Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Lęk przed śmiercia…

Przeglądasz 10 wpisów - od 51 do 60 (z 62)
  • Autor
    Wpisy
  • esmeralda
    Uczestnik
      Liczba postów: 150

      Ogladam "House" i lubie ten serial, choc porzyznam, ze czasem postac dr Housa wydaje mi sie troche naciagana. Ale nie o tym. Mam pytanie do Ciebie Babsy i to calkiem powazne. Co motywuje Cie np. do otwarcia wlasnej firmy , do podejmowania tak waznych przedsiewziec? Co jest Twoja motywacja za tym, zeby stworzyc cos wlasnego, zeby przebywac z tym facetem, zeby jednak starac sie jakos ratowac rodzicow? Pytam bez zadnych zlych intencji. Po prostu ciekawi mnie, co daje Ci energei, zeby wstac rano i mimo wszystko starac sie.

      myszkowoz
      Uczestnik
        Liczba postów: 147

        Babsy,
        to przeciez nie kwestia czy wierzysz w Boga czy nie. Mysle ze to jest tak, ze my ludzie wszystkiego nie jestesmy w stanie pojac. Wszystkiego co sie z nami dzieje i caly ten swiat. Ja przynajmniej uwazam, ze malo tak naprawde z tego wszystkiego kumam. I dlatego wole myslec, ze to wszystko ma jakis sens, ktorego ja po prostu narazie jeszcze nie znam. Bo to, ze nie widze sensu tego co sie ze mna w tej chwili dzieje, nic mi dobrego do zycia nie wnosi. Wiec wole wybrac, i nad tym sie nawet za bardzo nie zastanawiac. Tak samo uzalanie sie nad samym soba w tej chwili mi nic dobrego do zycia nie wnosi tylko bol i cierpienie. I to wieczne pytanie siebie w tej chwili czemu mnie to spotkalo. Tez mozesz wybrac. Moze w tej chwili nie jestes gotowa, ale jak zaczniesz sie zastanawiac, jakie masz korzysci z rozpaczania nad swoja sytuacja, a jakie bedziesz miala korzysci gdy przestaniesz, to moze zacznie sie cos zmieniac, powoli. Zeby zaraz na mnie nikt nie wyskoczyl, ze gadam frazesy. Sama w tej chwili jestem w fazie rozczulania i uzalania sie nad soba. Ale zdaje sobie sprawe, ze zeby znowu byc szczesliwym bede musiala to zaakceptowac, i z tym wszystkim sie pogodzic. I starac sie widziec ponownie raczej te dobre strony zycia a nie skupiac sie na zlych. I wiem, ze to jest strasznie trudne.

        a moze i tak zaraz mi sie oberwie, i sie dowiem ze juz macie dosyc czytania takich tekstow

        ps. i faktycznie nie widzac sensu tego calego nieszczescia to mozna sobie tylko kulke w leb strzelic…

        Edytowany przez: cerebri, w: 2008/06/18 21:46

        babsy
        Uczestnik
          Liczba postów: 155

          Tak, House jest często tak nieludzki i zimny, że aż nierzeczywisty, zgadzam się.
          A co do motywacji- też długo nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że jest nią… strach. Odkąd pamiętam robiłam różne rzeczy, bo się bałam. I byłam nadodpowiedzialna. Zachowywałam się jak koń z klapkami na oczach, który jest przekonany, że nie ma innej drogi oprócz tej, którą podąża. Moim koszmarem była szkoła podstawowa, ale ani raz nie zbuntowałam się na serio przeciw niej, bo nie mieściło mi się to w głowie. Jako nastolatka późno zaczęłam pić i balangować, bo "jakby to skrzywdziło rodziców". Grałam na fortepianie, choć tego nie znosiłam, ale nie wiedziałam, ze mogę przestać (mama zawsze chciała, żebym była muzykiem). Chodziłam na różne kursy i zajęcia, bo rodzice chcieli, a ja nie widziałam innej alternatywy. Założyłam firmę ze strachu przed kompletną kompromitacją wobec bliskich (opinia degeneratki). Teraz prowadzę interes goniona strachem przed totalnym bankructwem. Jestem z facetem, bo każdy człowiek dązy do miłości, to chyba oczywiste. Ale moje częste "odrętwienie uczuciowe", co mój A. odbiera czasem tak, jakby mi nie zależało, napawa mnie autentycznym przerażeniem.
          Słowem- jak dokonuję retrospekcji to widzę, że przez 3/4 życia robiłam to, co mi kazano, choć nie miałam do tego najmniejszej ochoty i nie sprawiało mi to żadnej przyjemności. Rodzice powiedzieli, że to i to jest dobre, to to robiłam, choć w głębi duszy aż mnie wykręcało. Teraz żyję "z przyzwyczajenia", ale niczego spektakularnie dobrego się po życiu nie spodziewam. Ja po prostu genetycznie chyba nie potrafę być szczęśliwa.

