Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 285)
  • Autor
    Wpisy
  • Czarna
    Uczestnik
      Liczba postów: 318

      Ja podczas terapii miałam takie same odczucia rozdrażnienia, niepokoju, ciągłego poszukiwania, nerwowości, płaczliwości, byłam bardziej podatna na zranienia, bardziej wszystko brałam do siebie. Myślę, że to dlatego, że musiałam sie odsłonić, żeby cokolwiek zyskać na terapii. a gdy się odsłoniłam to poczułam się mniej bezpiecznie, bardziej zagrozona, więc to spowodowało moje rozdrażnienie i napięcie.

      Czarna
      Uczestnik
        Liczba postów: 318

        No widzisz ale może umówcie się z terapeuta , że to Ty nadajesz tempo. U mnie było np tak, że terapeutka najpierw czekała az ja cos powiem (zawsze) a jak mi nie szło to pytała czy coś się wydarzyło, jak sie czuję albo o czym chciałabym porozmawiać. Generalnie nawet jak miałam pustkę w głowie ( a miewałam ) te pytania dawały mi punkt zaczepienia i dalej jakoś szło samo. I tak naprawdę to ja ją prosiłam żeby trzymała mnie w ryzach bo zaczynałam mowić o jednym a kończyłam na 5 innych rzeczach 🙂

        Czarna
        Uczestnik
          Liczba postów: 318

          Hmm jeszcze jedno musze wyjaśnić. Ja zmieniłam terapeutke bo moja zaszła w ciążę 🙂 Zupełnie mi pasowała i pewnie w końcu może bym jej zaufała, po prostu zbarakło mi czasu. Ta następna niestety była zbyt zimna dla mnie (chyba) albo po prostu nie zniosłam zmiany tak wielkiej. Więc ogólnie chyba naprawde zabrakło mi czasu.

          Co do tego spięcia podczas rozmów. Tu chyba też potrzeba czasu. Jakby nie było wiąże się to z zaufaniem, a mówimy na terapii o sprawach dla nas bardzo bolesnych, naprawde bardzo. Ja na początku strasznie płakałam, i chyba częściowo też ze wstydu, że muszę opowiadac o takich rzeczach. Później przestałam płakać, myślę, że w jakimś maleńkim stopniu zaufałam terapeutce, albo poczułam z jej strony akceptację, czułam, że ona mnie rozumie i nie potępia, nie naśmiewa sie ze mnie. Z kontaktem wzrokowym nie miałam problemu, ale to może dlatego, żebyłam strasznie pozytywnie nastawiona na tą terapię, bardzo chciałam ,żeby ktoś mi pomógł. No ale moje chcenie a moje emocje i reakcje to zupełnie dwie rózne rzeczy 🙂 Więc pewnych rzeczy i tak nie zdołałam przeskoczyć, m.in. tego zaufania. No cóż, każdy ma swoje tempo i myślę, że skoro ogólnie dobrze Ci idzie to warto się uspokoić, że po prostu potrzeba Ci więcej czasu i zaakceptować to, że wolniej będziesz robić postępy. ale będziesz je robić 🙂 Można nawet o tym porozmawiać z terapeutą. Moja mi wprost powiedziała, że mam jej mówić kiedy będę czuła że cos nie tak na terapii, jakbym zaczęła miec myśli samobójcze, albo jakbym chciała zrezygnować. To bardzo pomogło mi zacząć i "zakotwiczyć się", poczuć się ważna jako jednostka bo to dla mnie te zasady 🙂

