Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 3 wpisy - od 101 do 103 (z 103)
  • Autor
    Wpisy
  • kurianna
    Uczestnik
      Liczba postów: 103

      Droga Niebo na Ziemi! (ale fajne indiańskie imię wymyśliłaś:)

      poruszyła mnie Twoja historia, myślę o Tobie od wczoraj. Czerwone Wino i inni sporo już napisali, ale napiszę Ci o moich konkretnych doświadczeniach i o rzeczach, które mnie pomogły.

      1. Wybór terapeuty.
        Bardzo ważna kwestia. Na pewno nie mam takiej historii krzywdzenia fizycznego, ale faktycznie nie ma co porównywać. Trauma wczesnodziecięca to trauma wczesnodziecięca. Akurat mój terapeuta specjalizuje się w tej tematyce (nurt psychodynamiczny, ale z elementami innych, m.in. stosuje EMDR), uważam go za bardzo dobrego specjalistę. Znalazłam go w poradni leczenia uzależnień, ale wkrótce przeniósł się do prywatnego gabinetu. Teren to Śląsk (chyba że interesuje Cię online, choć według mnie to uboższa forma) ale to, co mogłabym Ci podpowiedzieć, to konkretny namiar. Należy on do European Society for Trauma and Dissociation. Oddział chyba jest też w Krakowie – moim zdaniem warto szukać terapeutów, którzy do niego należą, bo nie przestraszą się byle czego i wiedzą jak systemowo pracować z dużymi zranieniami.W necie wygooglałam taką przykładową panią terapeutkę z Krakowa, która jest w Stowarzyszeniu (do sprawdzenia, nie znam żadnych opinii osobiście):

        2. Nie wiem, czy czytasz po angielsku, ale mi bardzo pomaga książka „Complex PTSD. From surviving to thriving” Pete`a Walkera. Tym bardziej, jeśli u Ciebie wprost zdiagnozowano złożony zespół stresu pourazowego. Zawiera MNÓSTWO praktycznych sposobów radzenia sobie ze skutkami traumy – trudno mi się ją czyta, tak jest prawdziwa i trafna (ale po troszeczku ogarniam, stronę dziennie). Mogę Ci przesłać na mejla. Jeśli angielski to problem, warto chociaż przetłumaczyć sobie rozdział o radzeniu sobie z flashbackami emocjonalnymi – to jest czyste złoto. (choćby translatorem google).

        3. Napisałaś, że znajdowałaś Boga w przyrodzie. Bardzo mi to bliskie. Rozwiniesz temat? Mnie inspirowały tu zwłaszcza lektury z dzieciństwa, np. powieści Montgomery, w które wchodziłam mocno, tworząc swój wewnętrzny świat.

        4. Na terapii dowiedziałam się, że najlepsze sposoby radzenia sobie to są te nasze własne, które rozwijamy potem w terapii, pozbywając się zarazem powoli mechanizmów obronnych. Jakie Ty masz? Ja mam np. śpiewanie piosenek (zwłaszcza tych ważnych dla mnie za czasów nastoletnich np.), spacery marszem, jogę, rozmowy przy kawie z mężem, a odkąd pracuję z wewnętrznym dzieckiem – zabawa na placu zabaw. Plus podglądanie cudzych i eksperymentowanie:)

      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 1 miesiąc temu przez kurianna.
      kurianna
      Uczestnik
        Liczba postów: 103

        Joanno, dzięki za przywitanie. Przyznam, że napisanie postu (zwykle jestem w internecie jedynie obserwatorem) i oczekiwanie na odpowiedź wywołało we mnie niespodziewaną falę emocji, od ekscytacji, po wstyd i poczucie winy, że za bardzo odsłaniam sprawy, które „powinny” być zakryte przed „obcymi”. Ciekawe, czy tylko ja tak przeżywam pisanie tutaj i uzewnętrznianie się z rzeczami, które jednak – mimo terapii – ciągle jawią mi się jako zakazane (nie mówimy, co się dzieje w domu – a tym bardziej, co się dzieje w nas w związku z tym wszystkim, co w domu).

        Flirty jako rezultat tęsknoty nie tyle może za ojcem realnym, ale za tym, co powinien mi – swojej córce -dawać. A nie dawał. Bo – jak u Ciebie – na trzeźwo marudny, wiecznie niezadowolony (skacowany), wiecznie z nosem w książce lub w tv, po pijaku – niebezpieczny i nieprzewidywalny. Tyle że mój ojciec był jeszcze w dodatku czarującą „duszą towarzystwa” – wspaniale byłoby go mieć takiego w domu, jak czasem dawało się podejrzeć wśród kolegów. Ale po co starać się dla nas. Czyli na co dzień zero kontaktu, uwagi, zainteresowania. Jeśli już jakiś kontakt – wyłącznie na jego warunkach, pełen napięcia i wyprzedzania oczekiwań z mojej strony, żeby nie oberwać.

        Mój ojciec nie żyje od nastu lat. Nie mogę więc zadzwonić. Ale wyobrażam sobie, jak musiało Ci być ciężko, gdy dzwoniąc do domu w święta, usłyszałaś pijackie bełkotanie zamiast słowa wsparcia, życzeń czy po prostu usłyszenia, co u nich słychać. Takie „szlagi” często mi się przydarzają, gdy w chwili słabości szukam kontaktu z matką czy z siostrą (obie mocno współuzależnione) – zawsze się to źle kończy. Zaczynam rozumieć, czemu tak się dzieje, i robię tego mniej. W wigilię też oczywiście zadzwoniłam – trudno mi się było potem zebrać.

