Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Głód uwagi

Przeglądasz 10 wpisów - od 91 do 100 (z 140)
  • Autor
    Wpisy
  • truskawek
    Uczestnik
      Liczba postów: 581

      Ale, też nie umiem jeszcze odpowiedzieć na pytania które zadałeś Truskawek. Obecnie mam wrażenie, że chcę żeby to dotyczyło wszystkich z którymi mam kontakt. Boję się i nie chcę tego co kiedyś, czyli że wypowiadam się w taki sposób że nie jestem rozumiana i praktycznie zawsze wywołuje to konflikty.

      Wydaje mi się, że to są trudne pytania dla dorosłych dzieci, one tylko tak niewinnie wyglądają. Cieszę się, że jednak szukasz swoich odpowiedzi. W tej chwili słyszę bardzo ogólną odpowiedź, którą streściłbym „żeby ze wszystkimi było mi dobrze i żeby nie było tak, jak kiedyś”. Rozumiem to i słyszę, że czujesz się sfrustrowana, bezsilna, zrozpaczona i tęsknisz za czymkolwiek dobrym.

      Nikt nas nie nauczył dbania o siebie. W dysfunkcyjnym domu nie ma miejsca na eksperymenty, sprawdzanie swoich potrzeb  ani na budowanie relacji, jest gotowy szablon z rozdanymi rolami, które trzeba wypełniać, żeby przetrwać. Pewnie, że chciałoby się, żeby po czymś takim było już wszystko dobrze. Nieraz to sobie nazywam życzeniami „szczęścia, zdrowia i pomyślności”, bo tak samo pasuje do wszystkich i tak samo niewiele kosztuje i dlatego nikt tego poważnie nie traktuje. Trochę wsparcia potrzeba, żeby móc odrobić zaległe lekcje, ale nie znam drogi na skróty – pragnienie to początek, a potem jest długie szukanie jak konkretnie je realizować.

      Jak dziecko mówi „chcę być marynarzem”, to chce tego jak najszybciej i wie tylko ogólnie co to jest. Pewnie kojarzy mu się z podróżami i przygodami. Ale jako dorośli wiemy, że pewnie po drodze jest szkoła morska, a pływanie zawodowe to nie to samo co żeglowanie rekreacyjne, że to czasem bardzo niebezpieczne i wiąże się z rozłąką z bliskimi ma dłuższy czas… Niewiele dzieci zostaje marynarzami, bo po drodze jest jeszcze milion wyborów i możliwości. I to jest ta zasadnicza robota w dorastaniu – sprawdzanie detali, urealnianie, ale bez zabijania w sobie chęci.

      Tak sobie wyobrażam także sprawdzanie potrzeb emocjonalnych. Punkt wyjścia jest ogólny, ale im lepiej siebie poznaję, tym łatwiej mi powiedzieć jak konkretnie ma to wyglądać. I to kosztuje wysiłek, ale w przeciwieństwie do ogólnych marzeń daje się to faktycznie realizować. I po drodze może się okazać, że jednak to początkowe wyobrażenie nie pasuje do mnie, kto wie?

      Chcę traktować innych tak jak sama chciałabym być traktowana. Staram się ale nie wychodzi mi to za bardzo jeszcze.

      Moje doświadczenie w związku pokazało raczej, że dobrałem się w parę z kimś, z kim się dopełnialiśmy rolami. Ja starałem się dbać o nią i wychodziło mi naprawdę nieźle (sądząc po tym, jak mi podziękowała na koniec związku), a ona… początkowo nieufnie, ale z czasem już chętnie z tego korzystała. Nie rozumiałem co się dzieje i starałem się nadal, z coraz większą frustracją, że ona nadal nie rozumie, że ja tak też bym chciał być traktowany…

      Teraz rozumiem, że ja to robiłem „zamiast”. Zamiast powiedzieć, że ja czegoś potrzebuję, próbowałem zaspokajać jej potrzeby. Czyli działałem nie wprost, bo bałem się odrzucenia. Ale w efekcie i tak nie dostawałem tego, czego chciałem, bo ona nie miała od początku takiego pomysłu. Trudno mi było w to uwierzyć, więc czekałem. I nic…

      Być może gdybym od początku wiedział, że ja chciałem tego dla siebie, co jej dawałem, i gdybym to mówił, to może ten związek by się rozleciał wcześniej, a może nawet by do niego w ogóle nie doszło. Ale może kto inny by powiedział „tak, chcę ci to dać” i nie straciłbym tyle czasu? Może nawet ta sama partnerka? A może bym sobie żył sam, ale bez tego poczucia bycia ofiarą?

      Konkretne pytanie, jakie nauczyłem się sobie zadawać po tym związku, brzmi: a po czym poznasz czy ta osoba w ogóle będzie chciała o ciebie zadbać i ile chcesz czekać aż to się okaże? Bo jeśli trafię na kogoś, kto nie zamierza, to przecież nigdy nie nastąpi. I jak mogę to wykryć?

      Oni nie rozumieją, nie słuchają, są agresywni, wyzywają mnie, itd. I w tej sytuacji moja prośba nic nie daje. Wybrać ludzi którzy spełnia moją prośbę? W tym kontekście nie da rady.

      Czuję dużą nieufność, czy to na pewno była prośba? Bo jeśli to była tak zwana „prośba nie do odrzucenia”, to tylko ładna nazwa dla próby narzucenia swojej woli, nie licząc się z możliwością odmowy. A jeśli to naprawdę była prośba, to skąd ta ich agresja?

      A mój były partner (ten ważny) który nie rozumie mnie, nie chce ze mną rozmawiać?? No niby mogę odpuścić skoro nie da się dogadać, ale tak mi szkoda odpuścić. Nie umiem go puścić i zostawić za sobą.

      A czego od niego właściwie chcesz? Ale tak detalicznie. Czego ci tak żal w tym związku?

      A jakie cele masz tu na myśli?

      W skrócie wymyśliłem sobie, że chciałbym mieć jakiś związek, i chciałbym taką babkę zaprosić do siebie bez niepokoju i wstydu. I niewiele zrobiłem w kierunku związku, ale widzę, że taka wizja otworzyła mi w głowie klapki co bym chciał zmienić w mieszkaniu i co jest priorytetem, czyli od czego chcę zacząć, a co mogę zrobić potem.

