Mam na imię Anita, jestem DDA. Mam 35 lat.
Przeczytałam większość z historii opisanych tutaj i prawie nad każdą płakałam, tak bardzo przypominają mi moją własną.
O DDA słyszałam dość dawno, ale tak na poważnie zaczęłam interesować się tym dopiero teraz. Kupiłam książki, czytam artykuły w internecie, i coraz bardziej myślę o tym, że DDA to jak taki chór, wszyscy moglibyśmy krzyczeć i opowiadać swoje historie niemal tymi samymi słowami, tak samo pisać o swoim bólu, ukrywanych emocjach, tajemnicy, cierpieniu…
W każdej historii odnajduję siebie. To ulga poczuć, że nie jestem sama, ale jednocześnie napawa mnie to strasznym smutkiem, jak wiele zła na świecie się dzieje, jak wiele osób wierzy, że zasłużyły na to zło, jak wiele nie wie, że można sobie pomóc, jak wiele tej pomocy nie zacznie szukać tylko utopi się w swoim smutku myśląc i wierząc, że tak właśnie ma być.
Jestem pod mocnym wrażeniem tego, że usiadłam i sama chcę opisać również to, co mi się przydarzyło, wierząc że choć trochę mi to pomoże, że inni się dowiedzą.
Boję się też bardzo, że chce się tak odsłonić… spróbuję…
Mój tato pił chyba zawsze, odkąd pamiętam. Może tylko nie zawsze odczuwałam tego skutki, bo choć pił, w domu było chyba dobrze, przynajmniej tak mi się wydaje.
Byłam wtedy mała. Nie było chyba awantur, chodziliśmy czysto ubrani, w szkole dobrze mi szło. To wszystko zaczęło się później, przynajmniej tak pamiętam, tak czuję.
W szkole podstawowej już zaczęłam zauważać, że ze mną chyba coś jednak nie jest tak jak być powinno. Tato był czasem tak pijany, że spał na podwórku, brudny, prawie nieprzytomny, w tym czasie przejeżdżał autobus szkolny… wstydziłam się.
Albo wchodził do domu i nie miał siły dojść, tylko padał w ganku i tam spał, na podłodze. Koszmar, przechodzić obok niego… czekać i mieć nadzieję, że nikt akurat teraz do nas nie przyjdzie.
Na wsi był obiektem kpin dzieciaków, szedł z rowerem, nie miał siły go prowadzić, upadał na ulicy, obijał się… ludzie patrzyli, a my w domu umieraliśmy ze strachu, że już wraca.
Do tej pory czuje ucisk w żołądku, jego powrót raczej oznaczał kolejną awanturę, strasznie się jej bałam, to potworny, pooootwooornyyyy lęk, że za chwilę znów coś strasznego się wydarzy, że może podczas takiej awantury zabije mamę i już wtedy zostaniemy sami, co zrobimy, kto się nami zajmie.
Mam nie piła, z tego co się naczytałam była jednak współuzależniona, nie była dla nas wsparciem jakiego potrzebowaliśmy. Piszę my, bowiem mam jeszcze siostrę i brata – wszyscy braliśmy udział w tym piekiełku…
Ona też się go potwornie bała, jednak awanturowała się z nim. Często ją prosiłam, żeby tego nie robiła. Może on zaraz sobie pójdzie uspokoi się, że ja się o nią boję, że on może jej zrobić krzywdę, ale to chyba było silniejsze od niej, miała swoje powody. Raz tak się z nim kłóciła, że aż piana szła jej z buzi, strasznie się wystraszyłam. Kiedyś omal nie zabiła go popielniczką. Do domu wrócił raz pijany i cały mokry, twierdził że koledzy chcieli go utopić w stawie.
Małej dziewczynce, którą wtedy byłam, te zdarzenia mroziły krew w żyłach.
Nie sprowadzałam też do domu koleżanek. Pamiętam jak raz podczas wakacji odwiedziły mnie dwie niespodzianie, siedziałam z nimi i nie wiedziałam o czym rozmawiać, umierałam z napięcia i strachu, że on zaraz wróci i go zobaczą.
Zawsze przed wszystkimi udawałam, że jest ok. Byliśmy zadbani, ktoś kto nas nie znał, chyba się nie domyślał, że w domu ojciec pije. Czytałam dużo książek.

Najgorszy czas z pobytu w domu pamiętam jak chodziłam do liceum.
Te czasy to piekło, bieda, ojciec pijany prawie codziennie, awantury.
W liceum już tak dobrze mi nie szło w nauce, tu zobaczyłam że inni lepiej się uczą niż ja. Czułam się dużo gorsza, zamykałam się w sobie coraz bardziej, ale starałam się utrzymywać pozory, że jest dobrze.
To okres kiedy pojawiły się moje największe lęki, przekleństwo które prześladuje mnie do dziś.
Obserwowałam mamę, widziałam że wciąż jest wystraszona, mówiła że ludzie przyglądają się jej w sklepie, że nie nawidzi swoich oczu, widziałam że czegoś się boi, była i chyba jest dalej zaszczuta… Chyba zaczęłam myśleć, że to straszne tak wyglądać, ludzie mogą zauważyć że coś jest z tobą nie tak, nie jestem normalna.

