Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD MOJA HISTORIA I SYTUACJA

Przeglądasz 10 wpisów - od 31 do 40 (z 51)
  • Autor
    Wpisy
  • Karolina92
    Uczestnik
      Liczba postów: 30

      Pani Makadamia, nie zwracałaś się do mnie, ale ja się zaintrygowałam Twą  wypowiedzią, widzę też analogię do siebie więc zapytam-

      czy dalej nie czujesz potrzeby? i głównie ten strach przed odległą przyszłością który mnie tu przywiódł jakieś dwa miesiące temu, Cię męczy? czy chciałabyś ale chyba nie potrafisz?

      Jeśli to oczywiście nie nazbyt osobiste pytanie.

      A jak chodzi o drugą część Twojej wypowiedzi… trochę geny, osobowość, konstrukcja psychologiczna/ psychiczna. Sama mam znajomą rodzinę wielodzietną. Dość liczne rodzeństwo DDA, wszyscy dawno dorośli- przekrój ról od bohatera rodzinnego przez kozła ofiarnego po inne uproszczone typy osób. Ale  często to są dwie strony tego samego medalu- a u podnóża lęk, złość czy inna emocja.

      Ja też widzę że jestem w tyle, z tym że tu nie pluję sobie w brodę bo wiem że to wynika z czegoś co nie jest moją winą, tak wyszło i jest to dość logiczne w moim czy Twoim przypadku. Zresztą teraz się cieszę, że dostałam szansę na drugą młodość od życia 🙂 /piszę o tym w pierwszym poście/

      Inni powchodzili w relacje? ja bym zapytała czy szczęśliwe. Jeśli tak, to jest faktycznie czego zazdrościć.

      Gratuluję że poznałaś kogoś kto ma poważne plany wobec Ciebie. Zazdroszczę! Lubię samotność, ale to nie moje powołanie- mnie już powoli ciągnie do ludzi i by spróbować żyć jednak inaczej.

      A jeśli chodzi  o temat bycia wyrzutkiem w społeczności, znam to. U mnie nawet nie tyle to mi przeszkadza samo w sobie (zawsze byłam outsiderem) co fakt, że brak mi podobnych do mnie znajomych, przyjaźni tu na miejscu. I wsparcia rodziny (ale już się z tym pogodziłam) . Dlatego postanowiłam skorzystać z okazji na chociaż chwilową ale pierwszą zmianę życia (brzmi patetycznie ,wiem, wybaczcie bom na nogach od 4.30). Na razie w trakcie załatwiania cały czas.

       

       

      Cerber
      Uczestnik
        Liczba postów: 142

        Cześć Pani Karolino

         

        „Trochę szczęścia, trochę pasji, trochę Opatrzności ? nie wiem, w każdym razie nie zaczęłam tego by koniecznie z tego żyć lub się wzbogacić na tym nie wiadomo jak.”

         

        Nie zazdroszczę tych pieniędzy ( może trochę tak ) ale o wiele bardziej tego że zdecydowałaś się na to , tej odwagi zazdroszczę! Sam czasem miałem takie zajawki że zacząłem coś robić i w pojedynczych przypadkach udawało mi się coś sprzedać. Ale sam nie wiem dlaczego ale to szybko urywało się. Może moje lęki przed oceną mają coś wspólnego. Bo do puki mam w głowie że to co robię będę widział i korzystał tylko ja , jest ok tj. pracuję z chęcią. Kiedy pojawia się myśl ” czy im to się spodoba ? ” zaczynam odsuwać się , znika chęć do pracy . I tego zazdroszczę że robisz to dla siebie i widzisz w tym sens .

