Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 572)
  • Autor
    Wpisy
  • yucca
    Uczestnik
      Liczba postów: 588
      w odpowiedzi na: Co zrobić? #57352

      agus zapisz:
      ” Wiesz podobnie myślisz jak moja mama. Tak właśnie ostatnio debatowałyśmy i stwierdziłyśmy, że co by nie zrobić to i tak będzie prawdopodonie źle…:( .”

      Wiesz, dłuższą chwilę się zastanawiałam dlaczego tak to zinterpretowałaś. I tak sobie myślę, mimochodem i nieco patetycznie, że życie to niestety czesto wybór między mniejszym a większym złem i też zalezy po której stronie samemu sie stoi.W ogóle to wydaje mi się, ze chciałabyś dokonać niemożliwego, czyli pomóc komuś kto sam nie chce sobie pomóc i oszczedzić siebie.A tu punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla jednego jest lepiej, dla drugiego gorzej, Twoim zadaniem jest tak postąpić, by nie było gorzej dla Ciebie, a ja mam wrażenie, ze chciałabyś by wilk był syty i owca cała 😉 No można próbować, czasem się udaje, ale to śliski grunt.

      „Np. kiedyś wydawało mi się że wszyscy tacy są a Ci co myślą tylko o sobie są żli. Długo musiało minąć i dużo musiało się stać abym przestała tak myśleć..
      myślałm też kiedyś tak że jak ja będę taka dla ludzi to oni też będą w ciężkich chwilach mnie wspierać- a tu dupa- nie ma tak…!”

      Aguś, tak sobie myśle, ze jestesmy ofiarami jednego syndromu – syndromu ratownika, bo ja kilka lat temu myslałam identycznie, wręcz używając tych samych sformułowań. Ktoś nas obie nauczył, że zawsze trzeba być lojalnym, szczerym, gotowym do akcji, otwartym i wrażliwym (jedna bzdura) oraz, że aby cos dostac trzeba najpierw samemu dać (druga bzdura). Jaka ja sie czułam szlachetna z tym podejściem, a jednoczesnie ślepa na to jak dostaję przez to w kość i jaką cene płace za swój samarytanizm. Wtedy byłam totalnie nienauczalna i pomimo, ze niezliczoną ilosć razy życie "tłumaczyło" mi, ze ta droga jest zgubna, ja z upotem maniaka się jej trzymałam.
      Strasznie dużo czasu zajęło mi nauczenie się (choćby teoretycznie, przejrzenie na oczy), ze egoizm jest zdrowy a "podkładanie się" dla dobra innych jest autodestrukcyjne. I że nikt mi nie zapłaci ani nie wynagrodzi moich ran "w imię ratowania świata". Wtedy mialam takie mistyczne myślenie, wiarę w to, ze w jakiś magiczny sposób moje dobre uczynki trafią do mnie, że wreszcie sobie zapracuję na kogoś kto pomoże mi. A najlepsze… teraz to nawet nie byłam pewna czy te uczynki były dobre i czy komukolwiek pomogły… Bo dochodze do wniosku, ze tym ratowanym tylko zaszkodziły. Gdybym olala i zgodziłą się, zeby jeden z drugim zdychał, to może mieliby szansę przejrzeć na oczy i się podźwignąć… a na pewno mnie by nie niszczyli. Po prostu powoli, po kawałku trzeba się nauczyć egozimu i podejścia, że gdy mam wybierac miedzy dobrem swoim i innych to wybieram swoje i że to nie jest tak, że zawsze będzie źle, albo, że ja jestem zła – gdyby tak było to człowiek nie miałby instynktu samozachowawczego. Mi się zdaje, że to jest element budowania zdrowych granic. Bo puki co mam nieodparte wrażenie że w Twoich oczach, Ty i Twoja Ciotka to jedno. Jakbyś chciała w ten sposób pomóc samej sobie (jakiejś swojej zagubionej cześci) i nie zauwazała faktu, że Ciotka to nie Ty i w ten sposób sobie nie pomożesz, a możesz pomóc, tylko inaczej. Tak na marginesie, własne "potrzebowanie" czesto w takich przypadkach jest bezposrednią przyczyną takich zachowań. Jest to zwiazane z przeniesieniem – widzisz w innych swoje części.

