Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Więzienna klatka własnych myśli

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 65)
  • Autor
    Wpisy
  • Czerwonewino
    Uczestnik
      Liczba postów: 99

      Kuchnia. Brudna kuchnia. Sterta brudnych naczyń, garnków i talerzy piętrzy się w zlewie i na blatach szafek. Wszechogarniający smród alkoholu i wymiocin, które znajdują się w każdej umywalce. Mała dziewczynka stoi z dużym nożem, który nie pasuje do jej małej rączki. Przed chwilą z lodówki wyjęła kawałek wędliny. Pokroję ją w kosteczkę – pomyślała. Zrobię sobie ucztę. Jak w jakiejś luksusowej restauracji. Dziewczynka przekłada pokrojone kawałki do miseczki. Udaje, że jest w innym miejscu. Rozmawia z wymyśloną koleżanką. Uśmiecha się, gestykuluje. Delektuje się tą wyszukaną, w jej mniemaniu, potrawą, tak jakby jadła „najznakomitszy” posiłek świata.
      Szmer, ruch. Dziewczynka zeskakuje z krzesła i idzie zobaczyć co się dzieje. Staje w drzwiach pokoju. Ulga. Rodzice cały czas nieprzytomni leżą w łóżku. To są największe momenty ulgi. To jest czas kiedy mała dziewczynka nie musi pilnować przestrzeni wokoło. Nie musi zdejmować z ognia przypalających się garnków. Pusta butelka, poprzewracane kieliszki. Suchy chleb na stole. Mała dziewczynka stoi w drzwiach pokoju i się temu przygląda. Śpią, jest spokojnie…

      Przez całe swoje życie zamykałam wszystkie złe wspomnienia w metalowej szkatułce. Klucz do niej wyrzuciłam już dawno temu. Nie pamiętam nawet, gdzie ją zakopałam.

      Obecnie jestem w terapii. Na ostatniej sesji terapeutka wyjaśniła, że w każdym z nas jest dorosły, dziecko i krytyk. W związku z tym, że u mnie wszystko odbywa się z pułapu dorosłego i krytyka, wprowadziła mnie w temat pracy z wewnętrznym dzieckiem. Powiedziała, że już czas. Powiedziała, że muszę się zaopiekować tą małą dziewczynką, po to, żeby osiągnąć względną harmonię. Zapytałam: jak mam to zrobić? Nie mam dzieci, nie wiem jak się nimi opiekować. Nigdy nie wiedziałam jak się zachować w ich towarzystwie. Nie umiem się bawić. Zbyt szybko stałam się dorosła. Zapytała, czy nie mam własnych zdjęć z dzieciństwa. Podobno wtedy jest łatwiej, gdy widzi się oczy tego dziecka. Niestety, nie mam…
      Mam psa. Kochaną sunię, na którą, mam wrażenie, przeniosłam część swoich cech, tych podszytych właśnie wewnętrznym dzieckiem. Jest to duży, silny pies, a jest lękliwa, bardzo wrażliwa, potrzebująca kontaktu z ludźmi, a zarazen podchodząca do ludzi z nieufnością, nie potrafi być sama. Terapeutka powiedziała, żebym w takim razie do małej dziewczynki dotarła przy udziale mojego psa. Zrobiłam ogromne oczy ze zdziwienia. A terapeutka na to, żebym zaczęła od najprostszych rzeczy… gdy będę robiła jedzenie pieskowi, mam zapytać się małej dziewczynki co ona chciałaby zjeść na śniadanie…
      I dokładnie w tym momencie, z siłą tsunami, uderzył we mnie ten obraz, który opisałam na wstępie. Łzy popłynęły z oczu.

      Jeżeli taka najprostsza myśl, o zrobieniu małej dziewczynce śniadania, wywołuje we mnie nawroty wspomnień i tak emocjonalne reakcje, to co będzie dalej? Czy psychicznie dam radę zmierzyć się z tym co może do mnie wrócić, a co włożyłam na dno szkatułki, po to, aby móc funkcjonować w dorosłym życiu? Wiem, że muszę przez to przejść. Nie, to źle powiedziane – nie muszę, ja chcę przejść, jeżeli nawet będzie trzeba to się przeczołgać, dla tej małej dziewczynki, aby zapewnić ją, że jest już bezpieczna.