          Edytowany przez: Czarna, w: 2013/04/06 23:44

          Czarna
          Uczestnik
            Liczba postów: 318

            ogniszka zapisz:
            „Kiedyś moja poprzednia terapka zadała mi napisać list do mego lęku. Pamiętam, że przygotowujác się do tego zadania przełamałam myślenie o lęku jako czymś strasznym. Zapaliłam świece,położyłam się na łóżku, zamknęłam oczy i w ciszy słuchałam wiatrzycha (jeden z większych lęków). Przygotowałam się więc do bania się i odważyłam się bać jakkolwiek paradoksalnie to brzmi. Pogadałam sobie z moim lękiem. Taki był mój pierwszy krok.
            A co Tobie, Czarna, mówi w tej sprawie terapeuta?<br><br>Edytowany przez: ogniszka, w: 2013/04/06 16:02”

            Nic mi nie mówi bo przerwałam terapię. Mój strach przed baniem się to strach przed zranieniem głównie. Przez osoby bliskie. Więc w sumie w najlepszej kondycji jestem wtedy gdy jestem sama (singiel). No ale… nie da sie tak całe zycie. Nie wiem jak mogłabym oswajać TEN strach. Moim ćwiczeniem na które nigdy się nie zdobyłam miało byc stawianie się w sytuacjach, które mnie przerażały, np. osobne wyjścia do pubu itp. Jak mówię, nie zdobyłam się na to bo sama myśl o tym, że mój mógłby poznac kogoś w tym pubie powodowała u mnie atak nerwicy. Druga sprawa, że jakoś oboje nie mamy potrzeby by wychodzic osobno. No ale to miało byc ćwiczenie dla mnie.

            Czarna
            Uczestnik
              Liczba postów: 318

              Jak tam czytam to bardzo nasunęła mi sie jedna myśl. Chodziłam na terapię ok pół roku. Bardzo miła pani, ustaliła od razu zasady więc czułam się bezpiecznie, na początku też było bardzo intensywnie bo miałam o czym opowiadać jako świeżynka, mnóstwo łez, emocji, w sumie też badanie siebie nawzajem, bo ani ja nie znałam terapeutki ani ona mnie. Po jakimś czasie przychodzenie na terapie stało się mniej stresujące, można powiedzieć, że szłam jak do parku na spacer mimo, że w trakcie zawsze pozostałam strasznie spięta – co mi powiedziała na koniec terapeutka sama, że nadal cała moja postawa się przed nią broni. W każdym razie odnoszę się do tej niby nudy. Tez czułam juz pod koniec, że jakby nie widze efektów, jakbym stanęła w miejscu i w kółko rozmawiam o tym samym, wałkuję te same tematy itd. Mniej więcej takie same odczucia jak Monar. Ale terapeutka powiedziała mi jedną rzecz na koniec jak od niej odchodziłam. Ze ma nadzieję, że następnej osobie która będzie przeprowadzała moja terapię zaufam na tyle, żeby zrobic następny krok. Ze jej zupelnie jeszcze nie ufam i ona to widzi (aczkolwiek nie miała w tym do mnie pretensji, nie odczułam tego jako atak). I miała rację. Więc myslę, że ta nuda bierze się stąd, że wyczerpawszy tematy, które porusza się z osobą znając ją na takim poziomie jakby pobieżnie, nie ma o czym rozmawiać bo na tyle jeszcze jej nie zaufałam, żeby móc powiedziec jej więcej. To moje zdanie, mam wrażenie, że się nie mylę 😉

              Czarna
              Uczestnik
                Liczba postów: 318
                w odpowiedzi na: strach przed krzykiem #192098

                Ja jako dziecko byłam zamrożona, osłaniało mnie moje milczenie i ciche czekanie na karę, nie okazywałam żadnych emocji, no chyba że zdarzyło mi się błagac ojca żeby nie bił. Ale w relacjach z innymi byłam zupełnie zamknięta. Nikt nie wiedział, że sprawił mi przykrość bo nie okazywałam tego zupełnie. Teraz jest odwrotnie… Jestem wielką otwartą raną, w której każdy może pogrzebać i wtedy to strasznie boli ;/

