Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 81 do 90 (z 103)
  • Autor
    Wpisy
  • kurianna
    Uczestnik
      Liczba postów: 103
      w odpowiedzi na: Tęsknota po terapii #485129

      Cześć, Adamus!

      Współczuję Ci serdecznie Twojego stanu, doskonale wiem o czym mówisz. Tzn. na tyle, na ile to możliwe – ale stan tęsknoty za terapeutą, niechęć do zakończenia procesu (mimo poprawy i ogarnięcia objawów) i chęć poszerzenia tej relacji poza gabinet to jest mi coś bardzo bliskiego.

      Generalnie jednak – choć nie wiem, w jakim nurcie pracuje Twoja terapeutka – to, co napisałeś wydaje mi się niepokojące ze względu na jej profesjonalizm. Po pierwsze nie bez powodu tzw. dualne relacje pacjent-teraupeta są zabronione. Nie chodzi tylko o romans czy przyjaźń, ale także przyjmowanie od pacjentów jakiegokolwiek „serwisu” – to jest właśnie dualna relacja (czyli wymiana wzajemna). Terapeuta jest dla Ciebie. Nie Ty dla niego – w żadnej formie. Tak się dzieje, żeby właśnie móc bez szkody dać sobie pomóc, rozbroić mechanizmy obronne, rozwiązać przeniesienie i jakby zabrać terapeutę do swojego wnętrza (jako tzw. introjekt – czyli „dobry” obiekt, który zastąpi Ci „złe” obiekty w psychice pozostałe po trudnej przeszłości i pozwoli żyć zdrowiej). Ale celem jest samodzielność – i pogodzenie się z utratą (także terapeuty w takiej formie, w jakiej masz go na sesjach – ale dopiero w sytuacji, gdy jesteś na to w pełni gotowy i poprzedza to długi zazwyczaj czas przygotowania i zakończenia).

      Pozwalając na relację dualną (serwis), terapeutka w mojej ocenie przekroczyła granice i zrobiła Ci krzywdę. Co gorsza, pogłębiła ten stan, proponując Ci znajomość (czy tam zgadzając się na Twoją propozycję) – to niestety jest przepis na katastrofę. Taka relacja nigdy nie będzie symetryczna, ona zawsze będzie mogła nacisnąć odpowiednie dźwignie, jeśli się pokłócicie, trudno też będzie być przy niej neutralnym (te wszystkie emocje z przeniesienia, o których pisałeś). Jeśli mogę wyrazić swoje zdanie – poczytałabym na ten temat czy porozmawiała z kimś kompetentnym i przyniosła te rzeczy na terapię. Albo rozważała jak najszybszą zmianę terapeuty – moim zdaniem może Ci być bardzo ciężko w obecnej sytuacji. Jest to nieprofesjonalne ze strony Twojej t., że na coś takiego pozwoliła i dalej to wzmacnia. Potencjalnie może Cię to bardzo skrzywdzić. Zapytałabym, czy jest tego świadoma? Ciekawa też jestem, jakie ma kwalifikacje (certyfikat towarzystwa terapii? W trakcie? Nie sądzę), że pozwoliła na takie przekroczenie.

      Czy lepsze radzenie sobie to już czas na koniec terapii? Moim zdaniem nie, jeśli masz wciąż takie silne potrzeby emocjonalne (wczesnodziecięce najprawdopodobniej) – należy najpierw je opłakać w terapii, a później nauczyć się je samemu zaspokajać. I dopiero jest czas na powolne kończenie. Mam nadzieję, że uda Ci się ogarnąć tę sytuację, nie zwątpić w ogóle w terapię i znaleźć odpowiednie wsparcie. Mocno trzymam za Ciebie kciuki, Adamus!

      kurianna
      Uczestnik
        Liczba postów: 103

        Potrzebuję się odnieść do Twoich słów, abcd.

        Bo teraz jeżeli powiesz, że np. homoseksualizm jest zaburzeniem ze sfery seksualnej, albo że aborcja (ot tak zabicie nienarodzonego) jest niedopuszczalna( to przecież oczywiste), to jest to przez niektórych za moją agresję.

