Witamy Fora Szukam Ciebie Wszechobecne poczucie odrzucenia

Przeglądasz 10 wpisów - od 131 do 140 (z 309)
  • Autor
    Wpisy
  • Ramoiram
    Uczestnik
      Liczba postów: 20

      Hej Oliwia, hej Jakubek.

       

      Wspieram Was. Bo mam to samo. Odrealnienie od świata. Poplątanie. Brak sił, by znów zaczynać od nowa.

      Więc siedzę w moim cieniu. Odizolowany. Robię tylko to, co muszę.

      Żadnych marzeń, żadnych celów. Żyję tylko dlatego, że trzeba.

      Pozdrawiam Was i trzymam za Was kciuki. Mimo wszystko.

      kurianna
      Uczestnik
        Liczba postów: 103

        Cześć, Oliwia,

        wiem, że chciałaś zamknąć wątek, może jednak jeszcze zajrzysz. Przeczytałam właśnie znaczną część tego, co napisałaś, i empatia odpaliła mi głęboko w duszy (i w brzuchu, aż mnie skręcało lekko – tak mi rezonowało Twoje doświadczenie, jak jasno i konkretnie wyrażone BTW!).

        W punktach może napiszę, co mi się zgodziło i co wyniosłam ze swojego procesu zmiany (terapia, książki, eksperymentowanie z relacjami).

        1. Nie mam borderline`a, ale mam „poprzesuwane suwaki” w tę stronę, jak rzekł mój t, więc tytuł wątku jest mi bliski, podobnie jak świat pustki i samotności, który opisujesz (tak, też mam męża i dzieci – o ileż łatwiej byłoby z kotami:D, jak często ostatnio myślę). Borderline to brzmi jak wyrok – ale to jedynie zespół utrwalonych cech, mechanizmów obronnych – jeden zdiagnozuje już przy pewnym utrwaleniu, kto inny zobaczy człowieka i powie „proszę się nie wsadzać w szufladki, tylko dbać o siebie i się nie oceniać” (jak mój specjalista).
          2. Z tego, co wiem, to zaburzenie wiąże się z traumą. Głęboką, tnącą jak sztylet, traumą wczesnodziecięcą. Stąd moje pytanie: czy te terapie (opis grupowej brzmi jak jakaś paskudna retraumatyzacja!), które przeszłaś, są dobrze dobrane? Czy Twój t specjalizuje się w traumie, uzależnieniu, EMDR itd.? Bo niestety, w tym zawodzie często łatwo o pomyłkę. Ja uważam, że mam duże szczęście trafić na kompetentną i profesjonalną pomoc, w nurcie psychodynamicznym (praca z przeniesieniem, potwornie bolesna, ale i bardzo efektywna).
          3. Najważniejsza rzecz: dziecko. Wewnętrzne dziecko. Jeśli denerwuje Cię nomenklatura: część dziecięca. Już piszę, o co mi chodzi:

        Czy moje zaburzenie (które w końcu uznałam swoje borderline, przyjęłam tą diagnozę) jest naprawdę takie zawinione? Czy jestem tak bardzo sama sobie winna? Czuję, że nie jestem w stanie naprawić już tego stanu rzeczy. Po prostu emocjonalnie, społecznie jestem wadliwa.

        Ewidentnie słyszę tu, rezonujące z moim, poczucie winy, poczucie bezwartościowości, ból nie do wytrzymania. To, czego się nauczyłam w terapii, to dbać o tę dziewczynkę we mnie. Słuchać jej uważnie. Odróżniać mój własny głos od głosu chóru oprawców w mojej głowie. Gdy przeczytałam o tym, że także byłaś ostatnim, zaniedbanym dzieckiem, karanym za płacz… O, matko, dokładnie mój los. Plus nieciekawe uwikłanie w relację z ojcem, rodzaj emocjonalnego incestu, przy ciągłym obwinianiu przez matkę i siostrę, że w ogóle podchodzę do ojca-alkoholika, który był w domu wyklęty. Stąd też może mocne poczucie bliskości doświadczeń.

