Mam na imię Ania, mam 21 lat i jestem studentką ASP, pracuję w studio graficznym.
Z terminem DDA po raz pierwszy zetknęłam się jeszcze w gimnazjum na zajęciach z WOKu.
Wtedy jednak nie uważałam, że moja rodzina jest naznaczona tym piętnem, że ja jestem (wówczas dorastającym) dzieckiem alkoholika. Na wsi, na której się wychowywałam, zawsze pod sklepem dało się zobaczyć zataczających się panów z winem pod ławeczką. Myślałam, że skoro mój tata jest przykładnym panem domu, który w sobotę kosi trawę, a w niedzielę goni do kościoła, to jego ten problem nie dotyczy. Mój tato jest dobrym, sumiennym, w gruncie rzeczy uczuciowym i bardzo mądrym człowiekiem, jest stróżem prawa.
Gdy miałam 2 latka, moja mama zginęła przez porażenie prądem. Nie pamiętam tego zdarzenia, ani tego jaki był wtedy mój tata.
Mam kilka wspomnień z okresu 4-5 lat, kiedy nie mieszkałam z nim, a z moją babcią, ponieważ tata większość czasu spędzał na budowie; przyjeżdżał wtedy do mnie z tzw. 'wałówką’, siatkami pełnymi słodyczy, owoców, zabawek. Wieszałam mu się na szyi, zawsze wtedy mówił 'pokaż, jak bardzo tatusia kochasz’ a ja zawsze mocno go ściskałam za szyję, najmocniej jak potrafiłam.
Z kolejnymi latami nasz kontakt się rozluźniał, tata poślubił inną kobietę, która nigdy nie starała się być moją matką, usilnie starała się też, aby tata nie był dla mnie tatą wizualizując mu wyłącznie moje wady.
Tata pił, czasem więcej czasem mniej. W głowie huczą wspomnienia, jak pijanego ojca z babcią wciągałyśmy do domu po trawniku, gdyż sam nie był w stanie chodzić.
Picie i trzeźwienie rano, aby pójść do pracy z roku na rok zamieniało się w picie całymi dniami i tygodniami, kiedy musiał brać zwolnienie w pracy, by nie zostać zwolnionym. Posyłanie po piwo, tak by babcia nie widziała, ("Masz więcej, kup sobie za to jeszcze cukierków")… Gdzieś w wieku 14 lat powiedziałam, że nie, ponieważ przychodziło mi to z coraz większym bólem serca. Potem były okresy, gdy tata był trzeźwy i jeszcze więcej tych, gdzie ja z babcią siedziałyśmy z nim po nocach, pilnując by nie znalazł gdzieś schowanej butelki wódki, lub nie zadzwonił do znajomego po nową, chodzenie za nim krok w krok, nieprzespane noce, przeszukiwanie domu w poszukiwaniu alkoholu, zamykanie bramy na kłódkę, by żaden życzliwy z 0,7 nie dostał się na podwórko.
Do drugiej klasy liceum nie zadawałam sobie sprawy ze skali problemu, ale nie taty, a swojego. Czułam się niekochana, nieakceptowana, nigdy nie dosyć dobra, by zasłużyć na pochwałę czy uścisk. Kładłam się spać przed 22:00 bo wtedy wracał z popołudniówek, po krokach jakimi wchodził z ganku do przedpokoju, poznawałam, czy rano zgarnę za coś opr-y czy nie. Po nich poznawałam, czy jest trzeźwy, czy nie. Po tym jak szybko kładł się spać, czy coś przywiózł, czy znów się zaczyna…
Moja nerwica zaczynała się objawiać bezsennością, obżarstwem, podbieraniem leków uspokajających macosze i ojcu. Pewnego razu, gdy tata pił, próbowałam nawet przedawkować, zabić się. Problemy z koncentracją i późniejsze nieklasyfikowanie przed samą maturą, potem bulimia. Wybierając się na studia miałam w pełni zaawansowaną anoreksję. Jadłowstręt spowodowany jednym zdaniem ojca rzuconym przez płot latem podczas zbierania czereśni 'masz du*ę jak szafa trzydrzwiowa’. Jedno zdanie zaważyło na tym, że zaczęłam się obsesyjnie odchudzać, by choć zauważył, że się staram mu przypodobać.