        „Mój słaby punkt i rana nazywa się ODRZUCENIE. Gdy coś fajnego się dzieje w tych sprawach, ja odliczam czas do końca. Samospełniająca się przepowiednia, wyczulenie na każdy przejaw odrzucenia, lęki. I to wszystko gdy z kimś właśnie idzie dobrze! gdy się skończy, popłaczę sobie, powiem „no tak, jak zawsze””

         

        Mój słaby punkt ? to też między innymi odrzucenie i dokładnie tak jak napisałaś . Ale do tego dochodziło to że chciałem za mocno . Przez długi okres życia (raczej większość ) wdrukowałem sobie że jak poznam dziewczynę to w końcu będzie cud , miód i białe gołębie, ogólnie jednorożce srające różowym pachnącym g***** . Do tego mam problem z złością , tj. jej wyrażaniem zwłaszcza wobec osób na których mi zależy (albo boję ją wyrażać ) . Złość zmienia się w smutek , przygnębienie i poczucie skrzywdzenia , odrzucenia . I wtedy sam odchodzę . To też powoduje że…tak poniżam się żeby nie dopuścić do złości z drugiej strony.  I nie chcę już tak

        ” To nazywa się lękowy styl przywiązania. Jakieś 20 proc. ludzi podobno to ma, choć nie wiem czy nie lękowo-unikający u mnie bardziej… Poczytaj może o tych stylach- może to Ci naświetli coś?”

         

        Nie słyszałem o stylach przywiązania , masz książkę , konkretny artykuł który wg ciebie dobrze to wyjaśnia ?

        „Bardzo współczuję Ci ekstremalnie trudnej sytuacji za młodu… Nie wiem co powiedzieć, chciałabym kurczę żeby nam się wszystkim zaczęło układać…”

        Co możesz powiedzieć … pisanie tutaj traktuję też za swego rodzaju terapię , jako wychodzenie z izolacji , wstydu . Zmianie myślenia „Sama przeciwko wszystkim.”
        Dziękuję że ktoś odnosi się do tego, ( choć w ten sposób że to przyjął ) to też coś daje !

        Tak swoją drogą szukałem jakiś materiałów mówiący o takim prześladowaniu i wychodzeniu z takiej traumy będąc już dorosłym , ale nie znalazłem żadnej takiej książki czy sensownych artykułów . Są artykuły dla młodzieży jak radzić sobie z nią teraz kiedy tego doświadczają.
        Jeśli ktoś ma wiedzę o takich książkach, artykułach , itp. proszę o info .

        P.s ciekawi mnie dlaczego zwracasz się do mnie przez „Pan” ? Zauważyłem że do Makadamii też zwracasz się przez „Pani „. Nie widzę  w tym nic złego ale ciekawi mnie to .

        Karolina92
        Uczestnik
          Liczba postów: 30

          Hej,

          Nie przyszło mi na myśl że mówisz o pieniądzach:) tylko do tej odwagi się odniosłam, że właśnie zaczynałam od 'small steps’ . W środku zawsze – choć rwąca się do życia- to byłam też pełna lęku i ostatnimi laty postanowiłam to zacząć przełamywać- a to coraz nowe osoby z którymi kontakt, a to wyjazdy…

          Natomiast to, że próbowałam w tak wielu miejscach czy pracować, czy się uczyć, czy wiele rzeczy robić też poniekąd wynikało z tego, że chciałam raz usłyszeć pochwałę od wiecznie niezadowolonego ze mnie ojca. (Jak się domyślisz, nie doczekałam się)

          Myślę, że to zalęknienie, poczucie gorszości (plus oczywiście młody wiek) było nieraz sczytywane i wykorzystywane przez osoby na które trafiałam, też niektórych wcześniejszych pracodawców.

          Tak sobie myślę, że lęk chyba tak tylko skutecznie się zwalcza- z nim się mierząc.

          Też tak miałam (pewnie dalej mam choć już sporo mniej) z tym brakiem asertywności, stąd przyciągałam takich znajomych którzy lubili to wykorzystać … Dziś bym się nie ładowała w takie sytuacje, (zresztą jakoś przestałam spotykać takich ludzi na swojej drodze) ale wtedy też brak reakcji, najwyżej wycofanie/foch albo długi brak reakcji  a potem niegrzeczny wybuch z mojej strony

          Czyli też należysz do tych dla których to terapia ! Super, dobrze że dla Ciebie to tak działa!