      „A jeszcze jedna sprawa, której nie potrafiłam zrozumieć… po mału zaczynam czaić o co chodzi… Bulwersowałam i dalej mnie trochę nurtuje ludzie nie lubią słyszeć prawdy wolą żyć w kłamstwie. Szczeży są nie lubiani.. Ilu ja przez "moją szczerość " straciłam przyjaciół… Ale gdybym miała w nosie innych ten problem nie dotyczyłby mnie. ”
      Wiesz, mi się zdaje, że zaczynasz powoli "dorastać", dostrzegać świat z innego poziomu niż dziecko które wierzy z dobro, pomoc, szlachetność, w to, że wystarczy być prawym i uczynnym, by życie uslane było rózami. Powoli wydziela się w Tobie cześć która dostrzega faktyczny wygląd świata i zaczyna się nań godzić, pomimo, że to nie jest łatwe. Najwazniejsze to wyjść z iluzji. A oburzanie się za pokazywanie innego podejścia… no cóż, wszyscy się czasem bronimy, tym bardziej im bardziej to podejście nas boli. Problem wynika z wielu przyczyn i jest po prostu obroną.

      yucca
      Uczestnik
        Liczba postów: 588
        w odpowiedzi na: Co zrobić? #57331

        Aguś, w sumie to chodziło mi przede wszystkim o to by zwrócić uwagę na pewien "system". Pomagając ciotce, a właściwie starając się, stawiasz się w takiej ambiwalentnej sytuacji, próbujesz kogoś ratowac przed samym sobą i tak jak w przypadku tescia, może to się skończyć przykrością dla Ciebie samej.

        Czasem ludzie pomagają mimo wszystko, mając gdzieś, że ktoś ich wyzywa czy nie chce widzieć na oczy, liczy się tylko intencja, to by pomóc. Ale tak chyba potrafią postępowac ludzie poukładani, tacy "bardzo dorośli" , których uczucia i poczucie wartości na pewno nie ucierpi w wyniku wyzwisk, złości.

        Jesli pomaga sie sercem to nie wiem czy można się uchronić przed tymi ranami. Po prostu wyobrażam sobie co będzie jeśli "rozmazana" ciotka wytrzeźwieje i połapie się co podpisała…
        Jak to kiedyś Gonzo napisał (nie pamiętam już komu), ze to jest jak z pierwsza pomoca przy wypadku – po pierwsze trzeba pomyśleć o tym czy pomagając komuś sami nie staniemy się ofiarą.

        Czesto dysfunkcja polega na lekceważeniu własnych uczuć, na sadzeniu, ze najwazniejsze by pomóc innym, "ja sobie jakoś poradzę". Pisząc, że masz skłonność do wkręcania się w TAKIE sytuacje miałam własnie na myśli skłonnośc do ratowania ludzi przed nimi samymi ( w takich przypadkach nie wiesz co Cię czeka, czy ktoś Ci podziękuje, czy Cię zmiesza z błotem… ), bez oglądania się na własne uczucia i to jak przeżywasz takie mieszanie z błotem.

        Nie podważam tego co powiedziała Twoja kolezanka, tylko chciałabym Cię na ten temat uwrażliwić, bo mimo wszystko, jeśli się nawet mocno zmienisz, przyzwyczajenia, coś co było powielane przez lata ma skłonność do przyciagania nas nawet po długim czasie – łatwo można wrócić na wydeptaną ścieżkę.

        Aguś, obserwuj tę skłonność, dowiedz się skąd się bierze, co ma na celu, może postaraj się pogodzić z faktem, że czasem ludzie sami siebie niszczą, żeby Ci to nie rozrywało serca i nie skłaniało do podejmowania decyzji tylko pod wpływem emocji, "wewnętrznego dziecka" które nie może znieść tego. Ja wiem, że to wszystko co robisz jest szczere, wypływa z dobroci serca, tylko obawiam się aby to serce znów nie zostało skrzywdzone.
        Pozdrawiam.

        p.s. Poza tym ludziom z ktorymi jesteśmy związani emocjonalnie, najtrudniej jest pomóc i czesto takim osobom też trudno jest taką pomoc przyjąć. To są trudne sytuacje, stawiające nas w nieciekawym położeniu. Miej na to wzgląd, podejmując decyzję – to wszystko.