Nigdy nie był zadowolony z moich ocen, nieważne czy była to 2, 3 czy 5. Tak na prawdę im lepiej, tym gorzej, bo za złe oceny chociaż miałam ochrzan, czyli zwracał na mnie uwagę, a piątki kwitował tylko zwykłym 'przyjąłem do wiadomości’. Zawsze zaszyta w pokoju, zawsze bez znajomych, bo zawsze bałam się, że tata lub macha zrobią mi wstyd jakąś uwagą przy znajomych, zawsze porównywana do młodszej przyszywanej siostry, kuzyna, wieczne porównania do lepszych ode mnie. Wracając ze szkoły szłam na obiad do babci, z którego nie raz wracałam późno wieczorem, by jak najmniej czasu mieć na to, by zasłużyć na pretensje do mojej osoby.
Dźwięk zamykanego garażu, przekręcania gałki w moich drzwiach od pokoju do dziś jest dźwiękiem, na który reaguję podwyższony tętnem, mimo że jeżdżę do „domu” jak można najrzadziej, by tata miał jak najmniej okazji, by mi coś wytykać.
Wydaje się, że to wszystko drobiazgi, mania natręctw. Z pierwszego mieszkania w Lodzi wyprowadziłam się z ulgą po roku, ponieważ drzwi garażu sąsiada zamykały się z tym samym dźwiękiem… Rok zasypiania ze słuchawkami w uszach.
Wszywanie esperalu, psychoterapie, groźby, prośby – nic tak naprawdę nie było w stanie powstrzymać taty na dłuższą metę.
W wieku około 19-20 lat powiedziałam sobie, że zacznę się starać tylko dla siebie, bo jego nie zadowolę nigdy. Puste słowa…
Związałam się w tym samym czasie z chłopakiem. Był czuły, opiekuńczy, przejmował się mną. To wystarczyło bym się zakochała. Ani jego nałóg, ani nic innego nie miało znaczenia. On był uzależniony od Panny Zołądkowej Gorzkiej, a ja od niego. Traktowałam go jak zadanie – nie zmieniłam ojca, nie poradziłam sobie z jego nałogiem, ale mego lubego za to zmienię, jego uda mi się wyleczyć…
Dwa i pół roku wyjęte z życia, Bogu dzięki za niezawalenie studiów i rozpad tego związku.
Nikomu się nie przyznawałam, jak cierpię. Traktowałam przyznanie się do błędu, jakim było wybranie nieodpowiedniego mężczyzny, jako totalną porażkę, nieumiejętność radzenia sobie w życiu. Zawziętość w walce o niego przypłaciłam kilkoma dniami w szpitalu psychiatrycznym i miesiącami na psychotropach, zawziętość w walce o ojca tak się na mnie odegrała.
Jak nie w tacie, to w innych szukałam aprobaty dla swojego zachowania, umiejętności, wyglądu. Startowałam w olimpiadach, konkursach – nie dla siebie, ale by zaimponować bezimiennemu ktosiowi. Zrobiłam uprawnienia medyczne, zostałam energoterapeutą, zaczęłam pozować fotografom jako fotomodelka, by w odbiciu soczewki aparatu zobaczyć, że nie jestem taka ostatnia. Opętańczo uczyłam się kilku języków jednocześnie, po nocach ćwiczyłam kreskę, by moje rysunki były zadowalające dla profesorów, wolałam jeść przez miesiąc chleb z pasztetem, by kupić więcej płócien i farb, by zamiast trzech oddać pięć obrazów.
Po tacie odziedziczyłam także manię pieniądza – im ich więcej, tym lepiej, nawet jak nie są potrzebne do życia, fajnie się je ogląda na koncie. Nie raz i nie dwa brak pieniędzy np. na sesje na studiach nie dawał mi spać, liczyłam po nocach czego mogę nie kupić by zapłacić za materiały, by nie musieć taty prosić o więcej niż 300-400 zł, a i tak z telefonem o 'dotację’ zwlekałam do ostatniej chwili, bojąc się reakcji jak z podstawówki, gdzie na wycieczkę szkolną musiałam zasłużyć. Zamiast prosić tatę o pieniądze, wolałam tyrać po nocach za marne grosze, robiąc tłumaczenia z obcych języków.
