Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 91 do 100 (z 103)
  • Autor
    Wpisy
  • kurianna
    Uczestnik
      Liczba postów: 103
      w odpowiedzi na: Mój chłopak z dda ? #484641

      Załamana, dobrze, że się tu pojawiłaś i się otworzyłaś. To wymaga dużej odwagi.

      W tej chwili najważniejsze jest Twoje bezpieczeństwo. Dopiero później będzie można myśleć o pomocy komukolwiek. Czy masz gdzie się zatrzymać? Masz takie miejsce, gdzie możesz się udać? Dystans pomógłby Ci także  trzeźwo ocenić sytuację.

      Telefon na Niebieską Linię to także dobre rozwiązanie „na już”.

      Tego, że umiesz bez niego żyć i dlaczego sądzisz inaczej, dowiesz się na terapii. Jak również tego, dlaczego zgadzasz się na to, by „ukochana” osoba stosowała wobec Ciebie przemoc. Dowiesz się też, że zgadzając się na taki układ, swoją uległością nie pomagasz mu bynajmniej, a wspierasz jego agresywną postawę.

      kurianna
      Uczestnik
        Liczba postów: 103

        Hej, Melinda, fajnie, że miałaś odwagę się tu otworzyć:) To jest duża rzecz!

        Nie napiszę pewnie nic nowego, ale podzielę się tym, co mi zarezonowało z Twoim wpisem. Też moim zdaniem czeka Cię terapia, jeśli chcesz zmiany swojej sytuacji w relacjach – bez tego chyba nie ma szans. Podzielę się swoim doświadczeniem – nic dziwnego, że czujesz się zdezorientowana w kwestii orientacji czy pociągu do kobiet. Ale nie na tyle, żeby faktycznie w tym kierunku działać. Mnóstwo osób z trudnych domów tak ma, tym bardziej, jeśli doznało się jakiś traum seksualnych wcześnie (niekoniecznie w domu, ale np. w czasach nastoletnich – wychodzisz z domu, gdzie nie uczą Cię granic, tylko spełniania oczekiwań i wsłuchiwania się w potrzeby drugiej osoby – i już nieszczęście gotowe; nawet możesz nie wiedzieć, że jakaś relacja była naruszeniem – tak było w moim wypadku, gdy wydawało mi się normalne, że po prostu weszłam w związek jako bardzo młoda nastolatka z dorosłym mężczyzną – ponieważ wszyscy w towarzystwie to akceptowali, a gość był miły i byłam zakochana, więc nie przyszło mi do głowy, że coś jest nie OK; Twoje wspomnienie o krótkich relacjach damsko-męskich tak mi zamajaczyło, że może nie w każdej z nich byłaś ze względu na swój dobrostan). Ale to nie znaczy, że „po prostu jesteś lesbijką” i włącza Ci się to w relacji – raczej jest to pewne spektrum, rodzaj otwartości, która często wynika z niezaleczonych ran. Jest to część większego problemu, nie samej zero-jedynkowej orientacji.

         

        Druga rzecz – stalkowanie profilu chłopaka, zainteresowanie zimnymi facetami z problemami, lęk przed bliskością. To wszystko (wierzę w to mocno!) jest do przepracowania z właściwym terapeutą (najlepiej taki, który zajmuje się traumą, uzależnieniami itd.). Moim zdaniem być może po prostu przenosisz – czyli w relacjach szukasz jakby „ojca”, ale takiego, który tym razem nie odejdzie i z którym będziesz mogła „naprawić” to co było w domu (czyli mieć relację). Stąd radar na niewłaściwych facetów. Taka podświadoma nadzieja, że „tym razem się uda” go naprawić itd. A stalking wskazuje być może na tęsknotę właśnie taką przeniesieniową – czyli podświadomie liczysz, że pewne potrzeby niezaspokojone w dzieciństwie tu wreszcie zostaną zaspokojone. Oczywiście nie zdarzy się to w samej relacji damsko-męskiej, ale możesz nauczyć się je zaspokajać w relacji z samą sobą podczas terapii. Najpierw trzeba jednak sobie te potrzeby uświadomić i zobaczyć je pod mechanizmami obronnymi. To jest długi i trudny proces, ale warto. W dodatku bardzo wcześnie się tu zwróciłaś – to niesie ogromną nadzieję. Potem można już zacząć budować prawdziwe bliskie relacje w związku, ale bez etapu uświadomienia sobie pewnych rzeczy – jest to trudne.