        To, czego się nauczyłam – to moim obowiązkiem jest o tę dziewczynkę zadbać. I nie dokładać jej więcej. Odróżnić chór oprawców i wszyte przez nich przekonania (jesteś wszystkiemu winna; jesteś warta cokolwiek, tylko jeśli jesteś produktywna; jesteś wadliwa i ktokolwiek zobaczy co masz w środku – ucieknie etc., etc.). Udało mi się, mimo ogromnego bólu, odnowić relację z samą sobą. Na opiekuńczą. Oczywiście są wzloty i upadki, ale moje jakieś tam sukcesy w relacjach z innymi za tym poszły (choć przy eksperymentowaniu, traceniu, ryzykowaniu, poczuciu bycia ocenianą i odrzucaną, przez starych znajomych, przez nowych – wyłam). Choć nadal oczywiście często postrzegam się jako samotną jak palec i mam myśli samobójcze (ale wiem, że to flashback emocjonalny z dzieciństwa – i czekam znowu, aż będę w stanie znów zobaczyć świat w szarościach, a nie w czerni i w bieli). Ale jest to część mnie, którą ogarniam teraz z poziomu świadomego Ja, widząc mechanizmy i potrafiąc się przy pewnej pracy i daniu sobie czasu – od nich uniezależnić.

        Oliwia75
        Uczestnik
          Liczba postów: 115

          Ten wątek nie chce jeszcze umrzeć, tak jak i ja mam z tym problem. To nie jest jednak takie łatwe jak mi się zdawało.

          Jestem ostatnio w wyjątkowo podłym nastroju i widzę chyba obecnie wszystko  w ciemnych barwach. Nie mam też pojęcia, czy uda mi się z tego wydostać.

          W relacjach jest koszmarnie, nigdy aż tak źle nie było. Jestem w ciemnym dole. O dzieciństwa miewam  sny o dołach, z których nie można się wydostać. Ciemne, straszne doły. Ostatnio śnił mi się głęboki, piaszczysty dół, na tropikalnej słonecznej wyspie, który był wypełniony ciałami nieżywych, prawie rozkładających się płodów i niemowląt. Jedno z nich (jakby zombi) chciało się wydostać, niestety jakaś ręka mężczyzny je wciągnęła  z powrotem. Obłędny sen, którymi towarzyszy mi od miesięcy.  Utożsamiam go z moimi próbami, pomysłami aby coś zmienić, zyskać w życiu. Przez całe lata coś próbowałam, czekałam na coś, miałam nadzieję. Wiele pomysłów, pragnień umiera po „narodzinach”, a niektóre zanim nawet zaczną się. Myślę sobie teraz, że nawet miałam szansę coś zrobić sensownego w życiu, mogło mi się wiele udać, ale przez swoje zaburzenie, jakiś swój pokrętny sposób myślenia wszystko zaprzepaściłam. Terapia wiele mi dawała możliwości, dużo pokazywała, tak jak i wcześniej ta grupowa dda. Terapeuci byli w porządku, to ja nie umiałam poradzić sobie z tym co ponownie dotknęłam. Znowu wróciło dzieciństwo, które wyparłam. Wypłynęło na zewnątrz i pokazuje jak bardzo ma wpływ na to jak teraz postępuje, jak żyję i co czuję. Gadki typu, że teraz jestem już dorosła i mogę zaopiekować się sobą nie pomagają. I owszem, wiem, że to teraz ja jestem odpowiedzialna za siebie i za zmiany. Przerasta to mnie jednak. Świadomość tego nie pomaga.

          Dostałam właściwą pomoc na terapii, i chyba nie miałam z tego skorzystać, czasami nie da rady po prostu pomóc. Terapeuci naprawdę starali sie, ale moje poczucie krzywdy i zagrożenia przysłaniało wszystko, atakowało ich i złościło się, wszystko sabotowało.

          Przecież wiele historii ludzkich żywotów kończy się źle. Może i moja taką jest. Dlatego wolę baśnie niż bajki. Są bardziej realistyczne. Owszem starałam się i wkładałam wiele energii aby sensownie żyć (tak mi się wydaje), coś robić wartościowego, mieć znajomych, przyjaciół, bliską intymną relację. Robiłam to po swojemu, bo inaczej nie mogłam, nie umiałam. Niestety pomiędzy nadzieją a lękiem niewiele zostawało, aby tego się czegoś sensownego uczepić.