          babsy
          Uczestnik
            Liczba postów: 155

            Cerebri, bez obaw. Dla innych frazesy, a dla Ciebie konkretna recepta na samopomoc. Z nas dwóch to Ty jesteś w lepszej sytuacji, bo znalazłaś coś, co pomaga Ci przetrwać. Ja potrafię tylko trwać w status quo, że tak powiem. I wiem, że to żałosne, ale po prostu nie umiem inaczej. Nikt nie jest mi w stanie powiedzieć na przykład, jak polubić samą siebie. A ja nie umiem. Stanie przed lustrem i powtarzanie afirmacji to nie dla mnie, zresztą mówienie samej sobie miłych rzeczy w ogóle nie pomaga. Za bardzo samej siebie nienawidzę. Chciałabym znaleźć metodę wyjścia z sytuacji, ale nie wiem, do kogo się zwrócić. Terapię zarzuciłam na razie z braku czasu, ale w ogóle wnerwiało mnie to ciągłe opowiadanie o ojcu i o tym, jak się czułam, bo ja z grubsza wiem, dlaczego myślę i zachowuję się w ten, a nie inny sposób, nie wiem tylko, jak sobie z tym radzić.
            Na razie nie użalam się nad sobą. Powoli zaczęłam akceptować fakt, że jest tak dennie, jak jest i nic się w najbliższej przyszłości nie zmieni. Zaczynam się z tym godzić, nie biadolę nad tym. I nie wymagam, żeby teraz wszyscy wyciągali mnie za uszy z dołka (choć ludzka troska jest zawsze szalenie miła). Wiem, że jestem odpowiedzialna za samą siebie, a póki co jestem w stanie jedynie trwać. Zatrzymałam się na etapie swiadomości problemu i kompletnej niemocy w działaniu. I nawet się przeciw temu nie buntuję, w końcu 25 lat żyję w takiej mizerii, zdążyłam przywyknąć :).

            esmeralda
            Uczestnik
              Liczba postów: 150

              Babsy, wydajesz mi sie byc bardzo odwazna osoba, nie znam Cie, ale w Twoich postach przebija determinacja i jakas taka wlasnie odwaga. Kiedy napisalas, ze Twoja motywacja jest strach, to z jednej strony doskonale rozumialam o co Ci chodzi: ja tez wiele rzeczy robie, bo obawiam sie, lekam, ze jak tego nie zrobie, to cos tam sie stanie: taka juz chyba nasza uroda. Ale z drugiej strony pomyslalam sobie: jaka Ty jestes odwazna. Potrafisz przyjac prawde i nie lapac sie, nie czepiac iluzji, prostych rozwiazan. Z pewnoscia przeraza Cie rzeczywistosc, ale nie uciekasz od niej. Za to Cie podziwiam. Ja nie umiem tego robic. Ja to dopiero sie boje: wole wciaz szukac jakiegos rozwiazania, wole sie czegos czepic, ulapic jakiegos potencjalnego rozwiazania. Przeczytalam wiele ksiazek, rozwazalam rozne filozofie zyciowe, itp. A Ty po prostu przyznajesz: jest beznadziejnie i nic nie da sie zrobic.Wydaje mi sie, ze moje proby upiekszania tej rzeczywistosci moga byc powodem tego, ze stoje w miejscu. Nie wiem. Moze to znow jest proba uchwycenia sie czegos. Nie umiem sie poddac. To mnie przeraza, jak nic innego. Jestes naprawde bardzo odwazna. Podziwiam Cie. Czasem wydaje mi sie, ze trzeba wlasnie sie poddac, przyznac, ze to wszystko to bzdura i beznadzieja, ze moze tylko wtedy bedzie mozna ruszyc, jesli przyjmie sie prawde. Na tym chyba zreszta polega pierwszy krok: poddac sie, przyznac, ze nie wiem co zrobic ze swoim zyciem. Tak trudno mi zrobic to, co Ty robisz tak wdziecznie: przyjac prawde.

              Nalia
              Uczestnik
                Liczba postów: 32

                Rzadko kiedy się tu udzielam na forum, ale czytam wszystkie posty…i niestety nie mogę sie zgdzić ze słowami Babsy. Piszesz że się nie użalasz nad sobą…ja odebrałam Twoj post zupełnie inaczej…zaprzeczasz temu ze sie nie uzalasz ale slowa mowia co innego np.