      I nieważne, czy faktycznie ten cel mi się utrzyma. Może tak, a może okaże się, że jak sobie zrobię w mieszkaniu fajnie, to nie będę potrzebował wyobrażenia fajnego związku, bo co innego było mi naprawdę potrzebne? Zobaczymy.

      Ważne, że to mój prywatny cel, nie narzucony mi przez nikogo, i pozytywny – chcę tego, a w tym celu chcę zrobić tamto, w takiej mniej więcej kolejności i bez poganiania się. To zupełnie inaczej niż „walka z bałaganiarstwem”, czyli żebym nie był taki. Brzmi walecznie, ale w praktyce wstyd motywuje mnie raczej do ukrywania, a nie do jakiejkolwiek zmiany, więc jak to ma zadziałać niby?

      Ja mam dużą nadzieję że kiedyś jednak ten automat się zmieni. No chyba że nastawienie mi się zmieni bo póki co nienawidzę go, jak wszystkiego co jest związane z tym że obecnie jestem DDD.

      Mnie się nie zmieniło to, że jestem DDD, bo nie urodziłem się drugi raz w innej rodzinie. Ale zeszło mi dużo wstydu i – hm – być może też nienawiści do siebie? Nie zastanawiałem się nad tym w ten sposób, ale znając emocje moich rodziców, których się od nich nauczyłem, to pewnie faktycznie i nienawiści, i wstrętu.

      Moja pani psych mówiła co prawda żeby tego nie wywalać, albo nie chować, tylko pozwolić temu być i żebym umiała na spokojnie na to patrzeć. Wtedy będę ?zdrowa?. Także nie, nie jestem zdrowa bo mam ochotę się tego pozbyć.

      Mnie mówili, że bycie dorosłym dzieckiem to nie jest choroba, tylko zespół nawyków, których nauczyliśmy się w dysfunkcyjnych rodzinach. Ale skoro tak, to można się też nauczyć innych zachowań.

      A gdy już się nauczę, to zawsze mogę wybierać za którymi odruchami chcę iść. Do tego już nie wystarczy żadna nauka technik, to zależy od tego kim jestem i co czuję. Najtrudniej mi sprawdzać co czuję na bieżąco, ale już w wielu sytuacjach mi to wychodzi.

      Może na razie chcę tylko odreagowywać przeszłość tak jak kiedyś napisałam.

      Jest mi to bliskie i rozumiem to. No pewnie, czasem mi się coś skojarzy albo przypomni jak mi było w dzieciństwie, i wtedy odreagowuję – wkurzam się, złorzeczę, płaczę, opowiadam przyjaciołom jak mi jest… Czyszczenie ran z dzieciństwa na tym między innymi polega.

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581

        Truskawek jak Ty znajdujesz ludzi do rozmów na te tematy? Ja nie widzę w tym problemu. Szkoda że inni widzą.

        Nie umiem ci powiedzieć jak dokładnie. Jak ktoś mnie interesuje i budzi zaufanie, albo jest kontaktowy, to z początku może nawet rozmawiam o różnych ciekawych rzeczach na świecie, ale jeśli ktoś wykazuje jakąś większa wrażliwość i nie sztywnieje, gdy jakieś pojedyncze rzeczy osobiste rzucę, to kończy się na gadaniu o tym, co przeżywamy.

        Ale nie trafiam zawsze. Są osoby, do których chciałbym zagadać bardziej osobiście, ale albo nie wchodzą w takie tematy i opowiadają o rzeczach powierzchownych, albo same się nie odzywają nigdy, albo mówią tylko o sobie i nie pytają ani nie nawiązują do moich przeżyć. Albo nawet z kimś jest mi blisko i w którejś chwili robi się to płytsza znajomość. A jedna to w ogóle sprawia mi wielką przykrość, bo wiele jej zawdzięczam z czasów gdy zaczynałem się wyrywać z domu, ale ostatnio próbowałem i wolę jednak się wycofać, bo spontaniczne gadanie regularnie trafia akurat w głębokie przekonania drugiej osoby i zamiast rozmowy robi się okopywanie.

        No nie do końca mogę właśnie się zbliżyć. Bo co, raz na 10 lat gadamy i nagle ja teraz co napiszę? Co ja mu powiem? To będzie że romansu szukam albo że zbzikowałam, niepoważna jestem, że się uwieszam.

        Niedawno wysłałem wiadomość do przyjaciółki, z którą od kilku lat nie mieliśmy kontaktu. Z okazji urodzin mi się zebrało i zapytałem jak się czuje. Napisałem chyba, że się trochę stęskniłem. Ale dopiero jak się chciała spotkać na żywo, to spokojnie sprawdziłem jak reaguje na to, co przeżywam. I dopiero wtedy zapytałem, czy się jakoś jeszcze umówimy, nie tak na ślepo. A jak miałem jakieś pomysły gdzie wyjść na koncert, to jej wysłałem jakie mam plany i spytałem, czy ma ochotę. I nie znalazła nic dla siebie z tego, ale sama coś miała, więc dołączyłem na koncert, ale było nas więcej i musiała dzieci odwozić, więc nie było okazji pogadać. Ale zupełnie ostatnio wpadłem na pomysł świetnego spektaklu i choć jej się włosy zjeżyły na widok cen, to jednak się zdecydowała i w grudniu znów sobie pójdziemy. I już relacja odświeżona, prawie jak nowa… Po kilku latach jestem jej ciekaw, bo i ona się zmieniła, na przykład zaczęła mówić głośniej, jak większość ludzi, a nie cicho, i to też jej powiedziałem, że zauważyłem. To także temat do obgadania skąd ta zmiana.

        I to wszystko w krótkim czasie. Miała prawo pomyśleć cokolwiek, że jestem zdesperowany albo stwierdzić, że nie ma czasu na takie rzeczy, bo ma rodzinę, a nie będzie z facetami gadać (w domyśle że nie ma miejsca na romanse) itp. No ale akurat chce, więc jest okazja się spotkać. Nie mam pojęcia co sobie myśli o mnie, ale widzę, że się otwiera, znajduje dla mnie czas, a nie tylko obiecuje, i to mi wystarczy.

