Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 781 do 790 (z 919)
  • Autor
    Wpisy
  • Jakubek
    Uczestnik
      Liczba postów: 931

      Czy zdusiłem emocje, czy też one minęły, to się okaże przy dalszych kontaktach. Zobaczę, jak będę na nią reagował.

      Powodzenia:)

      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        Hej. Po pierwsze okazała mi zainteresowanie. Zanim to nastąpiło nie zwróciłem na nią szczególnej uwagi. Potem jej nieklasyczna uroda wydała mi się bardzo pociągająca. Jej zachowanie, inteligencja i elokwencja zaczęły robić na mnie wrażenie, byłem pod ich urokiem. Przez kilka tygodni miałem obsesję na punkcie zbliżenia się do niej, poznania jej bardziej. Potem stwiwrdziłem, że chyba interesuje ją inny facet. W końcu spotkałem się z nią przypadkowo w pobliskim mieście, wpadłem na nią po prostu, wypiliśmy kawę pogadaliśmy luźno i rozeszliśmy każde w swoją stronę – a zauroczenie zmalało. Dziś jakby już przeszło. Cały ten proces emocjonalny trwał 3-4 tygodnie i towarzyszył mu jakiś odmienny jednak stan świadomości. Cieszę się, że mnie to w końcu odpuściło.

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          Stało się niestety to, czego się bałem. Spodobała mi się dziewczyna z grupy mityngowej. Jest to dla mnie naprawdę fatalna sytuacja. Kiedy idę na mityng zastanawiam się czy ona tam będzie. Rozmawiałem nawet o tym z terapeutą, który jednoznacznie stwierdził, że należy pamiętać, jaki jest cel uczestnictwa w mityngach. Tak bardzo chciałem, żeby mój udział w nich miał czysto „techniczny” wymiar, unikanie kontaktów o towarzyskim charakterze, odporność na obecność kobiet, nieszukanie przyjaciół, skupienie na zdrowieniu. Dlatego martwią mnie te niechciane emocje. Wiem, że ich źródłem jest dłuższa samotność, że jestem tak głodny uczuć, że rzucam się na pierwszy obiekt (kobietę), która okaże mi trochę życzliwości. Wiem też, że wchodząc w bliższą znajomość unieszczęśliwiłbym ją i pewnie po jakimś czasie uciekł od niej, tak jak od K. Poza tym zniweczyłbym wysiłek włożony w proces zdrowienia, bo potem już trudno byłoby uczestniczyć w mityngach. Co więcej, nie mam pojęcia czy ona w ogóle jest mną zainteresowana i czy jest wolna, i nawet boję się w to wnikać, bo zainteresowanie tymi sprawami oznaczałoby, że jestem nią zainteresowany. Fatalna sytuacja. Pisze to po paru kieliszkach wina, może to coś wyjaśnia.

          P.S. A propos wina… Ostatnio ktoś mi powiedział, że u wielu DDA głównym problemem jest uzależnienie od alkoholu lub balansowanie na granicy tego uzależnienia, z czego DDA często nie zdają sobie sprawy.

          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931

            Na mityngach, na które chodzę ok. 1/3 osób mówi o sobie DDA+DDD lub nawet tylko DDD.

            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 931

              Do Edone85: Na mityngach skupiam się na własnych odczuciach i emocjach, które wywoływane są przez słowa innych ludzi. Te cudze słowa przyrównywałem już gdzieś do delikatnego pukania w bardzo zapomniane i odrzucone miejsca we mnie samym. Coś się wtedy otwiera. Czasem jestem mocno poruszony i mam ochotę rozpłakać się, ale tłumię te reakcje:) Podkreślam jednak, że to nie jest terapia grupowa lecz otwarte dla każdego spotkania, na terapii być może terapeuta zapytałby w którymś momencie: „Jakubek, jak się z tym czujesz, chcesz coś powiedzieć?”. Na mityngu nikt nie wywołuje do odpowiedzi. Nie wykluczam jednak podjęcia terapii grupowej w przyszłości.

