Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 572)
  • Autor
    Wpisy
  • yucca
    Uczestnik
      Liczba postów: 588

      esmeralda zapisz:
      ” Podobnie jak Yucca, juz nie odczuwam potrzeby mowienia i myslenia o tym, bo to juz ze mnie wyszlo. Juz mnie uslyszano, wysluchano, ja ten juz dosc sie nasluchalam. ”

      Wrócę do tego zagadnienia, bo wydaje mi się pomocne dla osób które wciąż czują potrzebę mówienia, taką kompulsywną, prześladowczą, a pewnie i takie osoby tu zaglądają. Oczywiście ta potrzeba wypływać może z różnych źródeł. Mi dokładnie chodzi o osoby które wciąż odczuwają taki przymus, pomimo, że nie raz zostały wysłuchane.

      Ja miałam tak, że opowiadałam o swoich traumach, ale nic w związku z tym nie czułam, tak jakbym opowiadała o wcinaniu śniadania , a nawet mniej. Opowiadałam o sobie tak długo, aż nie zaczęłam czuć własnego cierpienia. To nadal trwa i nadal nie jestem w stanie nad sobą płakać, natomiast mam wobec siebie coraz więcej wyrozumiałości i szacunku i już nie szukam kogoś kto uzna mój ból i się nad nim pochyli. Nie szukam nie dlatego, że uznaję to za użalanie, za coś nie na miejscu, a dlatego, że to nie działało.

      Pisząc to chciałabym powiedzieć osobom, czującym przymus opowiadania o sobie, o tym, że nie pomoże im współczucie innych, nie pomoże im poczuć, wziąć to swoje cierpienie, dopóki same nie poczują, co czasem jest niesamowicie trudne i trwa bardzo długo. I tak jak pisałam wcześniej wiąże się z wzięciem odpowiedzialności za swoje życie i przeżycia, oraz z pogodzeniem się, że dzieciństwo nie wróci – przynajmniej u mnie tak było.

      Osobiście nie przeszkadza mi to pisanie, bo niby dlaczego miałoby (?), to nie moje prywatne forum.

      yucca
      Uczestnik
        Liczba postów: 588

        _teresa_ zapisz:

        nie chce by ktos jeden z nas sie nademna uzalał i dzieki mnie czuł sie lepiej
        bo to troche wstretne.

        A skąd wiesz Teresa, że dziewczyny którym "popłyneła łezka" miały na celu właśnie użalanie się dzięki któremu się dowartościują, czy poczują w jakikolwiek sposób lepiej? Osobiście nie bardzo rozumiem co ma piernik do wiatraka, jakoś mi się użalanie nad kimś nie klei z dowartościowywaniem czy lepszym samopoczuciem, bo to by mówiło o jakimś wielkim oderwaniu od innych i postrzeganiu siebie jako "państwo w państwie".

        Masz owszem prawo do swojego poglądu, do takiego odbioru, bo pewnie wynika ono z Twoich doświadczeń, natomiast sądze, że wtłaczanie komuś na siłę takich a nie innych pobudek i wierzenie, że właśnie tak a nie inaczej ktoś postapił jest niczym innym jak projekcją. Może tak właśnie postępowali Twoi rodzice, bliscy, ale nie jest to jedyne ujęcie tematu. Na rożnych ludzi cierpienie działa różnie, wywołuje różnie skojarzenia, różne emocje, i niekoniecznie jest otwartą szansą na to by sobie "dolać".
        Pozdrawiam

        Edytowany przez: yucca, w: 2008/10/05 11:25

        yucca
        Uczestnik
          Liczba postów: 588

          Tak sobie myślę, że żalenie sie może słuzyć różnym celom. Nie wiem czemu służy w przypadku dziewczyn i nie oceniam. Nie powiem, nie uzalajcie sie czy coś w tym stylu. Pragnę natomiast zwrócić uwagę na to, że czasem niestety żalenie się niczego dobrego nie przynosi, jest taplaniem się w krzywdzie. I zdaje mi się że tak się dzieje tak dlugo, jak długo nie możemy się zgodzic na to, że nasze dzieciństwo było okropne, a my nigdy nie będziemy mieć szansy na żadne inne, a mimo to musimy wstać, żyć, starać się, dbać o sobie, i robić te wszystkie rzeczy które robi dorosly czlowiek, choć wcale nie wiemy jak, choć mamy w sobie taki niedopieszczony kawałek, który chce, potrzebuje, nieczesto przeszkadza dlatego, że ma w sobie tę krzydę i bardzo się boi powtórek.