      Jedna z forumowiczek napisała, że przeszła pracę z wewnętrznym dzieckiem samodzielnie. Podziwiam. Nie wiem ile siły i odwagi trzeba w sobie mieć, aby temu podołać. Ja bym się nie odważyła. Może dlatego, że praktycznie nie pamiętam swojego dzieciństwa. Wracają jakieś pojedyncze obrazy. Z tego powodu wolę mieć przy sobie kogoś, kto w razie potrzeby pomoże mi uporać się ze wspomnieniami, które mogą okazać się zbyt bolesne i nie do przejścia w pojedynkę.

      Mam też obawy czy wielkim hamulcowym, utrudniającym pracę z wewnętrznym dzieckiem, nie będzie współuzależnienie. Pracuję nad nim równolegle. Przez całe życie, a chodzę już po tym padole łez ponad 40 lat, czułam się odpowiedzialna za swoich rodziców, którzy piją do dziś, żyjąc w toksycznej relacji. Teraz pracuję nad zmianą schematów i stawianiem nowych granic. Przez całe życie dbałam o to, żeby, gdy już upadali, upadek był miękki. Brałam na siebie odpowiedzialność za ich czyny, ponosilam konsekwencje ich decyzji. Teraz to zmieniam.

      Tylko czy dam radę udźwignąć psychicznie tak podwójnie ciężką pracę? A może połączenie tych dwóch obszarów to klucz do zrobienia kroku milowego w zdrowieniu?

      Do tej pory raczej byłam biernym uczestnikiem tego forum, tylko kilka razy udzieliłam się w tematach, które, poczułam, że są mi bliskie. Pomyślałam, że: raz kozie śmierć. Otworzę swój własny wątek. Liczę na to, że będzie to terapeutyczne doznanie, a przy tym przełamię swój lęk przed psychicznym obnażeniem się, krytyką i opiniami innych. Taki e-miting, do tego anonimowy, ma być dla mnie, poniekąd, sposobem na oswajanie krok po kroku własnych niepokojów i lęków, bezpiecznie będąc we własnych czterech ścianach, z dala od ludzi, a jednocześnie wśród nich.

      Jeżeli ktokolwiek z Was, forumowiczów, przeczyta o moich zmaganiach, o moich lękach i nadziejach i o wszystkim innym, co w przypływie radości, smutku czy poczuciu beznadziei (bo takie też się zdarza) wypłynie spod mojego pióra – to proszę, nie oceniajcie mnie zbyt surowo, bądźcie wyrozumiali. Każdy odnajduje własną drogę do ozdrowienia w najbardziej przyjazny dla siebie sposób, często idziemy innymi ścieżkami, ale każdemu z nas, tak myślę, przyświeca ten sam cel: ozdrowienie i emocjonalna harmonia.

      Pozdrawiam wszystkich cieplutko 😊

      Czerwonewino
      Uczestnik
        Liczba postów: 99

        Wyszłam z domu z bagażem, na który nie miałam wpływu. Nie wiem jeszcze co się w nim znajduje, bo nie ja go pakowałam. Otworzyłam już walizkę. Wyjmuję pojedyncze rzeczy i tworzę trzy kupki: biorę, wyrzucam, może się jeszcze przydać.

        truskawek
        Uczestnik
          Liczba postów: 581

          No tak, każdy ma własną drogę i jeszcze ta droga ma różne etapy. Poczucie, że jest we mnie dziecko, z którym mogę się jakoś porozumiewać, pojawiło mi się późno, chyba już po terapii.

          Mnie się ostatnio też czasem otwierają takie pojedyncze wspomnienia, czyli mniej szczelna robi się ta kurtyna. Traktuję to głównie jako skutek zajmowania się swoimi emocjami. Nie pracuję nad tym co sobie przypominam, tylko daje mi trochę ulgi, że te przeżycia z dzieciństwa nie wbijają się już tak ostro, jak w tym obrazie, który opisałaś. U mnie to zresztą najczęściej były przebłyski czystych emocji, nawet bez żadnego konkretnego obrazu, więc nie miałem nawet czego się chwycić, i to było przerażające, wybijało mnie z rzeczywistości na długo. A teraz jest to i bardziej konkretne, i bardziej łagodne.