        Edytowany przez: yucca, w: 2008/09/24 10:14

        yucca
        Uczestnik
          Liczba postów: 588

          Kokolino, straszne to wszystko… ale chcialam Ci powiedzieć, że cokolwiek nie będą mówić u Ciebie w rodzinie, to ja uważam, że żadne z Was (ani Ty, ani brat, czy ojciec) nie jest niczemu winni!!!! Jak ktoś chce chlać to chleje, dla mnie koniec i kropka. A od głupoty, pod jakąkolwiek by była postacią trzeba uciekać. Masz rację, ze podjęłas decyzje o zerwaniu kontaktu, ja zrobiłam to samo (choć moja matka nie zyje i mam tylko dalszą rodzinę) i dopiero teraz czuję, że żyje, dopiero teraz moge się rozwijać i naprawiać to wszystko co "rodzina" mi zafundowała. Gdybym podtrzymywala kontakty, byłoby to równoznaczne z dalszym przyzwoleniem na "karmienie trolla".

          yucca
          Uczestnik
            Liczba postów: 588

            No ja mam jednak inne podejście, uwazam, że to rodzic jednak powinien brac odpowiedzialność i nie biadolić jaki to skrzywdzony przez dziecko. Bo to rodzic jest strona "trzymającą władze", stroną decyzyjną, a dziecko jest zależne (przynajmniej do pewnego wieku). Uważanie, ze dziecko rodzica krzydzi jest odwracaniem roli rodzicielskiej i wynika jednak z niewyrażonych emocji pod adresem własnych rodziców.

            Ale fakt faktem, że najlepiej się nie przejmowac terapeutką która plecie trzy po trzy.

            yucca
            Uczestnik
              Liczba postów: 588

              biedronka zapisz:

              w terapii to jest właśnie najpiękniejsze – gdyby przyszło do tej samej terapeutki 5 osoób z tej samej rodziny, to każdemu trzeba by dać tyle samo uwagi, emapatii i nikogo za nic nie winić 👿 nawet gdyby ktoś z tych 5 osób byłby katem a ktoś ofiarą, a ktoś na to wszystko tylko pozwalał”

              No niby tak, ale… jesli by do terapeuty przyszła cala rodzina, to nie będzie tak, że wszyscy siebie nawzajem krzywdzą. Matka kokolino została pewnie sama skrzydzona ale nie przez kokolino, jej brata czy ojca, ale przez własnych rodziców. I to musiałaby sobie uświadomić, a to spora bariera do pokonania – dostrzec, że się krzywdziło nie tego kto faktycznie coś nam zrobił.
              To wszstko wzbudza wiele emocji w całej rodzinie, kazdy czuje się skrzywdzony, może dlatego terapie rodzinne odchodzą nieco do lamusa, a terapeuci wolą pracowac z indywidualnymi osobami.

              Tak piszę, bo w mojej terapii terapeutka zwraca bardzo dużą uwagę na to by prawidłowo umieszczać uczucia złości, żalu, pretensje i zdawać sobie sprawę z tego na kogo faktycznie jestem zła, czy na osoby z mojego obecnego życia, czy na matkę. Można się zapetlić i zacząć od własnego męza czy dzieci oczekiwać rodzicielskiej troski, ale jest to już element przeniesienia. Czegoś się kiedyś nie dostało, i teraz się tego oczekuje od wqszystkich dookoła. Skądś niestety znam zmuszanie do przyjęcia roli matki własnej matki i pewnie dlatego temat rodzi we mnie sporo emocji.

              yucca
              Uczestnik
                Liczba postów: 588

                Mi się po prostu nie chce wierzyć w to wszystko. Kokolino, a może Twoja ciotka coś przekręciła, zmysliła, a może to nie jest placówka AA tylko jakaś pseudolecznica…no nie wiem… W głowie się nie mieści…. Bo jesli nie to wychodzi na to, że są terapeuci którzy uprawiają nie wiadomo co kosztem i tak już strasznie pokrzywdzonej rodziny alkoholika.
                Czytając to co piszesz czuję wściekłość, tym bardziej, ze w swojej terapii mam calkiem inne wiadomości podawane. W myśle tego co mówi ta pożal się boże "terapeutka" masz być matką własnej matki, doroslej, pozbawionej hamulców i szacunku do Ciebie kobiety. Może faktycznie warto zweryfikować, czy ta terapeutka naprawdę głosi takie kalumnie… czy komuś się cos pomieszało

                yucca
                Uczestnik
                  Liczba postów: 588
                  w odpowiedzi na: Co zrobić? #57212

