Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 81 do 90 (z 109)
  • Autor
    Wpisy
  • kurianna
    Uczestnik
      Liczba postów: 109

      No i odłożyć telefon… Ymhm… Łatwiej powiedzieć niż zrobić 😉 Zawsze łatwiej przeglądać tysiąc gotowych perfekcyjnych rezultatów – to takie satysfakcjonujące przecież! I na tym się kończy:D Cenna uwaga.

      kurianna
      Uczestnik
        Liczba postów: 109

        Dzięki, Noname, za taką wyczerpującą odpowiedź. I inspirującą. Powiem szczerze, nie wpadłyby mi do głowy tak proste sposoby jakie opisałaś:D Dzielenie się kimś z tym co robię – zawsze wydawało mi się to za mało ważne, za mało wartościowe i godne uwagi (wiadomo, z domu: rezultat ma być od razu PERFEKCYJNY albo do kosza i nie próbuj więcej, bo to wkurza!). A stworzenie wokół siebie wspierającej atmosfery (ludzie, słońce, przestrzeń) może być kluczowe. Bardzo fajna też myśl z prezentem, robieniem czegoś dla kogoś – w sumie kiedy ostatnio sięgnęłam po papier i nożyczki, to właśnie dla kogoś, dla mojej nauczycielki z gitary. Fajne. Od razu też czuję, że na mnie działa taka przyjazna rywalizacja – Wy coś robicie, ja też chcę coś robić, idzie mi energia „do góry” od razu, tak pozytywnie, jak mówiłaś.

        Zniechęcają mnie pierwsze próby (a i tak wymagają ogromnego przełamania, by zacząć, pokonania ogromnej wewnętrznej inercji i lęku), bo wydają mi się chaotyczne, amatorskie, duuuużo gorsze od innych… Kurde, wiem, że to mechanizmy, ale na razie się im przyglądam bezradnie. Przekonania stojące za nimi są za silne chyba póki co (nie masz prawa się za nic brać! robisz bałagan! rzępolisz! zniknij stąd! – coś w tym stylu na poziomie przekazu z domu).

        Biję się też w piersi z odbieganiem od tematu – tutaj tylko hobby, bez wsadzania kija w mrowisko.

        Noname, bardzo podoba mi się Twój sposób dyskusji – taki wnikliwy i pełen szacunku dla drugiej strony, a jednocześnie aktywnie unikasz wejścia w spiralę negatywności, budując pozytywne podejście. Mega dla mnie!

        kurianna
        Uczestnik
          Liczba postów: 109
          w odpowiedzi na: Tęsknota po terapii #485140

          Fajnie, dokładnie to wszystko opisałeś. Możliwe, że ten zgryz jest w związki z terapią behawioralną, skupioną na objawach – objawy ogarniasz, więc kończymy. A Ci się przeniesienie włączyło mega (czyli obudziły Ci się wczesnodziecięce braki, które w końcu trzeba samemu zacząć zaspokajać), więc proces jest totalnie w trakcie. Stąd ta tęsknota taka bolesna. U mnie poziom cierpienia był prawie nie do wytrzymania, wyłam z bólu podczas wszelkich przerw, urlopów terapeuty etc. Leki pomogły no i oczywiście żmuuuudne przegadywanie tematu w terapii (wstyd, lęk, obawa przed zakończeniem, bo jestem „za bardzo” zaangażowana). No i kupa lektur w temacie (to mój sposób radzenia sobie z rzeczywistością od dzieciństwa), dlatego troszkę się tu mogę powymądrzać:) Dziękuję za tolerancję dla belferskiego może czasem tonu:)

          Czy Ty w ogóle kierowałeś gniew do swojej t.? Bo to tak brzmi, jakbyś skończył na etapie idealizacji, takiego uwielbienia i tęsknoty. Gniew to bardzo ważny element, a ja widzę (i odczuwam) co najmniej 5 powodów dla których mógłbyś wyrazić swój gniew na sesjach.

          Wg mnie masz dwa wyjścia, może nawet na raz: wejść w furtkę spotkań z Twoją terapeutką i przegadać z nią temat tak szczerze jak Cię na to stać. Łącznie z gniewem na nią, który być może gdzieś Ci tam kiełkuje (i który w mojej ocenie dobrze by Ci zrobił). I nie udawać samemu przed sobą, że skończyłeś terapię (bo masz wesele, bo już rok, bo coś tam). Jesteś w samym środeczku.