        Wracając do flirtów, hm… Pociąg fizyczny jest ważny (jasne, że czuję go również do kobiet, tyle że realizuję go bardziej na poziomie takiego „czułego” zbliżania się, przytulania, komplementów). Ale w terapii wychodzi na to – czego na razie nie rozumiem do końca emocjonalnie, tylko umiem przytoczyć w zarysie – że bardziej chodzi o kontrolę. Że przenoszę w sferę erotyczną relacje, żeby je lepiej kontrolować. Taki łagodny w miarę, podświadomy sposób kontrolowania – w odróżnieniu np. od agresji czy prostego siłowego zmuszania ludzi do robienia tego, czego chcę. Plus ekscytacja przy przekraczaniu granicy. Plus napięcie, bo oczywiście wycofuję się długo przed kluczowym momentem.

        A do kogo Ciebie ciągnie? Z kim Ty flirtujesz? Ja na pewno z „zimnymi”, niedostępnymi typami-uwodzicielami w rodzaju mojego ojca. Albo z tymi, z którymi jestem w coś twórczego zaangażowana – to mnie zawsze bardzo kręci. Albo z zakazanymi owocami (szef, uczeń) – tu się pilnuję bardzo, ale pociąg jest.

         

        kurianna
        Uczestnik
          Liczba postów: 103

          Mój pierwszy post tutaj, na forum. Do tej pory tylko czytałam, podtrzymywaliście mnie na duchu niejeden raz. Piszę także po trudnych świętach – kiedy miałam wrażenie, że duch mojego ojca dosłownie wstąpił we mnie, żeby pomóc mi je zrujnować dzieciom i mężowi… Udało się zażegnać kryzys, ale osad pozostał. Tak bywa, zwłaszcza w dni, gdy mam szczególną „napinkę”, by było dobrze. Chyba te święta dla wielu osób były konfrontacją z tym, co trudne i czemu często wolelibyśmy się nie przyglądać. Dla mnie były na pewno.

          Ale zdecydowałam się odezwać, bo bardzo dobrze znam z doświadczenia mechanizm, o którym piszesz, Joanno. Albo podobny. Jestem w udanym, bardzo stabilnym związku od liceum, powoli przekształca się on z „opiekuńczego” (mój mąż opiekun, sporo starszy ode mnie) w bardziej partnerski (oboje jesteśmy DDA, oboje w terapiach od kilku miesięcy).  Także mam problem z flirtami i towarzyszącym im „hajem” emocjonalnym. Nawet w moim wypadku niekoniecznie są to realne flirty, czasem głęboko skrywane stany „zakochania”. Piszę w cudzysłowie, choć gdy trwają, czuję emocje każdą tkanką i głęboko się wtedy męczę. Ale ekscytuję oczywiście też. U mnie jest to w ogóle szersze zjawisko – także z kobietami „flirtuję”, wchodzę w relacje, dodając pierwiastek erotyczny. Tak jakbym musiała wystawiać zawsze wszystko na tacę, jakby bez elementu erotycznego było za mało – za mało ciekawie, za mało barwnie, za mało fajnie. Na wszelki wypadek, żeby nie zostać odrzuconą.

          Dopiero dochodzę do tematu flirtów i zakochań w terapii – z facetem terapeutą to jest podwójnie trudne dla mnie… Nie wiem jeszcze za wiele, ale na pewno w dużej mierze relacja z moim ojcem jest podłożem tych raniących, bezsensownych relacji. Tęsknota za ojcem, w moim wypadku – bardzo zdystansowanym emocjonalnie, nieobecnym (jakby za szybą), a przy tym szalenie uwodzicielskim, żartobliwym, inteligentnym – dla obcych. Alkoholikiem odkąd pamiętam. A przy tym w moim domu role były bardzo przemieszane – jestem sporo młodsza od moich sióstr i mi często przypadała rola jakby „kompana” ojca, towarzyszki do kart czy oglądania telewizji. Także służącej na posyłki czy towarzyszki wypraw alkoholowych. Ale najczęściej po prostu dziecka „w pokoju obok”, którym nikt się nie zajmował, a które do ojca nie mogło nawet podejść. Przy czym wiadomo było, że mama bohaterka była „tą dobrą”, która nas utrzymuje, broni i której należy współczuć, a ojciec był „tym złym”, którego nie można było kochać ani się z nim identyfikować.

          Nie wiem, jak to wyglądało u Ciebie – u mnie silny drive do „obcych chłopów” na pewno po części wynika z tej przenoszenia uczuć do ojca, tych, których nigdy nie odwzajemnił, a które były skrywane. Plus oczywiście mechanizm, o którym pisali już Jakubek, dda93 i Truskawek – nie może być długo za dobrze, za stabilnie. Spokój oznacza napięcie, napięcia należy się pozbyć – więc wywołujemy kryzys. Choćby „tylko” w emocjach, jak u mnie, czasem z dreszczykiem, jaki daje fajna, zbliżająca rozmowa damsko-męska. Niekoniecznie od razu flirt, a jednak… U mnie także sam flirt wystarczy, długo długo przed linią mety uciekam. Ba, przed terapią nie wiedziałam nawet, że flirtuję! Myślałam, że jestem taka kumpelska i tak sobie po prostu rozmawiam:D.

        Przeglądasz 3 wpisy - od 101 do 103 (z 103)