Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 919)
  • Autor
    Wpisy
  • Jakubek
    Uczestnik
      Liczba postów: 931

      „Żeby nie oszaleć, pozostawała świadomość innych zagrożeń, choćby ciemnego lasu. Może to właśnie chroniło przed obłędem. Ale pozostało tzw. Ani tu, ani tam.”

      O co chodzi z tym ciemnym lasem? To przenośnia, czy naprawdę chodziłaś tam nocą, żeby coś poczuć? Znam depresyjną osobę, która dostarczała sobie takich doświadczeń, tak jakby ocieranie się o niebezpieczeństwo, balansowanie na granicy strachu, flirtowanie z adrenaliną, przynosiło jakąś ulgę psychiczną, pozwalało wyrwać się z uczuciowego odrętwienia. lęk o bezpieczeństwo fizyczne, o przetrwanie, to chyba najnaturalniejsze i zarazem „najprymitywniejsze” z uczuć, najstarszy atawizm. Choć nie wiem, czy odwoływanie się do niego, to akurat był najlepszy sposób na złapanie kontaktu z sobą.

      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        Kto odchodzi, ten uwalnia się od cierpień i ziemskich powiązań. Trzeba wierzyć, że jest już bezpieczny i szczęśliwy.

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931
          w odpowiedzi na: Warto wysłuchać #487446

          Julia Kawalec psychoterapeutka integracyjna i od uzależnień. Bardzo dużo nagrywa o DDA/DDD. Jasno i zrozumiale przedstawia różne sprawy. Niektóre uwagi o prokrastynacji DDA/DDD były dla mnie nowością.

           

          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931
            w odpowiedzi na: Śmierć rodzica #487442

            Chyba nie ma wsparcia żałobnego dla DDA/DDD. Choć byłby to cenny temat, bo mam wrażenie, że strata, któregoś z rodziców (czy to rodzica nałogowca, czy też drugiego rodzica, zaplatanego we współuzależnieniu) jest dla nas zupełnie czymś innym, niż śmierć rodzica w zdrowej rodzinie. Dla nas nie jest to normalna kolej rzeczy, naturalny porządek świata. Dla wielu z nas wiąże się to z ogromnym ładunkiem nierozwiązanych już nigdy spraw (niezaleczonych ran, niewybaczonych krzywd, niewykrzyczanych uczuć, nieusłyszanych wyjaśnień lub przeprosin, itd,). W USA ludzie sami zawiązują tematyczne grupy wsparcia, by pomóc sobie nawzajem w przepracowaniu trudnych sytuacji życiowych, w tym w utracie bliskich (widziałem w filmach). U nas na razie można tylko na mityngach DDA próbować mówić o swojej żałobie, ale niesie to ryzyko spotkania się z brakiem zrozumienia. Moja współuzależniona ukochana mama była chora i zmarła w lipcu. Przestałem wtedy chodzić na mityngi, bo nie czułem, że mój ból i wcześniejszy lęk o nią, znajdują tam zrozumienie. Muszę sam sobie z tym poradzić.

            Nie musisz czuć smutku. Wielokrotnie słyszałem od członków rodzin uzależnionych, że ich śmierć przyniosła uczucie ulgi. Nie trzeba o tym krzyczeć, żeby nie konfliktować rodziny, ale można sobie przyznać prawo do takiego uczucia. Jeśli nie było miłości i teraz nie ma wielkiej rozpaczy, to nie ma sensu wzbudzać jej w sobie na siłę. Dalsza rodzina może zgłaszać sprzeciwy i żądania, mieć oczekiwania, a nawet wybielać ojca. Będzie to robić w imię rodzinnej „zmowy milczenia’, zachowania pozorów, żeby ludzie nie gadali. Trzeba wtedy pamiętać, że to Wy byliście najbliżej centrum wydarzeń, znacie zmarłego, wiecie, jakim był dla Was człowiekiem i sami decydujecie, czy chcecie zaangażować się w formalności pogrzebowe. Zasiłek pogrzebowy to teraz chyba 4000 zł, do tej kwoty otrzymuje się zwrot kosztów.

            Niestety trauma DDA/DDD nie znika wraz z odejściem rodzica nałogowca. Tu już potrzeba własnej pracy z terapią grupową i indywidualną, mityngami, samorozwojem, itd.

            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 931

              Odwagi i spokoju. Takie sytuacje zdarzają się. Nie sądzę, żeby akurat ” kod DDA” był najistotniejszy w opisanej sytuacji. Problem jest zdecydowanie „terapeutyczny”. Pytanie, gdzie leży przyczyna?