        PS. Niepotrzebnie piszę „(Ty) liczysz”, bardziej chodziło mi o komunikat od siebie; sprawdź sobie po prostu, czy coś Ci z tym, co tu napisałam, Twojego zagrało;)

         

        kurianna
        Uczestnik
          Liczba postów: 103

          Witaj, Lift! Ciekawe, co tu piszesz, Twoje obserwacje wydają się być bardzo przemyślane, są też dobrze wyartykułowane. Ponieważ sama jestem w terapii i bywam (czy może raczej bywałam) bardzo defensywna a propos procesu i tego co mi on daje, Twój wpis ze mną zarezonował.

          Po pierwsze – czy Ty też jesteś w terapii? Albo byłeś? Bo być może Twoje odczucia wynikają z tego, że Twoja partnerka odbywa drogę, na której Ciebie nie ma. Często też osoby DDA w terapii odkrywają, że ich granice były bardzo naruszane nawet w najbliższych relacjach (takich jak romantyczna) i to nie ze złej woli drugiej osoby, tylko naszego własnego „podkładania się”. W terapii się zaczyna widzieć i stawia się granice, często po raz pierwszy. Mój mąż np. też uważał, że stawiam granice za ostro i że on się czuje tym naruszony. Stopniowo nauczyliśmy się rozmawiać naprawdę otwarcie i spokojnie nawet na trudne tematy (mimo że naprawdę było co przegadywać) i teraz wydaje mi się to bardziej w równowadze. Ale on też jest w terapii. I to wiele zmienia.

          Przyszło mi do głowy, że to wrażenie odzywania się obcej osoby może mieć dwojakie podłoże. Po pierwsze, ona Ci stawia granice po raz pierwszy, w tematach, których tego nie robiła do tej pory – może więc wydaje się to być takie mechaniczne, sztuczne, odpychające. Daję Ci słowo, że to jest naprawdę trudna praca. Taka że trzeba całego siebie przebudować, żeby być w stanie w ogóle coś powiedzieć trudna. Ciekawa też jestem, jakiego typu dajesz feedback – czy mówisz jakie uczucia to w Tobie wzbudza, czy raczej atakujesz czy też jesteś defensywny. Mój mąż np. zmienił komunikację, ja też swoją zmiękczyłam (np. mówiąc, że jego odczucia są dla mnie ważne, ale nie umiem inaczej na ten moment pewnych rzeczy sformułować, ale będę mieć na przyszłość jego odczucia na uwadze). I działa.

          Jest jeszcze druga rzecz. Kiedy dyskutujecie, po prostu Twojej partnerce mogą aktywować się inne części. Te obronne. One się muszą wyuczyć i stąd wrażenie mechaniczności. Nie wiem, czy jesteś zaznajomiony z teoriami IFS (internar family system, system wewnętrznej rodziny, czyli części, które mają różne funkcje, generalnie chcą nam pomóc, ale często bywają nadużywane, takim najbardziej oczywistym jest wewnętrzny krytyk) czy też tym, jak funkcjonuje psychika osoby typu DDA, czyli taka, która często była poddana mechanizmowi dysocjacji. Ja czasem mam tak, że dosłownie „przeskakuję” między częściami – zmienia mi się głos, mimika, postawa ciała, wszystko. Teraz już jestem tego bardziej świadoma, wykorzystuję to w pracy np. Zaczynam też je rozróżniać i słyszeć kiedy się aktywują, można wtedy lepiej nad tym panować (np. nie dawać się bullyingować krytykowi, poskromić chęć wygrania za wszelką cenę, uspokoić wewnętrzne dziecko itp.). Ponieważ Twoja partnerka mówi inną częścią (animusem, którego szkoli po prostu na terapii), stąd wrażenie „kogoś obcego” w pokoju.

