Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 628)
  • Autor
    Wpisy
  • dda93
    Uczestnik
      Liczba postów: 628
      w odpowiedzi na: Czy to DDA #487450

      Cześć, na początek dyżurne pytanie: co ma do tego DDA?

      Moim zdaniem wchodzisz w jakiś totalnie dziwny układ interpersonalno-rodzinny. A o DDA jest tutaj tylko 1% – z diagnozy (mniemam, że na podstawie głębszego wywiadu) postawionej przez psychiatrę. Ale czy Twoja dziewczyna jest DDA, czy nie jest – mało istotne, bo macie potworny chaos do uprzątnięcia i nazewnictwo przecież i tak niewiele tu zmienia.

      Nie piszesz, po ile macie oboje lat… Znajomość na 600 km. Lubisz trudne wyzwania…

      Było bajkowo… Sorki, ale trochę mi się w tym momencie przypomina dowcip o piekle: „Zobacz, Boruta, jeszcze jeden, który uwierzył w naszą reklamę”…

      Abstrahując od tego, na ile Twoje oczekiwania są uzasadnione (bo moim zdaniem są), jedno dziecko już w tej relacji jest – bo Twoje partnerka zdaje się mieć totalnie nie odciętą pępowinę od swoich rodziców i nie umie żyć bez nich.

      Problemem teraz jest, że Wasze Bogu ducha winne dziecko będzie kiedyś może nie DDA, ale DDD – bo przynajmniej jego matka zdaje się być kompletnie niedojrzała. A Ty jej nie zmienisz paroma rozmowami. Do tego w okresie ciąży i macierzyństwa biologia i psychika kobiety nieraz bardzo się zmienia – nigdy nie wiadomo, w którą stronę.

      Narozrabialiście, i to konkretnie. Teraz chyba musicie myśleć, co z tym zrobić, żeby dziecko jak najmniej ucierpiało w takim układzie…

      dda93
      Uczestnik
        Liczba postów: 628

        Mam podobne zdanie. Źle, że naruszyłaś tajemnicę korespondencji. Dla mnie takie zachowania to żółta kartka i zła wróżba dla związku, niezależnie od tego, czy robi to jedna osoba, czy obie i czy ma to charakter stały, czy incydentalny.

        Pomijając ten aspekt, dowiedziałaś się dzięki temu, że osoba dla Ciebie ważna rażąco nadużywa Twojego zaufania.

        To, czy zdarzyło się tak, bo Twój partner ma jakiś problem ze sobą, czy dlatego, że źle się układało między Wami (bo np. związek Wam spowszedniał lub skupiłaś się tylko i wyłącznie na dziecku) – to już temat do przemyślenia i rozeznania.

        Natomiast irytuje mnie szczeniackie tłumaczenie Twojego partnera, godne nastolatka raczej, niż dorosłego faceta. Bo to interakcja z żywą kobietą, a nie żadną rysunkową czarodziejką z księżyca. Normalne tłumaczenie zaczyna się od słów: Tak, zrobiłem to i to ponieważ… Mamy problem, który myśle, że powinniśmy rozwiązać tak i tak…

        Bo każdy normalny dorosły człowiek wie, że zdrada psychiczna jest (świadomym lub nie) przygotowaniem gruntu do ewentualnej zdrady fizycznej. Więc takie tłumaczenia, że nic się nie stało, że to nieważne, obliczone są chyba ma Twoją naiwność i myślenie, że nie jesteś w stanie połączyć kropek. Stało się, i to bardzo dużo…

        Mężowi chyba przydałby się zimny prysznic na głowę. Tobie – chwila zastanowienia, czy wszystko rzeczywiście jest tak idealne, jak sobie wyobrażasz. Plus jest taki, że do fizycznych zdrad (chyba) jeszcze nie doszło. Ale to nie jest temat typu „Przepraszam Cię, Kochanie, chyba wczoraj wypiłem ciut za dużo”.

        Nie ma to nic wspólnego z DDA.

        dda93
        Uczestnik
          Liczba postów: 628
          w odpowiedzi na: Zrozumieć #487412

          Hej, Aga, piszesz dużo o szczegółach i odnoszę wrażenie, że „nie widzisz lasu, bo zasłaniają Ci go drzewa”.

          Faktycznie, nie ma dwóch jednakowych DDA, nie ma żadnych „czarodziejskich recept” na postępowanie z nami. Twój znajomy zaś robi wrażenie takiego typu DDA, który woli chować głowę w piasek, kryć się za półsłówkami i nie chce zdrowieć. Czy na takiej osobowości chcesz opierać swój długotrwały, udany związek?