              Przyczyną może być to, że coś nie funkcjonuje między wami w małżeństwie (np. brak porozumienia emocjonalnego, uzasadnione lub nie odczucie męża, że poszedł w odstawkę po narodzinach dziecka, rutyna w seksie, znudzenie, utrata wzajemnej atrakcyjności, itp.). Jednak równie dobrze przyczyna może tkwić wyłącznie w mężu, w jakimś jego niezdrowym nawyku czy przyzwyczajeniu, z którym już przyszedł do małżeństwa. DDA często miewają niezdrowe nawyki (celowo nie używam słowa „uzależnienia”). Być może jeszcze przed poznaniem ciebie miewał podobne zachowania, tzn. uciekał w niezobowiązującą ekscytację erotyczną w okresach napięcia emocjonalnego, nawarstwienia się problemów życiowych, itp. Jedno jest pewne, pod żadnym pozorem NIE POZWÓL wmówić sobie, że to wyłącznie twoja wina. To nie jest twoja wina.

              Może to tylko incydent, a może trafiłaś na okruch czegoś większego i głębszego, co niszczy męża od środka. Sama raczej tego nie odkryjesz. Myślę, że warto byś prewencyjnie udała się sama do dobrego terapeuty od uzależnień seksualnych i przedyskutowała sytuację. Możesz też sama wygooglować bardziej odpowiednie wspolnoty, np. SLAA (uzależnieni od seksu i miłości). Zastanowiły mnie słowa męża, że „ma nad tym kontrolę”, brzmią tak, jakby czuł zagrożenie jej utraty. On jednak raczej teraz będzie szedł w zaparte i nie przyzna, że sobie z czymś nie radzi. Dlatego dobra konsultacja może ci bardzo pomóc w obraniu drogi działania.

               

               

               

               

              Jakubek
              Uczestnik
                Liczba postów: 931

                Bardzo pięknie Kolega napisał.

                Osiatyński to jest dobry nawet dla dda. Jego trylogia Rehab; Litacja i Rehabilitacja, to pouczające świadectwo drogi przez Program 12 krokowy. Jeszcze dobrze mi sie czytało książkę Alkoholiczka, w ktorej Mika Dunin opisała swoje zdrowienie i drogę przez ten sam Program. Jednak to nie są raczej książki dla alkoholików (już nie mówiąc o czynnych). To bardziej pozycje dla niepijących zainteresowanych tematem. W końcu, jak ktoś siedzi po szyję w gównie, to po co ma czytać o tym, jak to jest siedzieć po szyję w gównie. A chęć zmiany sytuacji musi wyjść od niego, nieważne ile mądrych książek mu życzliwi ludzie wrzucą do tej kloaki.

                Wielka Księga AA byłaby dobrym prezentem dla alkoholika, który zaczął chodzić na mityngi.

                Generalnie, nie ma sensu za głęboko wchodzić w rolę ratownika i brać na siebie zadanie uzdrawiania nałogowca.

                 

                 

                 

                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  Raczej nie polecę, bo nie chcę brać odpowiedzialności za nietrafiony prezent;))

                  Mimo wszystko sugerowałbym się tym, czy przyznaje się do nałogu czy zaprzecza.

                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 931

                    Pytanie, czy ten alkoholik ma wolę wyjścia z nałogu i już podjął pracę nad sobą. Wtedy można jakiś poradnik lub autobiograficzne historie zdrowiejących alkoholików. Bo jeśli jest w „czynnym”, to raczej za wiele do niego nie trafi albo o razu uzna, że taka książka mu niepotrzebna. Oczywiście, książka może być takim zakamuflowanym przekazem od Ciebie: „Widzę twój problem i chcę, żebyś zaczął się leczyć.”. Wtedy chyba treść będzie drugorzędna, mogą to być nawet ulotki z AA.

                    Jakubek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 931

                      Koszmary  senne są często wspominane w tym dawnym wątku. Może tylko we śnie dziecko uwalniało swoje emocje. Przypomniały mi się moje nocne koszmary, budzenie się i sprawdzanie, czy ktoś nie chowa się pod łóżkiem albo za firanką, albo wzywanie mamy, żeby przyszła do mnie.

                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931
                        w odpowiedzi na: Równi i równiejsi #487391

                        Ostatnio na mityngu DDA jeden facet powiedział, że on już nie wraca myślami do relacji z rodzicami z okresu dzieciństwa, zamknął ten etap, ma teraz własne dzieci i raczej zastanawia się na bieżąco, jak jego czyny wpływają na los tych dzieci, bo chce być dla nich jak najlepszym ojcem. On już porzucił analizowanie, czy takie a nie inne jego zachowania biorą się z wychowania przez własnych dysfunkcyjnych i alkoholowych rodziców.