          Wydaje mi się, że do momentu aż to wszystko zrozumiemy, przyjmiemy, opłaczemy i pogodzimy się z tym, żalimy się by coś dostać – to żeby ktoś zrozumiał, pochylił się, wsparł, zapłakał, czy jakoś uratował. Tylko czasem robiąc tak, to my sami sobie nie pomagamy a nasze podejście jest wyłącznie roszczeniowe.

          I choć, co podkreślę jeszcze raz, nie oceniam nikogo, bo nie wiem co kto ma w głowie i czego potrzebuje – to co napisałam ma na celu zachęcenie do przyjrzenia się sobie. W żaleniu się nie ma nic złego, dziwne mogą być natomiast cele, dziwne to znaczy, niekoniecznie pomocne nam samym.

          Ze swojej sprony powiem tyle, w momencie gdy powoli zaczęłam się godzić na to o czym napisalam powyżej, przestałam odczuwac potrzebę wyciągania z pamięci moich krzywd. I to nie jest kwestia głosu który zakazuje, wstydu, czy wpojonego "nie mów". Kiedyś dużo pisałam, mówiłam, myślałam o swojej krzywdzie, przypominałam sobie różne sytuacje, sceny teraz coraz mniej. Na tyle na ile jest mi to potrzebne do zrozumienia siebie, przyczyn swoich zachowań. Ale u różnych ludzi moze być inaczej, a czasem wręcz na odwrót.

          Edytowany przez: yucca, w: 2008/10/04 15:02

          yucca
          Uczestnik
            Liczba postów: 588
            w odpowiedzi na: Dobranocka w 3jce o DDA #57684

            Bardzo ciekawa i pełna spokoju audycja. Ludzie po prostu mówią o czymś, tak jak sie opisuje księżyc. Nie oceniają, nie próbują nic wielkiego dokonać tylko są z ludzkim bólem, krzywdą, są…

            A odnośnie audycji w trójce. Czesto są one jak ciepły zapraszajacy pokój, gdzie są ludzie ktorzy nie mają nic przeciw temu by się do nich dołączyc, porozmawiać czy po prostu usiąść w kącie i być. Kiedyś spędziłam przy trójce święta Bożego narodzenia, sama z radiem, tak się złożyło- mało które święta wspominam tak ciepło… Również polecam trójkowe, zwłaszcza wieczorne i nocne audycje i ich kojącą magię.

            Edytowany przez: yucca, w: 2008/10/03 00:47

            yucca
            Uczestnik
              Liczba postów: 588
              w odpowiedzi na: Choroba sieroca.. #57507

              janusz96 zapisz:
              „(…)"matka" była wtedy zła . Mówila – Znowu odprawiasz te kućki żydowskie ….”
              U mnie było podobnie, moja matka była bardzo wyczulona na to. Wciąż napominała, że mam się przestac kiwać, albo przestac kiwać stopą (nie bujaj diabla – mówiła). Nauczyłam się kontrolowac i nie kiwac się przy niej, ale problem nie ustapił, do dziś jak mi bardzo źle, mam problem z emocjami to kiwanie się wraca.
              Mam też inne kłopoty związane z chorobą sierocą – "nadmierne poczucie winy oraz znaczne osłabienie umiejętności nawiązywania i utrzymania emocjonalnych więzi" albo na odwrót, – nieumiejętność zerwania niszczących więzi – To wszystko ujawniało się w moim życiu, raz mniej raz bardziej, choć pracuje nad tym, ale co i rusz dowiaduje się o nowych "pozostałościach" i "spadkach" po dysfunkcyjnym dzieciństwie.

              Edytowany przez: yucca, w: 2008/09/29 13:29

              yucca
              Uczestnik
                Liczba postów: 588
                w odpowiedzi na: Co zrobić? #57494

                daszka zapisz:

                Może to i dobrze bo jakby do mnie ktoś w jednej chwili tyle uczonych i mądrych rzeczy naraz gadał, to ja chyba bym w końcu wyskoczyła przez okno. Boję się jak ktoś tyle naraz do mnie mówi, przestraszam się, że do jakiejś „mądrości” przylgnę, bo łatwo mnie jeszcze zwieść 😉 ”

                No wiesz, nie jestem gadającą księgą, czasami bzdury też plotę 😛

                „A, i dzięki za ramkę Yucco. Daszka w ramce :). Jeszcze nikt mnie w życiu w ramkę nie dał. Muszę się nauczyć ramkę robić .”
                Nie ma za co. A ramkę sie robi wchodząc w "cytuj" wszystko co jest miedzy [quote*] i [/quote*] (bez gwiazdki oczywiście) będzie w ramce.