                  Agus , nie powiem Ci co masz zrobić, bo nie wiem. Jesli kobieta chce pić, a z wszystkich próbujących jej pomóc robi wrogów, to pewnie nic się nie da zrobić. Mnie natomiast zastanawia Twoja skłonność do pakowania się w takie beznadziejne sytuacje. Może brzmię dla Ciebie jak ktoś wyzuty z uczuć, kto stawia krzyżyk na drugim człowieku.
                  Tylko że jeszcze z 1,5 – 2 lata temu miałam identyczne zachowania ratunkowe. Wydawało mi się, że mi się uda, bo ja mam podejście, bo ja rozumiem, bo inni to są jacyś bez serca. Przeszło w wyniku terapii, wraz ze zrozumieniem, że czy mi się to podoba czy nie, to każdy kieruje swoim losem i sam sobie może ten los spieprzyc. Nie reaguję póki nie uslysze czy wyczuję prośby o pomoc.Do tego trzeba dojrzeć samemu i tylko taki stan (gdy człowiek już sam nie zaprzecza rzeczywistości i wie, co się dzieje) rokuje szansę na to, że pomoc coś przyniesie. A z tego co piszesz, to z Twoją ciocią już ktoś rozmawiał, próbował pomóc, przetłumaczyc – Ona jeszcze nie jest gotowa na zmiany….

                  yucca
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 588
                    w odpowiedzi na: Nie chcę być DDA #57200

                    A ja gdy się dowiedziałam o DD poczułam ulgę… Przestałam czuć się kimś nic nie wartym, bo zrozumiałam, że to błędy w wychowaniu sprawiły że jestem jaka jestem, a co za tym idzie, że te błędy da sie naprawić. Kiedyś wciaż myślałam, że to moje specyficzne osobiste cechy sprawiają, że nie radzę sobie tak dobrze jak inni, a tu się okazało, że to nie tak, że mam szansę na normalne życie. Dla mnie wiedza o dd była początkiem oczyszczania się z poczucia winy i braku wartości.

                    yucca
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 588
                      w odpowiedzi na: żona za murem #57188

                      adamo zapisz:

                      Mnie tym trudniej, że poza sferą relacji z najbliższymi żone jest wspaniałą kobietą i wspaniałym człowiekiem. Ale co mi z tego… ”
                      Wiesz to czesty bład w myśleniu, który zakłada, ze osoba dysfunkcyjna tak naprawdę jest wspanialą osobą, tylko trzeba ją odpowiednio traktować, albo wyłuszczyć z kokonu. Można nawet założyć, że to jest prawda, ale po pierwsze, Ona sama musiałaby się na to zdecydowac, a po drugie, czesto partner to osoba która najmniej może zrobić, bo właśnie na nią (jako najbliższą) są projektowane wszystkie zadry z rodzinnego domu.

                      ” Tu na forum ludzie często piszą, że coś zrozumieli jak sięgnęli dna. Czy mam to dno przybliżać, czy chodzić na palcach? Często myślę czy akceptując sytuację i dając jej spokój wykluczam możliwość jakichkolwiek zamian. ”
                      Ani przybliżać, ani chodzić na palcach, jedyne co możesz to robić swoje, robić to co dla Ciebie w danym momencie jest najlepsze, a nie to co najlepsze dla niej

                      Co do akceptacji sytuacji to różnie bywa. Czasem to, że druga osoba przestaje naciskać powoduje że osoba dysfunkcyjna nieco wychodzi z wlasnej skorupy i jest nawet zawiedzona tym, że naciskanie, namawianie się skończyło. Bo mimo, że Twoja żona tak desperacko się broni, to jest w niej takie małe dziecko które potrzebuje pomocy – niestety, choć to trudne, Ona sama musi chcieć temu dziecku w sobie pomóc. Po prostu idea jest taka, że jeśli osoba nie chce się zmienić to na siłę i za pomocą najróżniejszych metod nikt jej nie zmieni, nie spowoduje przejżenia na oczy. To jej zycie, jej wybory i z tym się trzeba pogodzić.

                      Moim zdaniem nadzieja jest w tym, że jeśli Ty zaczniesz rozmawiać z terapeutą, zmieniać swoje podejście, to i Ona się tym zainteresuje. Ale pod warunkeim, że będziesz to robić dla siebie, a nie dla niej, po to by ją do czegoś zachęcić.

                      Edytowany przez: yucca, w: 2008/09/19 13:43

                      yucca
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 588
                        w odpowiedzi na: żona za murem #57184

                        W dużym stopniu zgadzam się z Anitą. Nie bardzo widzę szansę na to, że w jakiś sposób zachęcisz swoją żonę do podjęcia leczenia czy chociaż otwarcia oczu na Wasze problemy, przynajmniej w takim układzie jaki teraz jest. W Twoim opisie Waszego małzeństwa widac sporo dysfunkcyjnosci (zaprzeczanie, lek przed bliskością, szukanie w Tobie ojca, projekcja (prawdopodobnie) własnego ojca na Ciebie itd.)