          Czujesz cierpienie, którego źródło będzie Ci ciężko samemu usunąć (tęsknota przeniesieniowa). Warto, żebyś miał wsparcie w tym momencie. Osobiście radziłabym Ci poszukać takiego terapeuty, który zajmuje się traumą wczesnodziecięcą i/lub tematem uzależnień i współuzależnienia (byle nie sam terapeuta uzależnień, tylko psychoterapeuta). Np. jest w stowarzyszeniu European Society for Trauma and Dissociation. Albo jakiegoś polecanego przez kogoś z podobnymi do nas problemami.

           

          Bardzo Ci kibicuję w szukaniu wyjścia z tej niełatwej i bolesnej sytuacji. Natomiast jasna strona to taka, że to o czym piszesz świadczy, że serio już dużo zrobiłeś w terapii. Dużo kroków za Tobą. Fajnie byłoby to mądrze pociągnąć. Mówię z doświadczenia własnego, mojego męża DDA, który właśnie wraca na terapię z kim innym, bo też dotrwał do etapu „ogarniania kuwety”, ale nie przepracowania traumy. Moja przyjaciółka też jest psychoterapeutką, więc sporo się wymieniamy spojrzeniami.

          kurianna
          Uczestnik
            Liczba postów: 109
            w odpowiedzi na: Tęsknota po terapii #485134

            Że jak – w złą stronę? Że bałeś się za bardzo zaangażować? To jest istota terapii, przeniesienie. Tak organizujemy relacje w naszym życiu, taka matryca – po to się jej przyglądamy w procesie, żeby móc to zmienić. To nie jest tak, że robisz coś „tylko” z terapeutą. Robisz to wszędzie zapewne. Tylko tu bardziej widać. Np. pewnie wyprzedzająco pomagasz ludziom i bierzesz na siebie za dużo w innych relacjach też. Albo tak jak ja – zamiast zająć się swoimi sprawami, właśnie uciekam w Twoje problemy od mega stresującego zadania, jakie mnie czeka:D:D:D

            Tylko ważne żeby to wszystko (strach przed zaangażowaniem, lęk przed pójściem za daleko) przynieść na sesję.

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez kurianna.
            kurianna
            Uczestnik
              Liczba postów: 109
              w odpowiedzi na: Tęsknota po terapii #485133

              Czy to są dobre powody by kończyć terapię? Sam podjąłeś taką decyzję? Mnie mój t. mówi, że to relacja 50-50 i że jedna strona nie decyduje nagle o zakończeniu. Miałeś szczerą rozmowę na temat przyczyn zakończenia terapii?

              Nie rozumiem z tym weselem? To był warunek, koniec terapii? Twój, narzeczonej?

              Bo tak ogólnie terapia rok to bardzo krótko… W sam raz żeby rozgrzebać. Zwykle 2,5-3 lata, czasem 4, 5… Ewidentnie jesteś w samym środku przeniesienia (a więc i procesu terapeutycznego).

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez kurianna.
              kurianna
              Uczestnik
                Liczba postów: 109
                w odpowiedzi na: Tęsknota po terapii #485131

                Kurczę, nie zazdroszczę… Natomiast nie obwiniaj się – frame`u (ram) pilnuje psychoterapeuta, nie Ty. Ty mogłeś sobie proponować podróż na księżyc i seks po trzy godziny dziennie – masz prawo mówić wszystko na terapii, a nawet powinieneś, bo to zdradza różne potrzeby – zadaniem terapeuty jest, by nie doszło do przekroczeń. A doszło. Jeśli kobieta ma kwalifikacje, wiedzę i doświadczenie i pozwoliła, byś jej naprawiał auto i zapraszał ją na wesele – dla mnie to jest niedopuszczalne. I jeszcze w dodatku Ty bierzesz na siebie odpowiedzialność (typowy mechanizm DDA – nadoodpowiedzialność, jeszcze Ci to wzmocniło mechanizm obronny i poczucie winy, co za niedopilnowanie!).

