W sumie nie wiem nawet od czego mam zacząć… Najprościej więc od początku.
Wychowałam się w małej wiosce, w syfie, wszach, świerzbie i zapachu wódki i papierosów.
Rodzice pili od zawsze, mama co prawda nawet pijana gotowała obiad z tego co było,
dzięki temu cieszyła się, że dba o nas (zawsze to powtarzała).
Żeby pójść do szkoły skakałam przez okno, bo drzwi były zazwyczaj zamknięte, a rodzice
spali na górze. Potrafili po dwa, trzy tygodnie nie puszczać nas do szkoły, a my,
szczególnie ja, strasznie się wstydziłam później komentarzy nauczycielek, które
dodatkowo mnie upokarzały.
Po pijaku najczęściej się bili, latały siekiera i noże, słoiki z dżemami schły
tygodniami na ścianach. Chowałam się w pokoju na parapecie i modliłam, żeby tata nie
zabił mamy.
Uczyłam się najlepiej z rodzeństwa, byłam uzdolniona plastycznie i muzycznie. Pamiętam
doskonale, że zawsze wracając ze szkoły modliłam się, żeby choć mama była trzeźwa.
Jako jedyna z rodzeństwa skończyłam liceum, jednak na studia poszłam dopiero teraz
(bałam się, czy sobie poradzę, a poza tym nie było pieniędzy).
W wieku 15 lat miałam próbę samobójczą. Na szczęście skończyło się na płukaniu żołądka
i kilku dniach w szpitalu.
Mama nie znalazła czasu żeby mnie odwiedzić w szpitalu…
Moja siostra bardzo wcześnie wyprowadziła się z domu. Ja też mając 16 lat, wyjechałam
do niej do miasta oddalonego o 170 km. Tutaj mogłam zacząć nowe życie, mogłam udawać,
że pochodzę z normalnego domu, mogłam być jak wszyscy.
W szkole kłamałam, że na wywiadówki przychodzi siostra, bo mama zajmuje się
niepełnosprawnym bratem.
Do domu rodzinnego jeździłam rzadko, zresztą do dziś tak jest.
Kiedy miałam 20 lat poznałam mojego obecnego męża. Jest starszy ode mnie o 13 lat.
Początkowo wydawało mi się, że jest ideałem – rozpieszczał mnie, było cudownie.
Dość szybko zaszłam w ciążę, zaczęły sie problemy, nie radziłam sobie z byciem matką,
początkowo nawet nie potrafiłam kochać własnego dziecka. Na szczęście to szybko się
zmieniło i syn stał się dla mnie całym światem.
Jednak w małżeństwie zaczęło się psuć. Mąż jest osobą o wybuchowym charakterze. Żeby
uniknąć gniewu, robiłam wszystko żeby w domu był spokój. Bałam się mieć własne zdanie,
bałam się mieć swoje potrzeby.
Mąż całkowicie podporządkował mnie sobie. Mimo że widziałam to, nie miałam siły tego
zmienić (nie lubię zmian, boje się ich, nawet po mieście jeżdżę ciągle tymi samymi
trasami). I tak przez prawie 13 lat związku. Teraz odważyłam się odejść, bo mąż
dopuszczał sie już takich sytuacji, że przypominała mi się ta sama patologia, co w
dzieciństwie, mimo że on nie pije alkoholu. Powiedziałam dość.
O DDA dowiedziałam sie niedawno, na studiach na jednym z wykładów. Słuchałam jak
otępiała, bo to wszystko było o mnie!!! Wreszcie do mnie dotarło, że jestem normalna,
że moje problemy z samą sobą nie wzięły sie znikąd. To, że czuję się za wszystko
odpowiedzialna, bardzo obowiązkowa, boję sie krytyki, czuję sie gorsza, głupsza od
innych, nie wierzę we własne możliwości (nawet kiedy dostałam stypendium na studiach
dla najlepszych studentów uznałam, że miałam więcej szczęścia niż rozumu).
W związku z mężczyzną daję z siebie 120%, zapominając o sobie. Kiedy zwrócił na mnie uwagę chłopak, który miał największe powodzenie w szkole, pomyślałam że coś z nim nie tak, bo jak to… ja mu sie podobam??? Ale dlaczego???!
Chcę zmienić swoje życie, chcę być szczęśliwa. Myślę o tym, żeby pójść na terapię dla
DDA. Mam nadzieję, że starczy mi odwagi… Trzymajcie kciuki 🙂
Maja, 32 lata