                        Twoja żona przypomina mi nieco moją matkę, która zyła w iluzji swojej doskonałości. Zdaje mi się, że Twoja żona jest centralnym punktem waszej rodziny – wszystko się kręci wokół niej, ale na takiej odległości, na jaką Ona pozwala. Trzyma Was na odległość, ale możliwe, że jeśli ktoś robi coś wbrew jej woli, to Ona reaguje złością. To jest takie trzymanie w szachu – nie wolno Wam się ani zbliżyć ani oddalić – tak przynajmniej to widzę.

                        Pytasz czy może powinieneś odejść- nie wiem, może wystarczy przestać ją namawiac i zająć się sobą – tak na poczatek.Na drastyczne posunięcia zawsze znajdzie się czas. Po prostu wiem, że trudniej skończyć 20-letnie małżeństwo niż półroczny związek nieformalny, gdy się ma 20 lat. Jeśli nigdy nie próbowałeś się odsuwać, żyć swoim życiem i przyjąć to jak jest, przestac walczyć, to trudno powiedziec co się stanie.

                        Anita ma rację, dobrze by było gdybyś znalazł terapeutę dla siebie. Nie dlatego, że coś z Tobą jest nie tak, ale choćby dlatego, że po tylu latach zycia w takim układzie, pewnie sam wymagasz pomocy i wsparcia, nawet jesli wchodząć w ten związek byłes zdrowym, normalnym człowiekiem.

                        Masz rację, Ona może czuć się dobrze z tym swoim murem, dobrze czyli spokojnie, nie niepokojona. Wyrzuciła za mur wszystko co jej sie w sobie nie podoba i teraz projektuje to na inne osoby. Prawdopodobnie Twoja żona szuka w Tobie rodzica, jednoczesnie, gdy nie postępujesz jak chce (a bądzmy szczerzy – pewnie czesto sama nie wie czego chce, albo cokolwiek nie dostanie to jest źle i chce czegoś innego), wyrzuca na Ciebie swoja złość na własnych rodziców.

                        Trudno mi powiedziec coś wiecej i roztaczać przed Tobą wizję, że wszystko się ułozy. Roczej powiedzialabym – na dwoje babka wróżyła… Im się ma więcej lat i dłuzej się życje we własnej iluzji, tym trudniej jest o zmiany. Pytałes jak się to działo u innych, jak otwierali oczy. W moim przypadku ja wiedziałam, że coś ze mną nie jest w porzadku i że to jest związane z moim dzieciństwem. Szukałam pomocy i ją znalazłam. Więc chyba nie jestem przypdakiem podobnym do Twojej żony. Z osobami żyjącymi w zaprzeczeniu jest gorzej. Gdy się już dostrzega kłopot, to można coś z nim zrobić.

                        Jeżeli istnieje jakaś możliwość pomocy Twojej żonie, to myślę, że tylko poprzez to, że Ty sam zmienisz swoje podejście, zaczniesz sobie pomagać. Bo jezeli jedna osoba w związku sie zmienia, to wpływa to i na drugą (choć z tymi jej murami to cięzko będzie). Moim zdaniem to jedyna nadzieja. Mówienie jej, że z nią coś jest nie tak, tylko zaostrza konflikt, bo Ona to odbiera jako atak. To jak wchodzenie do wody z małym dzieckiem – wpychane na siłę będzie się buntowac, ale zachęcane, gdy rodzic wejdzie pierwszy, może da się przekonać. Niemniej jednak myślę, ze najwazniejsze dla Ciebie to pomóc sobie. Jestes zmęczony i bezradny, sam się musisz wzmocnić – jedna "kuternoga" nie podźwignie drugiej "kuternogi" – jeśli rozumiesz o co mi chodzi. Twoja żona mimo wszystko jest dorosła (choć wcale na to nie wygląda) i nie masz obowiązku jej ratować. Będzie co będzie.

                        Troche chaotyczna ta moja wypowiedź, trudno mi też ogarnąć cały problem i coś sensownego wyłuskać. Niemniej jednak, mam nadzieję, co coś rozjaśniłam. Jeśli masz jakieś pytania to dojaśnię.

                        Edytowany przez: yucca, w: 2008/09/19 12:48

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 572)