Witamy › Fora › Szukam Ciebie › Wszechobecne poczucie odrzucenia
Otagowane: wszechobecne poczucie odrzucenia
-
AutorWpisy
-
Dziękuje Wam za wpisy i za odniesienie się do tego co napisałam.
To smutne, że czujecie się podobnie do mnie i jesteśmy w takiej jakiejś trwalej niemocy, zawiedzeniu, braku nadziei i sił. Nie chciałbym, żeby tak było. Kiedyś wierzyłam, że zawsze jest czas na zmianę i każdy może to zrobić i że wszystko jest możliwe. Niestety brakuje mi już tej nadziei. Przyszłość, jej wizja, zrobiła się dla mnie przytłaczająca. Jakoś tak pusto i zimno zrobiło się. Gdyby jeszcze w tej pustce nie było cierpienia, zawiedzenia…..
Wczoraj Komuś pisałam, ze wszystko się kiedyś skończy, jak bardzo nie radzę sobie, jak bardzo męczę się sama ze sobą. Skończy się, ale teraz jest stanem ciągłym, jest teraz. Chciałabym, żeby to usłyszał, ale tak się nie dzieje. Faktem jest, że słucha, ale w moim odbiorze nie słyszy. Czuję się podobnie wszędzie. Nie wiem czy próbować nadal, czy już odpuścić sobie… Nie wiem.Może warto wyjść ze swoich niemocy, czymkolwiek to będzie. Po co tkwić w swoich ograniczeniach? Świat i inni i tak mają nas gdzieś. A przynajmniej ja tak to postrzegam. Ten egocentryzm i trzymający w zamknięciu lęk.
Hej,
Musiałem usunąć mój stary adres e-mail, więc teraz piszę do Was z nowego.
Pozdrawiam Was,
Ramoiram, obecnie Ramoiram nowy
Oliwia,
Resztkami sił fizycznych próbuję jeszcze codziennie ćwiczyć dynamiczne ćwiczenia fizycznie, ale coraz gorzej mi to idzie. Nawet w nich się boję, denerwuję, spinam i czuję ból emocjonalny, psychiczny i fizyczny. A te ćwiczenia to była moja ostatnia nadzieja.
Ja niestety już wiem, że się z tego mojego bagna nie wygrzebię. Chyba pora spojrzeć w lustro i przyznać się mi do tego przed samym sobą.
- Największe ograniczenia to sami sobie stawiamy swoimi przekonaniami co do świata i siebie. Już jesteśmy więksi i możemy je sami zmieniać i mieć na nie wyje…ane.
- Ćwiczenia genialna sprawa, jak ciężki dzień to też proponuję potańczyć samemu do muzyki z radia lub nawet pośpiewać( wykrzyczeć) w aucie piosenki
Justyna masz rację to nasze przekonania są to największą przeszkodą. To przypomina mi trochę ślepotę , stoisz przed ścianą ale nie widzisz jak ją ominąć, tylko odbijasz się od niej, szukasz wyjścia po omacku ale jeśli ono jest poza zasięgiem twoich rąk?
Jakoś ciężki ten watek zrobił się. Brak nadziei i sił. Pora go zamknąć. Gdzie indziej jest jaśniej. Może pora tam powędrować…..
Niestety z niczym sobie już nie radzę. To co mnie spotka trudnego przyjmuję, jednak nie mieszczę już tego i „odbijam” tym krzywdząc innych. Nie mam co z tym zrobić. Żyje to już własnym życiem, czego też nie kontroluję. Czy się usprawiedliwiam? Nie wiem.
Tak naprawdę szukam troszkę zrozumienia, ciepła, zobaczenia we mnie człowieka, który też czuje, choć jest „zaburzony”. Kiedyś „wpadałam” w siebie, coraz głębiej i głębiej, bo to co w koło, było nie do zniesienia, nie do przeżycia. Żeby nie oszaleć, pozostawała świadomość innych zagrożeń, choćby ciemnego lasu. Może to właśnie chroniło przed obłędem. Ale pozostało tzw. Ani tu, ani tam. Nie wiadomo czy zostać w lęku w ciemności, czy wrócić tam gdzie przemoc i poniżenie, wyśmianie. I nie było już nic innego, pośredniego. Przeszłość ciągle tu jest, bo nadal słyszę, że przesadzam, wymyślam. To jak kiedyś zakazywanie mi płaczu kiedy mnie bito. Ale co zmienia moja pretensja? Nic.
Nie mam już siły do odtwarzania pozorów. Moje potrzeby zostały już przykryte zawiedzeniem. Iluzja może pomaga, może wiedzie do czego innego, może jest kanałem do innych „pomieszczeń”. Realność zabija, jest zbyt przytłaczająca wciąga w ciemność. Ale przecież szukamy rzeczywistości i prawdy.
