Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Knockin' On Heaven's Door…

Przeglądasz 10 wpisów - od 531 do 540 (z 687)
  • Autor
    Wpisy
  • Jakubek
    Uczestnik
      Liczba postów: 931

      DDA – obraz siebie w relacji z druga osobą.

      Cześć Feniksie, to moja nowa myśl, jeszcze nie rozwinięta. Próbuję jednak stosować ją w praktyce z różnym skutkiem. Chodzi o to, kim staję się w relacji z drugą osobą. Mam tendencje do dwóch szkodzących mi postaw:

      1. Do rezygnowania z siebie i poświęcania się dla zapewnienia komfortu/zadowolenia drugiej osobie (syndrom ratownika lub rycerza).
      2. Do zatracania się, znikania w relacji z drugą osobą, do utraty indywidualności.

      Staram się obecnie rozpoznać dlaczego jestem z kimś w relacji, kim jestem w niej, co czuję wobec drugiej osoby, czego pragnę, itd. Dokładam też wysiłków, żeby nie przekształciło się to skrajny egoizm. Dlatego rozmyślam też o tym, dlaczego dana osoba jest ze mną w relacji, kim jest w tej relacji, co czuje wobec mnie, czego pragnie, itd. Różnica polega na tym, że już wiem, iż tylko w tych kwestiach dotyczących mnie samego mogę coś zrobić. Tylko po swojej stronie mogę coś zmieniać

      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Jakubek.
      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Jakubek.
      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Jakubek.
      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        Właściwie obie ww. postawy można sprowadzić do jednej.

        Fenix
        Uczestnik
          Liczba postów: 2551

          Ok, dziękuję za odpowiedź 🙂

          2wprzod1wtyl
          Uczestnik
            Liczba postów: 1177

            Tak sobie myślę Jakubek  czy z tego swojego narcyzmu oraz roli ofiary nie zrobiłeś sobie takiego kozła ofiarnego, wytłumaczenia. Na zasadzie 'mòj narcyzm i to, że wchodzę w rolę ofiary nie pozwala mi czegoś w jakieś sytuacji’.  I już jest alibi i usprawiedliwienie.

            Sam wpadam w taką pułapkę w kontekście bliskich relacji. Nie miałem wzorca, widziałem, odczułem no to już jestem usprawiedliwiony. Ale ktoś z boku ( np. psycholog) mòwi. Ma pan predyspozycje mimo tego. No i co w takiej sytuacji się dzieje? Psycholog zaczyna przeszkadzać. Mòwi Ci ktoś, że masz predyspozycje i już Cię wk.rwia i przeszkadza, bo burzy swoje własne wytłumaczenie. I na to nachodzi następny mechanizm. Skoro przeszkadza to trzeba sięgnąć po sprawdzoną metodę i podważyć albo uzasadnić, że już terapii nie potrzebujesz albo sprowokować a wszystko to aby uciec.

            Na szczęście nauczyłem się takie mechanizmy zauważać w tym sygnalizować psychologowi, że mi zaczyna przeszkadzać.

            Wracając do Twojego kozła ofiarnego (narcyzmu i roli ofiary) może też warto dłużej pobyć w jakiś chwilach by właśnie nie zatrzymywać się za każdym razem w tym samym momencie i z tym samym wytłumaczeniem ( tak mam, w taką rolę ofiary wchodzę i kropka i jest wytłumaczenie)

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
            2wprzod1wtyl
            Uczestnik
              Liczba postów: 1177

              Wròcę jeszcze do Twojej sytuacji z kuzynką. Gdzie Twoja reakcja na jej pośrednie słowa, że ’ masz predyzpozycje’ odebrałeś jak brak zrozumienia, empatii, bo przecież miała się zanużyć i utwierdzić Cię w Twojej roli ofiary i nad nią uronić łzę. I już wystarczyło by zacząć burzyć jej osobę.

              Jakubek
              Uczestnik
                Liczba postów: 931

                Jestem na razie na etapie godzenia się na siebie prawdziwego. Staram się przyjąć to, że kupę lat przeżyłem patrząc na świat z pozycji ofiary. Za tym szły moje wady: bierność i bezradność, niska samoocena, użalanie się, czekanie na litość, itd. Muszę pogodzić się z tym bagażem. Nie ma co patrzeć na niego przez różowe okulary.