          Z mojego doświadczenia zajmowanie się sobą, swoim wewnętrznym dzieckiem, to dobra przeciwwaga dla wiszenia na kimś innym i jedno z drugim się wcale nie kłóci. Powiedziałbym nawet, że zadbanie o siebie jest podstawą stawiania granic w relacjach.

          Także pozdrawiam i życzę ci powodzenia w tym nowym kąciku! 🙂

          Czerwonewino
          Uczestnik
            Liczba postów: 99

            Truskawek dziękuję za dobre słowo.

            Czy, gdy teraz zdajesz sobie sprawę, że jest w tobie mały chłopczyk i pojawiają Ci się przebłyski wspomnień – nie czujesz potrzeby, aby ktoś Cię poprowadził tą ścieżką?

            Swoje życie przeżywałam z pozycji „ja dorosły”. Małą dziewczynkę zamknęłam w szklanym pokoju. Wszystko widziała, ale była mało słyszalna, choć czasami próbowała rozbić szklany sufit. Zawsze tkwiła w głębokiej podświadomości. Próbowała przebijać się przez sny. Przez calusieńkie życie wszystkie sny, które miałam, to były sny o ucieczce. Uciekałam przed czymś lub przed kimś niedoprecyzowanym i niejednokrotnie budziłam się z krzykiem. Zazdrościłam tym, którzy snów nie pamiętają. A teraz, gdy jestem w terapii, nastąpiła zmiana. Jestem ciekawa co powiedziałby na to Freud🤔 Zaczęły mi się śnić sny konfrontacyjne. Konfrontuję się w nich z samą sobą lub z innymi, pokonując własne lęki i słabości. Budzę się z poczuciem, że jestem silna. Bardzo osobliwe doznanie, zwłaszcza dla kogoś kto zawsze starał się żyć tylko z poziomu świadomości 🙈🙉🙊

            truskawek
            Uczestnik
              Liczba postów: 581

              Hm, nie wiem co masz na myśli z tym prowadzeniem? Dla mnie – przynajmniej obecnie – te przeżycia nasycone wstydem, bezradnością, lękiem, żalem itp. nic nie wnoszą, tylko są takim krzykiem dziecka o uwagę, jeśli było zbyt długo jej pozbawione i usuwane w kąt.

              Schematy z domu zobaczyłem bardziej ogólnie na terapii i to mi pomogło się zorientować co się ze mną dzieje. Większość problemu to dla mnie dbanie o bieżący kontakt z emocjami, słuchanie tego wewnętrznego chłopca tu i teraz, a nie dotykanie tego, co było. I to mi pomaga.

              Jest mi bliskie to co mówisz o przeżywaniu jako „dorosły” i też moje przerażone i odcięte dziecko odzywało się albo w snach albo w ciągu dnia, gdy było już bardzo źle. Teraz w ciągu dnia czasem odczuwam to dziecko jako osobną osobę, a czasem nie, tylko po prostu słucham jak się czuję. Natomiast w nocy nie pamiętałem snów, a gdy jakiś wyskakiwał po obudzeniu, to też mnie rozbijał. A ostatnio dużo śpię i więcej snów pamiętam, ale mniej tam jest strachu i nie mam gorączkowej potrzeby żeby z tym coś zrobić, jakoś wyjaśniać ani się pozbyć. To się po prostu zdarza i ja to dopuszczam.

              U mnie w efekcie to nie jest poczucie siły, tylko raczej spokoju, brak lęku, że jeszcze coś powinienem zanim będę robić (lub nie robić i sobie leżeć) co chcę.

              Czerwonewino
              Uczestnik
                Liczba postów: 99

                Przez prowadzenie mam na myśli pomoc kogoś z zewnątrz. Czyli w twoim przypadku powrót na terapię, po to, aby przy pomocy fachowca utulić małego chłopca.

