Witamy Fora Szukam Ciebie Wszechobecne poczucie odrzucenia

Przeglądasz 10 wpisów - od 181 do 190 (z 309)
  • Autor
    Wpisy
  • Cerber
    Uczestnik
      Liczba postów: 142

      Biore taski i robie, ide majac jakies cele do zrobienia, milosc jak przyjdzie tez jest fajnym dodatkiem.
      Najlepiej chcialbym zeby nie bylo emocji.

      A ja chciałbym nie czuć chęci potrzeby kontaktu z innymi , żeby zniknęło uczucie samotności

      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        @OLiwia75 napisała: „„Przykro mi, ale nie udało mi się uporać z poczuciem odrzucenia. Nie wiem już jak żyć.”

        @Jakubek napisał: „Wydaje mi się, że z tym można żyć. Można próbować zaakceptować swoje poczucie odrzucenia i traktować siebie z łagodnością. Tak mam. Trudno. Czuję, że wszyscy ludzie na świecie mnie odrzucają. Czuje się nic niewarta. Niepasująca nigdzie. Przyjmuję siebie z takimi uczuciami. Nie walczę z tym. Próbuję uszanować i ukochać w sobie to, jak bardzo jestem delikatna, bezbronna, wrażliwa, zdezorientowana, zagubiona i niepewna. Taka jestem. I właśnie taka, jestem godna miłości, choćby tylko własnej.”

        @Cerber napisał: „Coś bardzo kojarzy mi się Robinson Crusoe , czy on był szczęśliwy na wyspie?”

        Powiedziałbym, że każdy z nas jest „wyspą”. Ludzie są nam niezbędni do życia. Jednak na obecnym etapie raczej nie wypełnią nas miłością. Za to możemy to zrobić sami. Dopóki nie zaakceptujemy siebie, nie pokochamy z całym bagażem naszych zalet i wad, dopóty trudno będzie przyjąć człowieka na naszym lądzie, na naszej ziemi. Innymi słowy, musimy przygotować grunt w sobie, zanim stworzymy z innymi ludźmi zdrowe i szczere relacje.

        Cerber
        Uczestnik
          Liczba postów: 142

          Dopóki nie zaakceptujemy siebie, nie pokochamy z całym bagażem naszych zalet i wad, dopóty trudno będzie przyjąć człowieka na naszym lądzie, na naszej ziemi. Innymi słowy, musimy przygotować grunt w sobie, zanim stworzymy z innymi ludźmi zdrowe i szczere relacje.

          W sumie zgadzam się choć odnoszę wrażenie że piszesz frazesami. Ale z mojego doświadczenia i z tego co   napisała Oliwia(takie odnoszę wrażenie ) to nie jesteśmy w stanie sami całkowicie sami tego zrobić. Potrzebujemy kogoś , chyba coś na kształt sprzężenia zwrotnego ? Gdzieś w literaturze przeczytałem o „lustrze”.  Dlatego wspomniałem o Robinsonie który sam zaczął dziwaczeć (?), doznawać załamań, do tego zagrożenie ze strony tubylców.  Sam bym chciał być samotną wyspą nie potrzebującą nikogo. Na samotnej wyspie ciężko się żyje i szybko umiera , potrzebny jest raczej półwysep.

           

          Dystopieden
          Uczestnik
            Liczba postów: 9

            Mam to samo zdanie patrząc na sytuację jak życie społeczne dla wielu jednostek nawet nie jest w rozkładzie, tylko zwyczajnie nieistnieje. Z drugiej strony chciałoby się choć trochę poczuć dobrze w bliższych relacjach z podobnymi ludźmi. ale wydaje się to jak mount everest gdzie jest się non stop na etapie marzeń wieku dziecięcego, nawet pomimo środków czy większej pewności siebie.

            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 931

              @Cerber

              Masz rację, sami raczej nie damy rady. Chodzi o to, by przestać patrzeć na ludzi, jako na tych, od których oczekujemy/spodziewamy się miłości. Nie mam na myśli miłości romantycznej, lecz tę opartą na bezwarunkowej akceptacji. Drugi człowiek nam takiej nie da. Sam jest zbyt mocno uwarunkowany we własnym życiu, więc raczej nie jest w stanie wytworzyć w sobie takiego uczucia wobec drugiej osoby. Jedynie dziecko, o ile ma szczęście, może przez pewien okres żyć w złudzeniu, że rodzic je taką bezwarunkową miłością obdarza. Ale żaden z tu obecnych raczej nie miał nawet tego złudnego szczęścia.

              Drugi człowiek może nam faktycznie pomóc w wyrwaniu się ze złudzeń, jakie mamy na własny temat. Może być tym „lustrem”, które pomoże w dostrzeżeniu niektórych naszych wad. De facto Piętaszek stał się dla Robinsona takim właśnie lustrem. Ten biały człowiek, wytwór zachodniej cywilizacji, uwikłany w swoich lękach i słabościach, najpierw próbował zrobić z „dzikusa” swojego niewolnika, ucywilizować go, po jakimś czasie uznał go za swego przyjaciela, a w końcu przeszedł tak wielką przemianę wewnętrzną, że – o ile pamiętam – był gotów poświęcić własne życie dla Piętaszka.

              To jest właśnie powód, dla którego warto zapraszać ludzi do naszego życia – aby stali się częścią naszej drogi samorozwoju. Nie oczekujmy od nich miłości i akceptacji, lecz rozbudowujmy w sobie miłość i akceptację wobec nich.

