Witamy Fora Szukam Ciebie Wszechobecne poczucie odrzucenia

Przeglądasz 10 wpisów - od 281 do 290 (z 309)
  • Autor
    Wpisy
  • Cerber
    Uczestnik
      Liczba postów: 142

      Cześć Oliwio to o czym piszesz jest mi dość dobrze znane, tylko ja chyba robię to inaczej. Ja kiedy spotka mnie coś złego od innych (prawdziwe lub kiedy ja tak to odbiorę co chyba jest częste) nakręcam się sam siebie siebie „jak mogli tak zrobić „, wyobrażam sobie co to jak ja nie odpłacam im się problem w tym że nie umiem tego przenieść w realność i to mnie jeszcze dodatkowo frustruje. I to uczucie skrzywdzenia. Nie potrafię też wyrażać swojej złości do tych osób a szukam winy w sobie, i do tego dochodzi uczucie wstydu ” skrzywdzili cię bo jesteś słaby” dla faceta to ciężkie przeżycie.

      Oliwia75
      Uczestnik
        Liczba postów: 115

        Ja już się nie dziwię.  Zawsze w gruncie rzeczy byłam sama. Czasami otwieram szeroko oczy, że niby powinno być inaczej. Tak słyszę od terapeuty. Ja odpowiadam, że to tylko słowa. Powinno, a jednak nie jest. Wtedy płynę pod wodą….

        Mogłabym wyobrazić sobie wtedy „przyjaciela”, tak robią dzieci. Ja zmaterializowałam sobie psa a potem Boga… a teraz już tego nie umiem

        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez Oliwia75.
        Cerber
        Uczestnik
          Liczba postów: 142

          Zawsze w gruncie rzeczy byłam sama. Czasami otwieram szeroko oczy, że niby powinno być inaczej. Tak słyszę od terapeuty. <span style=”text-decoration: underline;”>Ja odpowiadam, że to tylko słowa. </span>

          Dokładnie to samo czuję , na końcu zostaję sam porzucony , nie wysłuchany mimo że czasem chcę coś powiedzieć .

          Tu chyba też zależy kto słucha , przed chwilą wyszedł  mój siostrzeniec i on mam wrażenie inaczej słucha (on ma 23 lata ) i mam wrażenie że przyjął moje zażalenie/rozżalenie  odnośnie mojej sytuacji obecnej . Gdzie siostry mam wrażenie albo bagatelizują albo wychodzi że ich problem jest większy , ważniejszy .

          anila
          Uczestnik
            Liczba postów: 6

            Hej wszystkim,
            <p style=”text-align: justify;”>nie wiem czy to dobre miejsce na tego typu zwierzenia …. Chodzę na terapię , mam się coraz lepiej, tylko moje małżeństwo przeżywa kryzys. Mam problem z mężem, który nie ma dla mnie czasu, tzn. praca zabiera mu cały jego wolny czas a ja czuję się jakbym dostawała ochłapy jego miłości tylko wtedy kiedy on uzna to za odpowiednie – np. wcześniej uda mu się wrócić do domu. W dodatku ciągle nachodzi mnie myśl, a nawet mam sny o mojej byłej sympatii – chłopaku w którym się durzyłam w czasie szkoły. W tym roku mnie naszło na takie myśli o nim. Nie wiadomo skąd. Czy ktoś z Was tutaj obecnych też miał taką sytuację i jak sobie z nią poradził? Czasami w naszym życiu dzieją się takie rzeczy o którym ciężko powiedzieć bliskim w obawie o ich osąd albo o mój osąd o mnie.</p>
            Zagubiona~

            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 931

              Chciałem napisać Oliwio: „jak to możliwe”, że dotąd nie poradziłaś sobie z traumami dzieciństwa, skoro tyle już pracy w to włożyłaś (przynajmniej takie odnoszę wrażenie).  Nie zadam jednak tego pytania, bo właśnie jestem po słownym „starciu” z moim ojcem i muszę przyznać, że czułem się wobec jego niepohamowanych wrzasków, jak dziecko, jakbym się cofnął do wczesnych nastoletnich czasów. To jednak siedzi głęboko w psychice. Mimo to wierzę, że można z tego wyjść, ważne by otoczyć się wspierającymi ludźmi, którzy dają siłę, a oddalić się od tych osłabiających, wpędzających w regresowe dziecięce stany umysłu. Po pewnym czasie opanowałem zdenerwowanie i znów jestem sobą dorosłym.