        Ale ok, dajmy na to że się odzywam do niego. Dla jasności, nie mamy jakiejś niedokończonej rozmowy, tylko zagaduję od zera jakby np:? I co tam? Jak leci? Tak sobie piszę z ciekawości co u Ciebie?. A on co może na to powiedzieć? No nic, bo co ma być u niego? Nic się nie dzieje. I kontakt urwany bo co ja odpowiem na to?

        A skąd wiesz co u niego i co powie? Czasem jak się odzywam, to ktoś ma akurat wyjątkową potrzebę, bo coś dużego mu się w życiu nagle poruszyło, i nigdy nie wiem czy tak akurat będzie, ale bywa.

        A u mnie była terapia i po niej dużo jeszcze rzeczy związanych z nią, a to się zakochałem, a to byłem na jakichś warsztatach, na których coś zaskakującego się o sobie dowiedziałem… Mogę i chcę o tym opowiadać, choć oczywiście z początku tylko sonduję. Jak to są rzeczy ważne, to zdążyłem je przemyśleć i mam jakąś w miarę zgrabną historyjkę albo anegdotkę, od której mogę przejść do bardziej intymnych szczegółów, jeśli akurat nabiorę zaufania, że ktoś się na to nie zamyka.

        Ale to jest zawsze ryzyko, z kim mogę spróbować się tak otworzyć. Trochę mi w tym pomaga ciekawość (nawet nieudana próba jest jakąś przygodą), trochę otwartość na ludzi po mamie (tylko w domu była tyranem, chyba ze strachu przed odpowiedzialnością, ale jak była z kimś na równej stopie, to się tym cieszyła i nawzajem), a trochę prowokowanie (bo mam jakieś emocje, których obawiam się wyrazić wprost, choć bym chciał w ogóle). Nie ma jednak pewności, czy ktoś na cokolwiek z tego zareaguje, czy może będzie ukrywać swoje emocje i trzymać dystans (bo bardzo rzadko jest to odrzucenie wprost).

        Najchętniej to powiedziałabym takiemu komuś bo aż mnie nosi: słuchaj tak mnie fascynujesz, że nie wiem. Nie wiem co mam z tym zrobić i co chcę z tą fascynacją zrobić. Ale jakoś tak fajnie jest. I wtedy jak coś takiego komuś mówisz to jest: a)ktoś ucieka gdzie pieprz rośnie b)idzie w romans ? niekoniecznie chciany przeze mnie (ale też idę w końcu bo co mam zrobić). Fascynacja jednak trwa tylko chwilę. Zaraz mija i ja jestem obojętna i uciekam od tego kogoś, unikam. Jakoś nie mam ochoty ani potrzeby już przebywać razem, nic mnie nie ekscytuje. I wtedy ktoś kto wybrał opcję b) durnieje z kretesem i odchodzi na zawsze. Bo po czymś takim nie da się wrócić. I tak tracę znajomych.

        Nie mam w ogóle takich doświadczeń, żeby z drugiej strony poszło w romans. Nie ma też ucieczki, po prostu nawet jak się z kimś dogaduję, to nie ma dla mnie tyle czasu, ile bym chciał, a jeśli już to niezbyt długo to trwa.

        A czy zauważyłaś co się dzieje, że taka fascynacja ci się kończy? Co robi ta osoba – albo może czego nie robi? Jaki jest punkt zwrotny w twoim podejściu? Czy jest tak samo przy tych a) i tych b), czy inaczej ta fascynacja przebiega?

        ona.ddd
        Uczestnik
          Liczba postów: 73

          A czy zauważyłaś co się dzieje, że taka fascynacja ci się kończy? Co robi ta osoba ? albo może czego nie robi? Jaki jest punkt zwrotny w twoim podejściu? Czy jest tak samo przy tych a) i tych b), czy inaczej ta fascynacja przebiega?

          Już bardzo dawno czegoś takiego nie miałam (całe lata) ale z tego co sobie przypominam i w dużej mierze na podstawie tego co zaszło teraz z tym kolegą („co zaszło” to za dużo powiedziane bo nic nie zaszło), to chyba jest tak, że druga osoba nie robi nic, albo za mało i mi wtedy mija. Nie angażuje się w znajomość tak jak bym ja chciała. Może się boją te osoby? Ja chciałabym żeby też ktoś nade mną tak skakał i też mi mówił jak ja: słuchaj tak mnie fascynujesz, że nie wiem. Nie wiem co mam z tym zrobić i co chcę z tą fascynacją zrobić. Ale jakoś tak fajnie jest.  Ale nikt tak nie mówi 🙁 Raz tak miałam z tamtym byłym partnerem (tym ważnym). Zgraliśmy się tak jakoś i przez rok byliśmy na takim haju fascynacyjnym. Potem nadal byliśmy razem ale już bez haju (ale też było fajnie). Także tak. Ja się nakręcam, mam nadzieję, odczuwam ciekawość, ekscytację, ale że nie ma reakcji na to, to stygnę, tracę wiarę w siebie, jest wstyd, tracę nadzieję. Te negatywne emocje teraz wypisałam. Na żywo ich nie czuję/czułam. Był tylko taki jakiś smutek a potem nicość, marazm.

          ***

          Ale ok, dajmy na to że się odzywam do niego. Dla jasności, nie mamy jakiejś niedokończonej rozmowy, tylko zagaduję od zera jakby np:? I co tam? Jak leci? Tak sobie piszę z ciekawości co u Ciebie?. A on co może na to powiedzieć? No nic, bo co ma być u niego? Nic się nie dzieje. I kontakt urwany bo co ja odpowiem na to?

          A skąd wiesz co u niego i co powie? Czasem jak się odzywam, to ktoś ma akurat wyjątkową potrzebę, bo coś dużego mu się w życiu nagle poruszyło, i nigdy nie wiem czy tak akurat będzie, ale bywa.