Nie umiem żyć, ani umrzeć. To jest nie do wytrzymania. Dlatego też niszczę, siebie głównie.
Cześć!
Tak naprawdę szukam troszkę zrozumienia, ciepła, zobaczenia we mnie człowieka, który też czuje, choć jest „zaburzony”.
To, co piszesz, jest bardzo ludzkie i mocno mnie przejmuje. Współczuciem. Trafnością. Cała opisana przez Ciebie huśtawka „ani tu, ani tam” brzmi bardzo prawdziwie. Po tym, co przeszłaś, ból jest realny i promieniuje na całą teraźniejszość, a nawet przyszłość, tak że nie widać światła. Pewnie bardzo cierpisz. Przesyłam z daleka dobrą, ciepłą myśl – także niedoskonałą, ludzką, może trafiającą obok.
Piszesz też: zamykam wątek, światło jest gdzie indziej. Czyli piszesz o świetle też jednak… Życzę Ci serdecznie, żebyś czasem je odnalazła. Choćby w odbiciu szkiełka trzymanego w dłoni. Albo w czymś bliskim Tobie i małej Oliwii, która przetrwała niemożliwe. I ciągle jest. Jest mi to bliskie i budzi czułość.
Piszesz, że krzywdzisz innych. Nie wszędzie. Mnie ten wątek dał bardzo dużo. Jestem Ci głęboko wdzięczna. Znalazłam tu relację, którą bardzo sobie cenię i która towarzyszy mi w ciemnych i jasnych chwilach. Jest dużą wartością. To nie byłoby możliwe bez Ciebie, bez Twojej otwartości i gościnności tutaj.
Podobnie jak to, że mogłam się sobie przyjrzeć w odpowiedzi na Twoje wpisy. Ratownikowi, który galopuje, nie patrząc na nich i pragnąc się wylać cały, od razu, na ślepo. Poczuciu odrzucenia, które tak łatwo mi było striggerować i które wydawało mi się wszechobecne (wcześniej go nie zauważałam, bo tkwiłam w studni siebie, Ty to tak nazwałaś i było to dla mnie odkrywcze; postawiłam dzięki temu parę własnych kroków). Poczuciu łączności w cierpieniu. Byciu człowiekiem. Matką, kobietą, żoną z całą paletą sztywnych mechanizmów. Która wyszła z piekła, ale piekło zabrała ze sobą. I uczy się z nim spacerować w codzienności.
Kiedyś bym protestowała: nie zamykaj! A teraz myślę: ile można się nauczyć z domknięcia czegoś, z pożegnania… Może to Ci doda siły i nadziei? Ten akt?
Będzie mi miło, jeśli się odniesiesz, ale nie oczekuję tego. Życzę Ci światła, które przebija studnię. I ukojenia. Z wdzięcznością – kurianna.
Hej Oliwia,
W pełni Cię rozumiem. Też doszedłem do dna. Nie umiem Ci, niestety, pomoc. U mnie moje wszystkie metody zawiodły. Mnie realność też przytłacza, wysysa z sił, zabija. Jestem żywym trupem. Też nie jestem przyjąć wszystkiego, co mnie spotyka – mój układ nerwowy już tego nie przyjmuje. Bo nie jest w stanie. Przekracza to bowiem wszystkie moje normy. Więc po pracy siedzę w domu i dalej umieram. Trzymaj się.
„Żeby nie oszaleć, pozostawała świadomość innych zagrożeń, choćby ciemnego lasu. Może to właśnie chroniło przed obłędem. Ale pozostało tzw. Ani tu, ani tam.”
O co chodzi z tym ciemnym lasem? To przenośnia, czy naprawdę chodziłaś tam nocą, żeby coś poczuć? Znam depresyjną osobę, która dostarczała sobie takich doświadczeń, tak jakby ocieranie się o niebezpieczeństwo, balansowanie na granicy strachu, flirtowanie z adrenaliną, przynosiło jakąś ulgę psychiczną, pozwalało wyrwać się z uczuciowego odrętwienia. lęk o bezpieczeństwo fizyczne, o przetrwanie, to chyba najnaturalniejsze i zarazem „najprymitywniejsze” z uczuć, najstarszy atawizm. Choć nie wiem, czy odwoływanie się do niego, to akurat był najlepszy sposób na złapanie kontaktu z sobą.
Przeprasza, że milczę, nie reaguję, nie odpisuję. Czytam to co piszecie. Jest to dla mnie ważne. Jest to jeszcze bezpieczna, neutralna przestrzeń, w której jakby co, można oddalić się. Wiecie jak to jest, gdy robi się za blisko… jest to zagrażające. czym bliżej, tym boleśniej. Troszkę zbliżenia, a potem znaczniej więcej oddalenia. Każdy ma swojego „demona”. Moim jest demon samotności, który siedzi obok w fotelu i zaśmiewa się, całkiem dobrze się bawi moim bólem, a przy tym jest nawet przystojny. Pociąga mnie.
