Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Knockin' On Heaven's Door…

Przeglądasz 10 wpisów - od 421 do 430 (z 687)
  • Autor
    Wpisy
  • Jakubek
    Uczestnik
      Liczba postów: 931

      DDA – odpowiedzialność

      Jest taka wspólnotowa opowiastka, dotycząca budowania bliskich relacji (związków) przez ludzi uzależnionych:

      „Najpierw kup sobie roślinę. Trzymaj ją u siebie przez rok. Jeśli na końcu roku roślina nadal będzie żywa, wtedy postaraj się o psa lub kota. Jeżeli po upływie kolejnego roku twoja roślina i zwierzę nadal będą żywe, wtedy możesz rozpocząć relację.”

      Ta opowiastka bardzo mnie zaniepokoiła. Nigdy przez dłuższy czas nie opiekowałem się rośliną ani zwierzęciem. Ostatni posiadany przeze mnie kwiat doniczkowy już przed laty został zasuszony i skończył w śmietniku.

      Uświadamiam sobie, że jako jedyna osoba, pochodząca z mojej (dysfunkcyjnej) rodziny nie dażę do bliskiej relacji z przyrodą (roślinami lub zwierzętami).

      – matka – świat roślin i zwierząt (od zawsze z sukcesami hodowała rośliny i opiekowała się zwierzętami domowymi),
      – młodsze rodzeństwo – świat zwierząt (od dzieciństwa opiekowało się różnymi gryzoniami, ptakami, psami, kotami, jeździli też konno)
      – ojciec – świat roślin (od zawsze zbierał bogate plony warzyw i owoców ze swojego ogrodu).

      Tylko ja nigdy nie dążyłem do posiadania zwierząt lub roślin. Nie chciałem brać odpowiedzialności za świat ożywiony. Mój własny dom jest martwy pod tym względem. Lubię przyrodę, ale wolną, niezależną ode mnie. Nie chcę obciążać się obowiązkami, związanymi z troszczeniem się o nią.

      Jedynym zwierzątkiem, którym, chcąc nie chcąc, musiałem się opiekować była moja młodsza siostra. Ponoć powierzano mi opiekę nad nią już kiedy miałem 3-4 lata. Nie pamiętam tamtego wczesnego okresu. Pamiętam jednak późniejszy, kiedy towarzyszył mi stały lęk, że siostrze coś się stanie pod moją opieką. A była bardzo żywiołowym i krnąbrnym dzieckiem, nie słuchała mnie, uciekała, nawet mnie biła.

      Czy zbyt wczesne obciążenie tym obowiązkiem, mogło spowodować taki uraz, że już przez całe życie unikałem jakichkolwiek podobnych?

      Martwi mnie też inne usłyszane gdzieś powiedzenie: Kto nie kocha zwierząt i roślin, ten nie kocha również ludzi.

      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        DDA stare dziecięce nawyki

        Odwiedziłem rodziców. Jestem na piętrze domu. Zadzwonił kumpel. Rozmawiamy. Naraz z dołu dochodzi podniesiony gniewny głos ojca. Momentalnie zaczynam głośniej mówić do słuchawki, tak żeby kumpel nie usłyszał kłótni. Odruch bezwarunkowy. Nikt nie może się dowiedzieć.

        Nie mieszkam z rodzicami od ponad 20 lat. Kumpel zna alkoholową historię mojej rodziny. A mimo to mam nieracjonalny odruch psa Pawłowa. Trzeba udawać, że wszystko jest OK. Chronić wizerunek rodziny

        Jednak jestem DDA.

         

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          DDA odpowiedzialność c.d.

          Uświadamiam sobie, że moimi roślinkami, psami i kotami były moje partnerki. Przeskoczyłem etap fauny i flory, by od razu wchodzić z nimi w bliskie relacje. Nie sprostałem wyzwaniu ani razu. I chociaż potrafiłem przeciągnąć relację ponad rok zawsze w końcu obumierała.

          Ostatnio kupiłem w sklepie IKEA cyprysik. Ma ok. 20 cm wysokości. Podlewam go codziennie. Stawiam na oknie w świetle słońca. Jeszcze nie doczytałem, co lubi. Uschła mu koncówka jednej gałązki. Niepokoi mnie to. Nawet w tej prostej relacji polegnę? W każdym razie próbuję wrócić do podstaw. Partnerka nazwała cyprysik – Klaudiusz. Nie wyjaśniłem jej, że Klaudiusz powinien być przy mnie jeszcze przed nią. Nie chcę aktów zazdrości.

          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931

            DDA odpowiedzialność (motyw filmowy).

            Jean Reno w Leonie Zawodowcu miał ukochany kwiatek, którym się opiekował.