          Wiem to z doświadczenia. Wybitnie rzadko jest tak że ktoś mnie pozytywnie zaskoczy i zrobi jakiś krok dalej w moją stronę, czy sam coś zainicjuje. Ja się najczęściej odzywam pierwsza, potem te rozmowy się nie kleją. Tzn. niby się gada, niby pada zdanie „kiedyś na kawę może pójdziemy” ale na tym się kończy. Mija pól roku i cisza więc się odzywam. I takie mam poczucie że chyba niepotrzebnie bo ciągnę tą rozmowę na siłę. Nie jest tak zawsze w 100%, bo np. ostatnio się widziałam z koleżanką która przyjechała z daleka na chwilę i akurat nam się dobrze rozmawiało (6 godzin aż!). Ale to jest jeden przypadek. Reszta leży. Tylko dlaczego ja się nie umiem cieszyć tym jednym przypadkiem. Było fajnie, jak chciałam, gadałyśmy otwarcie, a mi mało. Zamiast skupić się na tym, to ja się skupiam na tym czego mi się nie udało z innymi. To jest też jeden z czynników dla których temat tego byłego partnera tak mi wraca. Nie wyszło jak chciałam i chcę koniecznie to zmienić, naprawić. Nie umiem przez to przejść. Już ten temat na mojej terapii był poruszany i dalej beton z mojej strony. Nie widzę wyjścia. Dzisiaj mi się nawet śniło że wróciłam do miejsca gdzie się wychowywałam i wszystko było zarośnięte krzakami, trawą w nieładzie. Ja wzięłam kosiarkę i chciałam skosić i posprzątać całe osiedle. Zaczynałam nie od domu tylko od końca osiedla, bo myślę sobie że w  końcu dojdę do tego domu kiedyś z kosiarą i tak. Plan jest taki ze wszystko posprzątam. Ale osiedle ogromne, trawa trudna do skoszenia, nie chce się skosić. Ja tacę siły, wiem już że do domu z kosiarką nie dotrę żeby tam posprzątać bo po prostu nie dam rady, a do tego idzie burza wiec zaraz muszę kończyć. I taki ten sen. Po co ja tak chcę wracać do tej przeszłości i ją sprzątać, skoro się nie da? Dlaczego nie mogę się od tego uwolnić i iść do przodu. A niech zarośnie, co z tego! Ale nie. Głowa swoje, serce swoje.

          ***

          Masz szczęście że trafiłeś na taką koleżankę. Zazdroszczę. W ogóle z tego co piszesz to tak Ci dobrze i przyjemnie idzie to wszystko. Cieszę się że tak masz. To daje też nadzieję. Będę dalej próbować łowić tych ludzi dla siebie…

           

          ona.ddd
          Uczestnik
            Liczba postów: 73

            Wrócę teraz do poprzedniego wątku, z tymi komunikatami typu ja, tylko tak w szerszym ujęciu (ale te wątki czasem się rozrastają).

            Z tymi ludźmi co wyrzucają śmieci masz rację. To nigdy nie były prośby w stylu komunikatu typu ja. Nie mówiłam o swoich emocjach przy tym. Miałam na myśli to że bywałam też grzeczna i uprzejma jako jedna z taktyk, ale to nie to o co chodzi. Następnym razem spróbuję w ten sposób z emocjami i wtedy z argumentami. Zobaczymy co się wydarzy. O ile kiedyś znowu zareaguję bo obecnie jak sobie o tym pomyślałam to w sekundę rozbolała mnie głowa.

            I to mi się kojarzy z tym, co wspomniałaś, że on zawsze ma argument. Tylko to nie ma nic wspólnego z uczuciami, to są cały czas pytania o to co wolno, a czego nie wolno. Bardzo łatwo wejść w grę w to, kto lepiej uzasadni swoją rację, i wtedy ma prawo mówić co chce, a druga osoba musi nie tylko tego słuchać, ale jeszcze uznać swoją winę, jeśli jej się to nie podoba. (…) W tej grze nie ma tak naprawdę reguł. No, może tylko taka, że wygrywa ten, kto może więcej poświęcić, a przegrywa ten, kto czuje się bardziej zależny.

            Masz rację, tak to właśnie wygląda w sumie. Czyli jak w domu, jak w domu…Z resztą ja na partnerze bardzo polegam – na jego zdaniu. On jest dla mnie jak już kiedyś powiedziałam opiekunem, rodzicem marzeń. I ufam mu bezgranicznie właściwie i jak mi coś tłumaczy i używa argumentów, to to bardzo do mnie trafia, bo raz że u mnie w domu nie było argumentów tylko nakazy i zakazy bez tłumaczenia więc tu już się czuję zupełnie inaczej niż w domu i o niebo lepiej. A dwa, partner jest ciepłą i inteligentną osobą i potrafi słusznie argumentować, nie krzycząc do tego. Jego argumenty odbieram jako bardzo racjonalne. Nie zawsze tak jest, nie zawsze do mnie trafiają, ale w dużej większości przypadków tak. Czuję się mocno zależna od partnera ale nie przegrana. Dobrze się czuję, bo bezpiecznie. Może jakby zaczął się posługiwać bardziej emocjami w komunikacji, a nie argumentami, to może by się przerobił na partnera, zamiast być tym opiekunem..?

            ***

            Ja sobie przypomniałem skąd u mnie niechęć do sprzątania albo wychodzenia z inicjatywą czegoś (…). Na szczęście widzę, że zamiast to próbować zmieniać bezpośrednio, mogę znajdować sobie fajne cele, i dopiero za taką autentyczną (choć czasem zupełnie niezwiązaną) motywacją idą różne zmiany. (…) wymyśliłem sobie, że chciałbym mieć jakiś związek, i chciałbym taką babkę zaprosić do siebie bez niepokoju i wstydu. I niewiele zrobiłem w kierunku związku, ale widzę, że taka wizja otworzyła mi w głowie klapki co bym chciał zmienić w mieszkaniu i co jest priorytetem, czyli od czego chcę zacząć, a co mogę zrobić potem.

            No tak, to jest sposób dobry. I jakie oczywiste się to wydaje. A jednak nie umiem tego na siebie przełożyć jeszcze. Co ja mogę takiego zrobić. Dużo , dużo pracy, myślenia i czasu przede mną.

            Pewnie, że chciałoby się, żeby po czymś takim / po dzieciństwie/ było już wszystko dobrze. Nieraz to sobie nazywam życzeniami ?szczęścia, zdrowia i pomyślności?, bo tak samo pasuje do wszystkich i tak samo niewiele kosztuje (…) pragnienie to początek, a potem jest długie szukanie jak konkretnie je realizować.
            Jak dziecko mówi ?chcę być marynarzem?, to chce tego jak najszybciej i wie tylko ogólnie co to jest. (…)
            Tak sobie wyobrażam także sprawdzanie potrzeb emocjonalnych. Punkt wyjścia jest ogólny, ale im lepiej siebie poznaję, tym łatwiej mi powiedzieć jak konkretnie ma to wyglądać.