                Rozumiem, że psychoterapeuta w nurcie behawioralnym może inaczej rozumieć ramy i słabiej ich pilnować niż psychodynamiczny. Ale wedle wszelkich szkół doszło do przekroczenia – wejścia w relację dualną. I nieważne, że Ty proponowałeś – ona miała tego pilnować. Ze wsparciem superwizora. W dodatku kiedy w grę wchodzi trauma (chyba 100 procent DDA), to przeniesienie jest bardzo silne (negatywne, pozytywne, idealizujące, zależy od procesu i momentu) i nie ma że „to inny nurt” terapii, gdzie teraz możemy się od czasu do czasu wymienić usługami i poprzebywać na weselu. Ech…

                Jasne, że nie rozumiesz dlaczego taka przyjaźń jest niemożliwa, że wydaje się to bzdurą. Boże, ileż emocji mnie ten temat kosztował. Dlaczego nie moglibyśmy się zaprzyjaźnić jakoś? Przecież tyle mamy wspólnego, tak świetnie się dogadujemy… Ech… Dobry terapeuta wie, że z tego będzie tylko problem. I to nie jego – ale Twój.

                Zostałeś z rozgrzebaną terapią i dużym cierpieniem (które moim zdaniem – tak!!! – będzie się wzmagać po każdym „spotkaniu”). Mój terapeuta też podkreślał (mamy dzieci w jednej szkole:O), że przy takich spotkaniach nawet small talk nie wchodzi w grę – bo jedno dzieje się w rozmowie, a w emocjach rozkręcony rollercoaster. Miejsce rozmowy z terapeutą jest niestety na terapii – żeby to się udało. I to powinno być właściwie dokończona terapia.

                Niestety, właśnie też sporo czytałam o tym, że terapeuci behawioralni mniej są wyedukowani jeśli chodzi o przeniesienie (albo udają, że to ich nie dotyczy, bo terapia ma trochę inny charakter). A dobre rozwiązanie przeniesienia to jest bardzo delikatna sprawa. I wiele może się wydarzyć po drodze (np. odczytane przez pacjenta odrzucenie – i już myśli samobójcze). Każdy terapeuta wchodzi w relację z pacjentem i ona jest podstawą zdrowienia – tyle że nie jest to relacja dualna (przyjacielska, romantyczna, wzajemna), ale terapeutyczna właśnie i dlatego obłożona specyficznymi warunkami i ramami. Ich trzymanie świadczy o profesjonalizmie terapeuty, nie dyplomy, jakie zdobył. Ostro, ale gniew mi się włączył  na Twoją t., że jeszcze Ci wzmocniła poczucie winy i rozmycie granic, zamiast Cię nauczyć zdejmowania z siebie nadmiernej odpowiedzialności, a brania jej tam gdzie trzeba (NIE zalicza się do tego naprawa jej auta). Taki odpowiednik parentyfikacji w dorosłym życiu. Czyli dla mnie – retraumatyzacja (chociaż możesz to widzieć inaczej oczywiście).

                Moim zdaniem znalazłeś się (NIE Z WŁASNEJ WINY, nie daj sobie tego wmówić) w bardzo „tricky” sytuacji, najeżonej pułapkami. Na pewno spotkania przyczynią Ci bólu (masz przeniesienie dalej), na pewno będzie po nich gorzej (ulga będzie krótkotrwała), bo dalej Ci wyje tęsknota. Jeśli możesz do niej wrócić i rzecz przegadać – albo spotkać się z kimś innym w tej konkretnej sprawie – spróbowałabym. Serio, zostawienie tego w takim stanie zawieszenia „ach, zobaczę ją w maju na moim ślubie… a potem na grillu we wrześniu…” nie brzmi jak zdrowa relacja. A tego powinna nauczyć właściwie poprowadzona terapia – że wchodzimy w relacje zdrowiej, tak żeby sobie już nie szkodzić – albo potrafimy z nich zrezygnować w imię obrony siebie.

                kurianna
                Uczestnik
                  Liczba postów: 109
                  w odpowiedzi na: Tęsknota po terapii #485129

                  Cześć, Adamus!