                Odnosi się wrażenie, że wybrałeś pozycję obserwatora małego chłopca, a nie utożsamienie się z nim. Jeżeli to jest dla Ciebie dobre i czujesz, że to wystarcza, aby zachować równowagę psychiczną, to chyba jest to słuszna droga. Ale czy jako obserwator nie występujesz tylko z pozycji „Ja dorosły”? Czy przez takie podejście chłopiec przypadkiem nie pozostaje cały czas za kurtyną, mimo, iż chciałby zobaczyć już słońce w pełni? Ale oczywiście to Ty najlepiej wiesz co jest dla Ciebie dobre 😊

                W pierwszym odruchu też podeszłam do pracy z wewnętrznym dzieckiem z pozycji obserwatora. Punkt widokowy jest zawsze bezpieczniejszy niż skok bez koła ratunkowego w głąb czarnej dziury. Nie jestem Alicją z krainy czarów. Nie mam białego królika, za którym mogę podążać😊
                Zauważyłam jednak, że u mnie się to nie sprawdza. W geście obrony stawiam gardę, zamrażam emocje i patrzę jak na obcą osobę. Tak robiłam przez całe życie. Wyparcie (mała dygresja: słownik w telefonie samodzielnie poprawił mi słowo wyparcie na wsparcie… jedna literka, a tak wiele zmienia, wszystko zmienia😊) – postawa, cecha, którą wykorzystywałam w życiu każdego dnia. Wskutek terapii zaczęłam się zastanawiać w jakim procencie to kim/jaka jestem, to jestem prawdziwa ja, a w jakim procencie to wszystko maski. Czy to jak widzą mnie inne osoby to prawdziwy obraz, czy może jednak zafałszowany jakąś maską? Czy maska jest w ogóle czymś realnym czy jest tylko naszym wyobrażeniem, które ma nam pomóc pokonać, zasmakować np. własny lęk. Czy w sytuacji, gdy staję przed grupą ludzi i prowadzę spotkanie, wewnętrznie czując się bardzo niepewnie, mając w sobie lęk przed konfrontacją, a wychodzę przed gremium i podobno tego mojego strachu nie widać (to nie jest moja opinia), podobno robię wrażenie pewnej siebie – to czy w tym kontekście, to jest maska? Jeżeli tak, to czy jest ona zła lub niewłaściwa, bo niejako oszukuję, czy też jest czymś dobrym, skoro pozwala mi się zmierzyć, a w perspektywie czasu oswoić własną słabość, własny lęk? A może nie ma masek. Może dysonans jaki pojawia się na styku: jak siebie postrzegamy, patrząc na siebie przez skrzywione, porysowane, w niektórych miejscach nawet potłuczone zwierciadło naszego życia a jak działamy przyjmując pewne postawy czy zachowania (takie koło ratunkowe), dzięki którym pomagamy samym sobie pokonać lęk będąc „tu i teraz” w zestawieniu z wdrukowanym nam poczuciem, że nie damy rady, że nie zasługujemy, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy – powoduje, że sami sobie wmawiamy, że zakładamy maski, aby dysonans był dla nas mniej bolesny? Może bycie tylko „tu i teraz” jest dla nas wybawieniem? Może będąc tylko „tu i teraz” jesteśmy tymi prawdziwymi i tylko w kontekście „tu i teraz” powinniśmy siebie postrzegać? Nie wiem czy pytania te nie są już na początku podszyte jakimś błędem myślowym, ale chciałabym znaleźć na nie odpowiedzi. Tyle się słyszy o maskach, a mi kojarzą się one pejoratywnie, może dlatego tymi pytaniami chcę je jakoś odczarować.