                "Z nas dwóch to Ty jesteś w lepszej sytuacji, bo znalazłaś coś, co pomaga Ci przetrwać. Ja potrafię tylko trwać w status quo, że tak powiem. I wiem, że to żałosne, ale po prostu nie umiem inaczej.Nikt nie jest mi w stanie powiedzieć na przykład, jak polubić samą siebie. A ja nie umiem. Stanie przed lustrem i powtarzanie afirmacji to nie dla mnie, zresztą mówienie samej sobie miłych rzeczy w ogóle nie pomaga. Za bardzo samej siebie nienawidzę. Chciałabym znaleźć metodę wyjścia z sytuacji, ale nie wiem, do kogo się zwrócić. Terapię zarzuciłam na razie z braku czasu, ale w ogóle wnerwiało mnie to ciągłe opowiadanie o ojcu i o tym, jak się czułam, bo ja z grubsza wiem, dlaczego myślę i zachowuję się w ten, a nie inny sposób, nie wiem tylko, jak sobie z tym radzić."

                Ja uważam że jesteśmy Panami swoje losu i wszystko zalezy od nas, owszem trzeba sie przyznać do tego że jest do dupy ale nie po to aby sie poddać ( jak napisała Esmeralda )…ale skoro uswiadamiam to sobie to nie po to aby w tym trwać i mowic ze nie da sie z tym nic zrobić, wszystko zalezy od siły woli czlowieka i czy na prawde tego chcemy. Ty sie poddajesz i przyjmujesz to co Ci los sam dał…ja tez tak mysle że nie umiem, ze nie da sie nic z tym zrobić, ale to nie tędy droga…ja napewno bedę walczyć o to zeby było mi lepiej i kiedyś wierze ze mi sie uda. Na początku też miałam dość terapii bo ciągle opowiadałam o mamie która sie upija…już ten etap przeskoczyłam i na terapii poznaje siebie, skupiam sie na mojej osobie aby ulepszyć ją…uwierz mi ze jestem zakompelksiana dziewczyną, która patrzy tak jak Ty w lustro i nie akceptuje siebie…ale uwazam ze jest to mozliwe aby pokochać siebie…wystarczy włożyc w to wysiłek który jest jak na razie najwyższym murem dla mnie. Ale trzeba być cierpliwym…to zę teraz jest zle to nie znaczy ze zawsze tak bedzię 🙂 pozdrawiam

                Edytowany przez: Nalia, w: 2008/06/19 08:32

                yucca
                Uczestnik
                  Liczba postów: 588

                  Cerebri, to nie jest kwestia że mi się pieprzy z facetem, bo jest normalnie, powiedzialabym miło, ciepło, przyjaźnie, tylko że ja – co chyba jest paradoksem, z jednej strony bardzo potrzebuję bliskości, a z drugiej bardzo się na nią zamykam, co o dziwo dopiero teraz dostrzegłam w pełnej krasie. To jest takie coś, że nie potrafię się otworzyć, bo bliskość mi się źle kojarzy, a potem mam pretensje, że ktoś nie jest w stanie się do mnie dobić. Ale jak już to widze, to wiem co mam zrobić.

                  Moja terapeutka mi mówi, że jak jest tak koszmarnie źle i bez wyjścia, to jest znak, że coś się rozwarstwia, a raczej za chwile rozwarstwi, taki stan przed przesileniem, przed pokonaniem kolejnej warstwy obron, kiedy jest najgorzej. Może jest w tym coś, bo zrozumiałam, że musze wyjść z tego niby to bezpiecznego wnętrza, które fakt faktem, jest miejscem najmniej bezpiecznym, bo to wlasnie tam jest krytyczna część. Musze wyjść do ludzi. I nawet to robię, tyle, że to nasiła moje stany astmatyczne. Jak się nie odwrócisz to dupa z tyłu ;). Ale załapałam, że musze wyjść do ludzi, że musze się odnaleźć z moimi uczuciami "ponad" krytykiem, a nie "poprzez" krytyka.