            Przykład bardzo dobry dałeś do zilustrowania z tym marynarzem. Z tym że podobnie jak w akapicie powyżej, znowu jestem na etapie ogólnym. Niby coś tam wiem o co chodzi ale do konkretów jeszcze bardzo daleko. Nie znam ich, nie umiem ich nazwać. Od byłego partnera nie mam zielonego pojęcia czego chcę. Obecnie mam taki jakiś zastój rozwojowy. I mam teraz coś takiego od pewnego czasu, że widzę u siebie dużo emocji. Takie było zadanie – dostrzec je, bo ich nie widziałam wcześniej. I przyszło mi takie coś do głowy. Dobra. To emocje już widzę, bardzo różne są nawet, ale co teraz mam robić?? I stanęłam w myślach jak wryta. Nie mam zadania już. Nie wiem jakie następne… I widzę że to takie jest z poprzedniego życia (tak nazywam czas przed terapią), że sztywno:  zadanie, cel, wykonane/niewykonane, konkret  – takiego myślenia chcę się pozbyć ale bez tego trybu jak się okazuje ani rusz bo nagle nie wiem jakie jest zadanie i jestem jak dziecko we mgle. Nic nie wiem. Szukać w tych emocjach które dostrzegam potrzeb? Takie jest zadanie teraz? Niby patrzę ale nie widzę.

             

            truskawek
            Uczestnik
              Liczba postów: 581

              Z tymi ludźmi co wyrzucają śmieci masz rację. To nigdy nie były prośby w stylu komunikatu typu ja. Nie mówiłam o swoich emocjach przy tym. Miałam na myśli to że bywałam też grzeczna i uprzejma jako jedna z taktyk, ale to nie to o co chodzi. Następnym razem spróbuję w ten sposób z emocjami i wtedy z argumentami.

              O, bardzo mi jest bliskie to, co napisałaś o taktyce. Właśnie na tę różnicę (między emocjami a taktykami ich realizacji) wskazywali nam na terapii. Emocje mogą być te same, na terapii nauczyłem się tylko lepiej je rozpoznawać, a nie manipulować nimi, natomiast testuję i zmieniam sposoby ich wyrażania.

              Trochę się zaniepokoiłem, czy akurat z tym będzie ci bezpiecznie zacząć próbować. Ja testowałem najpierw na grupie terapeutycznej, czyli w kontrolowanych warunkach, ludzie na zewnątrz nie zawsze nawet rozumieją co się dzieje i dlaczego to się tak objawia. Myślałaś w ogóle o terapii grupowej? Bo tam są ludzie do „testowania” na miejscu. Jak w którymś momencie chodziłem na indywidualną dodatkowo, to mi brakowało tego sprawdzania od razu na miejscu.

              Czuję się mocno zależna od partnera ale nie przegrana. Dobrze się czuję, bo bezpiecznie. Może jakby zaczął się posługiwać bardziej emocjami w komunikacji, a nie argumentami, to może by się przerobił na partnera, zamiast być tym opiekunem..?

              Od byłego partnera nie mam zielonego pojęcia czego chcę.

              On się raczej w nic nie przerobi 😉 jeśli sam tego nie będzie chciał. Jest możliwość, że on się czuje wygodnie w takiej roli i nie zamierza z niej wychodzić, czyli to co pisałem ostatnio o swoim związku. Tak samo z tobą – być może tobie jest bardziej potrzebny w roli rodzica, a nie partnera, i akurat z nim w tej chwili nie chcesz tego zmieniać?

              Nie mam pojęcia jak jest, ale sprawdzenie jak ty się z tym masz i ewentualnie co ty chcesz zmienić to już twoja decyzja, nie jego.

              No tak, to jest sposób dobry. I jakie oczywiste się to wydaje. A jednak nie umiem tego na siebie przełożyć jeszcze. Co ja mogę takiego zrobić. Dużo , dużo pracy, myślenia i czasu przede mną.

              Pewnie, dziecko też nie dorasta od razu. Mnie był potrzebny czas i próbowanie, ale także wsparcie, bo zmiany na własną rękę już robiłem od wielu lat i tą metodą osiągnąłem wiele, ale już dalej w ten sposób nie wychodziło.

              Ważne także, że wyszedłem od tego, co naprawdę mnie obchodzi. Dopiero jak o tym napisałem, to zauważyłem, że to jest przecież ta sama motywacja, która mnie pchała w kompulsywne zakochania (to są zalety dzielenia się swoimi doświadczeniami – cieszę się, że to mi wyszło dzięki rozmowie z tobą). Ale jak widać może działać także w inny sposób, a emocje za tym stojące są prawdziwe i wcale nie muszę ich sobie wycinać, żeby lepiej żyć. Nie wyprodukuję sobie nowych (mogę tylko ocenzurować te które mam, ale to już robiłem z kiepskim skutkiem). Tak naprawdę mogę coś robić tylko z tym, co mam tu i teraz.

              Nie mam zadania już. Nie wiem jakie następne? I widzę że to takie jest z poprzedniego życia (tak nazywam czas przed terapią), że sztywno: zadanie, cel, wykonane/niewykonane, konkret ? takiego myślenia chcę się pozbyć ale bez tego trybu jak się okazuje ani rusz bo nagle nie wiem jakie jest zadanie i jestem jak dziecko we mgle. Nic nie wiem. Szukać w tych emocjach które dostrzegam potrzeb? Takie jest zadanie teraz? Niby patrzę ale nie widzę.

              To mi wyszło gdzieś po pół roku terapii. Ale to, że sam przez to przeszedłem, nie znaczy, że wiem co zrobić – tak samo jak mówię po polsku, ale na uczeniu polskiego się nie znam.

