Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Knockin' On Heaven's Door…

Przeglądasz 10 wpisów - od 551 do 560 (z 687)
  • Autor
    Wpisy
  • 2wprzod1wtyl
    Uczestnik
      Liczba postów: 1177

      Jakubek napisał: zachowuję się tak, jak nieczuły, egocentryczny narcyz,

      Spora przemoc wobec siebie. Wcześniej nie zwròciłem na to uwagi, ale w ostatnim czasie więcej przyglądam się wspòłczuciu w tym dla siebie i życzliwości.

      Zacytuję z charakteròw prawie, że dosłownie.

      Co może blokować wspòłczucie? Nasze przekonania lub wcześniejsze doświadczenia, że krytyka motywuje a wspòłczucie jest pobłażaniem sobie.

      Jest jeszcze o tym, że pozytywne emocje mogą być zagrażające, bo jeżeli poczujemy się bezpiecznie zostaniemy wykorzystani (rozumiem, że mieści się w tym też takie poluzowanie czujki na ktòre 'nie można sobie pozwolić. W dzieciństwie byliśmy non stop na czujce. Czy przyjdzie mocno piany, czy będzie awantura, a może pobili go itd)

      Wyobrażam sobie, że można z tym iść dalej. Na zasadzie. Jak sobie dowalę to się zahartuję, nie bądź mięczak (skierowane do siebie) itp. Powoli zauważam, że nie tędy droga. Życzliwość i wspòłczucie są zrozumieniem siebie, swojego położenia a następnie i to jest bardzo ważne co odròżnia wspòłczucie od roli ofiary działanie.

      Elementem wspòłczucia (w tym wobec siebie) jest działanie i to jest sedno.

      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 3 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 3 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        2021.

        Dziś po dwugodzinnym spacerze ścieżkami pokrytymi topniejącym śniegiem wszedłem na szczyt pobliskiej górki.  Dźwigałem ze sobą dwa białe kamienie (ważyły razem ok. 8 kg). Na jednym kamieniu jakieś 10 lat temu wypisałem słowo JESTEM, a na drugim CHCĘ. Wtedy były to ważne dla mnie afirmacje. Przyznawałem sobie prawo do tego, by „być” i „chcieć”. Chciałem wyjść z niebytu, z poczucia obcości we własnym życiu, pragnąłem poczuć, że naprawdę żyję. Chciałem to gdzieś utrwalić, żeby nie zapomnieć. Kamienie leżały przez te lata pod szafą.

        Dziś złożyłem je na szczycie wzgórza. Odkładając kamień „jestem”, powiedziałem głośno do otaczających mnie drzew coś w tym stylu: Odkładam ten kamień i wraz z nim zostawiam tu moje ego i wszelkie jego fałszywe wyobrażenia. Odtąd pragnę żyć w prawdzie o sobie i w każdej chwili zbliżać się do mojego prawdziwego „ja”. Potem złożyłem obok kamień „chcę” i powiedziałem: Składam ten kamień i zostawiam wraz z nim wszelkie moje pragnienia i złudzenia. Odtąd godzę się na wszystko, czym obdarzy mnie Siła Wyższa. Akceptuję to co mnie spotyka.

        Pod nogami zauważyłem zaśniedziałą monetę jednogroszową. Podniosłem ją i schowałem do kieszeni. Potem zszedłem ze wzgórza nie odwracając się. Po kilkunastu minutach przypomniałem sobie, że zostawiłem na szczycie parasol i musiałem po niego wrócić. Trochę zepsuło to scenariusz wydarzenia, ale jak pocieszyła mnie towarzysząca mi przyjaciółka: odrzućmy wiarę w przesądy. Nie chciałem oglądać się za siebie, ani tym bardziej wracać. Okoliczności ułożyły się inaczej. Pomyślałem, że to znak. Czasami jednak trzeba spojrzeć w przeszłość, na minione doświadczenia. One przecież mnie zbudowały. Grunt, by ich ciągle ze sobą nie dźwigać, nie rozpamiętywać bez końca, nie szukać w nich ucieczki od życia.

        To była symboliczna wyprawa. Sprawiła mi dużo radości. Schodziłem, czując się bardzo lekkim.

         

         

        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 3 miesięcy temu przez Jakubek.
        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 3 miesięcy temu przez Jakubek.
        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          DDA – szacunek do siebie

          Ostatnio pisałem pracę 12 krokową o szacunku do siebie. Niektóre spostrzeżenia poniżej.