          Jeśli chodzi o temat stylów, można łatwo znaleźć różne artykuły na internecie. Ja pierwszy raz spotkałam się z tym tematem na terapii (indyw.)- została mi tam polecona książka „Partnerstwo Bliskości” (Amir, Rachel)- wiem może kiczowaty tytuł. Bardzo ciekawa książka, bo choć odnosi się do pojęć z psychologii i nauki, jest napisana w miarę przystępny sposób i z przykładami. Przyznam, że gdy kogoś potem poznawałam, zdarzało mi się wracać do fragmentów opisujących mój styl /dla ujarzmienia lęków/.

          A z tym „panowaniem”, jak zwykle nic osobistego 🙂 po prostu pisałam do Was obojga tego samego wieczora, i ostrzegałam że na nogach od 4.30 😀

          ale miałam akurat bardzo dobry humor – a jak mam humor to właśnie lubię tak kogoś miło „pozaczepiać”(normalnie jestem prosta,  bezpośrednia i poza sytuacjami koniecznymi, „pan/i” mnie denerwują) 🙂

           

          Makadamia
          Uczestnik
            Liczba postów: 35

            Karolina92 z tą potrzebą wejścia w relacje to skomplikowane. Faktycznie nie czuję jakiejś silnej potrzeby. Główną motywacją jest strach przed byciem samemu w przyszłości, na starość. Z drugiej strony fajnie byłoby kogoś mieć już teraz, więc to trochę „chciałabym a boję się”, a skoro już tyle czasu byłam sama to może nie warto, widocznie się nie nadaję. Chociaż zrzucam to na ogólną ostatnio niechęć, zobojętnienie i moje nastroje depresyjne, z którymi żyję już długo. Inna sprawa, to świadomość, że zawiodłam przez to bliskie osoby (babcia, mama) i przynoszę wstyd rodzinie. Zwłaszcza babcia, której bardzo zależy bym ułożyła sobie życie. Mam przez to ogromne poczucie winy. Ona tyle dla mnie zrobiła, a ja nie umiem się przemóc. A jeszcze bardziej boję się zabrać z domu (chociaż nie czuję się w nim najlepiej) i zostawić mamy samej z ojcem tyranem/draniem, babcią, która wymaga opieki i wszystkimi problemami. Niby jest jeszcze brat, ale on bardziej jest po stronie ojca, więc za dużo wsparcia nie ma.

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, 1 miesiąc temu przez Makadamia.
            abcd
            Uczestnik
              Liczba postów: 218

              Cześć, nie chcę za bardzo wcinać się Wam w dyskusję. Odniosę się tylko.

              „Dobrym słowem żyję przez 3 miesiące”.

              To tak a propos erozji. Jasne, że przychodzą gorsze momenty, czarnowidztwa, lęku, frustracji- mi osobiście bardzo pomagają słowa właśnie. Pod warunkiem, że szczere.

              Pomału ku czemu? ku śmierci, aż się chce odrzec 😀

              No nie wiem, ku czemu- nie znam swojej przyszłości!

              Spokojnie można mi życzyć spełnienia marzeń, przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia a zawsze coś się znajdzie nad czym warto popracować.

              Ja sądziłam że masz mniej.

              To Karolina musisz być wyposzczona, jeżeli aż tak uwrażliwiona na dobre słowo. Ale to dobrze, jeśli chodzi o to uwrażliwienie, bo dobre słowo ma giga wartość.
              Prawdziwie dobre słowa wydaje mi się, że zawsze muszą być też szczere, jeżeli mają być dla człowieka a nie przeciw niemu. Ale wydaje mi się też, że same szczere słowa mogą być raniące, nawet gdy będą prawdziwe, bo można okładać drugiego (ale i siebie) tak tymi słowami, że spowodują zamknięcie się? I chyba też chodzi o to w słowach (uświadomiłem sobie) by oprócz tego by były prawdziwe i szczere, były też z miłości (a miłość wiadomo jaka jest z Hymnu o miłości św. Pawła).

              ku śmierci aż chce się odrzec?” W sensie jej przekroczenia i wreszcie prawdziwego życia? 😉
              Jednak jakiś wpływ na życie się ma, mimo że przyszłości w szczegółowym sensie nikt nie zna.