              Nie pamiętam, żeby terapeuci coś specjalnego z tym robili, raczej nas z tym zostawiali. Nie dawali łatwych rozwiązań, nie obiecywali, że będzie lepiej, powtarzali o braniu odpowiedzialności za siebie i decydowaniu, nie poganiali i słuchali. A jak powiedziałem, że siedzę i nie wiem jak się dostać do emocji, to raz wyjątkowo dostałem taką radę: „odciąć głowę”… Nie rozumiałem tego wtedy ani nie rozumiem teraz, ale mogę ci powtórzyć, może ci coś da? Ja w każdym razie w którymś momencie poszedłem dalej, a raczej głębiej.

              truskawek
              Uczestnik
                Liczba postów: 581

                Już bardzo dawno czegoś takiego nie miałam (całe lata) ale z tego co sobie przypominam i w dużej mierze na podstawie tego co zaszło teraz z tym kolegą (?co zaszło? to za dużo powiedziane bo nic nie zaszło), to chyba jest tak, że druga osoba nie robi nic, albo za mało i mi wtedy mija. Nie angażuje się w znajomość tak jak bym ja chciała. Może się boją te osoby?

                Różni ludzie mogą mieć różne powody, mnie interesuje raczej co dzieje się wtedy u ciebie. To mi się wydaje ważna obserwacja, że chodzi o brak lub niedostatek.

                Ja się nakręcam, mam nadzieję, odczuwam ciekawość, ekscytację, ale że nie ma reakcji na to, to stygnę, tracę wiarę w siebie, jest wstyd, tracę nadzieję. Te negatywne emocje teraz wypisałam. Na żywo ich nie czuję/czułam. Był tylko taki jakiś smutek a potem nicość, marazm.

                O, super, jeszcze więcej obserwacji i emocje!

                Czy widzisz jakieś podobieństwo z tym, jak było u ciebie w domu w relacjach z rodzicami?

                Ja chciałabym żeby też ktoś nade mną tak skakał i też mi mówił jak ja: słuchaj tak mnie fascynujesz, że nie wiem. Nie wiem co mam z tym zrobić i co chcę z tą fascynacją zrobić. Ale jakoś tak fajnie jest.  Ale nikt tak nie mówi 🙁

                Mnie zafascynowało, że masz podobne problemy, ale ja akurat wiem co chcę robić 😉 i właśnie to robię – gadam z tobą bez pośpiechu. To jest bardzo przyjemne i uspokajające dla mnie. Nie nakręcam się, raczej czuję wdzięczność i korzystam z okazji.

                I mówię, bo się uczę, że można mówić wprost. Wczoraj wymieniałem SMS-em spontanicznie czułości z przyjaciółką i czułem w związku z tym niepokój, bo nie nauczyłem się tego w domu, ale okazało się, że to był miły moment i reszta dnia była miła, nic strasznego nie nastąpiło.

                Raz tak miałam z tamtym byłym partnerem (tym ważnym). Zgraliśmy się tak jakoś i przez rok byliśmy na takim haju fascynacyjnym. Potem nadal byliśmy razem ale już bez haju (ale też było fajnie).

                A jak było bez haju? Brakowało ci tego czy nie, bo było po prostu inaczej?

                Nie jest tak zawsze w 100%, bo np. ostatnio się widziałam z koleżanką która przyjechała z daleka na chwilę i akurat nam się dobrze rozmawiało (6 godzin aż!). Ale to jest jeden przypadek. Reszta leży. Tylko dlaczego ja się nie umiem cieszyć tym jednym przypadkiem. Było fajnie, jak chciałam, gadałyśmy otwarcie, a mi mało. Zamiast skupić się na tym, to ja się skupiam na tym czego mi się nie udało z innymi.

                Wydaje mi się, że po prostu masz taki duży głód uwagi, że trudno to napełnić jednym razem. Ten deficyt rośnie latami, pewnie przez całe życie, i tylko dlatego jest taki duży. Tak jak nie tyje się od jednej imprezy i nie zostaje specjalistą po przeczytaniu jednej książki, to wszystko się dzieje z czasem. I dlatego także zaspokajanie tych potrzeb zajmuje czas.

                Jeszcze takie mam skojarzenie: jak masz milion złotych długu, to zamiana tego nawet na sto tysięcy długu raczej nie cieszy, dopiero jak się wyjdzie ponad kreskę, to łatwiej odetchnąć. Ja już jestem emocjonalnie ponad kreską, nie mam tego długu i teraz to zaczyna być powoli spirala, ale pozytywna – im lepiej się czuję, tym łatwiej mi zaspokoić potrzebę kontaktu, i tym lepiej się czuję…

                Nadal tę potrzebę czuję, ale ostatnio zacząłem widzieć różnicę między tym, czego potrzebuję, a tym, co miło by było mieć. Na dziś mam takie minimum uwagi, ile naprawdę potrzebuję, ale nie tyle, ile bym chciał.

                Zaczynałam nie od domu tylko od końca osiedla, bo myślę sobie że w końcu dojdę do tego domu kiedyś z kosiarą i tak. Plan jest taki ze wszystko posprzątam. Ale osiedle ogromne, trawa trudna do skoszenia, nie chce się skosić.

                No pewnie… Nie znam się na snach i niezwykle rzadko je pamiętam, ale może zmiana kierunku by pomogła? 😉 Żarty na bok – mała, ale konkretna zmiana lepiej mnie motywuje niż globalne plany, na które nie widzę szans realizacji w skończonym czasie. A jak jest u ciebie?

                Po co ja tak chcę wracać do tej przeszłości i ją sprzątać, skoro się nie da? Dlaczego nie mogę się od tego uwolnić i iść do przodu. A niech zarośnie, co z tego! Ale nie. Głowa swoje, serce swoje.

                Na głowę zrozumiałem, że jak jest rana w sercu i krwawi, to lepiej zdjąć plasterek i ją oczyścić. Rzeczywiście, dało się. Dopiero dzięki temu zaczynam iść do przodu, choć wcale nie szybko.

                Masz szczęście że trafiłeś na taką koleżankę. Zazdroszczę. W ogóle z tego co piszesz to tak Ci dobrze i przyjemnie idzie to wszystko. Cieszę się że tak masz. To daje też nadzieję. Będę dalej próbować łowić tych ludzi dla siebie?

                Rozbawiło mnie to – jak zajrzysz tam jeszcze raz, to zobaczysz, że wcale nie wszystko… Też mam ścianę nieraz i wcale nie wychodzi jak bym chciał. Ale też nie jest to jedyna osoba, z którą mogę pogadać, jest ich dużo, i biorę po trochu od nich.