          <span style=”text-decoration: underline;”>Mój główny problem:</span>

          1. kojarzę szacunek z siłą. Tak, jakby słabość nie zasługiwała na niego. Szacunek jest więc w moim mniemaniu czymś warunkowym – trwa, dopóki trwa siła. Kończy się w chwili ujawnienia słabości;
          2. nie potrafię przyjąć/uznać, że szacunek (zwłaszcza mój własny) należy mi się już tylko za to, że w ogóle jestem, że narodziłem się i żyję. To moje (istoty żyjącej) przyrodzone święte prawo. Jeśli tego nie czuję, to znaczy, że nastąpiło jakieś głębokie wypaczenie, wynaturzenie w tej sferze.

          Tak więc szacunek do samego siebie, to szacunek do życia, którym jestem. Wszelka niechęć do tego życia, brak poważania go, pomniejszanie jego wagi i znaczenia, stawianie innych ponad nim, nadmierne skupienie się na jego jakości, to tak naprawdę podważanie prawa tego życia do trwania. To igranie z pragnieniem śmierci fizycznej. To porzucenie spokojnej pewności, że CHCĘ ŻYĆ. Na rzecz niespokojnego pragnienia CHCĘ ŻYĆ, JAK…

          <span style=”text-decoration: underline;”>W jaki sposób obecnie próbuje odzyskać szacunek do siebie?</span>

          Jedyna drogę do odzyskania szacunku do siebie widzę w rozwijaniu poniższych atrybutów:
          <p style=”text-align: center;”>MIŁOŚĆ I AKCEPTACJA</p>
          <p style=”text-align: center;”>POCZUCIE ISTNIENIA</p>
          <p style=”text-align: center;”>ODRĘBNOŚĆ
          (w kontekście osobowości o charakterze symbiotycznym)</p>
          <p style=”text-align: center;”>ŚWIADOMOŚĆ SWEGO JA</p>

          Dzieje się to poprzez konkretne działania życiowe, takie jak:

          • medytację, jako technikę pomagającą skontaktować się z samym sobą,
          • praktyczne zachowania, takie jak:
            • ujawnianie swoich (wstydliwych) słabości przed innymi, co wymaga mojej wewnętrznej zgody (na to, że te słabości posiadam),
            • stawianie własnych potrzeb i własnego komfortu przed interesem innych osób, asertywne zachowania, co wymaga przyzwolenia sobie na bycie kimś odrębnym, zasługującym na niezależne życie oraz zwalczenia dokuczliwej chęci obarczenia się winą za dyskomfort drugiej osoby (przykład: ucinanie bez zbędnego tłumaczenia się kontaktów wywołujących nieprzyjemne emocje; odmowa dzielenia się numerami telefonów, z osobą, do której nie chcę się zbliżać, nieoddzwanianie do osób, z którymi nie lubię rozmawiać, itp.),
            • ograniczanie własnej zdolności do znoszenia humorów i niedojrzałych zachowań osób, z którymi przestaję – zamiast jak zwykle łagodzić i przywracać tym osobom równowagę emocjonalną (co wyczerpywało mnie psychicznie), coraz częściej wybieram komfort wycofania się, pozostawiając osobę z jej problemem (dotyczy to znajomych, członków rodziny, partnerki, itp.),
            • równocześnie przyznaje sobie prawo do wypowiedzenia urazy, żalu, poczucia krzywdy (co kiedyś zwykłem przemilczać), a co więcej nie oczekuję, że druga osoba zrozumie moje uczucia, jeśli mimo tłumaczenia nie docieram do niej, nie kruszę o to kopii bez końca, lecz dystansuje się od niej (ale nie w sensie focha), uzależniając ewentualne ponowne zbliżenie od podjęcia przez nią autorefleksji,
            • ogólnie rozwijam w sobie zgodę na to, że nie każdy musi mnie lubić i nie z każdym muszę się zbliżać lub walczyć o jego akceptację,
            • rezygnowanie z porównywania się,
            • ale też podejmowanie ostrożnych prób kontaktów z osobami, które kiedyś wywoływały moją niechęć, bo automatycznie aktywowały przymus porównywana się lub rywalizacji – powoli pozwalam sobie na przeprowadzanie takich kontaktów pod hasłem uważności i pozostania w nich sobą, bez uruchamiania dysfunkcyjnych skryptów,
          • rozwijanie zaufania do życia jako takiego i do SW, która ma nad tym życiem pieczę (przykład: podjęcie bezprecedensowego ryzyka podczas dużych ruchów finansowych – jednak przy oddaniu całej sprawy SW i poproszeniu, by zajęła się tą sprawą),
          • zastanawianie się co ja naprawdę lubię robić, a co fałszywie polubiłem dlatego, że lubiły to inne, ważne dla mnie osoby (przykład: przejęcie wielu zainteresowań od bliskiego kolegi z okresu licealnego;  w dorosłym życiu przyklejenie się do starszego kolegi, prowadzącego pewne interesy, chociaż bardzo źle się czułem w tej działalności, miałem poczucie, że nie jestem na swoim miejscu i nie robię tego, co bym chciał), nadal jednak nie wiem, co lubię robić,
          • próby podejmowania samodzielnych aktywności – doświadczanie, że ja sam ze sobą mogę spędzać czas zdrowo, ciekawie i radośnie, że nie potrzebuję koniecznej obecności innego człowieka. Na razie nie idzie mi to zbyt dobrze.