        Nie sądzę, żeby samo wypowiadanie Twoich poglądów było per se agresywne. Zwłaszcza jeśli nie podnosisz głosu, mówisz wtedy, gdy ktoś pyta czy chce słuchać (w sensie że nie narzucasz tematu). Ale mam przeczucie, skąd może się brać taka ocena „prawie wszystkich z którymi rozmawiasz”.

        Po pierwsze, słowo „oczywiste” – jeśli coś jest oczywiste, to znaczy, że nie ma dyskusji. A pole do dyskusji w przypadku wymienionych tematów jest ogromne. Więc jakby zamykasz usta tym „oczywiste” temu, kto chce rozmawiać – a ma prawo, podobnie jak Ty, mieć odmienne poglądy (np. że zygota i embrion to jeszcze nie człowiek – człowiekiem dopiero może się stać w pewnym, szeroko w zależności od kultury, dyskutowanym momencie, a kobieta ma prawo decydować o swoim zdrowiu i o tym, co się z nią dzieje).

        Podobnie słowo „zaburzenie” w odniesieniu do homoseksualizmu jest bardzo oceniające i dyskusyjne. Homoseksualizm nie jest też zaburzeniem w medycynie. W jakim więc sensie go używasz – jako odstępstwa od normy? To dlaczego tak negatywnie nacechowany termin jak zaburzenie, są bardziej neutralne. Poza tym kto ustala tę normę? Społeczeństwo? Biologia? Święte księgi różnych kultur powstałe w różnych stuleciach i warunkach? Pole do dyskusji znów jest gigantyczne i otwarte, nie ma tu mowy o „oczywistości”.

        Dlatego więc chociaż nie używasz agresji i bardzo spokojnie głosisz swoje poglądy – sposób ich prezentacji (zamykający dyskusję na dyskusyjne tematy i podanie swoich poglądów jako obowiązującej oczywistości) może być za pasywną agresję, agresję „w białych rękawiczkach” uznany.

        Piszę to, pewnie wkładając kij w mrowisko. Mam jednak do czynienia na codzień z ofiarami konsekwencji takiego zamykania dyskusji i ocennych sformułowań (np. dzieci po próbach samobójczych, bo rodzic uważa ich homoseksualizm za „zaburzenie”). Natomiast bardzo doceniam spokojny ton Twoich wypowiedzi. Taki też zachowuję w mojej.

        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat temu przez kurianna.
        kurianna
        Uczestnik
          Liczba postów: 103

          Obserwuję Waszą rozmowę i coś sobie uświadomiłam. Mam nadzieję, że nie uznacie tego za obcy „wtręt” w Waszym dialogu.

          Zrobiliście oboje bardzo dużo kroków w podążaniu za Waszą artystyczną pasją. Mówicie, że nie kończycie wszystkiego, ale tyle wiecie o swoich hobby i jednak macie dużo wytworów (nieładne słowo:) na swoim koncie. Ja jestem w innym miejscu. Z upodobaniem kupuję przybory (plastyczne, mechaniczne) i nie umiem zacząć. Paraliżuje mnie „pusta kartka” i nie jestem w stanie posunąć się dalej. Kredki za 500 zł (kupione w nagrodę za dużą rzecz) się kurzą… Nawet przełożyłam je do kubeczków, by było łatwiej sięgnąć, przerobiłam temat na terapii (że przenoszę na nich swoich oprawców, a kredki mówią: i tak nie dasz rady, jesteś do niczego) i nadal nic. Jak Wy w ogóle zaczęliście? Glina i majsterkowanie to moje marzenie. Zostaję przy pomniejszych, mniej twórczych hobby (książki, ogród, praca zawodowa – zajmuję się uczeniem teatru), a jeśli coś zaczynam (gitara) nie umiem się wzbić na poziom regularności, który gwarantowałby sukces. Pomimo lekcji.

