Mam na imię Grzegorz i jestem dorosłym dzieckiem alkoholika. Chciałem się podzielić z Wami doświadczeniem mojego zdrowienia z syndromu DDA.
Tak w życiu się złożyło, że tuż po narodzinach zostałem osierocony i oddany "dziadkom" na wychowanie. Ojca nie znałem, a matkę przedstawiono mi jako mamę, gdy miałem 6, może 7 lat.
Od początku zamieszkania u "dziadków" memu życiu towarzyszył alkohol. Dziadek codziennie pił i robił awantury. Babcia, jako współuzależniona, skoncentrowana była na swym mężu alkoholiku, nie widząc emocjonalnych potrzeb swojego wnuka.
Zyłem w ciągłym lęku. Wyrazem tego były sny, w których spadałem w otchłań w wielkim strachu, budząc się zlany potem i będąc szczęśliwym, że to tylko sen. Każdego dnia bałem się powrotów dziadka, bo zawsze były awantury z tłuczeniem naczyń, wulgarne wyzwiska i czasami bicie paskiem czy kablem od żelazka. Do dziś mam słabszy słuch na jedno ucho, trwałą pamiątkę po jednej z awantur. Bywało, że babcia uciekała ze mną na wioskę i gdzieś w stogu słomy nocowała ze mną, by chronić moje i swoje życie.
Mimo tego, że babcia mnie chroniła, to czułem się opuszczony…
Zastanawiałem się, kiedy to piekło się skończy. Interwencje milicji kończyły się pouczeniem, czasem wzięciem dziadka do izby wytrzeźwień i na tym koniec. Zamknięte koło i brak nadziei, że cierpienie się skończy.
Moja babcia nauczyła mnie modlitwy. To dawało mi ulgę w cierpieniu. Lubiłem się modlić, chodzić do kościoła. Opuszczony przez najbliższych, czułem się potrzebny Bogu… Przynajmniej na ten czas tak mi się wydawało.
Wiedziałem, że nikt mi nie pomoże wyrwać się z tego piekła, jeśli sam tego nie zrobię. Postanowiłem się uczyć.
W podstawówce miałem nawet świadectwa z czerwonym paskiem. Wybawieniem z " doliny bólu i cierpienia" było pójście do liceum. Zamieszkałem w internacie i tylko na sobotę i w niedzielę wracałem do "piekiełka".
Liceum skończyłem, i co dalej? Nie byłem szczęśliwy w domu i pomyślałem, że wstąpię do Zakonu, a tam przecież znajdę rodzinę, gdzie ktoś mnie pokocha i da to, czego w życiu nie otrzymałem. Niby logika normalna,ale wtedy nie rozumiałem, że do Zakonu wstępują różni ludzie i że cierpienie będzie się tam pogłębiać.
Moje życie emocjonalne było jak huśtawka. Nie czułem się dobrze. Nikt z wychowawców nie wziął pod uwagę, z jakiej rodziny pochodzę. Wychowanie na początku drogi życia zakonnego to nakazy, bez braku zrozumienia, ciepła i miłości. Moje lęki jeszcze bardziej się pogłębiały. Nie wiedziałem, co z sobą zrobić, czy rzeczywiście droga jaką wybrałem była słuszna. Myślałem, żeby odejść… ale gdzie?
Postanowiłem czekać. Po czwartym roku studiów uczestniczyłem w seminarium Odnowy w Duchu Swiętym i Bóg dał mi słowo, że to On mnie wybrał, a nie ludzie, i że mam się nie lękać więcej. Czułem jak ciężar niepewności zlatuje z moich pleców, a łzy radości lecą jak fontanna. Zostałem w Zakonie, przyjąłem święcenia kapłańskie, ale czy byłem szczęśliwy? Chyba nie do końca. Dalej przeżywałem swoje lęki i wszędzie było mi źle, mimo iż ludzie, którym posługiwałem, lubili mnie i szanowali.
Ciągle mi czegoś brakowało.
Nie wiedziałem wtedy o syndromie DDA. W literaturze n.t. uzależnień był jeszcze wtedy nie ujęty. Musiałem się zmagać ze swoją samotnością. Czułem się naprawdę źle – samotnie, pełen lęków, braku zrozumienia przez przełożonych i jakiś "inny" niż bracia w Zakonie. Dokądś zmierzałem, tylko gdzie…?
Nikt mi nie powiedział, że mnie kocha, mimo iż w końcu nawiązałem kontakt z ojcem i z matką. Było mi smutno. Czułem żal za to, co mi zrobiono. A tak chciałem być kochany. Poczucie opuszczenia i samotności potęgowało moje cierpienie.
Z tą beznadziejnością ruszałem do kolejnych klasztorów, by pełnić bożą wolę i pracować na Niwie Pańskiej. Coraz bardziej samotny i opuszczony… Nie rozumiałem tego, co się ze mną dzieje, a nie miałem zaufania do wychowawców i przełożonych, bo oni jedynie wyszukiwali u mnie niedoskonałości. A ja nie mogłem być słaby! I wykazywałem się w pracy duszpasterskiej i to nie byle jak, a samoocena moja coraz bardziej spadała. Zamknięte koło!
Cud wydarzył się może z 5 lat temu,kiedy na nowej placówce zostałem skierowany do posługi alkoholikom z AA. Dziwne to wszystko, ale chyba Bóg w swej Opatrzności czuwał nade mną. Podczas jednego z mityngów usłyszałem od jednego z uzależnionych: "Mam na imię Rafał, jestem alkoholikiem i dorosłym dzieckiem alkoholika". Coś mnie od razu tknęło i zrozumiałem, że ja też jestem dzieckiem alkoholika. Od razu zacząłem czytać w internecie informacje na temat syndromu i poczułem ulgę. Zrozumiałem, że muszę podjąć terapię. Po konsultacji z przełożonym zacząłem chodzić do poradni. Terapia na tyle mi pomogła, że zacząłem inaczej żyć. W końcu zacząłem odczuwać radość. Przestałem szukać tego, co w życiu byłoby dla mnie najlepsze. Doceniłem to, co jest – tu i teraz. Powoli wyzbywałem się moich lęków o przyszłość, o to co będzie. Już nie mam lęku przed autorytetami. Umiem asertywnie wyrażać swoje uczucia. Nie wstydzę się mówić, że jestem dzieckiem alkoholika. Zrozumiałem, że jako człowiek jestem wartościowy, i że mogę mieć słabości. Terapia na tyle mi pomogła, że zacząłem realizować swoje marzenia. Skończyłem studia podyplomowe i pomagam profesjonalnie alkoholikom i ich rodzinom.
Co dalej będzie, tego nie wiem. Ale na pewno nie boję się przyszłości. Wiem, że mam prawo do szczęścia i to prawo staram się codziennie realizować.
Dzielę się doświadczeniem mojego zdrowienia, aby pokazać, że w życiu można być szczęśliwym i że zależy to konkretnie tylko ode mnie.
Doświadczenie Siły Wyższej pomogło mi zrozumieć, że nie jestem sam. Bracia i Siostry z anonimowej wspólnoty DDA są dla mnie wsparciem i oparciem. Nie jestem sam! Zauważyłem, że i w Zakonie czuję się coraz lepiej…
Grzegorz, lat 42