              No ja jednak trochę obawiam się życzyć spełnienia marzeń, bo jeżeli marzenie to coś raczej nieosiągalnego w tym świecie, to gdyby się spełniło, to okazałoby się co najwyżej celem a nie marzeniem i okazałoby się, że nie potrafił człowiek marzyć 😀 Ale spełnienia celów jak najbardziej Ci życzę. I udanego następnego dnia.

              Cerber
              Uczestnik
                Liczba postów: 142

                Cześć Karolino

                U mnie z pracą to trochę podobnie jak z relacjami, bo chciałem mieć tą idealną pracę gdzie będę dobrze zarabiał, dobrze się czół i chyba tak jak napisałaś chciałem dostać jakaś pochwałę? To znów wynikało że dzieciństwa na zasadzie (chyba w tym przypadku bardziej odzywała się szkoła) : „było źle ale teraz ma być idealnie ! ! ” Gdy coś nie pasowało uciekałem. Jednocześnie popadając w coraz większy dół i frustrację . Teraz też nie jest różowo, choć pracuje tutaj już bardzo długo myślę nad zmianą. (Tutaj musiałabym długo tłumaczyć , może przyjdzie na to pora )

                A co do terapii to jestem na indywidualnej z przerwami ( po 2-3 lata tak z dwa razy) też długo chyba jakieś 10 lat . Efekt taki że rozmawiam tutaj i opisuje swoje problemy , czasem wchodzę na mityngi online i ODZYWAM się na nich!! ! Teraz muszę walczyć o swój spokój i to robię, choć dużo mnie to kosztuje. Ale robię to.  Rozpocząłem terapię grupową. Gdzie te naście lat temu miałem w głowie właściwe tylko jak skończyć z sobą.

                Choć martwię się bo od dłuższego czasu (parę miesięcy) uruchomił mi się irracjonalny lęk . Nie skojarzony z niczym konkretnym . Może czas na jego przepracowanie ??? Nie wiem. Też mam wrażenie że niektóre rzeczy otwierają mi się dopiero po długich latach.

                P.s dziś ma dobry dzień i patrzę w przyszłość z lekką nadzieją

                 

                Karolina92
                Uczestnik
                  Liczba postów: 30

                  abcd,

                  Ależ jakie „wcinać”, jesteś częścią tej dyskusji, zresztą każdy jest 'invited’.

                  To cytat był tylko (z chińskiego przysłowia o ile dobrze pamiętam ) – ale nie pamiętam źródła.

                  Niemniej, tak, przyznaję – wyposzczona jestem.

                  Tu już może nawet o samo słowo nie chodzi co o życzliwość? kontakt z Wami i ludźmi w ogóle? i tu przyznaję rację- ważne czym się kieruje szczery człowiek, nie sztuka „przywalić prawdą między oczy”.

                  Dla mnie prawdziwe życie jest teraz, a oczekiwanie na przyszłe, lepsze, niepewne- ucieczką od tego życia. Co nie znaczy że życie po życiu nie istnieje- znaczy po prostu że taki już ze mnie niewierny Tomasz. Ja muszę doświadczyć czegoś, zobaczyć i poczuć sens by się w to rzucać- wtedy faktycznie potrafię dać dużo z siebie

                  To ja chyba nie umiem marzyć 😀 życie jest za krótkie dla mnie na to.

                  Ale dzięki za życzenia!

                   

                  Karolina92
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 30

                    Cerber,

                    pewnie się dziś już domyślasz że na świecie nie ma nic „idealnie”.

                    Każdy ma inne przejścia i inną psychikę, więc możliwe że dla Ciebie to jest twoje Kilimandżaro, że wreszcie się odzywasz, coś przełamujesz, walczysz o spokój. I dobrze !  sam zauważasz postęp. Porównuj się sam ze sobą!