                Taka była moja przeszłość. Czułem się raczej przeżywany przez życie, niż sam je przeżywałem.

                Dziś już działam inaczej, mając tę świadomość. Moje wywody dotyczą raczej tego jakim byłem, niż tego jakim jestem obecnie. Dziś czuję, że coraz bardziej przeżywam swoje życie. To ja żyję. Stałem się podmiotem.

                Sytuacja z kuzynką to incydent. Rozwiązałem go tak, a nie inaczej. I opisałem to. Oznaką wychodzenia z tożsamości ofiary jest tutaj to, że nie robię problemu z takiego a nie innego rozwiązania. Nie katuję się moim zachowaniem.  Postąpiłem tak, a nie inaczej i dobrze mi z tym. Może innym razem postąpię inaczej. Nie mam poczucia winy, lęku, wstydu, żalu, itp. A jeśli jednak odzywają się te emocje, przepracowuję je.

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Jakubek.
                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  Zastanowiła mnie ta uwaga, że „może też warto dłużej pobyć w jakiś chwilach by właśnie nie zatrzymywać się za każdym razem w tym samym momencie i z tym samym wytłumaczeniem”.

                  O ile dobrze rozumiem, chodzi o takie „przeciąganie” danej sytuacji, pomimo wzrastającego poczucia dyskomfortu. Coś w rodzaju hartowania się. Może to ma nawet sens. Wytrzymuję coś dłużej, widzę, że nic złego się nie dzieje, więc następnym razem może pozwolę sobie wytrzymać jeszcze dłużej. To mi przypomina takie oswajanie lęków i wydaje mi się, że w zwalczaniu różnych fobii mogłoby być najlepsze.

                  W relacjach z ludźmi staram się jednak postępować nieco inaczej. Kiedy pojawia sie dyskomfort, zaczynam czuć się źle sięgam po jakieś narzędzia przywracające mi równowagę umysłu.

                  Po pierwsze staram się zrozumieć „co się ze mną dzieje?„.

                  1. Najpierw z reguły odczuwam napięcie  fizyczne lub nerwowe.
                  2. Wtedy przyglądam się emocjom i próbuję ustalić, co czuję. Zwykle okazuje się, że poczułem się zagrożony, zawstydzony, winny, gorszy, głupszy, niewartościowy, itp. (zwykle coś negatywnego na swój temat, choć czasami również „pozytywnego”).
                  3. Jeśli już uda mi się ustalić co czuję, wtedy zadaję sobie pytanie „dlaczego to czuję?”. I się okazuje, że czuję to, bo porównałem się i źle wypadłem, albo ta druga osoba mniej lub bardziej świadomie punktuje moje słabe strony (przykład z kuzynką: kiedyś podczas nocnej rozmowy powiedziała, że jej zdaniem jeśli facet ma sporo ponad 30 lat, nadal jest singlem, a nie jest rozwodnikiem, i nie przekracza określonego pułapu dochodów, to musi mieć zrytą psychikę i należy omijać go szerokim łukiem. Akurat wtedy spełniałem wszystkie te kryteria. Kiedy chrząknąłem znacząco, ocknęła się i zaczęła niezręcznie tłumaczyć, że mnie to nie dotyczy).
                  4. Kiedy już zyskam tę świadomość, próbuję zmienić moje nastawienie.  Spojrzeć inaczej na sytuację. Tu akurat pomaga mi BEZSILNOŚĆ. Mogę sobie powiedzieć: „Jestem bezsilny wobec uruchamiającego się we mnie poczucia gorszości wobec tej osoby.”, „Jestem bezsilny wobec przymusu porównywania się z tą osobą.”, „Siło Wyższa zajmij się tą moją bezsilnością. Powierzam się Tobie.”. I tym podobne… Często działa.
                  5. Jeśli jednak nie zadziała, mogę wybrać, czy chcę nadal pozostawać w danej sytuacji, czy lepiej z niej wyjść. Czy warto mi kontakt/interakcję/relację z drugą osobą przedłużać? Czy lepiej ją opuścić?