                Dziś na przykład chciałem się umówić i jedna osoba jest chora, a druga powiedziała tylko, że ma jakieś inne plany. Trzeciej już nie miałem siły nawet wymyślać… Ale sobie popisałem na forum z tobą i też mi to coś dało. Bo to nie muszą być koniecznie tylko przyjaciele i partnerzy, są różni ludzie dokoła.

                To jest też jeden z czynników dla których temat tego byłego partnera tak mi wraca. Nie wyszło jak chciałam i chcę koniecznie to zmienić, naprawić. Nie umiem przez to przejść. Już ten temat na mojej terapii był poruszany i dalej beton z mojej strony. Nie widzę wyjścia.

                Na terapii nie rozwiązywaliśmy problemów bezpośrednio, w sensie tego konkretnego partnera na przykład. Raczej odwrotnie – ja się przestałem zajmować moją partnerką i marudzić na nią, a spojrzałem raczej co to za schematy z domu mi przy niej wychodzą. Dlaczego ją wybrałem i jestem z nią? Co mi daje narzekanie na nią? Jak miałem w relacjach z rodzicami i jak to się teraz odbija w tym związku? A czy inne związki były jakoś podobne? I tak dalej.

                Dziwiło mnie to wracanie do domu ciągle i irytowało nawet nieraz i nudziło. Przecież wiem jakich miałem rodziców. No tak, ale tylko ogólnie, do tej pory coś mi jeszcze majaczy z dzieciństwa, do czego nie mam nadal dostępu i nie wiem kiedy ani czy w ogóle się to uda. Poza tym tego żalu i złości nie miałem wcześniej okazji porządnie wyrazić, i to w bezpieczny sposób. Na szczęście do tego już nie jest potrzebny ani partner, ani nawet realna rozmowa z rodzicami (co nie zawsze jest przecież możliwe). Nie musiałem też cofać czasu. Mogłem puścić te emocje i nauczyć się innych sposobów realizowania swoich potrzeb. Ale do tego wszystkiego potrzebowałem czasu…

                Na terapii mówili o tym, żeby zostać swoim własnym kochającym rodzicem. Dziwnie mi to brzmiało, no bo jak? Przecież jak bym chciał być sam, to już jestem sam i tak. Teraz sobie myślę, że nawet jak ktoś jest z funkcjonalnej rodziny, to i tak kiedyś z tego domu wychodzi i nie ma ciągle tych rodziców do dyspozycji, więc chyba też tego się uczy? Tylko, że ja tego się uczę z czyjąś inną pomocą i dużo później.

                ona.ddd
                Uczestnik
                  Liczba postów: 73

                  Zanim odniosę się do Twoich postów Truskawek, chciałabym polecić ten artykuł który właśnie przeczytalam:

                  http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,25388028,adam-michnik-europa-kaczynskiego-kontynent-ludzi.html

                   

                  Zrobił na mnie wrażenie i mam do tych spraw pewien specyficzny stosunek,  jako że jestem DDD. Napiszę coś więcej potem, a póki co zachęcam do lektury. Mam nadzieję że też Was zainteresuje.

                  ona.ddd
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 73

                    Ok, mam chwilkę to siadam i piszę o co chodzi mi z tym artykułem. Tak w ogóle to uważam że jet świetnie napisany, kawał wiadomości historycznych też jest. Szkoda że mi się nic głowy nie trzyma i zaraz zapominam, ale co zrobić… W każdym razie. W artykule poruszona jest kwestia tego, że mamy obecnie czasy gdzie do głosu dochodzi tzw. motłoch. Obniżają się standardy dyskusji, wychodzą na światło dzienne skrywane dotąd uprzedzenia, radykalne postawy, one same też pod wpływem tego jak jest coraz bardziej się radykalizują. Bardzo tu upraszczam oczywiście. Artykuł napisany jest fenomenalnie, natomiast mi chodzi o to, że właśnie tego się boję jak jest teraz na świecie i czuję się niepewnie. Boję się tego, że otacza nas tyle nieutajonego już zła, tyle agresji, tyle postaw destrukcyjnych. Co gorsza, jak pokazuje historia, jest to równia pochyła w dół. I tak jak mówiłam kilka postów temu o tym że chciałabym żeby było uprzejmie, dobrze, żeby był szacunek to miałam też na myśli tą sytuację w jakiej obecnie znajduje się Polska, Europa, świat. Te warunki nie sprzyjają temu żeby wychodzić na prostą z DDD, bo nie czuję się bezpiecznie. Bardzo brakuje mi poczucia bezpieczeństwa a tu nie ma gdzie uciec, bo globalnie jest niebezpiecznie. Do tego jako typ dziecko bohater zawsze chciałam działać, walczyć, naprawiać świat. Niedawno dopiero dotarło do mnie że taka postawa to jest jedynie przekonanie. Ja wcale taka nie jestem. Nie chcę zbawiać świata, ratować go. Ja nie mam na to siły, to nie moja prawdziwa natura. Zaczęłam dawać sobie prawo do tego że nie muszę tego robić. Nie muszę się użerać, choćby wiecznie walczyć z tymi ludźmi wywalającymi śmieci. I przeczytałam artykuł i tam było napisane że dziś za swój osobisty święty spokój płacimy milczeniem na świństwa, ale jutro już za ten święty spokój zapłacimy więcej, np. tym że trzeba będzie jakieś świństwo jawnie poprzeć. Itd, itd. aż zabraknie nam wolności. W związku z tym trzeba walczyć, zduszać zło jeszcze w zalążku. Czyli co, muszę walczyć jednak, tak? Bo jak nie ja, jak nie ty, to kto? I zasmuciłam się, zatrwożyłam i zgłupiałam. Co właściwie mam robić? Z jednej strony jako DDD dziecko bohater jestem walczakiem. Z drugiej jako osoba już uświadomiona co do swojego problemu, wiem że nie muszę walczyć. Z trzeciej jak nie będę walczyć to cały ten nasz bezpieczny świat który nas otacza zginie, bo swoją biernością doprowadzimy do jakiejś katastrofy. Taka jest nieuchronna. To pokazuje historia. Artykuł jet też o tyle ciekawy że pokazuje jak pewne mechanizmy działają niezmiennie. Jak historia się powtarza, jak te same techniki manipulacyjne są wykorzystywane od zawsze i jak zawsze odnoszą ten sam skutek. To jest przerażające. Ta wizja. Co będzie? Kiedy rypnie ten „stary europejski ład”. Co się stanie, czy będzie wojna? Czuje się bardzo niepewnie. Po prostu się boję i nie wiem co zrobić. Walczyć czy nie walczyć.  Czy też tak macie? Jak odbieracie ten artykuł i to jak w ogóle wygląda sytuacja na świecie dziś. Czy to że jesteście DDD/DDA nie oddziałuje na Was to jeszcze mocniej niż na innych? Też to Was tak martwi jak mnie? Ja myślę że bardziej emocjonalnie do tego podchodzę niż inni (nie DDD/DDA). Może ktoś uznać że przesadzam, że gdzie tam wojna jakaś, itd. Mam tego swiadomosć że może za bardzo w to wchodzę emocjonalnie, ale to jest właśnie przez to że jestem DDD i na ten problem patrzę przez pryzmat domu. Nie umiem dobrze oddać tego co czuję i o co mi chodzi, ale może to łapiecie. No nic, ciekawa jestem opinii.