           

          Ciekawam, co o tym sądzisz:)

           

           

          kurianna
          Uczestnik
            Liczba postów: 103
            w odpowiedzi na: Krok VII DDA -sugestie #483877

            Swojego zdrowienia nie opieram na kontakcie z Bogiem (raczej rozstałam się z Nim na dotychczasowych warunkach, zobaczymy, co dalej). Ale w modlitwie o pogodę ducha (ang. serenity) jest coś uniwersalnego. Zagrało mi z jednym zdaniem Petera Walkera, autora Complex PTSD. From surviving to thriving (najlepsza książka o DDA, na jaką trafiłam w życiu; perfekcyjne uzupełnienie terapii na żywo; podejście głównie behawioralne, ale bardzo systemowe i sięgające głęboko, oparte o doświadczenia własnego zdrowienia i dziesiątek klientów). Autor napisał, że odetchnął naprawdę, kiedy to spokój, pogoda ducha (właśnie ang. serenity) stała się dla niego ważniejsza od euforii, którą ścigał wcześniej i która była dla niego celem. A która z kolei szybko przechodzi w swoje przeciwieństwo. To jedno z tych wskazań (orientację na spokój wewnętrzny niż na skokowe, fantastyczne, ekstatyczne doznania), którymi chciałabym się kierować. Choć dla mnie nie jest to w ogóle naturalne. Ale powoli dostrzegam w tym coraz większą wartość.

            kurianna
            Uczestnik
              Liczba postów: 103

              Cześć, Ona i On! A zwłaszcza On, bo piszesz jednak w swoim imieniu;)

              Napiszę Ci z mojej perspektywy, nie udzielając wprost rad, bo w nie nie wierzę za bardzo, bywają też raniące („bo ja to już tyle wiem, a teraz Ciebie nauczę” – raczej wierzę w proces wymiany). Wasza historia wydała mi się w wielu sferach zbieżna do mojej – przede wszystkim uderzyła mnie ogromna miłość i szacunek, z jakim piszesz o żonie. To jest coś absolutnie cennego, naprawdę jest na czym budować i o co dbać. Wiele dołów i kryzysów Was spotkało po drodze, brzmi to bardzo niszcząco – bo nie bardzo chyba było jak się zregenerować po jednym, a tu już następny u bram… Znam to też z własnego doświadczenia, choć w innym natężeniu, każda historia jest inna.

              Ale łączy nas podobieństwo sytuacji – też jesteśmy małżeństwem DDA, też z dziećmi, zmagamy się z pracą i różnymi kłopotami zdrowotnymi, rodzinnymi. też jesteśmy osamotnieni w opiece nad dziećmi. I choć nie mam aż takich sukcesów w pracy, finansowo nie przekłada się to na wiele, ale znam ten drive do ambitnego działania w pracy, a potem odreagowywania w domu, piwkiem czy awanturą. Mimo ogromnej miłości do dzieci i mojego męża.

              Teraz oceniam, że mimo tych wszystkich dobrych rzeczy: mieszkanie, rodzina, wartościowa społecznie praca, jakiś krąg znajomych czy przyjaciół – moje życie zaczęło grzęznąć w coraz bardziej gęstej depresji. Skończyłoby się „cichą rozpaczą”, jak pisał Thoreau. Zaczęłam żyć dzięki terapii i tyle – może to brzmi banalnie. Mój mąż poszedł w moje ślady i teraz oboje jesteśmy w procesie – bywa ostro, wyznaczamy granice, uczymy się siebie, poznajemy się na nowo (po ponad 20 latach razem), wyjaśniamy stare zadry i zranienia (nazbierało się, jestem w związku odkąd byłam młodą nastolatką). Dzieci odżyły – mimo że myślałam sobie jako o luźnej „rockandrollowej” mamie, miałam ogromną kontrolę i wywierałam presję, perfekcjonistyczną i niszczącą (kontrola to istota współuzależnienia). Nie jest „lepiej” w jakimś abstrakcyjnym sensie – po prostu stopniowo, z ogromnym bólem, stajesz twarzą twarz z tym, jaki jesteś w rzeczywistości, co jest Twoje, a co narzucone z zewnątrz (u mnie mnóstwo „moich” rzeczy okazało się pożyczonych od matki – np. Bóg, bycie miłą, samopoświęcanie etc.). I akceptujesz to powolutku, mierząc się z tymi „strasznymi” rzeczami w sobie, które oglądane w obecności profesjonalisty okazują się zupełnie do zaakceptowania i pokochania. W miłości to ma jeszcze jedną cudowną stronę: poznajesz naprawdę osobę, z którą żyłeś i którą kochałeś tyle lat! To jest hit. Widzisz ją wyraźniej, mniej idealizując czy dewaluując, mniej grając czy próbując się stopić w jedno – po prostu poznajesz swojego męża! Dla mnie to jest coś po prostu bezcennego. Z dziećmi dzieje się podobnie.