Mimo, że mój tato nie pije od ponad 3 lat, prawie 4, to wszystkie moje destrukcyjne zachowania, wszystko co w życiu zrobiłam, głupiego czy nie, by uzyskać czyjąś aprobatę wszystko to, widzę, było jednym wielkim krzykiem o pomoc, o akceptację.
Bo czy ja tato, nie byłam wystarczającym powodem by nie pić, czy byłam aż tak okropnym dzieckiem, że musiałeś przeze mnie pić? Teraz wiem, że było wiele czynników skłaniających mojego ojca do picia i nie byłam to ja, ale to nie odwróci zmian w moim charakterze, mojego lęku i chęci sprostania wyzwaniu, że pokonam czyjś nałóg.
Dopiero od 3 lat zdaję sobie sprawę z tego kim jest mój tata, kim ja jestem. Dopiero teraz, o te kilka lat i przykrych doświadczeń mądrzejsza wiem, jak walczyć z sobą i innymi o siebie. Nie o ojca, o uzależnionego partnera, o SIEBIE.
Najgorsze jest to, że mój tato nie widzi u siebie tego błędu. Zapytał ostatnio przez telefon "gdzie zrobiłem błąd" prawie płacząc „żyć mi się nie chce”. Nie rozumie, że ranił mnie nie tylko pijąc, ale także tym, że pokazywał mimowolnie, że zawsze jest coś ważniejszego ode mnie. Niezależnie od tego, czy potrzebowałam rozmowy, czy tupnięcia nogą, zawsze pojawiało się odrzucenie, niezrozumienie i karcący wzrok z drżeniem warg.
Chciałabym go zrozumieć, chęć bycia najlepszym powaliła go na kolana pewnie gdy zmarła mama. Ale to nie tłumaczy tego, że poddał się walce o siebie i swoją rodzinę – o mnie, babcię, siostrę.
W życiu nie zaaprobował chyba żadnej mojej decyzji – przez wybranie kierunków studiów (znajdź malarza, co wyżył z obrazów za życia, co ci z tego przyjdzie; zobaczymy jak się na tych studiach w ogóle utrzymasz), po adopcje kotów. Niestety tato, koty to jedyne co przyjdzie mi obdarzyć miłością macierzyńską, bo nie zdecyduję się na dziecko z takim potencjałem; sama widzę jaką złością podobną do twojej reaguję, gdy są nieposłuszne i jest mi wstyd przed tymi zwierzętami i samą sobą, bo jak ja w dzieciństwie, tak one teraz nie rozumieją za co dostają tak mocno po futrze.
Próbuję do siebie podejść ze zdrowym dystansem. Uczę się jak siebie kochać, uczę się siebie przytulać. Dzięki kilku osobom uczę się słuchać siebie. Moje życie zależy ode mnie – tak chcę myśleć. Stronię od uzależnień, nie palę, nie piję, nie ćpam, nie imprezuję, przy komputerze siedzę tylko w pracy, po telefon sięgam gdy chcę zadzwonić, nie liczę już kalorii, otaczam się szczerymi ludźmi, którzy mówią z czym nawaliłam na spokojnie, bez wyrzutów, jest ich kilku, ale to 'wybrani’.
Wszystkim na zakręcie i z rodzicami, którym się pomyliły w życiu drogi do szczęścia radzę, by odnaleźli w życiu to, na czym im zależy najbardziej i co im sprawia radość i niech to nie będzie obsesyjna walka o doskonałość. I tego się trzymajcie. Miejcie przyjaciół, jeśli potraficie ufać ludziom, nauczcie się kochać siebie i starajcie się rozwiązywać swoje problemy na bieżąco, nie pozwalając, by ich kulminacja zwaliła was z nóg. Wybaczcie sobie poprzez wybaczenie rodzicom – tak jak wy nie mówicie wszystkiego przyjaciołom, tak oni nie opowiedzieli wam swojej historii. Pewnie jest coś co skłoniło ich do takich, a nie innych wyborów. Nie cierpcie przez błędy innych, starajcie się ich nie powielać.
Ania, 21 lat