                  Nie rozumiem skąd zatem moja astna gdy to robię i jest mi z tym naprawdę dobrze. Kiedyś myślałam, że to ciało na złość mi robi, że jest sterowane przez destrukcyjną część, ale moja terap. mówi że to wołanie o opiekę ze strony ciała. Musze to z nią jeszcze obgadać. W każdym razie cos się dzieje, rusza, buzuje, to chyba lepiej niż stanie w miejscu, choć to nie jest wcale przyjemne.

                  myszkowoz
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 147

                    Gratuluje yucca, az milo sie czytalo twojego ostatniego posta! Wyczulam nadzieje i nawet troche pogodzenia sie 😉 I bardzo dobrze. Dzieki temu dasz sobie rade! A twoja psycho ma racje, czasem trzeba znalezc sie na dnie zeby miec sie od czego odbic 😛

                    A a propo tych innych wypowiedzi, jak polubic siebie. No mi tez stanie przed lustrem i powtarzanie milych rzeczy nic nie pomoglo. Co mi pomoglo, to moze troche jest to wredne, ale mi to sluzy i to tylko dla mnie sie liczy. Wiec zaczelam sie patrzec na innych ludzi, co oni niby takiego maja ze sa lepsi odemnie. No i patrzac sie na kobiety na ulicy, zauwazylam ze nie ma takeij, ktora by jakiejs tam wady urody nie miala, chyba ze taka tapeta na twarzy ze nic pozatym nie widac 😛 . A co do zycia i charakterow innych? zobaczylam ze inni maja albo tez przerabane zycie, albo i charakterki, wady sa tak zalosne, ze juz wole swoj 🙂 Wiec, jest to moze wredne doszukiwac sie wad u innych, ale co tam. mi pomaga :whistle:

                    a babsy, nie dawaj siebie za przegrana. szkoda ciebie. te lata ktore przyzylas, to faktycznie sa juz stracone, ale naprawde chcesz ich wiecej tracic? Bo jesli bedziesz zwlekac z terapia, to kazdy dzien bedzie kolejny, ktory mozesz wpisac na liste straconych. Naprawde warto?

                    A czytalas dostojewskiego Idiota? taki maly cytat:
                    "Po co ten ich wieczny smutek, wieczny niepokoj i krzatanina; ich wieczna ponura zlosc. Kto im winien, ze sa nieszczesliwi i nie umieja zyc majac przed soba 60 lat zycia? (..)O, nie mialem zadnej, a zadnej litosci dla tych durniow, ani teraz, ani przedtem. Mowie to z duma."

                    starling
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 197

                      „Chciałabym znaleźć metodę wyjścia z sytuacji, ale nie wiem, do kogo się zwrócić. Terapię zarzuciłam na razie z braku czasu, ale w ogóle wnerwiało mnie to ciągłe opowiadanie o ojcu i o tym, jak się czułam, bo ja z grubsza wiem, dlaczego myślę i zachowuję się w ten, a nie inny sposób, nie wiem tylko, jak sobie z tym radzić.”
                      Babsy, terapia nie jest po to żebyś się DOWIEDZIALA co ci dolega. To jest chyba najbardziej powszechne nieporozumienie,za które sporą winę ponosi Woody Allen, że to psycho chodzi się wygadać, jakas miła pani posłucha, powie co ci jest i weźmie kasę .
                      Terapia ma zmienić i odkręcić zachowania i reakcje. Teraz jest tak jakbyś całe życie jadła zupe widelcem a talerz jest dodatkowo przykręcony do stołu ( kocham te wykwintne metafory 😉 ), psycholog jest po to żebyś najpierw znalazła jakikolwiek skuteczny sposób najedzenia się do syta a potem pomoże skombinowac łyzkę. Cała twoja harówka od switu do nocy, chocby osiągnęła niezwykły sukces nie da ci nawet minimalnego zadowolenia i odprężenia i ty o tym doskonale wiesz.

                      Generalnie teraz, z perspektywy uważam że moje zderzenie z problemem DD przyniosło mnóstwo pożytecznych rzeczy, głownie dla mnie samej i moich dzieci. Całe życie myślałam np. że skoro jestem impulsywną choleryczką to jestem i nikomu nic do tego, jakoś nie przyszło mi do głowy że partner takiej osoby ma zwyczajnie przerąbane i że to się leczy 😀
                      Niestety, DDA nie mają monopolu na emocjonalne zaburzenia rozwojowe( jak mi fachowo wyjaśniła Yucca robiąc makijaż przed wyjściem 😛 )

                      Babsy, na twoją terapię czekasz ty sama i czeka twój mężczyzna. On chce ciebie szczęśliwą i spokojną. Zawieś firmę, albo sprzedaj, albo znajdź wspólnika, idź do spokojnej pracy , wyciągnij rękę po pomoc dla siebie i dla niego, bo chyba nie sądzisz ze ma nerwy ze stali albo ze nauczy się od ciebie jak ‘nie czuć’ ? Nie umiem wyrazić ile bym oddała żeby powiedzieć to samo facetowi na którym mi zależy najbardziej ale niestety nie mam takiej możliwości a nawet jakbym miała to myślę że by to wyśmiał. Ale nadzieja, z nią jest problem. Poza tym, he’s the best thing, a beautiful feeling . I nie znalazłam terapii na odkochanie się.