              Jakubek
              Uczestnik
                Liczba postów: 931

                Chodzę od jakiegoś czasu na otwarte mityngi DDA i muszę stwierdzić, że panuje tam niesamowita atmosfera akceptacji. Nawet, jeśli kogoś z uczestników poniosą emocje lub widać, że niezupełnie nad sobą panuje i trochę „odjechał” wpadając np. w słowotok – wtedy grupa spokojnie przeczekuje takie sytuacje i nawet nie daje mu do zrozumienia, że coś było „nie halo”. Oczywiście są nienaruszalne zasady i granice (o których wszyscy są informowani na początku każdego spotkania – np. „nie krytykujemy”, „nie oceniamy”, „mówimy tylko o sobie”, „o swoich doświadczeniach”, itp.).

                Chodzę też na indywidualną terapię i tam właściwie jestem mniej spokojny niż na tych otwartych spotkaniach(które wcale nie są terapią, bo terapeuta w nich nie uczestniczy). Powodem tego innego samopoczucia myślę, jest brak presji, by się zaangażować, brak parcia na aktywny udział, na DDA nikt tego nie wymaga.

                W terapii muszę coś mówić, reagować, otwierać się, inaczej nie miałaby sensu. Terapeuta tego oczekuje, czasem myślę, że chce potwierdzenia własnej skuteczności;) Podobne parcie być może powstaje na terapii grupowej – nie uczestniczyłem, więc domyślam się tylko.

                Natomiast na otwartych mityngach DDA pozwala mi się być takim „przechodniem”, który w trakcie spaceru przysiadł na ławeczce w parku i obserwuje, co to za gra, w którą jest zaangażowana grupa ludzi na trawniku. Nikt go nie nagabuje, ani nie namawia do udziału, ale spoglądają na niego życzliwie i z uśmiechem. On sobie siedzi i rozważa, czy i kiedy ewentualnie się włączyć albo może wstać i pójść dalej bez słowa. Po jakimś czasie może dojść do wniosku, że jego udział, wniesie coś dobrego do gry, jednak nikt go nie pospiesza.

                Choć mam już kilka spotkań za sobą, nadal nie czuję się w pełni zintegrowany z grupą, nie czuję też idealnego bezpieczeństwa, takiego by otworzyć się bez wielkiego przełamywania, by to było naturalnym aktem płynącym z wnętrza, a nie narzuconym samemu sobie heroizmem. Mimo to, nie czuję się zmuszany do podjęcia tych działań. Wiele osób przychodzi tam tylko słuchać. Obawa przed odrzuceniem nie aktualizuje się zatem zbyt często i intensywnie. Można sobie po prostu siedzieć, dzień za dniem, obserwować i dojrzewać do podjęcia jakiejś decyzji. Na razie nie stwarzam zatem „okazji” do odrzucenia mnie, ale powoli nabieram przekonania, że nikt tutaj nie będzie chciał mi tego robić.

                Chciałem nawet przełamać się na siłę i przymusić do aktywniejszego udziału w mityngach, ale terapeuta poradził mi, żebym z nie ulegał takim przymusom, że NIE JESTEM JESZCZE GOTOWY, bardzo to mnie poruszyło, bo mam ciągłe poczucie uciekającego czasu i wydaje mi się, że muszę nadrabiać zaległości w relacjach i związkach, a tu naraz „nie jestem gotowy”. Przyjąłem to jednak i będę sobie spokojnie dojrzewał, we własnym tempie.

                Tak więc, przychylam się do pisanych tu dawno temu zachęt „skrzata”, że warto spróbować uczestnictwa w tych otwartych grupach, to coś zupełnie innego niż terapia, a równocześnie bardzo poruszającego i dostarczającego niezrównanego materiału do przemyśleń na własny temat. Myślę, że tam można nawet kompensować pewne deficyty terapii, np. nie musisz wcale zastanawiać się po co chodzić na mityngi DDA i co tam będziesz robić. Możesz po prostu przyjść i tylko być.

                Precyzując, trzeba się odezwać dwa razy: podać swoje imię i powiedzieć „tak” na pytanie, czy chcesz poradzić sobie z bagażem, który otrzymałaś wychowując się w alkoholowej rodzinie. Potem już możesz tylko siedzieć na ławeczce. Dla mnie to bardzo uzdrawiające przesiadywanie.

                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  Oj, przepraszam za milczenie. Jakoś brak weny do pisania. Chodzę na spotkania i tam trochę gadam, upuszczam pary, może dlatego. Ale są sprawy, o których wolę pisać, bo mówić jeszcze nie potrafię. Zbieram się też na jakiś dluższy post. Pozdrawiam serdecznie FF i Anula:) A badania nic poważnego nie wykryły na razie.