                    Wiesz, dla mnie też pójście na grupową było wyzwaniem, z kilku powodów- bo miałam wyobrażenie, że tam od razu TRZEBA będzie publicznie opowiadać o najgorszych traumach, bałam się że spotkam kogoś znajomego, oraz, bo byłam w trakcie indywidualnej a przejście na grupową wymagało rezygnacji z indywidualnej z której byłam zadowolona. Oczywiście, strach ma wielkie oczy. Te spotkania nie polegały na tym ( choć każdy mógł powiedzieć co chciał). Poznałam bardzo fajnych, wartościowych ludzi. Człowiek widzi się w grupie, feedback inny…

                    Ja patrzę na to wstecz. Ty jesteś w tym procesie dopiero.

                    Też miałam okres, tak dziś myślę, depresji, pełen anhedonii. 7 lat temu.  I też miałam taki czas, że śmierć jawiła się jako jedyne sensowne wyjście z mojej sytuacji. Z 5 lat temu. To było przed terapią. Dlatego, choć dziś myślenie mam zupełnie inne i na innym etapie jestem, rozumiem osoby które są w takim stanie. Dzisiaj rozumiem, co czuje osoba chcąca się targnąć na swoje życie i jaki to stan desperacji. Ja, ograniczony człowiek, rozumiem. (Dlatego- zakładając że Bóg istnieje, jest dobry, miłosierny i wszystkowiedzący- osobiście nie przemawia do mnie idea automatycznego potępienia samobójców. Bóg musi wiedzieć tym bardziej, co oni przeżywają, jaki to stan.)

                    Ja dziś cieszę się, że się nie poddałam. Niedługo spełni się jedno z największych (chyba największe) marzeń mojego życia na którego spełnienie wtedy byłam zbyt złamana. Czuję się (ogólnie) dość szczęśliwym człowiekiem. Ale pamiętam jak wtedy  było ciężko.

                    Myślę, że musisz wierzyć w to co robisz dla siebie (terapia)i że przyniesie to dobry skutek. Nie oczekuj ideału. Uwierz, że może się to przydarzyć i Tobie że powiesz, że jesteś dość szczęśliwym człowiekiem. I ciesz nadal każdym postępem

                    Jak humor, nadal dobry?

                     

                    Karolina92
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 30

                      Makadamia,

                      wydaje mi się, że dobrze diagnozujesz u siebie- to myślenie może być wynikiem stanów depresyjnych…

                      Co mogę powiedzieć- na te lęki o samotną przyszłość, które mnie tu przywiodły, pomogło mi oderwanie na chwilę w ciepłym kraju :), poznanie nowych ludzi i taka refleksja- no, przecież skoro w takim krótkim czasie poznaję tyle sympatycznych osób, tam, przez internet i u siebie, to czemu zakładać że będę samotna na starość?

                      I intelektualizacja jak zwykle- szansa, że dożyję 90tki jest taka jak to, że za 10 lat mnie tu nie będzie. Statystycznie. Po co więc niszczyć najbliższe lata, miesiące na zamartwianie się?

                      Jasne, należy starać się w miarę możliwości zabezpieczyć przyszłość finansowo na przykład… ale bez „przesadyzmu”

                      I mówię to jako 30letnia singielka od zawsze, bez rodzeństwa,  z którym mogłabym zostać pewnego dnia i dzielić rachunki!

                      Też właśnie nie czułam jakiejś potrzeby w tych kwestiach… Bardzo długo. Po prostu spotykając się z kuzynkami żyjącymi inaczej czułam się dziwnie, brak wspólnych tematów z ludźmi sparowanymi….Ale gdy wracałam do swojego świata, było mi naprawdę ok.

                      Dopiero od niedawna to zaczyna się przebijać, jak określił to abcd, odzywa się natura. Ale też nie jest to coś megamocnego, co by mi zaburzało ogólne poczucie dobrostanu…Po prostu gotowość.  Myślę że to dobrze.

                      Powoli uczę się że większość mężczyzn to ludzie tacy jak ja. Dla kogoś to śmieszne, ale ja nie miałam w otoczeniu ich za bardzo, oprócz tej wręcz mistycznej figury tyrana. Ostatnio spotykam więcej kolegów. Widzę po sobie jak innym człowiekiem jestem niż kilka lat temu jeszcze. Skoro tak, to – pomimo że nie jestem już 20latką i nie mam całego życia przed sobą- wiele jeszcze się może zmienić i wydarzyć. Tak podchodzę teraz.