                  Współczuję Ci serdecznie Twojego stanu, doskonale wiem o czym mówisz. Tzn. na tyle, na ile to możliwe – ale stan tęsknoty za terapeutą, niechęć do zakończenia procesu (mimo poprawy i ogarnięcia objawów) i chęć poszerzenia tej relacji poza gabinet to jest mi coś bardzo bliskiego.

                  Generalnie jednak – choć nie wiem, w jakim nurcie pracuje Twoja terapeutka – to, co napisałeś wydaje mi się niepokojące ze względu na jej profesjonalizm. Po pierwsze nie bez powodu tzw. dualne relacje pacjent-teraupeta są zabronione. Nie chodzi tylko o romans czy przyjaźń, ale także przyjmowanie od pacjentów jakiegokolwiek „serwisu” – to jest właśnie dualna relacja (czyli wymiana wzajemna). Terapeuta jest dla Ciebie. Nie Ty dla niego – w żadnej formie. Tak się dzieje, żeby właśnie móc bez szkody dać sobie pomóc, rozbroić mechanizmy obronne, rozwiązać przeniesienie i jakby zabrać terapeutę do swojego wnętrza (jako tzw. introjekt – czyli „dobry” obiekt, który zastąpi Ci „złe” obiekty w psychice pozostałe po trudnej przeszłości i pozwoli żyć zdrowiej). Ale celem jest samodzielność – i pogodzenie się z utratą (także terapeuty w takiej formie, w jakiej masz go na sesjach – ale dopiero w sytuacji, gdy jesteś na to w pełni gotowy i poprzedza to długi zazwyczaj czas przygotowania i zakończenia).

                  Pozwalając na relację dualną (serwis), terapeutka w mojej ocenie przekroczyła granice i zrobiła Ci krzywdę. Co gorsza, pogłębiła ten stan, proponując Ci znajomość (czy tam zgadzając się na Twoją propozycję) – to niestety jest przepis na katastrofę. Taka relacja nigdy nie będzie symetryczna, ona zawsze będzie mogła nacisnąć odpowiednie dźwignie, jeśli się pokłócicie, trudno też będzie być przy niej neutralnym (te wszystkie emocje z przeniesienia, o których pisałeś). Jeśli mogę wyrazić swoje zdanie – poczytałabym na ten temat czy porozmawiała z kimś kompetentnym i przyniosła te rzeczy na terapię. Albo rozważała jak najszybszą zmianę terapeuty – moim zdaniem może Ci być bardzo ciężko w obecnej sytuacji. Jest to nieprofesjonalne ze strony Twojej t., że na coś takiego pozwoliła i dalej to wzmacnia. Potencjalnie może Cię to bardzo skrzywdzić. Zapytałabym, czy jest tego świadoma? Ciekawa też jestem, jakie ma kwalifikacje (certyfikat towarzystwa terapii? W trakcie? Nie sądzę), że pozwoliła na takie przekroczenie.

                  Czy lepsze radzenie sobie to już czas na koniec terapii? Moim zdaniem nie, jeśli masz wciąż takie silne potrzeby emocjonalne (wczesnodziecięce najprawdopodobniej) – należy najpierw je opłakać w terapii, a później nauczyć się je samemu zaspokajać. I dopiero jest czas na powolne kończenie. Mam nadzieję, że uda Ci się ogarnąć tę sytuację, nie zwątpić w ogóle w terapię i znaleźć odpowiednie wsparcie. Mocno trzymam za Ciebie kciuki, Adamus!

                  kurianna
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 109

                    Potrzebuję się odnieść do Twoich słów, abcd.

                    Bo teraz jeżeli powiesz, że np. homoseksualizm jest zaburzeniem ze sfery seksualnej, albo że aborcja (ot tak zabicie nienarodzonego) jest niedopuszczalna( to przecież oczywiste), to jest to przez niektórych za moją agresję.

                    Nie sądzę, żeby samo wypowiadanie Twoich poglądów było per se agresywne. Zwłaszcza jeśli nie podnosisz głosu, mówisz wtedy, gdy ktoś pyta czy chce słuchać (w sensie że nie narzucasz tematu). Ale mam przeczucie, skąd może się brać taka ocena „prawie wszystkich z którymi rozmawiasz”.