          Nie wychodzi, bo myślę i działam patologicznie i nawet tego nie widzę. Nie sądzę, że traktuję się teraz okrutnie swoim wewnętrznym krytykiem. Myślę, że spojrzałam właśnie realistycznie. Taki depresyjny realistyczny ogląd sprawy, spojrzenie bez iluzji i obdarte ze złudzeń.

          Dziękuję Jakubek, Ramoiram i Kurianna, że zajrzeliście do mnie. Pozdrawiam Was serdecznie.

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 2 miesięcy temu przez Oliwia75.
          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931

            Hej Oliwio.

            Ciekawy ten sen. I ten motyw ponurych dołów. Aż chciałbym powiedzieć: szkoda, że już nie masz sesji, na której mogłabyś go omówić. Może to jakiś obejrzany dawno temu film wojenny albo horror wciąż do Ciebie wraca. Czy to Ty chcesz wyjść z tego „dołu śmierci”, ku życiu na powierzchni, a coś/ktoś wciąga Cię z powrotem?

            Na mojej terapii gestalt czasem opowiadam sny. Odkrywam w nich aktualnie dręczące mnie lęki lub inne mocne emocje. Nie bardzo ufałem takiej analizie snów, ale teraz zaczynam doceniać je jako głos mojej podświadomości, która coś mi przekazuje. Pomaga mi to układać niektóre sprawy w prawdziwym życiu.

            Oczywiście popadasz w „czarnowidztwo” sugerując, że „niczego” nie osiągnęłaś w życiu, choć tyle mogłaś. W ten sposób każdy mógłby zdyskredytować swoje życie, jako pasmo niezrealizowanych możliwości. Też miewam takie pokusy co do swojego życia i czasem zastanawiam się „po co” ono trwa. Staram się jednak jak najszybciej wydobywać z tego ciemnego nastroju. I wolę być łagodnym sędzią dla siebie samego. Pragnę myśleć, że osiągnąłem w życiu właśnie „wszystko”, co mogłem. W chwilach największej rezygnacji próbuję cieszyć się i być dumnym nawet tylko z tego, że udało mi się przetrwać.

            A Tobie jednak, w mojej ocenie, udało się więcej niż tylko przetrwać. Te sny o wypełzaniu z dołu, pomimo makabrycznej scenerii, dla mnie są jakimś sygnałem nadziei. Ktoś tu nie chce już być zombi. Leżeć wśród ciał. Ktoś pragnie żyć. Wbrew sile, która ciągnie w otchłań. Nie przesądzam tego, że ten ktoś to Ty. Ale może jednak to właśnie Ty.

             

            2wprzod1wtyl
            Uczestnik
              Liczba postów: 1177

              Zgadzam się z Jakubkiem, że choćby na bazie tego co  napisałaś o swoim życiu tutaj na forum ze swej strony widzę kobietę, ktòra pomaga ludziom (poprzez terapię).

              W jednym z artykułòw w charakterach było o tym, że praca terapeuty jest jedną z najbardziej narażonych na wypalenie.

              Nawet pokazanie i przyznanie się do swojej bezsilności według mnie świadczą o Twoich zasobach.

              Jest taka opowieść o bodaj o osiołku, ktòrego wrzucono do studni a następnie zaczęto zakopywać a ten każdą łopatę piachu  strząsał i uklepywał coraz wyżej aż doszedł do samego wyjścia. (dla jednych banalna a dla innych obrazowa)

              Nawet w końcowej części ostatniego postu ròwnież widzę siłę, bo ukazujesz, odkrywasz swoje cienie (w sytuacji gdzie zawodowo zajmowałaś lub zajmujesz się pomaganiem ludziom tym bardziej opowiedzenie o tym jest trudne). Zwracam na to uwagę, bo mi często się to nie udaje. Wolę przykryć dobrymi cechami a podobno (tak mi powiedział terapeuta) bez tego, bez odkrywania swojego cienia nie ruszę. W moich oczach zbyt mocno przysłaniasz swoje dobre cechy- być może szukasz balansu a być może to taki moment w ktòrym mierzysz się ze swoim cieniem zamiast udawać, że go nie ma.

