grupy.

                  Próbuję ci to opowiadać w dużym skrócie, ale jak sobie przypominam, to budzą się we mnie emocje z tamtego czasu… Lęk, ekscytacja, bezradność, wstyd, radość, zaskoczenie, nadzieja, uwalniający się żal, ale też poczucie, że nie jestem w tym wszystkim sam i zaufanie, że jest jakiś długi i regularny program, na którym mogę się oprzeć. Dziwnie jest tak teraz na to patrzeć z dystansu, kiedy została właściwie tylko bieżąca obserwacja swoich emocji, która jest już znacznie spokojniejsza. Kurczę, wzruszyłem się…

                  truskawek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 581
                    w odpowiedzi na: Jak zacząć? #473795

                    Mnie się zdaje że to dużo, zwłaszcza jak na niecały miesiąc od kiedy zapytałaś. Cieszę się z tego i dumny jestem z tego co sobie odkrywasz!

                    A jak tam wczorajsza wizyta?

                    truskawek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 581
                      w odpowiedzi na: A co jeśli… #473793

                      A co się właściwie działo konkretnego, że przestawałaś?

                      Ja też mam trudności z kończeniem różnych rzeczy. Rozumiem, że było coś trudnego dla ciebie, domyślam się że jakieś uczucia wychodziły? Ale nie mam wrażenia, że kiedy jest mi trudno, to jestem beznadziejny, tylko po prostu że jest mi trudno. O tobie też tak nie myślę. Słyszę żal, że ci się nie udało tego dokończyć i współczuję ci. Ja się cieszę, że wreszcie nie muszę siebie określać jaki jestem – tylko co czuję i co chcę albo czego nie chcę zrobić. Bez etykietek jest mi lżej, nawet jeśli problemy mam takie same.

                      Świetnie rozumiem twój problem z pamięcią – sam to mam i na terapii czułem, że nic z tego przypominania nie będzie. Ale przekonałem się, że nie muszą to być jakieś bogate wspomnienia, wystarczyła mi dosłownie garść. I tak pamiętam jacy byli moi rodzice i jak ja reagowałem z grubsza.

                      Moim zdaniem masz prawo czuć to co czujesz, niezależnie od powodów zewnętrznych. To brzmi jak paradoks, ale wierzę, że masz prawo czuć żal. Nie wierzę za to że jeśli sobie go odmówisz, to on zniknie – raczej się zakamufluje. Może potem „bez powodu” boleć głowa, można się wściec na swoje dziecko o jakiś drobiazg, można mieć poczucie nierealności świata dokoła i wiele innych.

                      truskawek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 581
                        w odpowiedzi na: A co jeśli… #473782

                        some1: No tak, u nas też tak było, że sami szukaliśmy, bo nie chcieli nam mówić. 🙂 Nawet raz terapeuta powiedział, że jeśli bardzo chcesz to, on może taką listę rzeczy napisać, tylko to nic nie da, bo jak ją przeczytasz, to się tylko postukasz w głowę. I nadal pytali o uczucia, zachęcali, tłumaczyli wzorce, zostawiali nam przestrzeń do interakcji, a dawania rad bardzo unikali. Wtedy mnie to denerwowało, bo czułem się zagubiony, ale jestem zadowolony z efektu. Faktycznie nie potrzebowałem żeby mi ktoś znowu tłumaczył jaki mam być i co robić, tylko okazji żebym sam to sobie po trochu wypróbował.

                        Zamiast niesienia doraźnej pomocy skupiam się raczej na tym, żeby kogoś wysłuchać, powiedzieć co z tego jest mi bliskie i mówić o swoich doświadczeniach. Staram się tylko nie zapominać żeby także mówić jak się czuję, żeby nie wpaść w rolę tego, co patrzy z góry, bo już wszystko wie. I to wystarcza – każdy weźmie z tego tyle, ile zechce i ile potrafi. Nie mam o to pretensji, bo nie daję już pomocy „na kredyt”, czyli kosztem swojego zniecierpliwienia, ukrytej złości itp. Kontroluję tylko jak tej pomocy chcę udzielać, a nie co ktoś z tym zrobi. Zdarzyło mi się kilka razy ostatnio, że ktoś dopiero po tygodniach, miesiącach i latach powiedział mi nagle, że rozumie o czym kiedyś mówiłem. To miłe i cieszę się, jeśli komuś pomaga, ale czuję, że to już nie moje.

                        Alizee: To trudne pytanie, bo nie wiem co to dla ciebie znaczy naprawić?

                        Odpowiedź na to pytanie traktuję jako część terapii, bo gdy miałem narzucone kierunki („dojrzej”, „zajmij się innymi”, „bądź lepszy” itp.) i przyjmowałem je jako swoje, to przecież nieważne jak długo bym szedł i tak nie dojdę tam gdzie chcę. Ani nie zapomniałem przeszłości, a nawet częściej sobie przypominam różne rzeczy, ani nie pozbyłem się żalu wobec rodziców, a jednak jest mi lżej. Nie pozbyłem się żadnych uczuć, ale zrobiłem sobie na nie miejsce i nie budzą już takiego niepokoju gdy się pojawiają. Łatwiej podejmuję próby i bardziej się skupiam na celu, a mniej na tym jak to o mnie może świadczyć jeśli się coś nie uda.

                        Zaciekawiło mnie właściwie czemu nie byłaś na terapii?

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 551 do 560 (z 580)