                        Nie potrafiłem się z nim całkowicie zgodzić. Myślę, że każdy idzie własną drogą i analizowanie dzieciństwa nawet do momentu samej śmierci nie jest niczym nagannym, o ile nas nie blokuje i nie odcina od życia tu i teraz. Wspominanie dawnych krzywd i uraz oraz świadomość ich negatywnych konsekwencji psychicznych nie musi odbierać nam radości życia. Ja wolę wiedzieć, że moje określone myśli i emocje biorą się z doznanych dawniej zranień. Uważam, że to właśnie jest świadome życie. To nie musi znaczyć, że nadal przeżywam życie z pozycji ofiary. Nie zapominam jednak, że ofiarą byłem i wpływ tamtego czasu na moje życie będzie trwał. To prosta konsekwencja. Były przyczyny, są skutki. Ważne, żebym żył całą dostępna mi pełnią życia, z poczuciem spełnienia i radości. To nie musi być takie życie, jakie zazdrośnie obserwuję u innych dookoła. Te „lukrowane” obrazki życiowego powodzenia mogą być dla mnie nawet niedostępne – bo pewne zmiany w budowie mózgu, powstałe na skutek długotrwałego stresu, poczucia odrzucenia, leku przed przemocą, wstydu, itd. mogą być nieodwracalne. Nigdy nie będę żył ich życiem. Mam stworzyć własną receptę na szczęście.

                        Może coś się zmienia w człowieku, gdy zostaje rodzicem. Może wtedy dochodzi do wniosku, że już nie warto rozkminiać własnego dzieciństwa, tylko należy skupić się na zapewnieniu szczęśliwego dzieciństwa własnym dzieciom. Czy jednak naprawdę można się tak odciąć od własnej historii? Czy można sobie postanowić, że „Od teraz przerywam tę ciągłość.”. Mam wątpliwości.

                        Obserwuję zresztą tych rodziców, którzy już nie rozkminiają. Wielu nadal zmaga się z licznymi problemami relacyjnymi, z poczuciem wartości, z kompulsjami, z emocjami takimi, jak złość, poczucie odrzucenia, nastroje depresyjne, itd. Wtedy zastanawiam się, czy decyzją o „nie rozkminianiu” nie zamknęli sobie drogi do poznania prawdy o sobie.

                        Z tymi radami, że trzeba „wziąć się w garść” czy „myśleć pozytywnie”, to kojarzy mi się to z doradzaniem starej osobie „Przestań już wspominać ten obóz koncentracyjny.”. Myślę, że dzieciństwo w domu alkoholowym lub dysfunkcyjnym może być równie traumatycznym doświadczeniem dla nieukształtowanej jeszcze psychiki dziecięcej. Każdy ma własne prawo do „zatonięcia” w tych doświadczeniach, do wspominania, użalania się nad sobą, rozpamiętywania, narzekania, itd. Pewnie, że jest wtedy trudny do zniesienia dla otoczenia. Trudno. To otoczenia problem. Kto woli się odsunąć, niech się odsuwa. Najgorsze, moim zdaniem, jest „przeskoczenie” etapu akceptacji tych uczuć. Muszę w dorosłym życiu dać sobie prawo do poczucia się biednym dzieckiem, „żałosnym nikim”, skrzywdzonym, opuszczonym, naznaczonym, przegranym, itd. Dopiero od tego momentu, na fundamencie tej zgody na siebie, może zacząć się prawdziwa osobista odbudowa. I wydaje mi się, że tu raczej nie ma reguły, w jakim czasie ma to nastąpić. Jednemu wystarczy rok – trzy terapii. Inny będzie zmagał się z tym przez dziesiątki lat (np. ja).

                        Oczywiście „odcięcie się” jest równie uprawnioną drogą życiową. Zauważam jednak, że ci najbardziej w moich oczach odcięci, mówią o swoim dzieciństwie bezosobowo: „No, jak się było dzieckiem, to robiło się głupstwa.”, „Jak się miało kilkanaście lat, to miało się szalone pomysły.”, „Jak się zbroiło, to oberwało się od ojca.”, itp. Myślę, że jeżeli „odcięci” potrafią mówić o dzieciństwie komunikatem „ja”: „Dostawałem od ojca lanie pasem, kiedy zrobiłem coś, co mu się nie spodobało”, to nie jest z nimi tak źle.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 919)