            Leon też pochodził z dysfunkcyjnej „rodziny” – wychowywał go organizator zabójstw na zlecenie.

            Konsekwentna troska o kwiatek przygotowała Leona do odpowiedzialnej relacji z dziewczynką (Natalie Portman). To bardzo ciekawy psychologiczny  motyw w tym filmie. Bez trenowania odpowiedzialnej „relacji” na ukochanym kwiatku zabójca nigdy nie stałby się odpowiedzialnym opiekunem dla dziecka. Najpierw był gotów oddać życie za kwiatek, a później za dziewczynkę.

            Ja w relacjach miałem mieszane odczucia. Czułem, że wykorzystuję oraz że jestem wykorzystywany. W końcu, zmęczony psychicznie, odchodziłem. Nie potrafiłem trwać. Świadomość tej mojej ułomności prawdopodobnie uchroniła mnie przed zostaniem ojcem (mój największy lęk). Czułem, że kiedyś mógłbym opuścić moje dziecko. Dlatego lepiej było opuścić jego niedoszłą matkę.

            Usłyszałem od jednego mężczyzny DDA, że czuł nienawiść wobec syna wkrótce po jego urodzeniu, gdyż uważał, że dziecko, skupiając na sobie uwagę matki, odebrało mu ją jako kobietę, żonę, kochankę. Odtrącił dziecko. Nie wyobrażam sobie siebie w takiej sytuacji. Nie wiem jak poradziłbym sobie z poczuciem winy. Lepiej poprzestać na zasuszaniu kwiatków na parapecie.

             

             

            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 931

              DDA a WWO

              Poczytałem ostatnio o tzw. Osobach Wysoce Wrażliwych (WWO). Jest to chyba stosunkowo nowe odkrycie – że ok. 20% społeczeństwa to takie właśnie osoby. Nie jestem fanem przypisywania sobie coraz to nowych literek.

              Jednak zastanowiła mnie cecha wysokiej wrażliwości na bodźce, co naraża człowieka na zagrożenie przebodźcowaniem  (przestymulowaniem).

              I jeszcze skłonność do wchodzenia w cudze stany emocjonalne. Wchłanianie nastrojów innych ludzi.

              Już tylko te dwie cechy wywołują ogromne zmęczenie psychiczne.

              Przypomniały mi się moje ostatnie lata pracy, kiedy miałem – jak na mnie – bardzo dużo kontaktów z ludźmi. Poznawałem czasem ponad 20 nowych osób na miesiąc. Każda przychodziła do mnie z osobistym problemem. Często byłem świadkiem rozpaczy, żalu, bezradności, wściekłości, zawiści,  płaczu, krzyku, itd. Cały kalejdoskop emocji. Oglądałem go przez 4 lata. Pod koniec 4 roku byłem na skraju wytrzymałości psychicznej i fizycznej. Myślałem, że po prostu za dużo pracuję, a za mało odpoczywam. Rok temu przerwałem tę działalność – krótko przed pandemią koronawirusa.

              Dziś zastanawiam się, czy rzeczywistym powodem mojego wyczerpania nie było właśnie przestymulowanie. Zarówno iloscią osób, jak i zalewem cudzych emocji. Dziś z niechęcią myślę o powrocie do tej działalności. Może to nie był mój świat. Może muszę obrać inną drogę, na której nie będzie kręcił się taki tłum.

               

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
              Jakubek
              Uczestnik
                Liczba postów: 931

                DDA – przyznawanie się do błędów.

                W szczerym przyznawaniu się do błędów, ciągle najbardziej hamuje mnie wyobrażanie sobie tego, co inni o mnie pomyślą. Strasznie mi trudno odkryć przed ważnymi w moim życiu ludźmi tę moją niedoskonałą stronę. Ujawnić moją omylność, niedbałość, niestaranność. To, w moim mniemaniu, jest równoznaczne z wystawieniem się na ciosy, na upokorzenie, szyderstwo, wyśmianie, w najlepszym razie na pełną politowania wyrozumiałość. I następnie na odrzucenie, odmówienie akceptacji.

                Ja nie mam prawa popełniać błędów.

                Popełniony przeze mnie błąd obniża moją wartość jako człowieka. Tak to widziałem. Tak zostałem wychowany.

