Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Lęk przed śmiercia…

Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 62)
  • Autor
    Wpisy
  • yucca
    Uczestnik
      Liczba postów: 588

      No, fajny dowcip, słyszałam wczesniej, ale fajnie dobie przypomnieć.

      A tak na powaznie, to ja sie na tą śmierć za dużo napatrzyłam. Na śmierć, na chorobę, na gaśnięcie, w takiej i innej formie. Za młoda na to byłam, i sama w tym wszystkim, samiuteńka, gdy umierała po strasznej chorobie moja matka. Wychowywalam się w jednym domu z bardzo chorym wujkiem, wiec wiem też co to jest choroba. On sie potem powiesił, gdy juz byłam dorosla, zostawiajac mnie w poczuciu, że ma mało sie o niego troszczyłam, za mało pomagałam, za mało kochałam, a kochałam go jak ojca.Sam nie robił nic, nie starał sie by sobie pomóc. Za dobrze wiem jak to wygląda makabrycznie. I tu chyba jest pies pogrzebany… Może musze przeżyć te wszystki żałoby, jakoś do konca, bo nigdy tego nei robiłam, musiałam sie troszczyć o swoje życie, o to jak sobie poradzić. Cięzki kaliber ten temat, chyba zbyt cięzki na razie.

      malenka
      Uczestnik
        Liczba postów: 382

        Swego czasu modlilam sie o smierc, bo mialam wszystkiego dosc.Ostatnim czasem otarlam sie o nia dwa razy…Kiedy uderzyl we mnie samochod, pierwsza rzecz o jakiej myslalam, to ze chce zyc, Boze nie daj mi umrzec.POmyslalam jak wiele rzeczy chcialabym jeszcze zrobic…Cale zycie balam sie zycia i ryzyka….To wydarzenie odmienilo moj punkt widzenia.CHoc na pol roku jestem przykuta do lozka jak tylko dojde do siebie biore zycie pelna para:)))

        yucca
        Uczestnik
          Liczba postów: 588

          cerebri zapisz:
          „No nie wiem. Widzialam ludzi umierajacych w samotnosci i ludzi umierajacych wsrod bliskich… i ja nie chce w samotnosci umierac!!!”

          W moim domu ludzie umierali samotnie wśród bliskich…

          esmeralda
          Uczestnik
            Liczba postów: 150

            Jak umarla moja babcia (mama mojej mamy) to moja mama strasznie rozpaczala. I powiedziala wtedy jadna rzecz: "Moja mama nigdy nas nie przytulala, nie calowala, nie rozmawiala z nami o sobie." Na co ja powiedzialam jej wtedy: "Ale mamo, Ty robisz dokladnie tak samo, wiec masz jeszcze czas by to naprawic." Ale moja mama tak, jakby mnie nie slyszala, dalej ciagnela watek, jak to strasznie, ze babcia odeszla nie zostawiajac po sobie wspomniec czulosci i ciepla i jak bardzo jej tego brakowalo.

            Oplakujemy ludzi martwych, nie potrafimy kochac zywych.

            yucca
            Uczestnik
              Liczba postów: 588

              esmeralda zapisz:

              Oplakujemy ludzi martwych, nie potrafimy kochac zywych.”
              Tylko czy naprawdę tych martwych, czy siebie opłakujemy? Czy jesteśmy z kimkolwiej na tyle blisko by umieć sie zachowac w tak intymnym momencie, jak towarzyszenie komuś w śmierci? Ja nie byłam na tyle blisko ani na tyle silna, wiedziałam tylko, że musze to wytrzymać, żeby samemu nie zwariować. Takie to wszystko poplątane.

              Jest taki polski film "zmruż oczy" z Zamachowskim. W tym filmie jest rozmowa w którym kobieta mówi o swojej zbuntowanej córce – "przecież w domu wszystko się kręci wokół niej", na co zamachowski odpowiada "a tutaj wokół tego słupka, ale wszyscy go omijają i nikt z nim nie chce gadać" Ciekawa konkluzja na temat pojmowania bliskości w niektórych rodzinach, także w mojej…

              Anonim
                Liczba postów: 3

                o tak to jedna z tych rzeczy ktore trapia mnie nieustannie, smierc moja lub kogos bliskiego, i jaki jest sens skoro i tak umrzemy, itd, itp strach przed zyciem , strach przed smiercia… Naprawde mozna sie wpedzic w straszny dol w ten sposob. Jak narazie nie mam na to jeszcze sposobu, kiedys staralam sie wypierac takie mysli ale one i tak gdzies we mnie siedzialy teraz probuje sobie tlumaczyc ze zamartwianie sie tym nic mi nie da, nic dobrego w kazdym razie , nie siade i nie zaczne czekac na smierc przeciez… ehh