              Nie ma tu żadnej prostej drogi. Terapia jest długa i kosztowna (nie chodzi mi bynajmniej o pieniądze). Ale to jest droga do życia. I tyle.

              Pozdrawiam Cię serdecznie – kurianna.

               

              kurianna
              Uczestnik
                Liczba postów: 103
                w odpowiedzi na: Wsparcie w wyprowadzce #483602

                Cześć, Uciekinierko!

                Musi Ci być bardzo trudno – odciąć się od wszystkiego, co – chociaż toksyczne – to jednak znajome. Moim zdaniem jesteś niesamowicie dzielna, że kryzys wykorzystałaś do zrobienia kroku, który Ci pomoże. Nie mam wątpliwości, że tak będzie. Choć pewnie towarzyszy Ci lęk – wielu by sparaliżowało.

                Czy masz się gdzie wyprowadzić? A terapia – czy już ktoś na miejscu Cię wspiera? Czy dopiero zaczniesz? Masz już coś upatrzonego? Nie do końca jestem pewna, czy dobrze rozumiem też tę „jedną osobę” – czy mówisz o przemocowym ojcu, czy jednak o kimś innym, kto był przy Tobie? Jeśli byłaś sama z ojcem pijakiem cały czas, bez wsparcia z zewnątrz – masakra. Tym bardziej godne podziwu, że się tu odezwałaś, poprosiłaś o pomoc, a przede wszystkim zdecydowałaś odejść. Trzydziestka to naprawdę dobry wiek na nowy początek (jestem parę lat starsza, trochę żałuję, że czekałam tak długo, ale każdy dojrzewa do zmiany w swoim czasie).

                Wytrwałości i dużo miłości dla siebie Ci życzę. Wysyłam moc ciepłych myśli i takie dziewczyńskie, solidarne „girl power”, co byś się nie dała trudnościom!

                kurianna
                Uczestnik
                  Liczba postów: 103
                  w odpowiedzi na: Samotność #483561

                  Cześć, Cerber,

                  osobiście uważam, że usłyszałeś coś ważnego, może to być następny etap pracy nad sobą. Ja sama bardzo dużo podczas terapii pracuję z wewnętrznym dzieckiem/dziecięcą częścią (zwał, jak zwał) i nigdy nie zapomnę tej chwili, gdy mała Kurianka odezwała się do mnie. Brzmiało to bardzo podobnie: przemówiłam do niej łagodnie pierwszy raz wprost, zapytałam, czy mi zaufa, a ona do mnie: jak mogę Ci zaufać, byłaś dla mnie okrutna, nigdy mi nie pomagałaś, jeszcze mi dokładałaś. Po tym wszystkim, co mnie wcześniej spotkało.

                  To było coś. Od tego czasu zaczęłyśmy rozmawiać. Na razie jeszcze mam tę część odłączoną, jeszcze długa droga do integracji i uznania jej potrzeb w pełni, ale po roku terapii jest o niebo lepiej. Dlatego myślę, że może te słowa skierowane do Ciebie to może być jakiś rodzaj przełomu, docierania do jądra problemu. I to nie na poziomie samej rozumowej rozkminy, ale na poziomie emocji i pracy wewnętrznej. Dla mnie to był przełom – Ty też zacząłeś czuć działanie terapii, uaktywniłeś się tutaj – trzymam kciuki za Ciebie i Twoje zmagania. Nie jesteś sam.