                Edytowany przez: yucca, w: 2008/09/28 22:46

                yucca
                Uczestnik
                  Liczba postów: 588

                  Andrew15553 zapisz:

                  Może nieco od końca zacznę…
                  ” Nie chcę tylko ciągle słyszeć w mojej głowie – krzywdzisz innych , to wszystko i tak twoja wina!
                  Coś takiego powoduje czasami ucieczkę od działania a to nie jest dobre”

                  No niestety Andrew, na razie, cokolwiek nie zrobisz, głos bedziesz słyszal, aby glos zniknął (jesli to w ogole jest możliwe, bo nawet to nie zawsze się dzieje), lub jego siła się zmniejszyła do rozmiarów takich, że można z tym zyć, potrzeba czasu i przepracowania tego problemu. To rzecz dotyczaca pewnie wielu z nas. Ja też to mam, tylko że u mnie to już tak nie "rzadzi", ale wciąż jest i wymaga uważnego śledzenia myśli.


                  Tylko niech ktoś mi podpowie jak z tym walczyć i skąd się to bierze?!”
                  Jak się z tym walczy… no nie wiem czy to odpowiednie słowo, ale niech bedzie. Cały bajer polega na:
                  a- nie braniu tej czesci "na wiarę", a zadawaniu sobie pytań, czy naprawdę krzywdze? chodzi o podejście racjonalne, na zmianę toru myślenia i stworzenie nowych połączeń obrazowo-myslowych, takiego nowego toru w umyśle, alternatywnego do tego co kierowało Toba przez lata (jak sie domyślam).
                  b- jesli juz wiesz, że nie krzywdzisz i robisz coś racjonalnie, spokojnie, dobrze, a mimo to słyszysz głos, to go nie słuchaj, tak jak nie sluchasz drugiego człowieka który gada bzdury. Nie uciszysz go, ale możesz "robić swoje". Na początku jest najtrudniej, ale z czasem to sie wszystko "wypłyca". Taka rada, moja całkiem prywatna – dużo lepiej idzie gdy się nie przejmujesz tą częścią ale i nie WALCZYSZ jakoś zaciekle z nią, nie robisz jej na złość, ani tez nie żyjesz w poczuciu, że krzywdzisz tę część. Im bedziesz pewniejszy swego, będziesz mocniej stal na nogach, tym łatwiej.
                  c- postaraj się nie reagowac emocjonalnie, jak takich zraniony chłopiec który cierpi gdy ktoś mu mówi, że rani – choc to staranie to w sumie z czasem przychodzi i na początku można się starac i nic nie wychodzi, bo jest za dużo nieprzepracowanych emocji, ale ogólnie Ci mówie, bo za jakiś czas na to przyjdzie pora.
                  Taki moim zdaniem jest podstawowy "schemat działania", choć kolejne punkty mają swój czas i swoje miejsce.

                  A takim pomocnym podejściem jest uświadomienie sobie, że kazdy kto podnosi rękawicę i zaczyna odpowiedzialnie za siebie decydować, popełnia błędy, czasem postąpi tak, że inni uznają go z krzywdziciela. Ale jeśli wiesz że nie postępujesz złośliwie, czy okrutnie, to nie oszukujmy się, że nim jesteś. A poza tym nawet jeśli czasem pobłądzisz, to trudno, nie musisz wracać do podejścia, że krzywdzisz siebie.

                  W całym tym problemie winy trzeba w ogóle dość porzadnie zanurkować – mi temat w ogóle się podoba, choć też był i niestety dalej jest moją zmorą, zwłaszcza w nowych okolicznościach. Pewnie dobrze podejrzewasz co do przyczyn. Może oprócz wymienionych są też inne. Po prostu są rodziny w których zawsze musi się znależć winny, czesto jest nim ktoś najbardziej bezbronny, rodziny bazujące na winie i wstydzie są bardzo wewnętrznie chore i tymi uczuciami przeżarte. Więc z czasem możesz odkrywac nowe przyczyny i "siedliska" poczucia winy w sobie – cokolwiek by nie było powodem i cokolwiek by Ci ten głos nie mówił (z czasem zobaczysz, ze mówią to rózne części), sposob postępowania jest podobny. Czasem też działa mówienie sobie "ja tak nie uważam" i utwierdzanie się w swoim przekonaniu.