                      Na pewno babcia chce dla Ciebie dobrze, ale babcia nie przeżyje życia za Ciebie. Nie rozumiem więc poczucia winy w dodatku za coś na co nie do końca masz wpływ. Musimy wiedzieć sami przed sobą czego naprawdę chcemy- nie zawsze to oczywiste, czasem coś też się klaruje przez wiele lat.

                      O jakim wstydzie piszesz że przynosisz go rodzinie? Jeżeli masz na myśli małe miasteczko ,to ja rozumiem presję- z tym że nie przyszłoby mi na myśl skojarzyć moją samotność z przynoszeniem wstydu mamie. Mama zresztą przeważnie kocha dziecko

                      Mi przyszło na myśl że może po prostu trochę tu nie pasuję, być może moje miejsce jest gdzie indziej, kto wie- ale dopiero odkąd część rodziny nie   z mojej winy się odwróciła po sytuacji z ojcem i zgłoszeniem sprawy, po pewnym czasie smutku stwierdziłam że to ten moment. Może to sam los mnie popycha by sprawdzić czy mnie nie ma gdzie indziej;)

                      Też tak myślałam że muszę być z mamą, w domu i kontrolować co się dzieje. Dziesięć lat temu gdy mieszkałam w akademiku, gdy dzwoniła bym wróciła- wracałam. Kto wie, jak by wyglądało moje życie dziś gdybym jednak zostawała tam na weekendy i szła na spotkania studentów na planszówki na które zapraszał mnie  zainteresowany mną wtedy kolega .

                      Nie, dziś nie żałuję miejsca w którym jestem- ale na przykład pięć lat po wspomnianym czasie miałam dno depresji. Żal za utraconymi szansami, i jeszcze niemożność wyrwania się z coraz trudniejszej sytuacji w domu. W ten sposób nie tylko nie pomogłam mamie, (bo sytuacja narastała) ale jeszcze sama bardzo mocno i na długo osłabiłam siebie. Fajną, zdolną, niegłupią,  z natury żywą i ciekawą świata dziewczynę.

                      Nie wiem, ile Ty masz lat ? Ja w moim wieku mam etap na którym powinnam być 10 lat temu (poza tym że sama się utrzymuję). I cieszę się że mogę chociaż to. Ale nie oznacza to że musisz popełniać mój błąd…

                       

                      Makadamia
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 35

                        Karolino w tym roku skończę 34 lata. Nie czuję się na swój wiek. Za to mam poczucie, że zatrzymałam się mentalnie na etapie poprzednim, może na czasie studiów. Coraz częściej odczuwam, że nie jestem na swoim miejscu, że moje życie powinno już wyglądać inaczej. Być takie jak ludzi w moim wieku, z własną rodziną, dziećmi. Dlatego wśród takich ludzi z „ułożonym życiem” czuję się dziwnie. Czasem myślę, że wszyscy o mnie mówią, że to ta samotna, nieogarnięta życiowo. Chciałabym się schować wtedy. Kilka razy ja sama, ale też babcia i mama słyszały od sąsiadów przytyki odnośnie mojego życia np. „wy nie macie wnuków, prawnuków, zięcia” itp. Jedna ciotka też ciągle tylko się przechwala „bo pilnowałam wnuków, bo dzieci to albo tamto”. Stąd odczuwanie wstydu. Nie wiem czy wszędzie ludzi tak interesuje życie innych, czy tylko w moim środowisku. Odbieram to jako osobiste wbicie szpili. Ludzie widzą to co na zewnątrz, na podstawie tego oceniają drugich. Nikt nie wie co dzieje się w głowie, psychice, jakie są rozterki, lęki itp. Nie rozumieją, z jakich powodów komuś może być trudniej żyć jak innym, budować relacje itp. Boję się być sama, a nie wiem czy umiałabym być z kimś.W tym cały problem.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 31 do 40 (z 51)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.