              Nie chcę tutaj wyprzeć, zignorować Twojego smutku i niepokoju lub wyidealizować Cię zwłaszcza, że to taki mòj sposòb na zakrywanie swojego cienia, ale uważam, że byłby to nierzeczywisty obraz.

              I jeszcze jedno dziękuję za Twoje słowa 'między nadzieją a lękiem’ pomogły mi zobrazować swoje położenie w tym sprowadziły mnie do rzeczywistości.

               

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 2 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 2 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
              Cerber
              Uczestnik
                Liczba postów: 142

                Oliwio , z tymi teraz mam podobnie . Chciałbym coś zmienić już nie chcę , a właściwie to nie wiem co zrobić, nie rozumiem co dlaczego i kiedy . Na myśl że mogę z kimś porozmawiać ogarnia mnie smutek , uczucie bezsensu ,  . Ostatnio znalazłem pytanie czym różni się bezsilność od bezradności , w skrycie obecnie czuję się kompletnie bezradny, bo wszystkie moje dotychczasowe próby zawiodły wcześniej lub później (przeważnie wcześniej) i wiem że moje zachowania nie skutkują tylko nie wiem co dalej….

                Oliwio chciałbym umieć opisywać tak dokładnie swoje uczucia/emocje jak ty to robisz.

                I też dopadają mnie myśli że gdyby nie wydarzyło się to wszystko co mnie spotkało byłbym w kompletnie innym miejscu,lepszym miejscu.

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 2 miesięcy temu przez Cerber.
                Oliwia75
                Uczestnik
                  Liczba postów: 115

                  Ramoiram

                  „Więc siedzę w moim cieniu. Odizolowany. Robię tylko to, co muszę.

                  Żadnych marzeń, żadnych celów. Żyję tylko dlatego, że trzeba.”

                  Ja też jeszcze muszę żyć, choć ciągle oglądam i sprawdzam ile jeszcze.

                  To strasznie smutne, gdy tak piszesz o swoim stanie. Aż boli. Trochę rozumiem, bo chyba jestem, zaczynam być w takim samopoczuciu, mimo pozornie wykonywania wartościowych zajęć i wypełniania ról. Patrzę czasami z boku na to i nie mogę się nadziwić, że jeszcze to robię, że jakoś to działa i nie rozlatuje się jeszcze…. a powinno już dawno. Nie wiem co mnie jeszcze utrzymuje na powierzchni…?

                  Nie wiem co znaczy siedzieć we własnym cieniu, ale trochę się chyba domyślam. Sama siebie ledwo wytrzymuję i zaczynam rozumieć dlaczego jestem sama. Na tyle współczuję innym będącym w moim towarzystwie, że nikomu nie życzę siebie, swojej obecności, znajomości. Przestaje zabiegać o kontakty, nie widzę sensu, a nawet nie mam siły na nie. Odczuwam makabryczną pustkę i zniechęcenie. Czasami oglądam takowe zjawisko, gdzie przez pewien okres ktoś potrzebuje mnie i widać jego zaangażowanie w szukaniu czasu aby porozmawiać ze mną. Trochę mnie to dziwi, ale godzę się na to. Może mam coś takiego w sobie, co ta osoba potrzebuje w tym akurat czasie. Pozwalam wziąć i odejść, gdy już obierze inny kierunek. Nie zastanawiam się już nad głębszym sensem tego.

                  Też trzymam kciuki za Ciebie i chciałabym, żeby Twój świat, Twoja dusza ociepliła się poprzez to co może przynieść dobrego czas. Chciałabym, żeby zmieniło się u Ciebie twoje bolesne poczucie odizolowania na poczucie szczęścia i spełnienia. Bo wierzę, że innym może się udać.