          Jak w ogóle postawiliście pierwsze kroki?

           

          kurianna
          Uczestnik
            Liczba postów: 103

            Bardzo niepokojąco brzmi Twój wpis. Piszesz, że nic Cię już dobrego nie spotka, a jednak tu, na tym forum, jest tylu ludzi, którzy próbują przelać Ci odrobinę nadziei. Poopowiadać o swoich sposobach radzenia, rozwiązaniach. Którzy czują bliskość z Tobą (przeciwieństwo odrzucenia).

            Czy wszystko OK u Ciebie (w sensie podstawowego bezpieczeństwa)? Taka ostateczność w puencie The end i metaforze „napychania ust trawą”. Może coś by pomogło? Rozmowa? Chyba że po prostu mocno stawiasz granicę pt. „koniec tego wątku”, a ja odczytałam zbyt dramatycznie Twoją wypowiedź.

            kurianna
            Uczestnik
              Liczba postów: 103

              Wow, jakie fajne pytanie☺️

              Czas wolny to koszmar dla dda😃 nie ma ram jakie daje praca… Jeśli chcesz się z kimś zobaczyć to jest to męczące i potencjalnie narażające na odrzucenie, niedogadanie etc. No i jeśli masz dzieci to już masakra – trzeba się nimi zajmować a jak to robic dobrze skoro nikt nie nauczył niczego poza zaniedbaniem lub nadmierną kontrolą a Twoje własne wewnętrzne dziecko wyje niezaspokoje kiedy zajmujesz się jakimś innym (czyli własnym rodzonym😅). Niezdolność do prawdziwego relaksu – czas wolny to doskonały moment kiedy wszechobecne napięcie daje znać o sobie. No więc zawsze można iść w impulsywne (imprezy, adrenalina etc.) lub nadmiernie kontrolujace metody spędzania wolnego czasu (kompulsywne kursy, aktywność fizyczna taka do zajechania się a potem rzucenia do zera etc.). Tak to w skrócie rysowało się przed terapią 😃

               

              Nadal trudno mi bez widma przeszłości robić coś dla siebie i czuć się luźno. Ale raz w tygodniu rysuje sobie (kurs udemy), często czytam, czasem oglądam coś ambitnego lub nie (2 razy w tygodniu). Działka, bieganie, spacery – nie tak bardzo regularnie. I nadal trudno mi się pozbyć takiego mechanizmu: czas wolny jeśli się uda wyluzować lub osiągnac sukces to euforia, potem powrót do szarej rzeczywistości- spadek. Trudno mi osiągnąć takie zen, że w obu tych stanach jestem po prostu tu i teraz i cieszę się momentem. Bardziej obowiązuje system napięcie-ulga. Ciekawe jak to u innych wygląda.

              kurianna
              Uczestnik
                Liczba postów: 103

                A mi z kolei bardzo się spodobała Twoja otwartość i takie wprost wyrażenie potrzeb. Nigdy nie wiadomo, co się pootwiera, każde spotkanie z drugim człowiekiem to niewiadoma i przygoda. Na ten moment jesteś gotowy na przytulanie bez zobowiązań – wykazujesz gotowość, by to uzyskać – dajesz jasne ramy, jak to ma wyglądać i jesteś gotów zainwestować swój czas i zaangażowanie. Dla mnie mnie – odważne i fajne postawienie sprawy. Powodzenia!

                kurianna
                Uczestnik
                  Liczba postów: 103

                  Cześć, Oliwia,

                  wiem, że chciałaś zamknąć wątek, może jednak jeszcze zajrzysz. Przeczytałam właśnie znaczną część tego, co napisałaś, i empatia odpaliła mi głęboko w duszy (i w brzuchu, aż mnie skręcało lekko – tak mi rezonowało Twoje doświadczenie, jak jasno i konkretnie wyrażone BTW!).

                  W punktach może napiszę, co mi się zgodziło i co wyniosłam ze swojego procesu zmiany (terapia, książki, eksperymentowanie z relacjami).