           

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 2 miesięcy temu przez Jakubek.
          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931

            DDA – WYWYŻSZANIE SIĘ (SZACUNEK DO SIEBIE)

            Jaką rolę w budowaniu szacunku do siebie pełni wywyższanie się nad innymi ludźmi?

            Myślę, że wywyższam się nad innymi, po to, by zakamuflować dręczące mnie od środka podejrzenie, że nie mam prawa żyć. Jeśli wywyższę się ponad kogoś, wywinduję w górę swoje jakieś cechy, a jego cechy pomniejszę, poniżę, wtedy rodzi się we mnie nadzieja (oczywiście fałszywa), że skoro ktoś taki niedoskonały i słaby żyje, to ja tym bardziej mam do tego prawo. To jakby wariacja na temat tzw. dowodu społecznego. Im więcej dostrzegę (naprodukuję) wokół siebie żyć „niższych” od mojego, tym bardziej umocnię się w przekonaniu, że to moje (jakoby „wyższe”) życie zasługuje na trwanie. Jest godne szacunku. (SZACUNEK = GODNOŚĆ)

            Mój problem:

            W praktyce często zdarza mi się szukać w sobie jakiejś cechy, która wywinduje mnie, wywyższy (w moim mniemaniu) ponad innego człowieka, z którym mam kontakt. Naczelny zestaw takich cech, to:

            • wygląd fizyczny,
            • zamożność,
            • wykształcenie,
            • zawód,
            • pochodzenie społeczne,
            • inteligencja,
            • ogólny światopogląd.

            Na punkcie wszystkich tych cech mam mnóstwo zastarzałych kompleksów, zastrzeżeń, subiektywnych powodów do wstydu, lęków, itd. Są jednak w ich ramach też okoliczności, które postrzegam jako „dodatnie”. Wszystko zależy od tego, z jaką osobą zacznę się porównywać. W kontaktach międzyludzkich dokonuję więc myślowej manipulacji. Z powyższego zestawu cech, wobec konkretnej osoby wybieram i nadaję znaczenie, właśnie tym moim cechom, które (w moim przeświadczeniu) lokują mnie „wyżej”. W ten manipulatorski sposób buduję w sobie szacunek do siebie. Przykładowo wobec osoby piękniejszej, skupiam się na tym, że jestem lepiej wykształcony i zamożniejszy. Wobec zamożniejszej, że mam lepsze pochodzenie społeczne. Wobec lepiej urodzonej, że mam lepszy wygląd fizyczny. Itd., zależnie od okoliczności.

            W ten sposób szacunek do siebie buduje na przekonaniu, że przewyższam innego człowieka. Doświadczam go więc w sposób zależny, jako element relacji. Nie posiadam tego szacunku samoistnie.

            Oczywiście w procesie zdrowienia odchodzę od tej postawy, właśnie przez rozwijanie wcześniej wspomnianych atrybutów:

            MIŁOŚĆ I AKCEPTACJA

            POCZUCIE ISTNIENIA

            ODRĘBNOŚĆ (w kontekście osobowości o charakterze symbiotycznym)

            ŚWIADOMOŚĆ SWEGO JA

            2wprzod1wtyl
            Uczestnik
              Liczba postów: 1177

              Jakubek sporo (całość) z tego sobie skopiuję. Dziękuję za ten wpis.