          Mężczyzna wiekowo dojrzały, a wydaje się wycofany. Sądząc z Twoich opisów: Typ milczka. Skryty ze swoimi emocjami. Niepewny swej wartości jako człowiek i mężczyzna. Do tego unika Cię, ale zwodzi Cię brakiem jasnej decyzji, tak jakby chciał przerzucić ją na Ciebie. Krótko mówiąc: typ wiecznego uciekiniera. Do tego jako jedynak może też (choć nie musi) mieć nieco gorsze umiejętności społeczne. A Wasze tylko „odświętne” widywanie się sprzyja kamuflowaniu codziennych emocji i może ukrywać wielki lęk przed bliskością.

          Pół roku to myślę czas wystarczający, żeby kogoś poznać i – jeśli coś grubo nie gra – wycofać się jeszcze przy w miarę małych stratach.

          Ja to rozumiem jednoznacznie, że jeśli ktoś nie chce się widywać, to znaczy, że nie chce tej znajomości. Syndrom DDA niewiele ma do tego, a tylko zaciemnia obraz. Idą Święta, więc jeśli nadal będzie ściemnianie zamiast spotkań, to nie zawracałbym sobie głowy. Wiem, że się trudno przyznać do błędu i wycofać z zaangażowania. ale szkoda życia, tego kwiatu to pół światu…

          Co do rozumienia. Jeśli chcesz napić się wody, nie musisz rozumieć z jakich atomów jest zbudowana. Wystarczy wiedzieć, czy jest smaczna, czy może być zatruta… Czy na pewno chcesz odbijać piłeczkę po obu stronach boiska?

          dda93
          Uczestnik
            Liczba postów: 628

            Sam sobie udzieliłeś najlepszej możliwej odpowiedzi. Gdy alkoholik wie, że chciałbyś go nakłonić do zaprzestania picia, zaraz zacznie wietrzyć podstęp i robić Ci na przekór. Makiawelicznym pomysłem byłoby danie mu alkoholu – wtedy zacznie podejrzewać, że coś jest nie tak („mają mnie za alkoholika?”). Byłoby to jednak głęboko niezgodne ze zdrowymi zasadami lansowanymi w AA/DDA/Al-Anon i niektórych ruchach religijnych (alkoholu nie daję – nie trzymam – nie kupuję – nie częstuję).

            Jeśli chcesz podarować Biblię Nergalowi to proszę (ale szkoda wyrzuconej książki i nie biorę odpowiedzialności za inne skutki):

            Gabor Mate „Bliskie spotkania z uzależnieniem” (dobre dla alkoholika z fakultetami)

            Wiktor Osiatyński „Alkoholizm. I grzech, oo choroba, i…” (autor to jeden z „ojców założycieli” polskiego ruchu AA)

            Albo na przykład: Wojciech Mazurski „Jak Feniks z butelki”

            Każda istota ludzka ma wolną wolę, więc możesz dokonać takiego wyboru…

            Ja jednak myślę, że taki wybór będzie złem i na Twoim miejscu poczekałbym z takimi lekturami na czas, gdy zainteresowany będzie już po odwyku lub kilkunastu mityngach AA…

            Dużo lepszą opcją jest na przykład obejrzeć razem z pijącym film „Żółty szalik”. Doborowa obsada (w roli głównej Janusz Gajos) i na VOD ta poruszająca opowieść o piciu jest jako film… świąteczny (!).

            Innym dostępnym na serwisach filmem jest „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”. Można go próbować przemycić do obejrzenia w rodzinie pod płaszczykiem filmu obyczajowego czy pozorów komedii. Ale miej też na uwadze, że możesz wywołać grubszą świąteczną awanturę. A chyba nikomu, kto ma trochę Boga w sercu, raczej o to nie chodzi…

            Do trzeźwości nie da się nikogo namówić. Myślę, że dobra tu będzie myśl z jednej z kościelnych gazetek: „Nie mów ludziom o Bogu – ale żyj tak, żeby sami zaczęli Cię o Niego pytać”.

            A Bóg jest cierpliwy. Czasem podsyła alkoholikom szalupy ratunkowe, ale nigdy nie krzyczy „Wsiadaj!”… Każdy człowiek ma swoją indywidualną, osobistą drogę.

            dda93
            Uczestnik
              Liczba postów: 628
              w odpowiedzi na: Równi i równiejsi #487398

              Myślę, że są dwie skrajności: Jedną jest utknięcie w oparach dzieciństwa, które nam uniemożliwia pójście do przodu. Drugą jest całkowite odcięcie się od niego, które pozbawia nas korzeni.