                      Dopisuję się do opinii Nalii – jeśli rzeczywistość wygląda do dupy to znaczy tylko tyle że mamy oczy w niewłaściwym miejscu, kończę dedykując ci historię o nierozsądnym ptaszku :

                      w ten sposób nawiązuje zresztą do tytułu wątku, to piszę dla przeciwników offtopów 😀

                      Edytowany przez: starling, w: 2008/06/19 12:03

                      babsy
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 155

                        Zgadzam się z większością postów, które tu przeczytałam. Owszem, bez terapii ani rusz. Owszem, facet nie jest ze stali i pewnie w końcu wymięknie (choć zarzeka się, że nie, ale przecież każdy ma swoja wytrzymałość). Owszem, lepiej walczyć o swoje, niz siedzieć bezczynnie i pozwolić, żeby życie prześlizgiwało się między palcami. Owszem, inni też mają defekty urody. Ja wiem, że to wszystko prawda.
                        Problem polega jednak na tym, że w głębi duszy zywię przeświadczenie, że moje życie nie jest już warte tego, żeby o nie walczyć. Ani ja sama nie jestem tego warta. Bo niby co takiego we mnie jest? Jakby A. dobrze poszukał, to zaraz by znalazł kogoś lepszego. Tak samo inteligentnego i szczupłego, a za to bez tych wszystkich problemów i "jazd psychicznych". Ja już się do nich przyzwyczaiłam i czasem mam wrażenie, że podświadomie sama je wywołuję. Taka autodestrukcja, albo dążenie do sytuacji bezpiecznej, bo znanej. I nie jestem w stanie nic na to poradzić. Przykład z wczoraj: jechaliśmy z A. samochodem, on wykonał niebezpieczny w mojej ocenie manewr, wystraszyłam się i go ochrzaniłam, że jeździ jak pirat drogowy. On się odgryzł, poprztykaliśmy się. Z pierdoły wyszła awantura, ponieważ mi natychmiast włączył się wewnętrzny żandarm: jesteś najgorsza, ciągle narzekasz, wszystkim uprzykrzasz życie czepiając się bez powodu, po co w ogóle istniejesz na świecie, chyba tylko po to, żeby innych ranić. I dalej jak zawsze- myśli samobójcze i taka nienawiść do samej siebie, że aż serce pęka. I płacz, na który nic nie da się poradzić. Za cholerę nie potrafiłam przerwać tego zaklętego kręgu.
                        Jestem zmęczona samą sobą, swoimi wiecznymi huśtawkami, wiecznym znerwicowaniem, wiecznym strachem, wiecznym brakiem dobrego humoru. Swoimi ograniczeniami (strach przed przytyciem, na przykład, skutecznie ogranicza mi zadowolenie z życia). Nie jestem w stanie z nimi walczyć, bo jest ich za dużo na raz. I dają o sobie znać dzień w dzień. Coraz częściej przychodzą momenty załamania, które sprawiają, ze mam wrażenie, że po prostu nie dam rady dłużej.
                        Firmy pozbyć się nie mogę- działam dopiero od 4 m-cy, wszystko się rozkręca, tonę w długach i dopóki z nich nie wyjdę, nie ma mowy o żadnej zmianie. Poza tym "spokojną pracę u kogoś" miałam przez 5 lat. Ciągle było mi źle i ciągle nie tak, głównie z powodu niemożności ułożenia sobie stosunków z ludźmi. Teraz pod tym względem jest dużo lepiej.
                        Przepraszam, że tak ciągle na jednej nucie jadę. Wiem, co trzeba zrobić (terapia) i że nalezy to zrobić natychmiast. Jednak mój pesymizm i niewiara w przyszłość skutecznie mnie hamują. Nawet dobro związku nie jest dla mnie aż tak wielką motywacją (choć o niczym innym nie marzę, jak właśnie o dobrym związku), bo przeświadczenie, że i tak się nie uda jest po prostu powalające.
                        Dziękuję za wszystkie miłe słowa. Doprawdy ciężko mi uwierzyć, że osoba w moich oczach tak beznadziejna, może dla innych mieć znaczenie. Jesteście cudownym wsparciem, które należy docenić. Pewnie najlepszym podziekowaniem byłoby jakieś konkretne działanie. Jednak do tego muszę się jakoś zebrać w sobie…

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 51 do 60 (z 62)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.