              Obecnie pracuję nad ujawnianiem swoich wstydliwych słabości, ale też swojego cienia tego, że nie tylko jestem ok. ale też bywam/łem nie ok. (by nie tworzyć iluzji, która mnie blokuje)

              Co do telefonów to taka sytuacja z ostatniego czasu gdzie znajomy tak na pewniaka podchodzi do mnie i mówi słuchaj Ty masz nr telefonu do Xxx. No mam a co (odpowiedziałem). Na co on -mam sprawę do niego daj mi ten numer (i tutaj kiedyś pewnie bym dał). Ale 'dziś’ odpowiedziałem zapytam go czy mogę Ci dać jutro ew. dam znać. (tak samo robię gdy ktoś chce mój numer telefonu- gdy nie chcę nie daję)- taka pozornie prosta sprawa, ale w międzyczasie jeszcze była próba takiej manipulacji przez znajomego na zasadzie takiego zaśmiania (w domyśle no to co ty? dziwny jakiś jesteś… mi nie chcesz dać).

              Odnośnie lubienia. Już nie pamiętam gdzie, ale bodaj Charakterach było, że na 10 osób tak z zasady co najmniej dwie z grupy 10 nas nie lubią choćbyśmy nie wiem co zrobli (po prostu nie lubią nas, naszego sposobu bycia i tyle-jedni będą nam to dawali odczuć a inni przemilczą).

              W kwestii szacunku do tego, że jestem ze swej strony dorzucam sobie jeszcze wdzięczność za to, że jestem i wdzięczność za to że są inni co daje przestrzeń szacunku też do innych (z racji, że jestem wierzącym wdzięczność Bogu)

              Granice i potrzeby to  b. ważne, ale też bardzo szerokie tematy i trzeba sporo nauki. (eksploruję)- jednak z tyłu głowy mam cały czas to, żeby nie nastawiać tyle granic by nie stać się taką samotną twierdzą- no ale jak rozumiem na ten moment to Tobie nie grozi i stąd skupienie się na granicach i potrzebach.

               

               

              Jakubek
              Uczestnik
                Liczba postów: 931

                Kiedyś wklejałem kawałki muzyczne.

                Ten oto odśpiewałem wczoraj przed dziewczyną. I to dwa razy. Były momenty, w których dopadał mnie strach przed kompromitacją (mimo, że sama poprosiła o ten kawałek i że dobrze się znamy), ale dałem radę. Jej histeryczny śmiech był najlepszą nagrodą. Mało mam w swojej historii (dziecięcej i dorosłej) spontanicznych doświadczeń. Trzeba nadrabiać.

                Polecam. Z tańcem.

                 

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 2 miesięcy temu przez Jakubek.
                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  DDA – RADOŚCI

                  Weekendowy wypad z kumplami w pobliskie pagórki. Temperatura – 7°. Szybkie wejście na strome zbocze. Na szczycie, ciężko opieram się o postawiony tam krzyż. Mam zadyszkę, palpitacje serca, ale czuję radość z fizycznego wysiłku i rozległego widoku. Kumple podchodzą łagodniejszą trasą. Słyszę ich głosy.

                  Potem spacer, raz w dół, raz pod górę. Wokół zimowy las. Drzewa skrzypią. Wiatr gwiżdże w koronach. Śnieg też skrzypi pod nowymi butami. Co ważne – nie obcierają. Twarz mi marznie, nie mam jej czy osłonić. Jest pięknie.

                  Myśl: czy umiałbym być tutaj sam, bez kolegów?

                  Czuję się trochę jak w dzieciństwie.

                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 931

                    DDA – pragnienie bycia potrzebnym w rodzinie

                    Słuchając audycji radiowej o dda (przytoczonej przez jednego z użytkowników) zwróciłem uwagę na słowa terapeutów, że osobom dda, które opuściły dom rodzinny, jest niezwykle trudno przyjąć, że ten dysfunkcyjny dom dobrze sobie radzi bez nich. Nic się znacząco nie pogarsza odkąd ich ubyło, a czasem nawet polepsza. Jest to prawdziwy cios w podstawę naszej dysfunkcyjnej tożsamości. Przecież byliśmy w tym domu niezbędni! Mieliśmy swoją przypisaną rolę. Równoważyliśmy jakiś układ osobowy, który bez nas rozsypałby się jak domek z kart albo zamienił w piekielny chaos. Chroniliśmy swą obecnością słabszego rodzica, może swoje rodzeństwo, a nawet rodzica-pijaka przed nim samym. Byliśmy kimś ważnym w tym domu. Oni nas potrzebowali.