              Jest jeszcze trzecia droga: Sprawić, żeby te wszystkie byty stały się jedną osobą, hasła typu „pozytywna dezintegracja” czy „posttraumatyczny wzrost”. Ale to wymaga pracy.

              Każdy z nas ma gorsze chwile, kiedy musi ponarzekać. Byleby to nie był stan permanentny.

              Właśnie to jeden z mitów DDA: że „po drugiej stronie zdrowienia” świat jest kompletnie cukierkowy – świetlista droga bez przeszkód i chwil zwątpienia. Nieprawda.

              dda93
              Uczestnik
                Liczba postów: 628
                w odpowiedzi na: Równi i równiejsi #487390

                Oczywiście, każdy by chciał się urodzić Bradem Pittem, którego kobiety kochają nie wiadomo za co. Ale większość z nas rodzi się Robertem Więckiewiczem lub, co gorsza, Woodym Allenem – i też trzeba sobie z tym jakoś radzić, i też można osiągać efekty.

                Chyba mylnie używasz słowa „temperament”. W kategoriach Kubusia Puchatka temperament to różnica między Kłapouchym (melancholik), który nie zrobiłby kompletnie nic, nawet gdyby UFO mu wylądowało na czole, a Tygryskiem (choleryk), który ciągle chacha się, sepleni i skacze jak dziecko z ADHD. Temperament ciężko jest zmienić, ale i jedni, i drudzy mogą znaleźć swoje miejsce.

                To, o czym mówimy w kwestii DDA, nazwałbym raczej „utopieniem energii”. Na pewnym etapie życia duża część naszej energii jest marnotrawiona na rozpamiętywanie przeszłości, blokowanie myśli i uczuć, których nie chcemy znać, produkcję mechanizmów obronnych, które od dawna już nam nie służą, jałowe rozważania wiodące donikąd, kompletnie bezużyteczne dzielenie włosa na ośmioro.

                Dużo w tym też spojrzenia typu „szklanka całkiem pusta” zamiast „szklanka prawie pełna”. Przykładowo, w poście otwierającym ten wątek bohaterka pisze, że udręką jest dla niej bycie matką, żoną, kucharką, sprzątaczka, praczką i pracownicą. Tymczasem można to widzieć inaczej:

                Bycie matką – jako radość rodzicielstwa (są ludzie, którzy chcą dzieci, a mieć ich nie mogą).

                Bycie żoną – jako szczęście bycia w długotrwałej relacji (wiele osób latami cierpi na samotność).

                Gotowanie – dla wielu osób jest przyjemnością, a jeśli nie gotowanie, to przynajmniej jedzenie 🙂

                Sprzątanie? – tu się poddaje, to mało kto lubi 🙂

                Pranie – a gdzie radość chodzenia w czystym, pachnącym ubraniu?

                Praca – każdy musi pracować, może warto polubić swą pracę, jeśli nie można mieć tej wymarzonej.

                Powody takiego „gderania na wszystko” mogą być różne:

                Chwilowy brak sensu i motywacji – normalne, każdemu się zdarza.

                Depresja – warto poszukać jej przyczyn.

                Brak energii – jak wyżej (przyczyny mogą być w nieleczonym syndromie DDA).

                Nierówny podział obowiązków domowych? – z czego to wynika? – rzecz do obgadania.

                Zwykłe przemęczenie – potrzeba czasu dla siebie, zadbania o siebie (miła lektura, ciastko, spacer).

                Włączony program „męczennicy domowej”? – tu może warto spytać o wzorce z domu rodzinnego (mama koalkoholiczka, lansowanie w domu wzorce typu „świat jest zły”, „życie jest ciężkie”).

                Warto jest też sobie, myślę, uświadomić, że nasze gderanie na to, że herbatka za zimna, a szarlotka za gorąca, a rodzice kochali za mało lub nieumiejętnie, może być tak naprawdę obelgą wobec Boga i wielu osób na świecie, które spotkał gorszy los (wojna, śmiertelna choroba, utrata najbliższych, inwalidztwo), a które mimo to potrafią się czasem uśmiechać.