                Prowadzę firmę od 13 lat. Otworzyłam ją z inną kobietą. To ja byłam motywatorem i pomysłodawcą „pójścia na swoje”. Przyszedł taki moment kiedy się przed nią otworzyłam. Powiedziała mi, że w życiu by nie przypuszczała, że miałam takie życie. Choć, jak powiedziała, dzięki mojemu wynurzeniu bardziej zrozumiałe stały się dla niej moje pewne zachowania. Zapewne nie chcąc mnie zranić, usłyszałam, że niektóre moje zachowania, delikatnie mówiąc, wydawały jej się „dziwne” (pewnie nie chciała powiedzieć, że czasami, ze swoimi wybuchami, robię wrażenie wariatki 😳).

                Ale wracając do meritum… W moim przypadku praca z wewnętrznym dzieckiem będzie miała sens tylko wtedy, gdy w pełni utożsamię się z tą małą dziewczynką. Muszę zbudować most pomiędzy „ja dziecko” a „ja dorosły” i przeprowadzić „ja dziecko” na drugą stronę. Będzie to zapewne proces iście ekstremalny. Nie wiem, bowiem, jak stromy i jak niebezpieczny jest ten most, ale czego się nie robi dla dzieci 🙂

                truskawek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 581

                  Być może masz rację i że działam z pozycji obserwatora. Dla mnie jednak to wygląda raczej na proces oswajania się. Kiedy dziecko zaczyna ufać dorosłemu, to staram się je wysłuchać i coś zaproponować, czyli raczej jest to dialog. Natomiast gdy nie ufa, to nie znam żadnego sposobu, żeby je otworzyć, tylko czekać, aż samo w końcu zechce. Nie mam wrażenia, żeby chłopiec chciał teraz wyjść jakoś bardziej, zwykle na niego czekam.

                  Tak to postrzegam w tej chwili, ale może się to zmieni, dlatego mówię o etapach drogi. Bez terapii nie sądzę, żebym zaczął mieć kontakt ze swoim dzieckiem, ale wtedy to jeszcze nie nastąpiło, więc może to oswajanie jest kolejnym niezbędnym etapem, żebym mógł zrobić z tym coś więcej? Czasem myślę, żeby może wrócić na terapię (tym razem indywidualną), ale na dziś nie czuję tej potrzeby ani gotowości.

                  Czerwonewino
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 99

                    …”zwykle na niego czekam„…

                    Wzruszyłam się na te słowa, naprawdę.

                    Ja jestem w terapii indywidualnej. Terapeutka tłumaczy, że praca z wewnętrznym dzieckiem musi być stała. Mam myśleć o tej małej dziewczynce, rozmawiać z nią, pytać na co ma ochotę, zapewniać, że jest bezpieczna. Każdego dnia starać się, żeby otrzymała to czego nie miała. Przejść z nią przez wszystkie etapy, po to, aby wszelakie deficyty zostały wypełnione.

                    truskawek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 581

                      Te pomysły, żeby myśleć i mówić, brzmią dla mnie nieźle, może z nich skorzystam. A na pewno staram się codziennie robić coś, co moje dziecko lubi, plus czasem coś ekstra.

                      Zauważyłem w każdym razie, że moje dziecko jest bardzo nieufne na wszelkie obiecanki i dlatego jak usłyszałem radę, żeby zapewniać swoje dziecko, że zawsze będę przy nim, to ono już na samą myśl o tym się wystraszyło i zamknęło. Więc niczego mu nie obiecuję. I czasem jestem przy nim, a czasem nie, ale ono to akceptuje, bo go nie oszukuję, i widzi, że zwykle się staram dbać. Podobnie reaguje na oceny, zarówno negatywne, jak i pozytywne – kojarzy mu się to wszystko z manipulacją, więc tego też nie robię. Być może kiedyś się bardziej oswoi, zobaczymy.

                      Czerwonewino
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 99

                        „…na pewno staram się codziennie robić coś, co moje dziecko lubi, plus czasem coś ekstra…”

                        Chyba to wykorzystam😊

                        Jednak największy problem mam z beztroską zabawą, a czasami mała dziewczynka chce się bawić. Tutaj odzywa się poważny dorosły. Ale pracuję nad tym. Gdy nocą wychodzę z psem, teraz gdy jest śnieg, jak dziecko biegam, rzucam się śnieżkami. Staram się spełnić potrzeby małej dziewczynki🤗

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 65)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.