                    I kiedy w końcu udaje się nam oderwać od rodziny, wyprowadzić, wyjechać, usamodzielnić, zbudować własny, niezależny świat – a wszystko to w poczuciu winy, że tam zostawiliśmy za sobą padół łez i cierpienia, że jesteśmy egoistami, wybierającymi własny interes, że oni tam nadal cierpią… Nagle okazuje się, że oni spokojnie przyjęli nasze odejście i nic się nie zawaliło, nie pogorszyło, żyją sobie nie gorzej niż przedtem, a czasem nawet lepiej, bo wypełnili lukę po naszej obecności jakimiś własnymi działaniami, pomysłami, inicjatywą. I kiedy wracamy tam za którymś razem, okazuje się, że wcale im nie jesteśmy potrzebni, a czasami wręcz czujemy, że jesteśmy tam zbędni.

                    To prawdziwy cios!

                    Po co w takim razie poświęcilismy im tyle naszych lat, marzeń, planów, myśli, emocji… Tyle nam zabrali (tyle im oddaliśmy), a teraz okazuje się, że to nie miało żadnego znaczenia. Mogłoby nas w ogóle nie być, a oni ledwie odczuliby różnicę.

                    To boli. To ból narodzin.

                    Czasami nawet możemy próbować na siłę ponownie przywrócić swoje znaczenie w tej rodzinie. Pokazać im, że z nami jednak lepiej. Że nadal jesteśmy przydatni, skuteczni, pomocni. Najczęściej te nasze starania są skazane na porażkę. Prowadzą tylko do frustracji. Musimy im pozwolić, żyć tak jak chcą, jak wybrali.

                     

                    • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 2 miesięcy temu przez Jakubek.
                    Jakubek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 931

                      DDA – introwertyk.

                      Problemem DDA może być znienawidzenie siebie, niezależnie od tego, jakimi jesteśmy.

                      Ja, długo zaprzeczałem temu, że mam introwertyczny temperament. Zazdrościłem osobom aktywnym towarzysko licznych znajomych. Liderom grup koleżeńskich – ich pozycji. Posiadającym umiejętność występów publicznych – lekkości wysławiania się. Zaliczającym kolejne dziewczyny – powodzenia u płci przeciwnej.

                      Nienawidziłem mojej nieśmiałości,  braku asertywności, zagubienia w dużej grupie osób, wycofania, niezdolności interpersonalnej, zamiłowania do ciszy i samotności, itd. Uważałem się za zbiór samych wad, które trzeba wykorzenić.

                      Mój ojciec był krzykaczem, awanturnikiem, przemocowcem psychicznym, ale też fizycznym. Ekstrawertykiem, odciętym od głębokiego wglądu we własne wnętrze. Uciekającym od siebie. Też w alkohol. Potrzebował widowni, żeby zaistnieć. Próbował robić sobie taką z rodziny, składającej się w gruncie rzeczy ze spokojnych osób. Moja wrodzona „cichość” irytowała go. Była dla niego wyzwaniem. Probówał rozruszać mnie życiowo, na takiej zasadzie, na jakiej farmer zagania oporne krowy do obory – dźgając elektrycznym szpikulcem. Podskakiwałem. Utwierdzając się zarazem w przekonaniu, że nie można mnie zaakceptować takim, jakim jestem.

                      Mam wrażenie, że później, w dorosłym życiu, pożyczyłem od niego ten szpikulec i sam się nim dźgałem, próbując stać się kimś innym.

                      Zrozumienie i poddanie się przyszło do mnie powoli. Coraz częściej zauważam moment, w którym próbuję skarcić się, dźgnąć, zakłamać. Często potrafię to zatrzymać. Czasem nie, ale post factum widzę, jak się skrzywdziłem – to też postęp.

                      Coraz mniej we mnie niezgody na siebie. Coraz mniej chęci spełnienia ojcowskich oczekiwań.Coraz mniej zazdrości o cudze życia. Coraz więcej szacunku dla własnej „cichości”.

                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        .

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 2 miesięcy temu przez Jakubek.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 551 do 560 (z 687)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.