                Czarna
                Uczestnik
                  Liczba postów: 318

                  Co do małych kłótni, póki nie nastąpi w nich zadośćuczynienie dla mnie (no chyba, że to ja "nawaliłam" czyli wybuchłam nieadekwatnie – a umiem przyznać się do winy) to taka kłótnia to kolejna cegiełka do muru jakim się otaczam gdy ktoś mnie zrani. Więc poniekąd dobrze jest się kłócić ale też czasem ma to odwrotny skutek u mnie ;/

                  "Pozwoliłam się sobie bać" – właśnie ja nie potrafię sobie na to pozwolić, tzn. bać się boję, całe życie, ale ja boję się samego strachu, lęku, boję się tego, że mnie pochłonie. Nie potrafię oddać się strachowi żeby zrobił ze mną co chce. On kieruje całym moim życiem i każdą reakcją, emocjami.

                  Czarna
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 318

                    Ogniszka to piękne co piszesz tylko jak to zrobić? Powracanie do wspomnień to dla mnie obecnie coś nie do przejścia, naprawdę próbowałam i na razie jedyne co po tym mam to wyznaczoną wizytę u psychiatry i przerwaną terapię. Albo dla mnie za wcześnie albo nie jestem dość silna by to zrobić. Ale nie powiem chciałabym się tak właśnie uwolnić ehh…

                    Pompejusz ja wiem skąd to milczenie. On się boi cokolwiek powiedzieć bo już wie jaka jestem wrażliwa i wie, że może mnie to doprowadzić do płaczu (a kto lubi jak się przez niego płacze) albo do mojej postawy skrzywdzonej co też nie jest wygodne i daje poczucie winy. Czy ja naprawdę aż tak mocno reaguję, że ludzie muszą uważać na wszystko i nie być wobec mnie szczerymi ?

                    Czarna
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 318

                      Skąd się bierze mój strach? Oczywiście z lęku przed porzuceniem. Ale w sumie ja nie boję się konsekwencji czyli bycia samej ale tego momentu porzucenia (domniemanego) tego, że poniosę porażkę, skrzywdzenia, samego tego faktu. Boję się stanąć oko w oko z tym że to się stało. I w sumie nie pomaga mi fakt, że to wiem. Nadal to strach panuje nade mną a nie ja nad nim. I to on wywołuje we mnie te mechanizmy. Myślę, że to mechanizmy obronne, tylko ja już nie chcę takiej ochrony ;/ W końcu dorosłam, przynajmniej fizycznie i już nie muszę bronić siebie samej przed ojcem. Ciężko to ogarnąć .

                      Czarna
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 318

                        No dobrze millcia a miałaś takie coś, że próbując zająć się sobą żeby nie myśleć w sposób nieadekwatny o tym wyjeździe, nie odczuwałaś z tych zabiegów żadnej przyjemności ? Bo ja tak mam, gdy próbuję ogarnąć strach to nie ma nic ale to nic co mogłoby byc dla mnie jakąkolwiek ulgą, uspokojeniem nie mówię już o sprawieniu sobie przyjemności. Gdy się boję to się tylko boję i nie jestem w stanie odczuwać żadnych dobrych emocji. A na siłę to tak jakby nie pójdzie u mnie, bo jest to dla mnie bez sensu. Wiem, że pewnie musiałabym ćwiczyć tylko wtedy to przypominałoby tortury stosowane na samej siebie …
                        Gdybym była w takiej sytuacji jak z tym wyjazdem to nie umiałabym się skupic na niczym. No po prostu szacun dla Ciebie, bo dla mnie to jest nie do ogarnięcia ;/

                        Lol, na pewno trudno mi jest przyjmować cokolwiek bo mnie to zawstydza, że mogłabym coś dostac 😉 Takie skrzywienie jak pewnie większość z Was. Poza tym raczej jestem tu obserwatorem i nie potrafię i chyba nie chcę wkręcać się tu w znajomości bo widzę, że czasem to się źle kończy. Więc dziwi mnie okazywanie mojej osobie cieplejszych emotek 😉 Ale to miłe 😛

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 285)