                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 931
                    w odpowiedzi na: Relacje DDD z ojcem #468246

                    Uważniej przypatruję się relacji z ojcem odkąd chodzę na spotkania DDA. Dopiero teraz uświadamiam sobie jakim, ten domowy tyran, był przerażonym człowiekiem w świecie zewnętrznym. Myślę, że on po prostu bał się ludzi i być może z tego powodu, kiedy między nich wchodził dodawał sobie animuszu alkoholem. Świat go przerażał i wpędzał we frustrację. Miał jednak tak bardzo zaniżone poczucie własnej wartości, że trudno mu było znaleźć kogoś „słabszego”, na kim mógłby tę frustracje rozładować, bo sam chyba czuł się słabszy od wszystkich. Dlatego jedną z nielicznych osób, na których odważył się wyżywać był nieletni syn – w każdym razie dopóki ten syn był zbyt mały, żeby „postawić się” i bronić sowich praw i godności. Dzisiaj widzę, kiedy od czasu do czasu się spotykamy, jak chyłkiem przemyka obok, kręci się w pobliżu mnie, postarzały, wyczekujący, spokorniały, jakby szukał kontaktu, chciał nawiązać rozmowę, zbywam go jednak półsłówkami. Czasem jednak się zapomina i z błahego powodu wybucha wściekłością lub rzuca zjadliwe, mające mnie zranić słowa. Wiem wtedy, że nie zmienił się. Po prostu przestał zaliczać mnie do grona tych słabszych (właściwie nie wiem, czy dziś jeszcze ktoś w tym gronie pozostał), choć jeszcze nie w pełni się z tym pogodził. On nie potrzebuje partnerstwa synowsko – ojcowskiego, nie jest do tego zdolny i pewnie nigdy już nie będzie. Potrzebuje albo syna uległego, w roli „podnóżka”, który będzie mógł kopnąć w przypływie złego humoru – a na to się nie godzę; albo syna opiekuna, który będzie skakał wokół niego, troszczył się o niego i dbał – a do tego z kolei nie potrafię się przymusić, za dużo we mnie gniewu i żalu, odrzuca mnie wręcz fizycznie od niego, choć nie wykluczam, że kiedyś okoliczności wymuszą taka opiekę.

                    Kiedy słyszę, że niektórzy DDA potrafią powiedzieć do opresyjnego rodzica „kocham cię tato”, „kocham cię mamo”, otwieram wtedy szeroko oczy ze zdumienia. Jak długo trwa dojście do takiego etapu? Po jakim czasie zastarzała nienawiść przekształca się w miłość? Ilu z nas zdąży z taką metamorfozą uczuć zanim rodzic odejdzie z tego świata? Dla ilu z nas pozostanie tylko rozmowa z duchami?

                    Jakubek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 931

                      Osoby niewierzące też chodzą na mityngi. Warto iść, choćby po to, żeby zobaczyć ilu ludzi ma podobne problemy. Niektóre osoby twierdziły, że na mityngu po raz pierwszy w życiu powiedziały o tym, co je boli. Jak dotąd po każdym, z kilku dotychczasowych, spotkań czuję się tak, jakbym zrzucał wielki balast z serca i głowy – chociaż wcale nie jestem bardzo aktywnym uczestnikiem, wystarczy, że słyszę, jak inni mówią dokładnie to, co sam chciałbym powiedzieć. Tak więc, mimo mojego skromnego doświadczenia, polecam spróbować.

                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        Do Anula51:
                        Dziękuję za ciepłe słowa.
                        I dzięki Bogu, że badania u Ciebie nic nie wykazały:) Życzę Ci dużo zdrowia.

                        Wiem, że niektóre moje bóle to stare urazy, naderwania, naciągnięcia, itp., skutki nadmiernych i nieprzemyślanych ćwiczeń. Ale inne są dość tajemnicze, nie potrafię ich powiązać z żadnym urazem. Najpierw zrobię dokładne badania, np. jak te Twoje, a potem zobaczymy, może to faktycznie psychosomatyczne.

                        Pozdrawiam

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 781 do 790 (z 919)