                Dziś z wielkim trudem odrywam się od tego przekonania. Mój błąd nie jest mną. Ja, popełniający błędy i ja, działający starannie, to jedna i tak samo wartościowa osoba. Moja wartość nie wynika z moich czynów. Nie nauczono mnie tego. Musiałem zasłużyć na to, by dano mi odczuć, że jestem wartościowym człowiekiem. Kiedy spełniałem oczekiwania byłem wartościowy. Kiedy ich nie spełniałem moja wartość spadała. Mój ojciec był niby praktykującym katolikiem. NIGDY jednak nie powiedział mi, że Bóg mnie kocha niezależnie od tego, czy przynoszę w dzienniczku piątki czy dwóje. Sam natomiast dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że akceptowalne są tylko dobre oceny. W okresie nastoletnim angażowałem się w ruchy religijne. Jednak i tam nie umiałem się oderwać od obrazu Boga Karzącego. Czułem, że ten Bóg doceni tylko moje „dobre” czyny, a za potknięcia i upadki ześle na mnie karę.

                To podejście jeszcze dziś mocno we mnie pokutuje. Mam wewnętrzny przymus walki o docenienie, o uzyskanie potwierdzenia, że jestem wartościowy. Przyznanie się do błędu jest w tej walce, jak rzucenie miecza i tarczy wrogowi pod nogi, poddanie się, po którym można już tylko błagać o litość.

                Zdaję się na łaskę przeciwnika. A najgorszy mój lęk dotyczy tego, co on sobie o mnie pomyśli. Bo przecież z pewnością pomyśli, że jestem bezwartościowy.

                –   –   –

                Dlatego popełniając błąd często uciekałem od szczerego przyznania się do niego. Czasem odcinałem się od osoby, której musiałbym błąd wyznać. Zrywałem z nią kontakt, unikałem, nie odpowiadałem na telefony. Czasem kamuflowałem błąd, ubierałem w otoczkę kłamstw i nieodpowiedzeń, co przynajmniej pozwalało odwlec w czasie jego ujawnienie. Czasem też rozmywałem odpowiedzialność za błąd, odsuwałem ją od siebie, rozciągając na zewnętrzne okoliczności lub osoby trzecie.

                Dziś, próbuję przyznawać się do moich błędów. Czeka mnie właśnie przyznanie się przed liczną grupą osób. Dotąd uważali mnie za starannego i skutecznego. Tymczasem mnie dopadła słabość, która zaowocowała serią zaniedbań. Jak mam im to wyznać? Paraliżuje mnie lęk, że w głowach tych kilkudziesięciu osób odbędzie się nieme głosowanie nad kwestią, czy ja jestem osobą wartościową. Boję się wyniku „nie”. Już dziś go sobie wyobrażam i czuję jak całe ciało spina mi się ze strachu.

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  Dziś imieniny Narcyza.

                  Pozdrawiam go w sobie.

                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 931

                    DDA  – złość

                    Od rana złość na partnerkę, bo obudziła mnie pół godziny przed dzwonkiem budzika, wcześniej niż się umawialiśmy. Nie wyraziłem tego uczucia wprost, lecz podwożąc ją do pracy rzuciłem niby żartem, że czuję się jak taksówkarz. Wtedy wydało mi się to zabawne. Przez większą część drogi panowało milczenie. Próbowałem wprowadzić milszy nastrój. Kiedy chciałem ją pogłaskać, odrzuciła głowę. Probowałem dopytywać co się stało (wtedy jeszcze nie łączyłem jej nastroju z moim żartem). Nie wyjaśniała jednak i cały czas wyglądała na obrażoną. Na koniec rzuciła coś o dziewczynie, o którą (bezpodstawnie) jest zazdrosna, że może chciałbym tamtą podwozić. Poczułem znowu złość i zniechecenie co do naszej relacji. Pożegnaliśmy się jak obcy sobie.

                    Kilka godzin później, kiedy zagaiłem rozmowę smsem, odpisała pytaniem: ile ma zapłacić za kurs. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że moja poranna złość przybrała postać „żartu taksówkowego”. Ten niby żart miał ją ukąsić, sprawić przykrość, a mnie miał dać poczucie spełnionego odwetu.

                    Generalnie, będąc oboje DDA, i tak mamy małe szanse na dogranie się.

                    Jakubek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 931

                      DDA – zadowalanie innych ludzi.

                      Mam kłopot z określeniem „ważności” ludzi obecnych w moim życiu. Uwidacznia się to wtedy, kiedy spadają na mnie wzajemnie wykluczające się obowiązki wobec kilku osób. Zwłaszcza, jeżeli te obowiązki polegają na poświęceniu mojego czasu.

                      Tak ma być w niedzielę. Obiecałem wyjazd turystyczny przyjaciółce. Równocześnie nie potrafiłem odmówić starej matce wpadnięcia z wizytą. To już dwa wykluczające się działania. A  jeszcze dawno nie widziany kolega serdecznie zaprosił na spotkanie.

                      Matka – przyjaciółka – kolega.

                      Kogo mam zadowolić?