                    Po pierwsze, słowo „oczywiste” – jeśli coś jest oczywiste, to znaczy, że nie ma dyskusji. A pole do dyskusji w przypadku wymienionych tematów jest ogromne. Więc jakby zamykasz usta tym „oczywiste” temu, kto chce rozmawiać – a ma prawo, podobnie jak Ty, mieć odmienne poglądy (np. że zygota i embrion to jeszcze nie człowiek – człowiekiem dopiero może się stać w pewnym, szeroko w zależności od kultury, dyskutowanym momencie, a kobieta ma prawo decydować o swoim zdrowiu i o tym, co się z nią dzieje).

                    Podobnie słowo „zaburzenie” w odniesieniu do homoseksualizmu jest bardzo oceniające i dyskusyjne. Homoseksualizm nie jest też zaburzeniem w medycynie. W jakim więc sensie go używasz – jako odstępstwa od normy? To dlaczego tak negatywnie nacechowany termin jak zaburzenie, są bardziej neutralne. Poza tym kto ustala tę normę? Społeczeństwo? Biologia? Święte księgi różnych kultur powstałe w różnych stuleciach i warunkach? Pole do dyskusji znów jest gigantyczne i otwarte, nie ma tu mowy o „oczywistości”.

                    Dlatego więc chociaż nie używasz agresji i bardzo spokojnie głosisz swoje poglądy – sposób ich prezentacji (zamykający dyskusję na dyskusyjne tematy i podanie swoich poglądów jako obowiązującej oczywistości) może być za pasywną agresję, agresję „w białych rękawiczkach” uznany.

                    Piszę to, pewnie wkładając kij w mrowisko. Mam jednak do czynienia na codzień z ofiarami konsekwencji takiego zamykania dyskusji i ocennych sformułowań (np. dzieci po próbach samobójczych, bo rodzic uważa ich homoseksualizm za „zaburzenie”). Natomiast bardzo doceniam spokojny ton Twoich wypowiedzi. Taki też zachowuję w mojej.

                    • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez kurianna.
                    kurianna
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 109

                      Obserwuję Waszą rozmowę i coś sobie uświadomiłam. Mam nadzieję, że nie uznacie tego za obcy „wtręt” w Waszym dialogu.

                      Zrobiliście oboje bardzo dużo kroków w podążaniu za Waszą artystyczną pasją. Mówicie, że nie kończycie wszystkiego, ale tyle wiecie o swoich hobby i jednak macie dużo wytworów (nieładne słowo:) na swoim koncie. Ja jestem w innym miejscu. Z upodobaniem kupuję przybory (plastyczne, mechaniczne) i nie umiem zacząć. Paraliżuje mnie „pusta kartka” i nie jestem w stanie posunąć się dalej. Kredki za 500 zł (kupione w nagrodę za dużą rzecz) się kurzą… Nawet przełożyłam je do kubeczków, by było łatwiej sięgnąć, przerobiłam temat na terapii (że przenoszę na nich swoich oprawców, a kredki mówią: i tak nie dasz rady, jesteś do niczego) i nadal nic. Jak Wy w ogóle zaczęliście? Glina i majsterkowanie to moje marzenie. Zostaję przy pomniejszych, mniej twórczych hobby (książki, ogród, praca zawodowa – zajmuję się uczeniem teatru), a jeśli coś zaczynam (gitara) nie umiem się wzbić na poziom regularności, który gwarantowałby sukces. Pomimo lekcji.

                      Jak w ogóle postawiliście pierwsze kroki?

                       

                      kurianna
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 109

                        Bardzo niepokojąco brzmi Twój wpis. Piszesz, że nic Cię już dobrego nie spotka, a jednak tu, na tym forum, jest tylu ludzi, którzy próbują przelać Ci odrobinę nadziei. Poopowiadać o swoich sposobach radzenia, rozwiązaniach. Którzy czują bliskość z Tobą (przeciwieństwo odrzucenia).

                        Czy wszystko OK u Ciebie (w sensie podstawowego bezpieczeństwa)? Taka ostateczność w puencie The end i metaforze „napychania ust trawą”. Może coś by pomogło? Rozmowa? Chyba że po prostu mocno stawiasz granicę pt. „koniec tego wątku”, a ja odczytałam zbyt dramatycznie Twoją wypowiedź.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 81 do 90 (z 109)