                  Ogólnie im jesteś wszystkiego bardziej pewien i mniej dajesz się "szarpać" w różne strony, mniej słuchasz tego glosu i się nim przejmujesz tym lepiej. Większa czesc terapii polega na tworzeniu dorosłej czesci, nowego zdania, podejścia, a jak inaczej je stworzyć, skoro innego podejścia nie ma, trzeba wszystko robić od podstaw.

                  yucca
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 588
                    w odpowiedzi na: Samobiczowanie #57388

                    Myślę, że to może być kontakt z własną traumą i uczuciami. Może ktoś Ci skutecznie zabronił użalac sie nad sobą, czuć się skrzywdzoną i poraniona, tak wprost, więc poprzez przejmowanie się losem innych masz kontakt z sobą – ale to tylko moja hipoteza.

                    yucca
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 588
                      w odpowiedzi na: Co zrobić? #57379

                      daszka zapisz:

                      Boję się często, że te wszystkie filozoficzne wzory postępowania, uwolnią mnie od czegoś ale pozbawią odzwierciedlenia prawdy, mnie. Ze zgubię coś pięknego, ze jak się napełnię tymi schematami to świadomie (?) te drugie wzory postępowania … że przestanę o nich pamiętać. ”

                      Daszka, ja się też bałam, że gdy zmienię postepowanie to cała się zmienie i będzie mi z soba źle. Ale jedyne co porzuciłam i straciłam to jakąs tam iluzje, która mnie krzywdziła i zniewalała. Ciągle się zmieniam i coś porzucam, ale teraz już jakoś tego nie bardzo zauwazam. To jest jak z maturą – podchodzisz do tego pierwszego egzaminu i myślisz sobie, że to krok milowy w Twoim zyciu, a potem idziesz na studia, mija sesja za sesją, na kazdej po kilka egzaminów i już je nawet nie bardzo zauważasz, ot kolejny egzamin. Początki są najtrudniejsze.

                      A co do wybierania sobie drogi. Jesli mogę coś powiedzieć, doradzić, to obserwuj siebie, wybieraj to co dobre dla Ciebie. Z filozofią zyciową jest tak, że jej się do siebie nie wkłada, tylko z siebie wyciąga ;). Na początku człowiek się miota, myli, robi sobie zupę w głowie, ale z czasem to się klaruje. 🙂 Nie bój się że coś ważnego od Ciebie odpadnie, bo odpadają od nas tylko niepotrzebne iluzje, to co potrzebne zostaje.
                      I fajnie, że się odezwałaś, bo ciekawe rozmowy są pasjonujące i twórcze.

                      Esmeralda – to nie tak, tylko na odwrót 😉
                      Zeby się puścić wszystkiego, nie trzeba nic robić jeszcze szybciej, nie trzeba dosiegać jeszcze większego dna. Jakoś bardzo mnie rozczuliło to co napisałaś, Twój strach, obawy. I aż chce mi się krzyczeć – "dziewczyno, nic nie musisz robić poza tym co już robisz!!!" Nie musisz przekraczać siebie, robić tego czego się boisz, a na co nie jesteś gotowa. Ty już jesteś w procesie, więc po prostu idź do przodu, pokonuj swoje malutkie przeszkody dnia codziennego,nie myśląć o wielkich górach jakie się usypały na przestrzeni lat, skup się na malutkich kamykach tuż przed Twoimi stopami. Pozwól sobie na odpoczynek, świat się od tego nie zawali. Nic na siłe, wszystko jest dobrze, jedyne czego potrzebujesz to czas…

                      Wiecie co, ostatnio oglądałam Władce Pierścieni i dla mnie (tak całkiem nagle) ten film stał się obrazem rozwoju, na tak wielu płaszczyznach, że aż sie zdziwiłam, że wczesniej była to dla mnie, tylko jedną z wielu (choć przedniej marki) opowieścią fantasy.
                      Pozdrawiam

                      yucca
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 588
                        w odpowiedzi na: Co zrobić? #57365

                        „…a ja do niej, że teraz to już nie ważne, swoje się wycierpiałam- moim błędem było wtrącanie się w nie swoje sprawy …"”

