Kiedy zauważyłaś, że jesteś DDA/DDD?
Mam 20 lat, odkąd sięgam pamięcią mój ojciec ciągle pił, w mniejszym lub w większym stopniu zdawałam więc sobie sprawę z tego, że jestem córką alkoholika, ale nigdy nie ważyłam się nazwać tego w ten sposób, wstyd nie pozwalał mi nazywać rzeczy po imieniu, a i do tej pory ciarki przebiegają po moim ciele, gdy mowie o nim ALKOHOLIK, a o sobie dziecko alkoholika. Natomiast to, że jestem dorosłym dzieckiem chyba nadal do mnie nie dociera, ciągle na każdym kroku staram się pokazać moją dorosłość, staram się udowodnić przed samą sobą, że ze wszystkim sobie dam radę sama i rzeczywiście tak jest. Swietnie sobie radzę z deptaniem moich uczuć, ze spychaniem strachu i przerażenia w kąt, z tłumieniem smutku i żalu, ale to małe, przestraszone dziecko we mnie mieszka, tylko, że go jeszcze nie widać.
Co takiego musiało się stać w Twoim życiu, żebyś zaczęła szukać pomocy?
Ja jej nie chciałam. Tak samo jak mój ojciec usilnie twierdził, że on panuje nad swoim piciem, że on nie musi się leczyć, że on przecież nie jest alkoholikiem, tak i ja wypierałam się swojego problemu, nie dopuszczałam do swojej świadomości istnienia jakiegokolwiek problemu. U mnie przecież ” wszystko było Ok „, ja się miałam świetnie, to mój ojciec pił, to on jest alkoholikiem, to on sobie nie radzi, to on ma problem. A ja ? ja sobie przecież dam rade……… Moja mama pierwsza rozpoczęła terapie, zaczęła mi wiele opowiadać o chorobie alkoholowej, o jej mechanizmach, o tym jak nie ułatwiać alkoholikowi picia, jak się zachowywać kiedy on jest pijany. Przez rok zwlekałam z rozpoczęciem terapii, a idąc na nią byłam przekonana, że ci ludzie za sprawą magicznej różdżczki sprawią, że mój ojciec przestanie pić. Na terapii jestem już od 7 miesięcy i wiem, że nie chodzę tam po to, aby mój ojciec przestał pić, ale po to abym ja potrafiła żyć z jego alkoholizmem.
Jak wyglądało Twoje życie kiedyś a jak wygląda ono dziś?
Kiedyś robiłam wiele rzeczy wbrew sobie ( zupełnie nieświadomie ), wolałam poświecić siebie aby zadowolić innych i ich nie zawieść. Nie przyznawałam się, że mam problemy, udawałam, że wszystko jest w porządku, nosiłam maskę. Była to maska pozornej radości i szczęścia, przypięłam sobie etykietę osoby odpowiedzialnej, takiej która nigdy nie zawiedzie i zawsze pomoże. Ale tak na prawdę to ja potrzebowałam pomocy. Tak na prawdę tą maskę nosiło bezsilne dziecko pragnące beztroskiej zabawy, wsparcia, pocieszenia, dodania otuchy, a najbardziej miłości. Teraz staram się odsłonić swoją prawdziwą twarz, zaczynam powoli przyznawać się do tego, że się boję, że jest mi smutno, nauczyłam się płakać, a kiedy nie mam ochoty czegoś robić, po prostu odmawiam, kiedyś tego nie potrafiłam bo bałam się zawieść innych. Wiem bardzo dużo na temat problemu w mojej rodzinie. Rozmawiam o nim z przyjaciółką (wcześniej się nie odważyłam powiedzieć komukolwiek), nie tłumaczę już ojca przed jego znajomymi, przed rodziną, mówię otwarcie o tym co się z nim dzieje. Przestałam chronić jego, a zaczęłam siebie i mamę. Podejmując wszelkie decyzje kieruję się przede wszystkim swoim bezpieczeństwem (ojciec jest bardzo agresywny). Choć już tak wiele się nauczyłam to wiem, że to dopiero początek mojej drogi ku sobie. Idąc na terapie szłam po magiczne lekarstwo na chorobę mojego ojca, otrzymałam coś o wiele cenniejszego – klucz do własnego wnętrza.
Co chciałabyś powiedzieć komuś, kto jeszcze cierpi, waha się, czy skorzystać z jakiejś pomocy?
Przede wszystkim to, że nie jest sam, że są osoby które cierpią tak jak on, że są osoby, z którymi może porozmawiać o swoim cierpieniu, które go zrozumieją i pomogą . Problem do póki się o nim nie mówi pozostaje nadal problemem i sam nie zniknie, można jedynie go ukryć, ale on nadal tam będzie bolał i o sobie przypominał. Trzeba więc się zastanowić jak długo można milczeć i czy w ogóle warto?