              abcd
              Uczestnik
                Liczba postów: 218

                „Hej wszystkim,
                <p style=”text-align: justify;”>nie wiem czy to dobre miejsce na tego typu zwierzenia …. Chodzę na terapię , mam się coraz lepiej, tylko moje małżeństwo przeżywa kryzys. Mam problem z mężem, który nie ma dla mnie czasu, tzn. praca zabiera mu cały jego wolny czas a ja czuję się jakbym dostawała ochłapy jego miłości tylko wtedy kiedy on uzna to za odpowiednie – np. wcześniej uda mu się wrócić do domu. W dodatku ciągle nachodzi mnie myśl, a nawet mam sny o mojej byłej sympatii – chłopaku w którym się durzyłam w czasie szkoły. W tym roku mnie naszło na takie myśli o nim. Nie wiadomo skąd. Czy ktoś z Was tutaj obecnych też miał taką sytuację i jak sobie z nią poradził? Czasami w naszym życiu dzieją się takie rzeczy o którym ciężko powiedzieć bliskim w obawie o ich osąd albo o mój osąd o mnie.</p>
                Zagubiona~”
                Hej
                Ale że masz pretensje do męża że chodzi do pracy i może być zmęczony po pracy? A Ty co dajesz z siebie by miłość Wasza rosła, by wróciła mu ochota na okazywanie miłości?
                Dziecinne to o byłej sympatii w której się durzyłaś- no…że robisz z tego problem. I co z tego że masz tego typu myśli czy zboczone fantazje? To tylko myśli. Póki się z nim nie puściłaś i nie dążysz do tego, to tylko jakieś tam myśli.
                A czy Ty nie szukasz przypadkiem właśnie usprawiedliwienia do skoku w bok? Och, bo mąż już mi nie okazuje miłości, bo chodzi do pracy, albo och, wyszło po latach że się nie dobraliśmy?

                Oliwia75
                Uczestnik
                  Liczba postów: 115

                  Cerber

                  „Dokładnie to samo czuję , na końcu zostaję sam porzucony , nie wysłuchany mimo że czasem chcę coś powiedzieć .”

                  Ja nie mam już pretensji do „świata” o to, tak było zawsze i jest. Od dziecka byłam zostawiona sobie samej, na zasadzie niewidzialnego dziecka, które lepiej, żeby nic nie chciało, nic nie mówiło. Moja próba zainteresowania swoją osobą była karana przez rodziców i siostry. To oni i one byli ważni. Mogłam tylko co najwyżej nimi się zajmować i ich słuchać. Nawet nie pamiętam, żeby ktoś o coś się mnie pytał i patrzył mi prosto w oczy. Ten czas był czasem samej ze sobą, takiej w kącie  i za szklaną szybą. Miałam tylko słychać i wykonywać. Potem moim  zadaniem było znoszenie wszystkiego i nie wolno było skarżyć się, płakać, byłam też tym tzw. kozłem ofiarnym. Moja rodzina umieściła we mnie te dwie role. Dalej to robi i strasznie złości się, gdy próbuję to zmieniać. Nie zależy mi już, żeby to zmieniać, chcę mieć tylko święty spokój. chciałbym być wolna od nich i siebie samej też.

                  Pamiętam jak po wielkim laniu, kiedy zostałam sprana, i byłam cała w siniakach, w wieku 8 lat zabroniono mi płakać. To wtedy już nie chciałam żyć, już wtedy nie wytrzymywałam sama ze sobą. Przerażające było, że te emocje uwięzione nie znikały, były ze mną długo. Coś wtedy się „przepaliło” we mnie. Psychologia powiedziałaby, ze tworzyło się zaburzenie osobowości…Myślę, że wtedy przestałam ufać ludziom. Są dla mnie obcy i zagrażają. Zawsze to ja oberwę, choć inni to też zrobili, zawsze będę tym workiem do bicia. Jestem winna.

                  Moją obecną winą jest to, że jestem i w porę się nie usuwam.

                  Lata mijają i czas tego nie zaciera, psychologia jest czymś za małym aby tam sięgnąć. A Bóg huśta się na huśtawce odpoczywając.

                  kurianna
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 103

                    Oliwia,

                    Psychologia nie może tam sięgnąć, piszesz. Pewnie że nie. Głębokie są Twoje rany i gdy czytam o katowanym.dziecku, któremu zabroniono płakać rodzi się we mnie współczucie i wściekłość. Nie dziwię się że masz poutrwalany obraz, że ludzie są zagrażający tylko dlatego że istniejesz.