                        Hmm, no bardzo poważne i uczciwe postawienie sprawy… tak myślę. I dużo w tym wszystkim moim zdaniem jest prawdy. Ale też dużo odwagi, bu powiedzieć sobie – to ja popelniłam błąd. Czasami zdaje mi się, ze ratownicy nie pomagają ratowanym, tylko sobie samym, a to dlatego, że im nikt nie pomaga, a to znów dlatego, że ich wrażliwość nie pozwala im znieść ludzkiego dramatu, a czasem dlatego, że chcieliby wierzyć, ze jak oni sami zaczną błądzić, to ktoś im pomoże.

                        Często w tym ratowaniu brakuje szacunku (choć może to brzmi źle, ale nie wiem jak to nazwać), takiego szacunku którego chyba w ogóle brakuje dookoła, szacunku dla cudzych decyzji. Wydaje im się, że to jak sami żyją i co myślą, uchroni innych od bólu, trosk, potknięć, od ZYCIA… Nie potrafimy pozwalać bliski na błędy, nie potrafimy dać nieuleczalnie chorym umrzeć, nie potrafimy wytrzymać własnych emocji i trwać pomimo, że to tylko trwanie, że nic nie da się zrobić.

                        Tak sobie myśle, ze umiejętność zniesienia tragedii kogoś z otoczenia, kogoś bliskiego, jest umiejętnoscią, a nawet powiedziałabym stanem bardzo glębokiego spokoju, pojednania. Ten spokój można dostrzec w róznicy miedzy kimś kto chce swoje chore dziecko na siłe uratowac, za pomocą strasznej aparatury, wycieńczających leków, a kimś kto towarzyszy mu przy śmierci. Godzenie się na to, że nie na wszystko mamy wpływ jest poniekąd godzeniem sie na życie, takim jakie ono jest. To taki stan gdy nie czujemy sie odpowiedzialni za cudze życie, gdy godzimy się na to, ze kazdy człowiek jest odrębną, samodzielną jednostką, godną szacunku do niego i jego granic i nie można go na siłę do niczego zmuszac, stawiać przed faktem dokonanym, przedstawiac mu czegoś czego nie chce widzieć, bo ten człowiek jest "święty" i "święte" są jego uczucia. Chciałabym się kiedyś tego tak porządnie nauczyć.

                        Tak pisze filozoficznie nieco, ale mnie ostatnio w terapii bardzo fascynuje temat pozwalania sobie na brak rozwoju, na stagnacje, na postój, na brak pozytywnych zmian – paradoksalnie to wszystko tez jest rozwojem, choć człowiek niby stoi w miejscu albo wręcz przeżywa regres. Ale robi to co sam może zrobić, nie nadwątla swoich umęczonych sił. Puszcza się wszystkiego – jakby powiedział jakiś buddyjki mysliciel, płynie z prądem. Myśli sobie – niech się dzieje co chce, i wtedy naprawdę zaczyna stwać na własnych nogach, godząc się na to, że nikt go nie uratuje.

                        DD mają skłonność do skrajności. Tylko te skrajności są śmieszne w sumie. Albo nic nie robimy i w ogóle uciekamy od kłopotów, od siebie, otulamy się szczelnie w kokon, niekiedy upajamy alkoholem, sexem, praca, zeby nie widzieć, nie być w kontakcie, a kłopoty zostawiamy na zewnątrz, albo zmów kompulsywnie wszystko naprawiamy, biegiem, bez chwili wytchnienia, zorientowani na wynik, na sukces.

                        A kto tak naprawdę potrafi powiedziec sobie: jestem bezradna, teraz nie mogę nic zrobić, może kiedyś będę mogła a może nie. Kto potrafi zgodzić się na własną bezradność, niemoc, na swoje "marne" bycie tylko człowiekiem? Kto potrafi nie szukac winnych tej bezradności? A ten stan pelen jest wszechogarniającego spokoju, pogodzenia z sobą, z życiem i jego tajemnicą. Potrafimy albo być i działać, albo nas nie ma, spieszy nam się, pędzimy do swoich marzen, do celów, do wyimaginowanych osiągnięć, które coś maja nam dać… Pytanie: co?

                        Być i nie działać – sztuka….
                        Pozdrawiam.

                        Edytowany przez: yucca, w: 2008/09/25 18:35

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 572)