                 

                 

                dda93
                Uczestnik
                  Liczba postów: 628
                  w odpowiedzi na: Wspomnienia… #487368

                  Jakubku, no wiesz, każdy z naszych domów był odrobinę inny. W moim „pokoju stołowym” takie hipopotamy były dwa. Jeden pijący, który między okresami względnego spokoju (w których i tak lepiej było go nie zaczepiać) eksplodował w pijaństwie jak super nova, zapijając swe zagubienie i kompleksy. Drugi, ten współuzależniony, był gorszy, gdyż jego jad sączył się po cichutku, lecz nieustannie, i to on domagał się układania na jego cześć hymnów pochwalnych, ciągłych ukłonów i wystawiania go na piedestale.

                  Moi rodzice nie byli bohaterami dzielnicy, mieli kompleksy osób niewykształconych z ubogich rodzin. Za to gdy skończyłem za własne pieniądze studia, przez swój inny sposób postrzegania świata stałem się dla nich (zwłaszcza dla mamy, bo jak może być na świecie ktoś, kto wie więcej od niej) jak to dawniej mawiano „wrogiem klasowym”.

                  Dosyć dużo mnie ta niezależność kosztuje. Czasem wolę jednak nie pchać się w bagno, gdyż cenniejszy od finansowej wygody jest dla mnie spokój ducha, zaufanie Bogu i własnym uczuciom.

                  W kawalerce mojego ojca nie chciałbym mieszkać za darmo – rozbestwił swych patologicznych sąsiadów, pozwalając im praktycznie zamieszkać (czytaj: wstawić wersalkę, palić i głośno się zachowywać) we wspólnym korytarzu.

                  Mógłbym zamieszkać z mamą i bratem, czekając na spadek, wysłuchując jej codziennej litanii plotek i drobiazgowych instrukcji zapalania i gaszenia światła, ale skończyłoby to się dla mnie terapią lub wariatkowem. Kiedyś po tygodniu mego mieszkania tam musieliśmy się rozstać, bo miałem „niewłaściwy wzrok i nieodpowiedni wyraz twarzy”. Nawet umierający tyran wciąż chce pozostać tyranem…

                  Kiedyś miałem taką fantazję, że moja mama umiera i dostaję walizkę pieniędzy po sprzedaży jej mieszkania. Wychodzę z tą walizką w ustronne miejsce i rozpalam z nich ognisko. Na mojej twarzy gości błogi uśmiech. Już nic nie łączy mnie z tą osobą…

                  Teraz jednak wiem, że w życiu to nie takie proste. Nie byłoby fair pozbawiać moje dzieci dorobku wcześniejszych pokoleń – bo nam tak zrobiono – zamieniając dwa nasze rodzinne małe, ale piękne domy na żałosne klitki w mrówkowcach.

                  Dom w sensie duchowym i dom w sensie fizycznym – czasem dwie zupełnie różne bajki, a czasem tak blisko siebie.

                  dda93
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 628
                    w odpowiedzi na: Wspomnienia… #487365

                    Ingrata88, czasem mam wrażenie, że wychowani zostaliśmy przez jakichś mentalnie otępiałych, krwiożerczych i brutalnych troglodytów. I pewnie nie jesteśmy osamotnieni w takich doświadczeniach.

                    Ale ci „mentalnie otępiali, krwiożerczy i brutalni troglodyci” czasem dziś są już idealnymi dziadkami dla naszych dzieci, czy dzieci brata i siostry. Albo osobami, z którymi można normalnie pogawędzić przy kawie i ciastku w niedzielę. Tamtych ludzi czasem już nie ma. Czasem nie żyją.

                    Może więc pora w końcu odpuścić. Zaakceptować tę zmianę. I przyjąć do wiadomości, że – od teraz – zdrowienie ze śladów DDA/DDD jest wyłącznie NASZYM zadaniem, a nie ich…

                    dda93
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 628
                      w odpowiedzi na: Wspomnienia… #487364

                      Ingrata88, może się nie zrozumieliśmy. Nie miałem tu na myśli nikogo ani niczego konkretnego. Chodziło mi o takie etykiety, które nadawali ludziom moi rodzice.

                      Teraz, gdy o tym pomyślę, mam czasem wrażenie, że świat wyobrażeń moich rodziców o życiu to był świat księżniczek, smoków i rycerzy. Totalnie jak kuźwa z jakiejś potłuczonej wersji bajki. Ale jak mieli podejść do świata 20-latkowie w latach ’70 bez matury, jedno DDA i DDD, drugie pijące i z „zimnego chowu”, na których nagle spadł ciężar podwójnego rodzicielstwa.