                  Sama nie mam problemu z taką dosłowną samotnością, o jakiej piszesz (raczej skracam dystans, jestem impulsywna, mam dużo powierzchownych znajomości i parę głębszych), ale np. ten obrazek, który pokazałeś, mocno przypomniał mi moją depresję i zmagania z taką wewnętrzną ciemnością. I taką samotnością w głębi, zimną i ciemną – bo na zewnątrz to ja akurat umiałam świetnie ten kaganek obnosić (wysoka fasada, trzymanie fasonu, w środku wszystko wyje, ale pomrożone zupełnie). Teraz jest dużo lepiej, czarna sfera znacząco się zmniejszyła i jest bardziej adekwatna do sytuacji.

                   

                  kurianna
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 103

                    Jakubek, w punkt ująłeś istotę współuzależnienia po prostu:) Wpisuję do skarbczyka 🙂

                    Mnie najbardziej przeszkadza perfekcjonizm (raczej blokujący niż sprawczy). Ciągła kolejka rzeczy w głowie do zrobienia. Świadomość, że nie spełniam swoich marzeń. Nieumiejętność odpoczywania. Spełnianie oczekiwań – często wyimaginowanych lub znacznie zawyżonych.

                    Samo wypisanie tej listy jest przeciwieństwem spokoju.

                    kurianna
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 103
                      w odpowiedzi na: Jak być mężem DDA #483398

                      Cześć, man43

                      poruszył mnie Twój wpis. Bardzo. Myślę, że napisanie tego, czym tu się podzieliłeś, wymagało ogromnej odwagi. I bardzo mnie porusza fakt, że nadal chcesz walczyć o szczęście swoje i swojej rodziny, i nie przekreślasz żony całkowicie ani tego związku, mimo że jesteś ofiarą agresji. Ty i dzieci.

                      Miałam analogiczną sytuację u siebie w domu, choć mniej drastyczną (przemoc słowna, nie tak częste akcje) i nie tak czarno-białą (oboje z mężem jesteśmy DDA, oboje jesteśmy wybuchowi). Ale też rozdanie było podobne – wspólne mieszkanie, dwójka dzieci, oboje stabilna praca, długi udany związek pełen miłości. Ale piekło o byle drobiazg też się zdarzało i wtedy też dewaluowałam męża na maksa i wyciągałam miotacz ognia. Czarno-biały scenariusz. A potem pojawiają się dzieci i wiesz, że one na to patrzą i że to je niszczy. Teraz jesteśmy oboje w terapiach (każdy w swojej), po roku jest o niebo lepiej. Ale Twój wpis widzę też jako przestrogę: popatrz, tak mogło dzisiaj być u Ciebie, gdybyś nie podjęła tej decyzji. Gdybyś nie wytrwała w chęci zmian.

                      Nie będę Ci dawać rad, bo nie bardzo w to wierzę, ale podzielę się moim doświadczeniem. Wmyślę się też w domniemane uczucia Twojej żony i napiszę Ci, co by mi pomogło na jej miejscu. I co uważam, że powinna usłyszeć. Zrobisz z tym oczywiście, co zechcesz – jest to pewne przybliżenie napisane na podstawie moich własnych doświadczeń i wiedzy o sobie wyniesionej z terapii.