                      Czuję się tak, jakby przywiązano mi trzy liny do członków i każda ciagnęła na swoją stronę. Najchętniej rozerwałbym się. Boję się zawieść którąś z tych osób. Kombinuję, jakby tu rozplanować niedzielę, żeby być u każdej. Jednak wiem, że wtedy zawiodę siebie i jeszcze inne osoby, dla których miałem przez część niedzieli nadrabiać zaległe zlecenia. Nie będę już miał na to sił. Rodzi się we mnie NIEUNIKNIONE poczucie winy. Ono jeszcze nawet nie ma adresata, ale jest już aktywowane.

                      Poczucie winy, to jeden z moich najczęstszych stanów psychicznych.

                      To jest właśnie przejaw syndromu DDA.

                      To jest wyraz mojej bezsilności.

                      P.S. Najłatwiejszym rozwiazaniem wydaje się zmiana perspektywy. Zastanowienie się na tym „Jak zadowolić siebie?”. Tylko dlaczego to wydaje się takie cholernie trudne? Wręcz nieprzyzwoite.

                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        DDA – początek bezsilności (kiedy zauważamy, że coś jest nie tak)

                        Napotkałem taki fragment w sieci:
                        „KIEDY DOROSŁE DZIECKO ALKOHOLIKA ZACZYNA DOSTRZEGAĆ SWÓJ PROBLEM I SIĘGA PO POMOC? Syndrom DDA przejawia się wieloma charakterystycznymi cechami, ale dopiero po trzydziestym lub nawet czterdziestym roku życia człowiek nim dotknięty zaczyna zauważać, że nie są to cechy normalne dla zdrowego człowieka.”*

                        Coś w tym jest. Sam przez większość życia miałem przeczucie, że coś jest ze mną nie tak. To przeczucie rozpływało się jednak w wirze zabaw i doświadczeń towarzyskich, w życiu pozbawionym większej odpowiedzialności. Złe myśli o sobie tłumiłem przyjemnościowym hajem. Dopiero, mając ok. 25 lat, przeżywając w samotności rozpacz po rozstaniu z dziewczyną, zacząłem się zastanawiać, dlaczego życie wielu rówieśników biegnie jakby stabilniej, bardziej planowo, z większą konsekwencją. Pomimo wspólnych rozrywek i podobnego poziomu życia u nich nie widziałem takiego chaosu i bezcelowości, jak u siebie. Oni jakby do czegoś dążyli. Ja jakby starałem się czegoś uniknąć.

                        Oni chcieli mieć żonę/męża/dzieci – ja nie chciałem być sam.

                        Oni chcieli mieć pieniądze – ja nie chciałem być biedny.

                        Oni chcieli osiągnąć sukces zawodowy – ja nie chciałem być nikim.

                        To zaczęło wychodzić na jaw po studiach, po których oni zaczynali budować swoje życiowe „stabilizacje”. A ja nadal jeszcze studiowałem, miotając się od jednego planu na życie do drugiego. Prawdzie przełamanie przyszło do mnie jednak dopiero cztery lata temu. Wreszcie poczułem tę bezsilność i przestałem łudzić się, że dam radę sam.

                        Od tamtej pory odkrywam, że syndrom DDA nie wyczerpuje posiadanych przeze mnie dysfunkcji. Jednak doświadczenia DDA/DDD zbierałem od najmłodszych lat. Padały one na podatny grunt mojej indywidualnej dziecięcej wrażliwości (być może mojej cechy osobowościowej). Zakorzeniały się głęboko i trwale w psychice. Niestety nic nie spływało po mnie jak po kaczce. A jestem w stanie uwierzyć, że są dzieci, które przeszłyby przez moje losy, ponosząc mniejszy koszt emocjonalny i rozwojowy. W tym sensie jestem człowiekiem wyjątkowym – wyjątkowym zbiorem indywidualnych cech i podatności.

                        Przeczytałem też, że pewien 43 letni uczestnik telewizyjnego programu Masterchef wyznał na wizji, że jest niepijącym alkoholikiem, któremu nic w życiu nie wyszło, a ten program traktuje jako ostatnią szansę na to, by coś osiągnąć. Poczułem się lepszy od niego. Zwodnicze uczucie. Trzeba unikać pułapki myślenia w kategoriach lepszy ode mnie – gorszy ode mnie. Jestem wyjątkowy. I każdy jest wyjątkowy. Porównywanie się już wypełniło w moim życiu swoje zadanie – skłoniło mnie do zastanowienia się nad tym, dlaczego moje życie płynie inaczej niż moich rówieśników. Teraz jest czas skupienia się na sobie. Nie mylić z egoizmem.

                        *Żródło: https://www.almalibre.pl/dorosle-dzieci-alkoholikow/

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Jakubek.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 421 do 430 (z 687)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.