                biedronka
                Uczestnik
                  Liczba postów: 127

                  Gdzieś kiedyś przeczytałam, że powodem każdej nerwicy jest lęk przed śmiercią – tak ogólnie, bo czasem nie jest to bezpośrednio śmierć, ale coś innego, taka przykrywka, a śmierć czyha głębiej.
                  Bardzo mocno mi to zdanie zapadło w pamięć.
                  Tylko tak się zastanawiam, czy praca nad tym lękiem to robota dla psychologa czy filozofa 🙂 Przy moim braki wiary, że tam, po drugiej stronie życia, coś jeszcze jest trudno się śmierć obłaskawia.
                  I ryzyko jest takie, że w hedonizm można popaść, żeby swój lęk ukoić 😉
                  Myślę, że z przemijaniem trzeba się w swoim wnętrzu poukładać, ale na to jest czas dany w życiu, gdzieś tam bliżej emerytury, raczej chyba :unsure:
                  Ciężki temat. Ale wiem, jak bym chciała z niego wyjść – z wewnętrzną zgodą i spokojem, ze świadomością tego, co mnie czeka, ale też z zachwytem nad tym, co mam teraz i tutaj. I chęcią, żeby ten czas, jaki mam, przeżyć najładniej, jak umiem. No właśnie "przeżyć" – a nie rzucić się, żeby się nachapać, ani nie uciekać; tylko tak sobie płynąć, doświadczając życia.
                  I "najładniej" – bo w tym słowie jest jakaś lekkość, a która mi chodzi, a której nie umiem inaczej wyartykułować.
                  Nie chcę ani przed tym lękiem uciekać ani katować się memento mori.
                  A ponieważ piękno widzę w rzeczach ulotnych i kruchych, takich, których nie da się "mieć na zawsze", więc mam nadzieję, że w swoim życiu też zobaczę ten sam błysk – takie pomieszanie zachwytu i zaciekawienia :blush:
                  Bez chęci posiadania.
                  I przy całej świadomości nieuchronności zdarzeń.
                  Tak bym chciała.
                  I takie mam malutkie przekonanie, że mi się to uda 😛

                  Edytowany przez: biedronka, w: 2008/06/13 19:35

                  din
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 30

                    hmm…ja bardziej się lękam przed czasem przeszłym, że go zmarnowałem, lęk przed ekspresją siebie a przede wszystkim lęk przed teraźniejszością. Sama śmierć to w sumie nie wiem, po prostu przestałbym istnieć i tyle.
                    ps. wg mnie chodzi raczej o to, co się zaobserwowało i zaaklimatyzowało w sobie od rodziców, a skoro często jest tak, że DDA jest z dziada pradziada (pokoleniowo) więc dostaliśmy sygnały "przetrwać" bez drogowskazów "jak żyć". Stąd to kręcenie wokół wyżywiania i nadmierna troska. Ja takie dostałem instrukcje za młodu i dostaje do dziś i dlatego wiem, dlaczego postrzegam rzeczywistość jako bardziej śmiertelną niż jako afirmację życia. I do tego okazuję się niewdzięcznikiem wobec rodziców! doszedłem do wniosku teraz, że to poczucie lęku tak na prawdę dotyczy u mnie tego, że nie istnieje osoba, która by mnie wybawiła. Tego muszę dokonać sam, pogodzic się z nieubłaganą odpowiedzialnością za siebie a wtedy inne osoby będą chciały mieć coś do czynienia ze mną. Każdy z nas jest samotnikiem na tym świecie ale trzeba nauczyć się postrzegać ten fakt optymistycznie, przyjąć to a wtedy staniemy się własnym "kochającym" i fakt, że ludzie przychodzą jak i odchodzą przyjmiemy ze spokojem. Tak to odczuwam.

                    Edytowany przez: zaqwas, w: 2008/06/13 19:47

                    Dor
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 42

                      Lęk przed śmiercią, hm… Myślę, że nie ma osoby, która nie bałaby się tego przejścia na drugą stronę (wierzę w teorię reinkarnacji). Ja też się boję, ale nie samej śmierci, boję się jednej rzeczy, nie chcę czuć bólu gdy będę stąd odchodzić. Mam na myśli ból zadawany ciału. Poza tym nie czuję lęku. Wiem, że kiedyś stąd odejdę, bo każdy musi odejść, ale nie chcę się tym zamartwiać.

                      zaqwas zapisz:
                      „hmm…ja bardziej się lękam przed czasem przeszłym, że go zmarnowałem, lęk przed ekspresją siebie a przede wszystkim lęk przed teraźniejszością. Sama śmierć to w sumie nie wiem, po prostu przestałbym istnieć i tyle.”

                      Ja uważam, że nie można rozpaczać z tego powodu, że coś się kiedyś nie zrobiło, po co się zadręczać? Jeśli chodzi o mnie to tłumaczę to sobie, że mając wówczas taką świadomość i takie informacje podjęłam najlepszą dla mnie wtedy decyzję.Często samo podjęcie decyzji okazuje się ważniejsze niż wybór. Gdybym dziś miała to zrobić mogłabym to zrobić inaczej, ale dziś mam inną świadomość. Natomiast gdybym mogła cofnąć się do tamtego okresu i miała tą samą świadomość co wówczas, pewnie znowu podjęłabym tą samą decyzję. Istotne jest aby z naszym zdaniem błędnych decyzji wyciągać wnioski na przyszłość i nie powtarzać znowu tej samej sytuacji. Wiem, nie jest to łatwe, ale nie jest niemożliwe. Każda decyzja wywołuje jakieś skutki, jakie, możemy ocenić dopiero po czasie.