                      Skoro Twoja żona jest tak agresywna dla Ciebie i dla dzieci, pewnie sama zniosła bardzo dużo przemocy. Może sobie nawet tego jasno nie uświadamiać – w rodzinach alkoholowych nasze granice były łamane na tysiąc różnych popieprzonych sposobów, nie tylko czystą fizyczną przemocą, ale często różną chorą parentyfikacją. Skoro jest tak okrutna dla własnych dzieci, na pewno jest też okrutna dla samej siebie (i swojej małej wewnętrznej Dziewczynki). Dodatkowo musi być ogromnie sfrustrowana sobą i tkwieniem w kole agresji, na pewno zdaje sobie sprawę, co wyczynia jako matka i żona, cierpi z tego powodu, wstydzi się, ale jej mechanizmy obronne odpalają w odpowiedzi i jest jeszcze bardziej agresywna, gdy zwrócić jej uwagę. Zaprzecza i atakuje na oślep. Tworzy się błędne koło. Jasno to powiem: masz prawo bronić siebie (przemoc nie zależy od płci, jesteś ofiarą przemocy) i swoich dzieci. Ale jeśli wystąpisz tylko jako protektor dzieci (co jest słuszne), najprawdopodobniej żona odpowie defensywą.

                      Ja najchętniej na jej miejscu usłyszałabym, że bardzo ją kochasz i myślisz, że powinna zadbać o siebie. Że widzisz, jak bardzo cierpi. Że czasem trudno jest samemu sobie pomóc i warto poszukać na zewnątrz, by dobrze zaopiekować się sobą. Że skąd ma to sama potrafić po tym, co przeszła w domu. I że wiesz, jak jej trudno sobie z tym wszystkim poradzić – z dziećmi, pracą, z demonami swojej przeszłości. Opieka nad dziećmi jest potwornie frustrująca, gdy masz własne wewnętrzne dziecko niezaopiekowane – nie ma skąd brać na to zasobów. Może pomogłoby jej trochę czasu dla siebie, by mogła rzecz przemyśleć? Jakiś wyjazd z koleżankami czy coś? Bo moim zdaniem powinna też jasno usłyszeć, że nie pozwolisz na agresję wobec siebie. Ani wobec dzieci. Ani wobec niej samej – bo ona też jest ofiarą samej siebie. A Tobie na niej zależy. I na szczęściu Waszej rodziny. Że będziesz musiał postawić jej granicę – bo szanujesz i siebie, i ją. W jaki sposób sobie to bezpieczeństwo zapewnić, jak tę granicę wyznaczyć – na pewno sam będziesz wiedział najlepiej, tu też padło wiele podpowiedzi.

                      Domyślam się, jak dobija ją fakt, że nawala jako matka; domyślam się, jaka się czuje odrzucona przez dzieci (tym bardziej, że upada fasada, już panie z przedszkola nawet wiedzą – dla nieleczonego DDA to jest masakra). Więc frustracja nakręca jej agresję i zaprzeczanie. To, że ona sama jest sprawcą przemocy, nie pomaga, bo pewnie zaostrza jej potwornego (jak zakładam) wewnętrznego krytyka. Tak się nie da żyć.

                      Myśl o terapii może ją przerażać. Ja sama wymiękłam za pierwszym razem po 1. sesji. To jest potwornie bolesny proces. Dla mnie taki jest na pewno. Przełamanie tego lęku i wytrwanie może być bardzo trudne. Ale będziesz ją wspierał i będziesz przy niej – a to bardzo dużo znaczy, nie musieć przechodzić przez to samotnie. Powtórzę na koniec – masz prawo (a nawet obowiązek wobec siebie) zadbać o bezpieczeństwo swoje i dzieci. Ale zaczęłabym od wskazania, że bardzo ją kochasz, wiesz, jak jest jej trudno (ja wiem, byłam w tym miejscu) i chcesz powalczyć o Wasz związek i Waszą rodzinę. Wierzę, że warto. Jeśli nie da się rozmawiać, napisz list. Jest tysiąc dróg dotarcia, słowa pisanego nie da się zignorować ani mu zaprzeczyć. Trzymam za Was kciuki mocno.