Jakoś trudno mi się odnieść do tego co piszecie, nie mogę zebrać myśli. Może sił mi też brak na jakiekolwiek interakcje. W gruncie rzeczy czuję wielki lęk przed kolejnym odrzuceniem. Wielokrotnie doświadczyłam odrzucenia po tym jak zdecydowałam się na odsłonięcie siebie samej, zdjęcie tej maski. Byłam zawodem, nie tym co ktoś sobie wyobraził, czego oczekiwał.
I rozumiem, każdy ma prawo wchodzić w coś, w relację, bądź nie. Jednak zbyt dużo tego było, zbyt to boli, przewyższa moje możliwości radzenia sobie z tym. Jakoś tak pusto, zimno i mogłoby już nie boleć…
Nie wiem co odpisać. Wiem, ze też nie chcę nikogo „skazywać” na siebie. Zresztą ci, którzy nie chcieli mojego towarzystwa zadbali o siebie, oddalili się. Czy realnie, czy wirtualnie. Rozumiem to, nie mam pretensji, ale jednak to boli. Bo od dziecka odbieram od świata, że jest coś ze mną nie tak. Powodów było zbyt wiele.
Ale jednak piszę. No już nie mam gdzie i do kogo. I to też jest takie smutne, takie gorzkie. Mam to wszystko takie poszatkowane, w chaosie, różne części mnie nie mogą się zgodzić i na jedno zdecydować, przy czymś pozostać.
Czy tu jest bezpieczne miejsce? Czy neutralne? Czy neutralność jest szansą na brak bólu i zawiedzenia? Przecież nie musicie tego czytać, a ja nie muszę też odnosić np. do rad. Chyba jednak nie ma neutralności, tylko różne poziomy zbliżenia, lub oddalenia. czyż nie?
Szukałam takiego miejsca, przestrzeni, osoby. Swojego bezpiecznego domu. Nie wyszło mi, nawet w wizualizacjach. Zawsze gdzieś utykam, a inni są obcy, zbyt dalecy. To chyba moja iluzja, moje nierelane wyobrażenie.
Nie mam już skąd czerpać. Starałam się dawać, ale już nie mam z czego. To była metoda , metoda w dawaniu, interesowaniu się innymi, zapewniało to jakiś tam kontakt. W wyczerpaniu chyba stałam sie egoistką, już nic z siebie nie daję. Świat tak mnie postrzega i tym bardziej odrzuca. To w gruncie rzeczy naturalne, że jestem nieprzychylnie odbierana. Bo taka nastawiona na siebie, zamknięta, bez radości. Ogólnie nieprzyjemny obraz. Wiem, rozumiem jak świat odbiera, i w naturalny sposób, to co trudne, ciężkie, omija. Niby to widzę, mogłabym zmienić, nie umiem. To jak wada fabryczna. Co można z tym zrobić? Zresetować system. A może nowe wcielenie??
A z drugiej strony ile można się starać, zmieniać, zasługiwać na miłość i przyjaźń, akceptację? Rok temu np. usłyszałam, że jestem stara, gruba i nieatrakcyjna. I co można z tym zrobić? Odmłodnieć, zrobić operację plastyczną, godziny treningów, diety? I tak jest, nie zaprzeczymy temu, że ktoś podoba się lub nie. Tak mamy, swoje preferencje, nie wmówimy sobie czegoś, jak nam się nie podoba.. Nie ma totalnej akceptacji i altruizmu. A tak naprawdę nawet nie o to chodzi, żeby coś zmienić. Gdzie to coś ludzkie, gdzie sens? Nie wiem gdzie już podążać? Czym bardziej się starałam, tym byłam dalej. To tylko jeden z przykładów, kiedy ni widzę już sensu starania się, kiedy już nawet nie o to chodzi. czy świat jest tak powierzchowny, niestały? Gdzie sens?
Brak nadziei, że mogłoby być inaczej. Nigdy nie czułam się tak samotna, odrzucona, opuszczona. Zresztą sama się już z wszystkiego wycofuję. Już nie wiele mi zostało do totalnej izolacji. Nie powstrzymam już tej autodestrukcji.
Ci, którzy mi zostali stawiają mi warunki, już nie słuchają nie interesują się. Albo będę w dobrych emocjach, albo nie chcą ze mną kontaktu. Chyba nie są w stanie ze mną wytrzymać, bronią już samych siebie. Nie chcę też być ciężarem. Pozostaje mi chyba odejść…. ale gdzie? Czyj jest taka przestrzeń? Nic już nie widzę przed sobą,
- Ta odpowiedź została zmodyfikowana temu przez Oliwia75.
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.