                  Cały ten proces może trwać minuty albo tygodnie. Zależnie od sytuacji. Aby go zainicjować sięgam jednak po wspomniane narzędzia przywracające podstawową równowagę ciała i umysłu:

                  • spokojne oddechy,
                  • rozluźnienie ciała,
                  • afirmacje powtarzane w myślach,
                  • medytację (w dłuższym okresie),
                  • a nawet modlitwę.
                  2wprzod1wtyl
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 1177

                    Tak, o to mi chodziło. Dzięki za rozwinięcie tematu, bo sporo z tego mogę sobie sprawdzić.

                    Odnośnie stwierdzenia kuzynki w sumie można by się z nim zgodzić z jednym zastrzeżeniem. Można przepracować i wdrożyć zmiany.

                    • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
                    Jakubek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 931

                      Co do twierdzenia kuzynki, to trudno mi się z nim zgodzić. Zwłaszcza, że podane przez nią kryteria nijak się mają, moim zdaniem, do oceny zdrowia psychicznego faceta po 30tce. Cóż mówi na temat tego zdrowia fakt przeżycia rozwodu, posiadania partnera, czy zarabiania powyżej 20 k. Znam osoby spełniające wszystkie te kryteria i na pewno nie nazwałbym ich stabilnymi psychicznie (zwłaszcza, kiedy rozwód albo związek partnerski jest już kolejnym zdarzeniem w ciągu podobnych). Znam też singli, biednych i samotnych od lat, których wcale nie nazwałbym mniej stabilnymi psychicznie od tych powyżej.

                      Akurat z łatwości wchodzenia w związek lub posiadania partnera nie robiłbym kryterium zdrowia psychicznego (a tym bardziej z rozwodu). Można zażartować, że to jednak dowód, że przynajmniej jedna osoba (ewentualnie większa ich ilość), zgodziła się na bliższą relację z delikwentem. Moim zdaniem nie jest to jednak żaden dowód na zdrowie psychiczne (co najwyżej to rodzaj dowodu społecznego), bo zaburzone osoby znajdują sobie zaburzonych partnerów. Zaburzony partner jest raczej dowodem naszego własnego zaburzenia.

                      Co do twierdzenia kuzynki, to warto jeszcze wspomnieć o przysłowiu „W domu wisielca nie rozmawia się o sznurze.”. Wiedząc, że nie jestem po rozwodzie, nie mam partnerki, nie zarabiam 20k. i borykam się ze spadkami nastrojów, etykietowała negatywnie facetów podobnych.

                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Jakubek.
                      2wprzod1wtyl
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 1177

                        Rozumiem ten kontekst jest to pośrednie wbijanie szpili ( z mojego doświadczenia często stosowane przez osoby o rysach narcystycznych choć pewnie nie tylko) Zgadzam się też z tym, że odwrotna sytuacja a więc bycie w związku niczego nie przesądza a wręcz bywa zasłoną choćby przykłady rodzin.dysfunkcyjnych oraz i ponoć to jest dziś największym problemem poczucie samotności w związku.

                        Uwypuklania wysokości dochodòw nie używam a osoby je stosujące często są bezrefleksyjne, zamykające się na argumentację.

                        Natomiast co do relacji to już sam fakt bycia w nich, w bliskości kształtuje i choćby od tej strony osoby przez długi czas nie będące w związkach usztywniają się. Po drugie faktycznie często bywa, że osoby nie umiejące nawiązać bliskiej relacji mają jakieś mechanizmy (niekoniecznie związane ze zdrowiem psychicznym), ale z pewnością są też przykłady osòb funkcjonujących samemu ze świadomego wyboru.

                        Nie czytałem nigdy żadnych badań naukowych na ten temat (o samotności w związkach tak) stąd jakakolwiek myśl w temacie  jest wyłącznie moim subiektywnym spojrzeniem i za pewne też każdy przypadek jest indywidualny, ale nawet jeżeli ktoś ma ukształtowane mechanizmy to nigdy ( a już na pewno granicą nie jest 30 lat) nie jest za pòźno na zmiany i można przy determinacji przepracować.

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 531 do 540 (z 687)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.