                    Chcesz napisać jaka jest Twoja sytuacja teraz? Odbieram to tak że dalej jesteś jakoś w systemie który Cię rani.

                    Piszesz że pomagalas innym. A jak wyglądała pomoc Tobie? Nie jest łatwo znaleźć np. dobrego terapeutę borderline, często kończy się współczuciem, ale też pobłażaniem i odpuszczaniem Twojej części pracy. Widzę że masz mocne sposoby na wzbudzanie współczucia i uruchamia ratownika. A jak to było z pracą nad Twoją częścią roboty? Odróżnianiem, ile należy do Ciebie w relacjach? Wyciąganiem wniosków też z dobrych rzeczy które Cię spotykają (np. nie cały świat jest zagrażający, są ludzie którzy życzą ci dobrze)? Schodzeniem z czarno-białego obrazu świata? Pracą nad utuleniem siebie i objęciem tego, co w Tobie wrażliwe?

                     

                    Co może sięgnąć, Oliwia? Pytałaś o to siebie? Wiadomo że nie psychologia jako nauka, to brzmi zimno, a tu potrzeba ciepła i dużo współczucia. I bandaży. A nie kolejnej pracy poznawczej, która zamyka w umyśle. I potrzeba też gniewu na to co Ci zrobiono. Żeby z tego popłynęła obrona siebie. I stopniowe opatrywanie ran tej ośmiolatki, która nie mogła nawet zapłakać, Oliwia.

                    Jeśli piszesz tu, to pewnie szukasz pomocy. Co Ci pomaga?

                    Moje rany bolą parę razy w tygodniu. Kiedyś tygodniami. Kiedy wrażliwa, poraniona cześć mnie wychodzi, jest ciężko. Jest wkurzanie się na bliskich i żądanie niemożliwego. Płacz i depresja. Niewychodzenie z łóżka. Albo działanie w trybie kapo. Dla siebie i innych.

                    Pomaga mówienie o tym. Przytulanie się do bliskich. Mozolne rozeznawanie się w potrzebach (np. mam dużą potrzebę bycia zauważoną tutaj przez Ciebie więc walczę;) Ale coraz więcej uwagi daję sobie już sama).

                    Pomaga mi korzystanie z tego, że mam dostęp do tej części wrażliwej, która też wie, jak się bawić. Umie się cieszyć naturą, kontraktem z dziećmi. Powoli bardzo nieśmiałym kontaktem ze zwierzętami (boję się zwierząt, ale tęsknię do nich).

                    Z Bogiem na huśtawce jest dla mnie tak, że szukam go w sobie i w innych. Sam z siebie – jak piszesz – huśta się na huśtawce. Rozumiem, że chciałaś oddać obojętność? Wobec Twojego losu? I oddzielenie? Dla mnie to w ogóle jest genialny obraz. Bliski myśli Nietzschego, którego podejście do religii i duchowości lubię. Bóg na huśtawce. Bawi się. Koi. Nawet nie musi tańczyć, stwarzać, tylko się huśta… Sam dla siebie. Czasem się przyłączam i huśtam razem z nim. Jak masz z tym? Z zabawą, z lekkością? Wrażliwość na zranienia u mnie łączy się z wrażliwością na dobre strony życia. Jeśli potrafię sobie do nich dać prawo i okazje. Zawalczyć o nie. W te lepsze dni.

                    Chcesz napisać jak z tym masz? Czy za ciężko Ci teraz, żeby pisać o lekkości? Dla mnie to remedium na depresję. Powoli się huśtam coraz wolniej też. Bez takich przeskoków na adrenalinie.

                     

                    Anila

                     

                    Sama nie wiem czy to dobre miejsce faktycznie… Twój wątek jest jakby odrębny, może nowy temat założysz?

                     

                    Wszystkie związki przeżywają kryzys, kiedy kończy się początkowa euforia, a zaczyna codzienność. To, że zamiast mierzyć się z rzeczywistością, uciekasz w stronę fantazji o dawnej sympatii, jest też naturalne.

                    Mogę Ci powiedzieć z własnego doświadczenia:

                     

                    – warto się przyjrzeć Twojej części odpowiedzialności. Co wnosisz do tego związku, jak mówisz mężowi o swoich potrzebach. Czy rozmawiacie. Coś podobnego wskazał abcd. Choć nie podoba mi się forma, w jakiej to zrobiłeś, abcd, jest miejscami napastliwa dla mnie.