                      Tak naprawdę można powiedzieć, że zbliżamy się do śmierci od chwili narodzin, bo z każdym dniem się starzejemy, tylko co nam da takie myślenie? Co nam da średniowieczne Memento mori? Czyż nie lepiej jest cieszyć się wszystkimi barwami życia, tym co nas otacza? Przecież jest tyle rzeczy, które sprawiają nam radość. Dzień, kiedy świeci słońce, gdy mogę podziwiać zieleń przyrody idąc do pracy, z pracy. Kiedy jadąc motocyklem chłonę wszystkimi zmysłami to, co się dzieje na zewnątrz, kiedy świat mam na wyciągnięcie ręki. Kwiaty, które kwitną. Wiem, to przecież takie drobiazgi tylko, ale ile potrafią bynajmniej we mnie wywołać radości.

                      Podobno życie składa się z drobiazgów, kiedy je zsumować możemy uzyskać coś wielkiego:)

                      yucca
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 588

                        Dor zapisz:
                        „Tak naprawdę można powiedzieć, że zbliżamy się do śmierci od chwili narodzin, bo z każdym dniem się starzejemy, tylko co nam da takie myślenie? Co nam da średniowieczne Memento mori? Czyż nie lepiej jest cieszyć się wszystkimi barwami życia, tym co nas otacza? Przecież jest tyle rzeczy, które sprawiają nam radość. Dzień, kiedy świeci słońce, gdy mogę podziwiać zieleń przyrody idąc do pracy, z pracy. Kiedy jadąc motocyklem chłonę wszystkimi zmysłami to, co się dzieje na zewnątrz, kiedy świat mam na wyciągnięcie ręki. Kwiaty, które kwitną.”

                        Najlepsze, że ja to wszystko wiem, rozumiem, pojmuję, staram się wprowadzać w życie, tylko co z tego? Jak to wszystko blednie, blaknie, rozmywa się, rozpływa, jak woda która chce się złapać w garść w konfrontacji z ogromnym lękiem przed… wszystkim, bo jak słusznie zauwazyła Biedronka, te wszystkie lęki nerwicowe u podnóża mają lęk przed śmiercią.

                        Pewnie, że lepiej się cieszyć, zachwycać, żyć w zgodzie, popłynąć, tylko jak to zrobić, gdy wszystkie metody nie działają? Jestem osobą zaradną, przemyślną, nie siedzę na tyłku i nie czekam aż się samo naprawi, gdy mnie coś boli, męczy to staram się ze wszystkich sił cos zrobić, wymyślić, pomóc sobie. Ale wobec tego tematu jestem bezradna jak dziecko… Może się kiedyś samo uleży, właściwie ze świadomością czego się tak naprawdę boję żyję dopiero od kilku dni. W sumie jestem ciekawa co dalej, bo na razie, jak jest lęk to nie ma radości, spokoju, chęci i umiejętności tworzenia, zachwycania sie… Jest albo albo, a własciwie żadne albo albo, lek jest ciągły i nieprzerwany, więc nie ma miejsca na radość i spokój… na bezpieczeństwo które jest kanwą dla radości, spokoju, podziwu, delektowania sie, czyli pełni życia. Pewnie, ze lepiej by było umieć niż nie umieć, ale jest jak jest.

                        Czasem czuję się jakbym wszystko robiła na siłe, to troche przypomina sytuacje w której sami chcielibyśmy np. rozbić namiot. Brakuje nam rąk, bo albo trzymamy tu, albo tam, a jak coś puścimy to się złoży do poprzedniego stanu. Tak jest ze mną, dopóki się czymś zajmuję intensywnie, to to jakoś działa "po nowemu", ale gdy tylko odwóce uwagę i zajmę się czymś innym to od razu się "składa" i wraca do poprzedniej wersji… a moja praca , energia idzie chyba w kosmos… A przeciez nie da się robić iluś spraw na raz…I znów jest lęk, jak w dzieciństwie, jakby ten etap dobrego funkcjonowania nie istniał, i znów orka od nowa, nic się samo kupy nie trzyma, ale ile można się uczyć, a raczej oduczać? Wszystko na jakiś niewidzialnych linkach gdy sie odwróci wrok, od razu wraca do poprzedniego stanu a ja czuje, że kręcę się w kółko, że coś dalej blokuje, hamuje, że ktoś inny pociąga za sznurki i dalej jest po "maminemu" – paranoja… Kiedy będzie to cholerne "lepiej"? Stery (i sternik) nadal niewidzialne, choć juz tak wiele widać.Głęboka ta otchłań podświadomości. Ech…

                        Pozdrawiam i bardzo dziękuję za wszystkie odpowiedzi, przemyślę, przegryzę, może czymś się pożywię 😉

                        Edytowany przez: yucca, w: 2008/06/14 00:09

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 62)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.