                      Dorobkiewicz (bo ciągle pracuje, zamiast pójść się napić), pijak (bo leży w rowie zasikany zamiast pić jak wszyscy), plotkara, stara panna, stary kawaler, tercjanka, inteligentna babka (bo ma okulary i nie trzepie ozorem bez ustanku), doktor, złodziej, cwaniak, pierdoła – cały wachlarz ocen różnych typów ludzkich, dzielących świat na MY (z dysfunkcjami, lecz dobrzy) i ten świat za żelazną kurtyną, pełen zła – ONI.

                      dda93
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 628
                        w odpowiedzi na: Wspomnienia… #487362

                        Pojawił się tutaj temat wybaczania. Myślę, że bardzo dużo złego wielu ludziom mogła zrobić ta dominująca u nas cierpiętnicza definicja „wybaczania” jako prezentu dla oprawcy. Podejście typu „im bardziej cię ktoś gnoi, tym bardziej go kochaj” nawiązuje do mechanizmów współuzależnienia i mentalności niewolniczej. Z kolei definicja lansowana przez buddyzm wydaje się zbyt „odleciana” od codzienności i przez to niestrawna dla zwykłego człowieka.

                        Choć obie one na pewno zakotwiczone są w wyższych rozważaniach teologicznych i egzystencjonalnych typu „wszyscy jesteśmy liśćmi tego samego drzewa” i jest w tym jakaś głębsza racja, ale…

                        Moim zdaniem wybaczanie pokazywane w taki sposób jest wypaczane, gdyż tak naprawdę jest ono aktem głęboko egoistycznym (w sensie pozytywnym).

                        Jeśli ktoś mnie uraził, ciągle muszę pamiętać, by się przy nim pilnować, by mu nie ufać, by się zachowywać inaczej, by go traktować z dystansem, by się zemścić gdy będzie okazja. Wszystko to zrzuca ogromny ciężar psychiczny na mnie – nie na barki oprawcy (który często sam siebie nie rozumie). Więc komu to robi szkodę?

                        Wybaczając uwalniam się od tego ciężaru. Od konieczności rozpamiętywania. Od strachu i przymusu dużej modyfikacji swoich zachowań, gdy ten ktoś jest obok.

                        Wybaczając odbieram oprawcy tę władzę nade mną, moim życiem i postępowaniem, która bezprawnie nabył, krzywdząc mnie fizycznie, emocjonalnie, duchowo czy intelektualnie. Przestaję być zależny od niego.

                        Wybaczając – o którym to fajce oprawca nie musi, a może nawet nie powinien wiedzieć – pozbawiam się rany i daję sobie czystą kartę. Owszem, będę korzystał z tych doświadczeń, ale też będę żył tak, jakby nigdy nic takiego się nie wydarzyło.

                        Wybaczanie w tym sensie nie jest aktem włażenia w tyłek oprawcy, lecz chęcią głębokiego zadbania o siebie.

                        Jakubku, w tym co mówi Koleżanka widzę sporo racji. Taka sytuacja:

                        Mam do autobusu 2 km. Mogę ten dystans przejść na piechotę. Może jest już późno i się odrobinę zmęczę. Może mocno wieje lub pada, jest upał, mróz, albo droga jest pełna kałuż.

                        W tym samym czasie jedzie do szosy mój ojciec. Wygodnie, bo autem. Może mnie podwiezie nawet kawałek dalej. Ale pewne jest, że będzie zdenerwowany, bo zaspał i będzie trzeba słuchać jego bluzgów i po raz setny nerwowej tyrady, jak głupią i beznadziejną jest matka.

                        Co wybierasz w tej sytuacji? Trudności, ale dobrostan emocjonalny? Czy wygodę i szybkość jazdy autem, ale w toksycznej oprawie?

                        Ja wybierałem zwykle pójście pieszo.

                        Teraz płacę pieniądze obcym ludziom za wynajem, zamiast kisić się z matką i bratem dwie ulice dalej – choć mają dwa pokoje wolne. Nie warto… Nie chcę gasić i zapalać światła wedle narzuconych przez nią bzdurnych zasad. Nie móc przyjmować gości, lub nie spać w nocy i spać w dzień, gdy jest taka potrzeba. Mieć na twarzy minę taką czy owaką, gdy ktoś tego zażąda. Jeść coś, co mi szkodzi, żeby nie zawieść czyichś oczekiwań. Chcę być sobą. A reszta jakoś z czasem się ułoży.

                        Ty być może w takiej sytuacji wybrałeś to auto… Ale to jest Twoje auto i to Ty możesz ojca z tego auta wysadzić.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 628)