Nienawidziłam tego uczucia, zaczęłam bać się tak jak ona. Wychodzenie do sklepu, przejście przez wieś było dla mnie koszmarem. Trzęsłam się, denerwowałam, serce waliło tak, że nie sposób było myśleć. Tylko o jednym byłam w stanie pamiętać, że ludzie na mnie patrzą, że zobaczą moją wielką tajemnicę, którą jak tylko mogłam ukrywałam, że zobaczą że jestem nienormalna, dziwadło, którym można rządzić, pomiatać, śmiać się z niego, a ono nie umie się obronić, nie próbuje, bo wie, że nie ma prawa, że jest przecież gorsze od innych.
To mój największy lęk, coś siedzi we mnie do tej pory i każe mi tak myśleć.
Odczuwam paniczny lęk przed autorytetami. Gdy ktoś ma przyjść do domu, myślę tylko o swoim zdenerwowaniu, o tym że zaraz to ktoś zobaczy i pomyśli sobie o mnie, że jestem nienormalna. Tak też często się czuję, gdy jadę na zakupy, spotkać się z koleżanką itp…

Teraz jestem dorosła, wiem już jednak, że to co mi się przytrafiło, to nie przeszłość, że trzeba sie tym zająć, bo chyba nie jest tak jak myślę o sobie, o świecie.
Już dawno szukałam pomocy wśród książek psychologicznych, miałam świadomość, że coś mogę zmienić, ale nie pomagało mi to za bardzo.

Myślę, że DDA muszą szukać pomocy u DDA, rozmawiać z nimi, bo tu mogą poczuć się zrozumiane, wcale nie inne, tylko mające złe doświadczenia, które tak cholernie uprzykrzają nam życie.
Najlepsza byłaby chyba pomoc specjalisty.

Mieszkam od kilku lat za granicą.Wiodę na pozór normalne, ustabilizowane życie. Mam teraz już dwójkę dzieci. Obecnie jestem w domu, urodziłam synka, wcześniej pracowałam. Dla postronnych – normalna kobieta. Tylko ja wiem, jak bardzo cierpię.

Nie będę opisywać wszystkiego, co się wydarzyło. Nie da się i pierwszy raz czuję, że nie muszę. Wszyscy, którzy czytacie ten list, wiecie jak się czuję, znacie te uczucia aż nazbyt dobrze.

Co dalej…? Mam nadzieję, że tylko lepiej. Mam dużo radości w sobie. Pomimo tego co się wydarzało, wierzę w dobry los. Chyba sama za niego odpowiadam, ale jeszcze nie do końca to czuję. Narazie wciąż czuję, że inni widząc jaka jestem, mają prawo mnie lekceważyć, nie liczyć się ze mną itd….

Czytam dużo.Trafiłam na książkę Czas na wyleczenie. Znalazłam fora internetowe, chyba coś zaczyna się we mnie zmieniać. To już nie jest taka tajemnica.
Jak bym miała okazję, poszłabym na terapię. Jednak nie bardzo mam taką mozliwość. Jak już wspomniałam mieszkam za granicą.
To co mam do swojej wiadomości, narazie bardzo mi pomaga i chyba wystarcza.
Pokrzepia mnie nadzieja, że jak bym jednak sobie nie poradziła, to poszukam pomocy u specjalisty, choćby on line. Wiem, że może być dużo lepiej.

Marzę o wolności, swobodzie poruszania się wsród ludzi, poczuciu spokoju, a także o tym, że jak już uda mi się stanąć na nogi, to żeby pomagać innym – tak wielu tej pomocy potrzebuje.
Wcześniej było tak, że jak tylko dowiedziałam się o tym, że jest jakaś pomoc dla mnie, to najpierw chciałam uleczyć moją rodzinę, teraz wiem że tak się nie da. Napierw trzeba samemu wyzdrowieć.

Niech ten list będzie takim początkiem. Chyba się ucieszę, jak zobaczę, że ktoś to czyta, interesuje się tym co mam do powiedzenia o sobie i w lot będzie wiedział o czym piszę, co przeszłam i co czuję. Nie chcę dalej patrzeć na świat spoza grubej szyby, jak by wszystko, co się dzieje, nie było dla mnie.

Dziwnie się czuję pisząc ten list, obawiam się że ktoś mnie rozpozna, wyśmieje, że narażam się nie na zrozumienie a na ośmieszenie. Ze jednak nie powinnam ruszać przeszłości, tak głęboko ją pogrzebałam. Ze to może jednak idiotyczny pomysł. Ze przecież nie żyje mi się teraz najgorzej, czegóż ja chcę więcej od życia, powinnam siedzieć cicho i nie robić z siebie idiotki.
To jednak mówi rozum, posłucham serca i wyślę to.
Wyślę to jednak ze ściśniętym żołądkiem, w nadziei że tym razem muszę coś zrobić dla siebie, że nie można tego dłużej odwlekać, że te zmiany na lepsze przyjdą.
Głęboko w to wierzę i tą wiarą chcę zarazić innych.

Można żyć lepiej, być szczęśliwym. Nie zawsze się to udaje osiągnąć samemu.
Macie możliwość, szukajcie pomocy, zgłoście się na spotkania DDA, do specjalisty.
Nie jesteśmy sami, jest nas mnóstwo na całym świecie i nie jesteśmy nienormalni.

Anita lat 35