                     

                    – marzenie o innych facetach często wynika z nieprzepracowanych tematów z dzieciństwa. Z potrzeb, które powinny się wtedy spotkać z odpowiedzią, a nie zostały. Więc w dorosłości szukamy tego zaspokojenia nie tam, gdzie jest to możliwe.

                     

                    Fantazja też daje ulgę od rzeczywistości, nie trzeba się z nią wtedy mierzyć… Ani z cierpieniem tu i teraz. W fantazji wszystko kontrolujemy, a z kolei emocje jakie tam przeżywamy są realne i odczuwamy to w ciele. Uzależniające… Znam to świetnie. Schodzę z tego z bólem i powolutku.

                     

                    – na te dwie rzeczy (rozpoznanie własnych potrzeb, komunikowanie się, określenie roli przeszłych doświadczeń w dzisiejszych problemach) bardzo pomaga terapia czy inne formy pracy nad sobą. Jak to u Ciebie czy u Was wygląda, Anila?

                    Oliwia75
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 115

                      Jakubek chciałabym tak jak Ty, powiedzieć sobie, że mogę być tym dorosłym. Nie mogę. Ostatni tydzień był dla mnie koszmarem na skutek wydarzeń z ojcem i siostrami. Nie wiem kim jestem, i mam teraz głównie parcie destrukcyjne wobec siebie, no bo to ciągle się dzieje. Trauma z dzieciństwa trwa.  Nie panuję nad tym. Czuje się jak matni, więzieniu. Całą swoją energię obecnie przeznaczam na powstrzymania sie od autodestrukcji, zeby nie znienawidzić do reszty siebie, móc pracować i być. Nic więcej. Rodzina jest dla mnie tymi samymi osobami, które dają sobie prawo do krzywdzenia mnie. Ciągle te same zależności i schematy. Probuje zmieniać,nieudolnie. Ale to ja wychodzę z poczuciem winy. Chcę się ukarać, zniszczyć.

                      Potrzebuję pomocy, nawet o tym powiedziałam ważnej osobie. Słysząc siebie samą mówiącą to, słyszałam też szydzący śmiech  z „otchlani”, z tyłu głowy. To zbyt silne,to nie pozwala nic zrobić.  Nie daję mi to prawa do przyjęcia pomocy. Wiem, to pewnie dlatego, że byłam wysmiewana przez rodzinę a potem przez rówieśników. Nie do opowiedzenia są szyderstwa ojca. A może mam chory umysł?

                      Stan, w którym nie jest się w stanie być w kontakcie z nikim, i mieć dla siebie odrobiny współczucia. Zbyt silne pragnienie unicestwienia.

                      Nie ufam ludziom. Zawiedli mnie ci niby najbliżsi.

                      Wiem, że teraz jestem dorosła i odpowiadam za siebie. Ludzie nie wiedzą co przeżyłam w dzieciństwie a nawet gdyby, to nie zmienia relacji. Jestem trudna i to słyszę.  Ludzie nie muszą mnie znosić. A każdy cierpi i to jest dla niego pkt odniesienia. To ja mam się postarać. Próbuję.i co?  I Nic.

                      Teraz te ostatnie wydarzenia znowu silnie wróciły mnie do przeszłości i widzę jak dużo złego działo się w mojej rodzinie. Nie dziwne, że można być „obłąkanym”, widzę to wyraźniej niż kiedyś. Wtedy byłam sama, teraz też tak się czuję.

                      Terapia…. działa, ale ja nie umiem sięgnąć po nią, a ostatnio nie byłam w stanie. Gdybym była tym „dorosłym” może bym umiała. Ale nie jestem. Zabrakło mi sił, aby próbować. Gdzie ta norma, ta normalność? Skąd mam wziąć współczucie i zrozumienie skoro sama sobie tego nie umiem i nie jestem w stanie dać.

                      Ta potrzeba uwagi, zrozumienia i ciepła… bez możliwości ich osiągnięcia wykańcza mnie.

                      Czuję zawiedzenie, zmęczenie, zniechęcenie oraz pytanie czy naprawdę to już koniec, nie jestem w stanie nic zmienić? Rozumiem już dlaczego ludzie sięgają po magię, wróżby i świat duchowy.

                      Cerber
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 142

                        Oliwio cholernie ciężko było czytać twój post , żal , smutek, wspomnienia,strach , bezsilność i zniechęcenie i pewnie więcej ale nie umiem teraz tego określić, bo co napisałaś to praktycznie skrót mojego życia.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 281 do 290 (z 309)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.