                  1. Nie mam borderline`a, ale mam „poprzesuwane suwaki” w tę stronę, jak rzekł mój t, więc tytuł wątku jest mi bliski, podobnie jak świat pustki i samotności, który opisujesz (tak, też mam męża i dzieci – o ileż łatwiej byłoby z kotami:D, jak często ostatnio myślę). Borderline to brzmi jak wyrok – ale to jedynie zespół utrwalonych cech, mechanizmów obronnych – jeden zdiagnozuje już przy pewnym utrwaleniu, kto inny zobaczy człowieka i powie „proszę się nie wsadzać w szufladki, tylko dbać o siebie i się nie oceniać” (jak mój specjalista).
                    2. Z tego, co wiem, to zaburzenie wiąże się z traumą. Głęboką, tnącą jak sztylet, traumą wczesnodziecięcą. Stąd moje pytanie: czy te terapie (opis grupowej brzmi jak jakaś paskudna retraumatyzacja!), które przeszłaś, są dobrze dobrane? Czy Twój t specjalizuje się w traumie, uzależnieniu, EMDR itd.? Bo niestety, w tym zawodzie często łatwo o pomyłkę. Ja uważam, że mam duże szczęście trafić na kompetentną i profesjonalną pomoc, w nurcie psychodynamicznym (praca z przeniesieniem, potwornie bolesna, ale i bardzo efektywna).
                    3. Najważniejsza rzecz: dziecko. Wewnętrzne dziecko. Jeśli denerwuje Cię nomenklatura: część dziecięca. Już piszę, o co mi chodzi:

                  Czy moje zaburzenie (które w końcu uznałam swoje borderline, przyjęłam tą diagnozę) jest naprawdę takie zawinione? Czy jestem tak bardzo sama sobie winna? Czuję, że nie jestem w stanie naprawić już tego stanu rzeczy. Po prostu emocjonalnie, społecznie jestem wadliwa.

                  Ewidentnie słyszę tu, rezonujące z moim, poczucie winy, poczucie bezwartościowości, ból nie do wytrzymania. To, czego się nauczyłam w terapii, to dbać o tę dziewczynkę we mnie. Słuchać jej uważnie. Odróżniać mój własny głos od głosu chóru oprawców w mojej głowie. Gdy przeczytałam o tym, że także byłaś ostatnim, zaniedbanym dzieckiem, karanym za płacz… O, matko, dokładnie mój los. Plus nieciekawe uwikłanie w relację z ojcem, rodzaj emocjonalnego incestu, przy ciągłym obwinianiu przez matkę i siostrę, że w ogóle podchodzę do ojca-alkoholika, który był w domu wyklęty. Stąd też może mocne poczucie bliskości doświadczeń.

                  To, czego się nauczyłam – to moim obowiązkiem jest o tę dziewczynkę zadbać. I nie dokładać jej więcej. Odróżnić chór oprawców i wszyte przez nich przekonania (jesteś wszystkiemu winna; jesteś warta cokolwiek, tylko jeśli jesteś produktywna; jesteś wadliwa i ktokolwiek zobaczy co masz w środku – ucieknie etc., etc.). Udało mi się, mimo ogromnego bólu, odnowić relację z samą sobą. Na opiekuńczą. Oczywiście są wzloty i upadki, ale moje jakieś tam sukcesy w relacjach z innymi za tym poszły (choć przy eksperymentowaniu, traceniu, ryzykowaniu, poczuciu bycia ocenianą i odrzucaną, przez starych znajomych, przez nowych – wyłam). Choć nadal oczywiście często postrzegam się jako samotną jak palec i mam myśli samobójcze (ale wiem, że to flashback emocjonalny z dzieciństwa – i czekam znowu, aż będę w stanie znów zobaczyć świat w szarościach, a nie w czerni i w bieli). Ale jest to część mnie, którą ogarniam teraz z poziomu świadomego Ja, widząc mechanizmy i potrafiąc się przy pewnej pracy i daniu sobie czasu – od nich uniezależnić.