                    truskawek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 581

                      Dla mnie pytanie jest jak zwykle: a co chcesz zrobić? Ktoś napisał, że trzeba walczyć (hm, zastanowiło mnie, czy to na pewno tak było napisane? artykuł jest płatny i widziałem tylko wstęp), ale on nie jest za ciebie odpowiedzialny. To twój wybór – taka jak jesteś tu i teraz, z historią dysfunkcyjnego domu i świeżym odkryciem, że wcale nie chcesz się bić.

                      Nie jest też dla mnie jasne jak „walczyć” – gdy zdjąć z tego retorykę strachu i rozpaczy (które mnie nieraz wpakowały na mielizny, bo wydawało mi się, że nie ma wyboru), to rozumiem, że chodzi po prostu o działanie. Kojarzy mi się hasło „walki o pokój” – no dobra, ale niby jak? Strzelając dokoła czy co?… Co innego gdy zapytam siebie co jest dla mnie cenne (na przykład spokój i zrozumienie) i co chcę zrobić, żeby tego było więcej. I na ile mam na to siły, bo to nie znaczy, że muszę tak od rana do wieczora, nie jedząc, nie śpiąc, nie pracując i nie chodząc do kina.

                      Mam na przykład nadzieję, że dzieląc się swoimi doświadczeniami jako DDD po terapii coś w tym kierunku zrobię. Może ktoś się poczuje pewniej, może zada sobie ważne pytania albo nawet poszuka dla siebie pomocy zamiast siedzieć w lęku i frustracji? Możliwe też, że się nie uda, albo mniej niż bym chciał, ale to już nie zależy ode mnie. Ja mam swój wybór co robić i na to się decyduję, bo to działanie jest w zgodzie ze mną i nawet bazuje na tym, czego się nauczyłem w roli bohatera, tylko mnie nie niszczy. Ale to ja tak decyduję, nikt mi tego nie kazał ani nie podpowiedział.

                      ona.ddd
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 73

                        Truskawek, wracając do Twoich postów z weekendu. Bardzo Ci za nie dziękuję bo wprawiły mnie w dobry nastrój i miałam dobry humor cały weekend. Nawet strach który przyszedł po tamtym artykule był nie za długi. Generalnie czułam się dobrze 🙂 Cieszę się też że pisząc mi, też u siebie widzisz nowe rzeczy, czyli że nie jestem tu zbędna 🙂

                        ***

                        (…)to może by się przerobił na partnera, zamiast być tym opiekunem..? (…)

                        On się raczej w nic nie przerobi 😉 jeśli sam tego nie będzie chciał. Jest możliwość, że on się czuje wygodnie w takiej roli i nie zamierza z niej wychodzić, czyli to co pisałem ostatnio o swoim związku. Tak samo z tobą ? być może tobie jest bardziej potrzebny w roli rodzica, a nie partnera, i akurat z nim w tej chwili nie chcesz tego zmieniać?

                        Mówiąc że „on się przerobi” miałam na myśli że w mojej głowie się przerobi. Bo ja obecnie nie widzę w nim partnera kompletnie. A potrzebuję i partnera i opiekuna. Tak jak pisałes że trzeba samemu wyjść z inicjatywą i powiedzieć o tych swoich potrzebach, ja mu o tym mówiłam że widzę go jako opiekuna, a nie partnera i brakuje mi romansu i chciałabym widzieć w nim też partnera. Także on wie, ale sam jakoś nie może czy nie chce podjąć kroków takich żebyśmy byli tymi partnerami. Ja sama, poza tym że mu powiedziałam, też nie podejmuję innych kroków, bo nie dam rady. Dla mnie jakiś taki romans z nim jest czymś dziwnym, nienaturalnym wręcz. Tak jak to zauważyła moja pani psych, skoro mam go za rodzica, to trudno żeby mieć romans z rodzicem. I tak cały czas myślę co ja mam zmienić w swoim myśleniu żeby u siebie w głowie przerobić go z opiekuna na partnera. Najlepiej by było żeby nie stracić tego opiekuna przy okazji, tylko żeby był 2 w1. Nie wiem czy tak się da…

                        ***

                        (…) jak powiedziałem, że siedzę i nie wiem jak się dostać do emocji, to raz wyjątkowo dostałem taką radę: ?odciąć głowę?? Nie rozumiałem tego wtedy ani nie rozumiem teraz, ale mogę ci powtórzyć, może ci coś da? Ja w każdym razie w którymś momencie poszedłem dalej, a raczej głębiej.

                        Ja to rozumiem tak żeby przestać o tym myśleć, przestać analizować, kontrolować. Niech sobie leży, dojrzewa. Ale kuszące jest to żeby coś robić i działać. Człowiek tak chciałby już iść dalej, załatwić i mieć spokój. Ciężko tak pieprznąć tym wszystkim i niech się dzieje co i jak chce. Rozumiem że jak w którymś momencie poszedłeś dalej, to samo tak wyszło? Nie było żadnego impulsu wtedy jakiegoś albo zdarzenia? Czy było coś?

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 91 do 100 (z 140)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.