              Niby frazesy, ale jeśli spróbuje się żyć zgodnie z nimi, to naprawdę życie staje się prostsze i szczęśliwsze.

              Większość z nas jednak tęskni do drugiego człowieka, bo pragnie:

              • miłości romantycznej,
              • emocjonalnego przytulenia i opieki.

              Mamy po prostu przewidziane bardzo konkretne role, jaki drugi człowiek ma w naszym życiu spełnić. A że drugi człowiek, to twór nieprzewidywalny, więc sami pakujemy się w poczucie niezaspokojenia, pokrzywdzenia, nieszczęścia.

              Cerber
              Uczestnik
                Liczba postów: 142
                • Mam wrażenie że nie nauczyłem się „czegoś” co sprawia że umiesz żyć z ludźmi i pośród nich a nie obok . Tego czegoś nie można nauczyć się samodzielnie , i jak to napisałeś @Jakubek może brakuje nam bezwarunkowej akceptacji i ona nie musi być dawana nam całe życie ale potrzebna jest żebyśmy mogli ją w siebie „wdrukować” . Najczęściej dają ją rodzice ale jeśli jej nie dają ? Może da się ją dostać od kogoś innego będąc już dorosłym ? Może miłość romantyczna , przesłuchuje audycje radiowe o DDA , czasem o tym lub pochodnym poczytam i bardzo często widzę prawidłowość :
                • osoba z problemami znajduje miłość jej problemy może nie znikają ale o wiele lepiej radzi sobie z nimi , albo wręcz jednak duża ich część znika
                • osoba pozostaje samotna i powoli się stacza , próbuje odbić się od dna wielokrotnie ale bez długo trwałych efektów

                Ja to wersja druga , kolejną próbą odbicia są mityngi DDA

                Nie oczekujmy od nich miłości i akceptacji, lecz rozbudowujmy w sobie miłość i akceptację wobec nich.

                Podobno i z pustego Salomon nie naleje

                I mamy błędne koło
                <h2 class=”entry-title fusion-responsive-typography-calculated” data-fontsize=”18″ data-lineheight=”27px”>@dystopieden</h2>

                jak życie społeczne dla wielu jednostek nawet nie jest w rozkładzie, tylko zwyczajnie nieistnieje. Z drugiej strony chciałoby się choć trochę poczuć dobrze w bliższych relacjach z podobnymi ludźmi. ale wydaje się to jak mount everest

                 

                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  Szkołą takiej relacji opartej na wzajemnej akceptacji może stać się terapia. Ja tak swoją traktuję. Uczy mnie funkcjonowania z drugim człowiekiem nie mniej (a może i bardziej) niż związek romantyczny. Uczy też funkcjonowania z samym sobą – trudności w relacjach mają ludzie, którym trudno wytrzymać z samym sobą, to stara prawda.

                  To jak funkcjonuję w samotności jest dla mnie najlepszą wskazówką tego, jak powiedzie mi się w zbliżeniu do drugiego człowiekiem. Jeśli tu źle, to i tam nie pójdzie.

                  Co do rzeczywistej poprawy funkcjonowania przez wejście w relację miłosną, to mam wątpliwości. Dużo zależy od tego, na jakim poziomie rozwoju osobistego jest osoba DDA. Na tej podstawie dobierze sobie partnera. Trzeba pamiętać, że dysfunkcja przyciąga dysfunkcję. Może oczywiście być tak, że miłość będzie motorem do zmian, że zechcemy stać sięlepszym sobą” DLA drugiej osoby. Podejmiemy różne działania samorozwojowe i ich efekty będą trwałe – zostaną z nami, nawet, jeśli związek miłosny się skończy. Może też być tak, że trafimy na bardzo dojrzałego partnera, który będzie nas windował w górę, zachęcał lub nawet zmuszał do samorozwoju i dzięki temu rozwiniemy się.

                  Generalnie jednak relacja miłosna jest podobna do relacji Robinsona z Piętaszkiem, w której obie strony mogą odnaleźć ukojenie i radość, o ile zdobędą się na wysiłek pracy nad sobą (a nie nad drugim człowiekiem).

                   

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Jakubek.
                  Cerber
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 142

                    W sumie poziom rozwoju jest tu chyba kluczowy , bo miłość romantyczna nie ma być uwieszeniem się na kimś ale podporą. Bo chęć zmian powinna być wcześniej.

                     

                    Tak naprawdę to mam mnóstwo żalu w sobie że wiele rzeczy i ludzi mnie omija , a ostatnio przeradza się w złość . Staję się opryskliwy rozdrażniony.

                    Oliwia75
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 115

                      Dziękuję za wasze posty, które mają w sobie dużo treści. Cennej treści. Jednak mój umysł sobie z tym nie poradził. Czuję jeszcze większą beznadzieję. Wygląda na to że nie ma nic bezwarunkowego. A ludzi z deficytami nie mają szansę na zdrowe akceptujące relacje. Już nie chcę się starać. Wyczerpałam się.

                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        Wg mnie bezwarunkowe przyjęcie (miłość, akceptację) możemy otrzymać tylko na dwa sposoby:

                        1.  od siebie samych (opcja dostępna dla każdego człowieka);

                        2. od Boga lub inaczej pojmowanej Siły Wyższej (opcja dla wierzących w jakiś „absolut”).

                         

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Jakubek.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 181 do 190 (z 309)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.