                   

                  Oliwia75
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 115

                    Jakubek,

                    starasz się być optymistyczny i masz nadzieję, ze trafi do mnie to co chcesz przekazać, napisać. Doceniam to, ale niestety jestem już wyczerpana i tak jak Ramoiram i Cerber piszą, mam podobnie do nich. Próbuję „trwać”, ponieważ jeszcze jest parę aspektów, które nie są dla mnie jasne. Np. czy jestem potrzebna jeszcze swoim dzieciom, czy im pomagam a może szkodzę. Albo czy jest coś więcej niż ludzki świat, albo czy jest coś później. Czasami zastanawiam się nad ty. Jednak gdy jestem w „fazie”, wtedy już niema nic i nikogo i dążę tylko do ulgi, żeby wszystko się skończyło. Jest samotność bez dna. Dół bez dna.

                    Przepraszam za moje czarnowidztwo i miałam już zniknąć już stąd.

                    Oliwia75
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 115

                      2wprzód1wtyl

                      dotykasz bardzo trudnego tematu-mojej pracy. Myślałam, że nikt nie zwrócił na to uwagi obecnie tutaj, taką chyba miałam nadzieję. Wydaje mi się, że „głupotą” było u mnie podjęcie takiej pracy. Teraz zauważam jak bardzo przeszkadza mi w niej moje niskie poczucie wartości, poczucie zagrożenia, duży lęk. Czasami to wszystko tak bardzo mnie ogarnia, że idę na grupę dosłownie z drącymi nogami, brakuje mi oddechu. Mam za mało wewnętrznych zasobów, żeby to wszystko udźwignąć. Dużo by o tym pisać. Ogólnie jest mi wstyd i nie przyznaję się do tego. Bo przecież oczekuje się kompetencji i pewności od tego, który ma wspierać, towarzyszyć w zmianie. Świadomość swoich niedomagań mi nie pomaga, jest to zbyt duża skala, abym mogła powiedzieć sobie, że przecież każdy coś ma. Odnosisz to do „cienia”, z którym warto się zmierzyć. dla mnie to obce pojęcie, to jakby „oskarżyciel”. Ja bym powiedziała, że „demony”, które śmieją się mówiąc do mnie pogardliwie z tyłu głowy. Aż do zniszczenia.

                      Opowieść o osiołku bardzo mi się podoba. Jakąś analogię dostrzegam, choć dość bolesną. Często jestem „przysypywana ziemią” w ciemnościach i samotności. Taki właśnie wyrzucony, niechciany głupi osiołek. A ja bym chciała czasami móc pobyć z kimś w zrozumieniu, gdzie byłabym wartościowym towarzystwem dla choćby jednej osoby. Studnia też ma swoją wymowę. Czytałam kiedyś książki japońskiego autora (Murakami) i tam był motyw siedzenia na dnie głębokiej studni, który zmieniał diametralnie życie ludzi.

                      Oliwia75
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 115

                        Cerber

                        napisałeś

                        „obecnie czuję się kompletnie bezradny, bo wszystkie moje dotychczasowe próby zawiodły wcześniej lub później (przeważnie wcześniej) i wiem że moje zachowania nie skutkują tylko nie wiem co dalej….”

                        To jest bardzo przejmujące, to co napisałeś i chciałby dopytać się Ciebie:

                        Próby czego? Czy piszesz o relacjach? Co masz dokładnie na myśli.

                        Nie widzę jakoś różnicy w naszych sposobach opisywania. Nie czuję, tego, że robię to lepiej. Najczęściej gdy siedzę na swojej terapii, mam wrażenie, że mówię jak ułomna, nie umiem dobierać słów a mój przekaz emocjonalny jest „drewniany”. Nie umiem przekazywać tego co czuję, a jeżeli już spróbuję to widzę, że słuchający zamyka się, albo bagatelizuje a może się broni… czuję wtedy jak w jakimś innym wymiarze. Mam ochotę krzyczeć, ale byłby to tylko niemy krzyk.

                        Chciałabym Cię wysłuchać, dowiedzieć się coś więcej o tym cho chciałbyś powiedzieć…

                        Jak myślisz, czy taka dwójka osób jak my, która ma tak duży problem z komunikacją, z relacjami mogłaby spróbować zrozumieć się, czy to mogłoby się udać?

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 131 do 140 (z 309)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.