O istnieniu DDA, i o tym, że jest to także mój problem, dowiedziałam się od mojej znajomej.
Jadłyśmy razem kolację w kawiarnianym ogródku, kiedy nagle kelner wdał się w dyskusję z przechodzącym bezdomnym, będącym pod wpływem alkoholu.
Wywiązała się agresywna dyskusja, którą obserwowało ponad 30 osób, ale jedyną, która zareagowała… byłam ja.
Zaczęłam uspokajać bezdomnego, oddzieliłam go od kelnera. Rozwiązałam problem. Spełniłam "misję".

Już po wszystkim moja znajoma, która bacznie mnie obserwowała, zapytała mnie o moje dzieciństwo, czy istniał problem z alkoholem. Ona – córka alkoholika uświadomiła mi istnienie DDA.

Alkohol był stałym elementem mojego dzieciństwa. Mój tato był alkoholikiem. Pochodzę z małego miasteczka, gdzie alkohol, spotkania z kolegami w knajpie były jedyną rozrywką wszystkich mężczyzn.

Trudno opisać to wszystko w takim skrócie.
Kiedy byłam mała byłam "córeczką tatusia", ale z upływem czasu stał się on moim największym wrogiem. Wrogiem, którego musiałam czujnie kontrolować.
Nie pamiętam, kiedy stałam się za niego odpowiedzialna, za to, żeby sprawdzać czy pił, czy nie…
Kiedy nie wracał do domu o normalnej porze, szłam go szukać. Znałam jego "trasę" na pamięć: knajpa, a jeśli go tam nie było – pijalnia piwa, jeśli go nie było – jedna z wielu bocznych uliczek, w której pił z kolegami.
Z okna domu obserwowałam okna knajp… Kiedy świeciło się światło, wiedziałam gdzie go szukać…

Zazwyczaj urządzałam awanturę, krzyczałam, aż w końcu przyprowadzałam go do domu.
Tłumaczylam, że może przestać pić, że potrzebuje tylko silnej woli…

Nie był agresywny po alkoholu. Lanie zawsze dostawałam na trzeźwo, ale to też wtedy było "normalne", tak się przecież wychowywało wtedy dzieci…

Od zawsze wiedziałam, że mogę liczyć tylko na siebie. Z nikim nie rozmawiałam o swoich problemach, pomysłach itd. Wszystko rozwiązywałam sama, byłam nad wiek odpowiedzialna, samowystarczalna.

Mój tato nigdy nie przestał pić. Potem było już tylko gorzej. Były momenty, że szczerze go nienawidziłam. Chciałam, żeby umarł, żeby to wszystko już się skończyło.

Pamiętam, że kiedy wstawałam i widziałam go śpiącego, zastanawiam się czy on jeszcze śpi, a może już śpi… "Już", bo może już zdążył się napić, zanim ja się obudziłam.

Na zewnątrz byliśmy perfekcyjną rodzina, problem alkoholu istniał we wszystkich rodzinach, więc nikt nie traktował tego, jako coś specjalnego. Tak było i już.

Wyjechałam z domu mając 19 lat.
Znalazłam świetną pracę, skończyłam studia, świetnie sobie ze wszystkim radziłam.
Jak zwykle.

Tato zmarł 5 lat temu, wygrał alkohol.

A ja… nawet nie wiem, kiedy stałam się alkoholiczką… Coś, z czym walczyłam pół życia, stało się też moim problemem.
Pierwsze imprezy, jedno piwo drugie piwo, urwane filmy, wybryki młodości…
Moja mama, czujnie mnie obserwująca, zwracała mi uwagę, a ja reagowałam agresją.

Od kilku lat mieszkam za granicą. Nie trzeba dodawać, że świetnie sobie radzę. Praca, której wszyscy mi zazdroszczą, sukcesy, dusza towarzystwa.
Ale po powrocie do domu muszę się "zresetować", odpocząć. Czyli jedno piwo, drugie piwo… Dla odmiany butelka wina. Czasami wolałam nie spotykać się ze znajomymi, tylko zostać w domu i spokojnie sobie popijać.
Zaczęłam paktować sama ze sobą: dzisiaj nie piję, piję tylko w weekendy etc. Rano budziłam się z kacem i mocnym postanowieniem poprawy. Dzisiaj już na pewno nie będę piła! Ale w drodze powrotnej z pracy butelka wina ląduje zawsze w mojej torbie.

Po kilku toksycznych związkach, gdzie byłam tą, „która kocha za bardzo” spotkałam kogoś specjalnego. Między zdaniami pojawiają się słowa "rodzina", "dziecko". Z jednej strony radość, a z drugiej panika. Wiele lęków, wątpliwości, czy ja jestem w stanie wychować dziecko?
Chyba mnie to przerasta, a on na pewno zda sobie sprawę któregoś dnia, jaka jestem naprawdę i wtedy mnie zostawi.

Zaczęłam robić rachunek sumienia. Wróciło wiele wspomnień, dawno zepchniętych w niepamięć.
Jeszcze nie szukam pomocy. Do niedawna byłam pewna, że sama sobie z tym poradzę.
Zaczynam się oswajać z myślą, że mam problem, z którym sobie nie radzę i na pewno go nie rozwiążę sama. Jak na mnie to wielki postęp.

Czy można być szczęśliwym DDA?
Chyba tak…

Luna, 32 lata