                       

                       

                      kurianna
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 103

                        Niebo, fajnie, że tak obszernie odpisujesz;)

                        1. Cieszę się, że namiar Ci się przydał. Jak akurat EMDR mam jeszcze przed sobą (po 1,5 roku w terapii), więc o samej procedurze nic z doświadczenia nie napiszę. Ale wydaje mi się, że ci terapeuci, którzy znają się na dysocjacji i leczeniu traumy, pomogą bardziej profesjonalnie niż mówieniem ogólników i lekami. U mnie np. leki stabilizują sam proces, ale nie wyobrażam sobie, że do nich miałoby się wszystko sprowadzać. Chyba też trudno poczuć się bezpiecznie w sytuacji, gdy ktoś, kto ma Cię prowadzić w procesie, sam czuje się niepewnie, słuchając Cię lub jest wprost przerażony tym, co mówisz. Tym bardziej, że proces bywa potwornie męczący i bolesny – przynajmniej u mnie.
                        2. Fajnie, że po angielsku czytasz – jest dużo konkretnych materiałów i podcastów, otworzyły mi oczy np. na temat dysocjacji (wcześniej w ogóle nie kumałam, że mnie to dotyczy!) czy właśnie flashbacków emocjonalnych. Ale na razie dzięki za dodatkową literaturę – brnę przez tego Petera Walkera wolno, idzie mi to jak krew z nosa:) Ale każde słowo trafia w punkt.
                        3. i 4. Nieźle masz rozbudowane te swoje własne rytuały, jakie bogate! I poetyckie zarazem. Już sobie Ciebie wyobrażam wśród kwiatów i drzew. Bardzo do mnie trafił ten z materacem – także uwielbiam wszelkie jeziora i morza, niezależnie od temperatury. Tyle że ja wolę pływać lub dawać unosić się na wodzie – to jest dla mnie taki relaks bardzo mocny. Tyle że teraz nawet na basen trudno pójść.

                          A olejki – magia:) Ja też lubię czuć się otoczona zapachem swoich perfum, ale nigdy nie pomyślałabym, żeby sobie taki rytuał robić. Choć do drzew także się przytulam – dzięki, że mnie ośmieliłaś do napisania o tym wprost;)

                          Lubię też leżeć w trawie i chłonąć spokój ziemi. Ale muszę przyznać, że takie spokojne aktywności to jest też dla mnie męczarnia – cały czas mam ochotę się zerwać i kontrolować otoczenie. Nawet joga jest trudna. A Ty mówisz o medytacji – podziwiam. Sama próbowałam i poległam z kretesem – takie pozostawanie twarzą twarz z własnym niepokojem nakręcało mi jedynie spiralę.W ogóle mam problem z relaksem i robieniem tego, co lubię. Blokują mnie dwie rzeczy:
                          a) nie wyjdzie mi to od razu na akceptowalnym poziomie (np. kolorowanie, granie na gitarze, pisanie, szycie czy tańczenie – więc po co próbować; jasne, że nic nie wychodzi od razu perfekcyjnie albo po co w ogóle coś, co ma sprawiać przyjemność, ma takie być – ale to przekonanie mam głęboko wszyte, że wobec tego wcale nie warto nic robić);
                          b) powinnam robić najpierw coś innego, np. coś do pracy czy w domu – czyli w rezultacie nigdy nie przejdę do przyjemności. Więc w sumie zmuszam się do przyjemności, czyli znowu wytwarzam presję, co w sumie daje mało relaksujący paradoks.

                          Ale na placu zabaw po prostu szaleję – huśtam się pod niebo, śpiewam sobie piosenki i wyżywam się na siłowni. Głównie sama – dopiero niedawno zaczęłam chodzić na plac zabaw z moimi dziećmi. Wcześniej moje własne dziecko (wewnętrzne) powiedziało mi, że czuje się zbyt zaniedbane i gorsze przy moich dzieciach. I że im zazdrości. Brzmi to pewnie dziwnie, ale tak było. Dopiero niedawno zaczęłam szaleć z moimi chłopakami i wreszcie czuć wiatr we włosach – moja dziewczynka najwyraźniej zrobiła się pewniejsza siebie i lepiej zaopiekowana.

                          Piszę też dziennik, teraz taki bardziej skoncentrowany na doświadczeniach z terapii. Wróciłam do tego po latach niepisania. O pisanie (może bardziej literackie) pytał też Jakubek, czujesz taką formę ekspresji?

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 1 miesiąc temu przez kurianna.
                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 1 miesiąc temu przez kurianna.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 91 do 100 (z 103)