                  kurianna
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 103

                    Cześć, AaMaska

                    Spoko, że się odezwałeś – spodobało mi się też takie pełne akceptacji podejście „przyjmę każdą opinię”👍 Fajne. Aż chce się pisać.</p>
                    Nasunęło mi się jedno – kontrola. Odnalazłam siebie w sprzed terapii w opisywanej przez Ciebie sytuacji: dopóki nie schudnę 7 kg, zero niczego… Miałam tak długo, surowa dla siebie autokontrola (basen, dieta, bieganie… Aż do puszczenia w stronę obżarstwa znowu i zarzucenia całkiem zdrowych aktywności). Też lubię wypić w towarzystwie jako sposób spuszczania napięcia, też nie robię tego codziennie.

                     

                    Czy jesteś blisko uzależnienia? Tylko Ty sam (z pomocą najlepiej kogoś kto ogarnia temat i widzi Cię z zewnątrz) możesz sobie odpowiedzieć. Równie ważne dla mnie jednak jest wychwycenie dość okrutnego podejścia do siebie. Żelaznej autokontroli. Dlatego potem uciekasz w całkowite puszczenie – jak przy kumplach i wódce szklankami. Bo trudno o łagodność dla siebie więc skaczesz w ekstrema. Przynajmniej u mnie tak było – kompulsywne jedzenie załatwiało regulacje emocji. I czasem wspólne picie też. Moim zdaniem naprawdę warto się temu przyjrzeć w terapii – wyjdziesz zaopiekowany i szczęśliwszy, łagodniejszy dla siebie (taka autokontrolą przeciążasz swojego krytyka wewnętrznego, który zamiast Cię chronić, niszczy w rezultacie). I może się okazać że problem potencjalnego uzależnienia sam się rozwiąże. Powodzenia!

                    • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 3 miesięcy temu przez kurianna.
                    • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 3 miesięcy temu przez kurianna.
                    kurianna
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 103
                      w odpowiedzi na: Mój chłopak z dda ? #484646

                      Kasia Nosowska kiedyś powiedziała, że to nie ofiary przemocy się powinny wstydzić, tylko druga strona (na pytanie, czy się nie wstydzi mówić, że stosowano wobec niej przemoc w związku). Wstyd jest czymś naturalnym, gdy nasza słabość czy niedoskonałość może zostać „ujawniona” – wydaje nam się, że pęka nas wizerunek itd. Moim zdaniem wyjście do rodziców (możesz zawsze im powiedzieć tylko tyle, na ile jesteś gotowa) będzie bardzo odważnym rozwiązaniem i jedynym rozsądnym. To duża umiejętność potrafić zwrócić się o pomoc. Poza tym, dasz sobie czas, by rzecz przemyśleć z dala od źródła tej burzy uczuć – może warto, choć trzeba to opłacić odważnym wyjściem.

                      Mi po terapii osobiście pomaga w takich chwilach (kiedy muszę się obronić przed czyjąś agresją) spojrzenie z punktu widzenia mojego wewnętrznego dziecka. Czy pozwoliłabym w taki sposób krzywdzić dziecko? Swoje dziecko? Na pewno nie. Czyli czemu pozwalam robić to sobie? I przerywam taki krąg. Tak jak umiem na daną chwilę. Wychodzę. Pewnie, że to jest piekielnie trudne niekiedy, bo czujesz, jakby czekały Cię pustka i samotność. Ale zawsze warto.

                      A jak z rodzicami? Możesz się tam po prostu zatrzymać? Gorąco trzymam kciuki za Ciebie, Załamana.

                      kurianna
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 103
                        w odpowiedzi na: Mój chłopak z dda ? #484642

                        NIE MA sposobu, by dotrzeć do osoby w amoku. Wpada w amok, bo taką ma dynamikę – i Ciebie pod ręką. Dopóki nie przerwiesz tego kręgu, wychodząc z niego, będzie to tak trwało.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 81 do 90 (z 103)